środa, 3 czerwca 2015

Rozdział 48 "Każdego z nas to czeka."

You're all I want
So much it's hurting
~~~~~~~~~~~~~~~~

Zazwyczaj w życiu więcej żałujemy, niż się cieszymy. Rozpamiętujemy jedynie tylko te złe chwile, odkładając na boczny plan te dobre. Te, dzięki którym mogliśmy chociaż raz się uśmiechnąć. A zamiast tego zostawiamy w naszych głowach wszystkie smutki i żale. Kiedyś nie umiałam znaleźć odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak jest? Ale dzisiaj, kiedy jestem już nieco starsza i w swoim życiu miałam wiele różnych przygód, potrafię już wszystko wytłumaczyć.
Zawsze jesteśmy przygotowani na najgorsze. Bo jest to coś rzadziej spotykanego, niż szczęście które widzimy codziennie. Tak przynajmniej mi się wydawało... A prawda jest zupełnie inna, niż nam się wszystkim wydaje. To te złe rzeczy przychodzą znacznie częściej i witają nas z przykrą rzeczywistością. Jesteśmy przygotowani na jej przyjście, kiedy szczęście po prostu od tak wyrzucamy za drzwi.
Przykładem mogą być kolejne dni, które przemijają zbyt szybko. Stanowczo za szybko. Od czasu omdlenia Bridgit minęły dokładnie dwa i pół tygodnia. Osiemnaście dni życia w czystej udręce i niepewności, co może wydarzyć się następnego dnia. Każdego wieczora zasypiam z nadzieją, aby następny dzień nie okazał się tym ostatnim. Aby ten ostatni dzień, nie okazał się pierwszym bez kogoś bardzo ważnego w naszym życiu. Kogoś, kto na zawsze odmienił mój pogląd widzenia na inne rzeczy. Ale wydaje mi się, że nie tylko ja tak uważam.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ani ja, ani Dustin, czy też Kendall, a już na pewno nie Carlos, nie możemy pogodzić się z myślą, że to już ostatnie wspólnie spędzone chwile. Za to Bridgit jest absolutnie świadoma i zdecydowanie przygotowana na śmierć. Każdego dnia powtarza te same słowa: "Już niedługo." Ale ja nie chcę, żeby było to "już niedługo". Ja chcę, żeby nie było tego w ogóle. Jednak moje marzenia mają to do siebie, że nie chcą się spełniać.
Każdy dzień jaki spędziłam w szpitalu, przypomina mi o tym, jak rak wyniszczał moją matkę. Etapy były takie same i dokładnie widoczne w ciele blondynki, jak i Katherine. To właśnie był okropny widok. Nie chciałam powtarzać tego drugi raz i oglądać, jak z dnia na dzień serce zaczyna wolniej pracować, a oddech staje się o wiele cięższy niż powinien. Każdy organ w organizmie wyniszcza się doszczętnie, nie zostawiając po sobie ani jednej żywej komórki.
Jednak widok uśmiechniętej twarzy blondynki był jeszcze gorszy. Przyjmować śmierć z uśmiechem, to jak zaprosić mordercę na kolację i tylko czekać, aż z kieszeni wyjmie pistolet. Nie mam pojęcia dlaczego aż tak bardzo się cieszy, że w końcu umrze. Może tak samo jak my, ma już dosyć niepewności? Ale ja wolałabym ją zapełnić świadomością, że wszystko jest dobrze, niż oglądać jak wkładają jej trumnę do ziemi.
Wszystko jest tak jak dziewczyna mówiła. Pogoda zmienia się z dnia na dzień i nareszcie można odpuścić z grubej zimowej kurtki. Słońce powoli próbuje wydostać się zza gęstych chmur, ale wygląda to tak, jakby ono samo wiedziało, że jeszcze nie jest na to czas. Jeżeli w końcu poczujemy jego gorące promienie, to będzie oznaka dla nowego życia w przyrodzie. Ale też jednego straconego w człowieczeństwie.
- Czemu jesteś smutna? - zapytała Bridgit i złapała moją rękę. - Przecież jeszcze nikt nie umarł! - dodała cicho się śmiejąc, ale standardowo jej nawet najdrobniejszy chichot kończy się atakiem kaszlu. Podeszłam do niej z białą chusteczką, w którą zaraz wypluła dwa duże skrzepy krwi. To i tak niewiele jak na cały dzień. Po skończonym, jak to dziewczyna zazwyczaj mówi "koncercie", wyrzuciłam papier do kosza i ponownie usiadłam na niewygodnym krześle, do którego zdążyłam się już przyzwyczaić. Tak samo jak do tych białych ścian i pikającej aparatury. Te wszystkie rzeczy były już nudne dla moich oczu. Potarłam kciukiem szorstkie knykcie dłoni dziewczyny, która lekko się do mnie uśmiechnęła.
- Już niedługo, Aniu… - powtórzyła po raz kolejny te nieszczęsne słowa, które bolały jeszcze bardziej. Nie dlatego, że są one prawdziwe. Tylko dlatego, że ona wiedziała dokładnie kiedy to nastąpi, a ja nie miałam zielonego pojęcia.
- Nie boisz się? - zapytałam z czystej ciekawości.
- A niby czego? - prychnęła pod nosem. - Każdego z nas to czeka. - wzruszyła niewinnie ramionami i poprawiła się na poduszce. - Nie żegnamy się przecież na długo. Wy też do mnie dołączycie.
- Nie żegnajmy się jeszcze. - powiedziałam stanowczo kręcąc głową.
- Dobrze. - potwierdziła i pociągnęła nosem. - Jeszcze mamy czas.
Chciałabym wiedzieć dokładnie ile jeszcze mamy. A może i nie chcę? Jeżeli bym wiedziała, żyłabym ze świadomością, że to jest właśnie ten dzień. Dzień, kiedy ma się wszystko zakończyć i zacząć od początku.
- Nie wyglądasz najlepiej. - stwierdziła marszcząc brwi.
- Umm, źle spałam… - wyjaśniłam cicho. O ile moje nocne schadzki po domu, można nazwać snem...
- A co ja mam powiedzieć? - ponownie się zaśmiała i tym razem tylko lekko chrząknęła. - Leże na cholernie niewygodnym łóżku, podpięta do kilkunastu kabelków. Do tego mam jakieś pikające gówno nad głową i wszyscy myślą, że jest w porządku.
Na prawdę dużo się starałam, aby nie wybuchnąć śmiechem, ale jakoś mało mi to wychodziło. Nie mogłam powstrzymać się przez trzy sekundy i mój napad euforii trwał przez dłuższy czas. Bridgit tak samo jak ja, śmiała się jak głupia, dopóki nie napadł jej męczący kaszel, który trwał o wiele za długo, niż powinien. Dopiero po jakimś czasie dziewczyna mogła swobodnie oddychać, ale jej czerwone gałki oczne były wręcz przerażające. Kolejne dwie chusteczki znalazły się w koszu, a widząc prawie pełny worek innych śmieci, głośno westchnęłam. Szkoda tylko, że praktycznie całą pojemność foliowego materiału zajmują zużyte chusteczki, najczęściej zabrudzone zaschniętą już krwią.
Chciałabym, aby w końcu się to skończyło. Żeby Bridgit mogła oddychać i śmiać się spokojnie. Pewna tego, że za chwilę jej płuca nie wytoczą kolejnej walki z resztą organizmu. Ale wiem doskonale, że potworny kaszel przestanie ją męczyć dopiero wtedy, kiedy wszystko inne powie już "dość". A tego nikt nie chce.
- Lepiej nie mów nic śmiesznego, bo niedługo cały las wyrąbiemy. - jak zwykle zaczęła żartować, a ja nie miałam pojęcia, skąd do cholery bierze aż tyle energii, żeby wymyślać te durne dowcipy. Zdecydowanie przebywała zbyt długo w towarzystwie Jamesa… - Powiedz mi lepiej, co tam ciekawego słychać.
- Właściwie to nic. - wzruszyłam ramionami. - Więcej nauki, mniej wolnego czasu. Normalka.
- A z Kendallem? - zapytała marszcząc brwi, a ja głośno westchnęłam.
Tutaj też bez żadnych zmian. Od kiedy Bridgit trafiła do szpitala, ani razu nie spotkaliśmy się u mnie, czy też u niego, aby dokończyć naszą naukę. Widujemy się w szkole, ale i tam nie ma czasu na poważne rozmowy. Zazwyczaj jesteśmy w szóstkę, a nasze tematy schodzą jedynie na stan zdrowia Bridgit, czy też wspólne uczenie się nowych słówek z hiszpańskiego, albo powtarzanie kilkudziesięciu dat na historię. Po szkole jadę z Dustinem do studia, gdzie przygotowujemy się do mistrzostw, pod czujnym okiem Stana. Od razu po zajęciach jedziemy do szpitala, w którym spędzamy kilka godzin i wracamy do domu, aby zająć się naszymi lekcjami. Każdy dzień wyglądał praktycznie tak samo i ta monotonia zaczynała mnie denerwować. Do dzisiaj...
- Zadzwonił do mnie, kiedy weszłam do szpitala. - powiedziałam wzdychając. - Prosił mnie, żebym wytłumaczyła mu tematy z trzeciego działu. Podobno są to ostatnie testy, które musi zaliczyć. Jeżeli wyciągnie się na wyższą średnią, będzie mógł spokojnie wrócić do drużyny. - wyjaśniłam dziewczynie, która pokiwała głową na znak zrozumienia.
- No to chyba dobrze, nie?
- Też tak myślę. - odparłam zaciskając wargę.
- Jesteście tak cholernie skomplikowani… - westchnęła, a ja szerzej otworzyłam oczy.
- Co takiego? - zapytałam zaskoczona.
- To co słyszysz. - wzruszyła ramionami. - Jesteście tak cholernie różni, ale pod jakimś względem do siebie podobni. Jednak to podobieństwo i tak jest różne.
Pokręciłam głową, kompletnie nie rozumiejąc, co takiego dziewczynie chodzi po głowie. Ona jest typową zagadką, którą nie da się w żaden sposób rozwiązać. Przynajmniej, ja nie mam pojęcia jak się do tego zabrać. Ale myślę, że jedna osoba już mnie w tym dawno uprzedziła...
Słysząc ciche pukanie do drzwi obydwie odwróciłyśmy się w tamtą stronę, a widząc poczochrane włosy, które jako pierwsze mogłam dostrzec, od razu szerzej się uśmiechnęłam. „O wilku mowa...” Jego worki pod oczami każdego dnia robiły się co raz większe, przez co zaczęłam się o niego martwić. Kiedy on ostatni raz spał? A jadł? Powinien odpocząć i się porządnie wyspać. „Ty też.” podpowiedziała mi moja podświadomość.
Pena podszedł do dziewczyny i jak każdego dnia, ucałował jej czoło i obydwa policzki. To było ich już standardowe przywitanie i pożegnanie. Na samym początku chłopak był nieco speszony naszą obecnością, kiedy witał się tak z Bridgit, ale po pewnym czasie nie zwracał kompletnie na nas uwagi. Kiedy tutaj wchodził, jego źródłem energii była tylko i wyłącznie ta ledwo co żyjąca dziewczyna, z której każdego dnia uciekało życie. Wydawało się, jakby oddawała je komuś innemu, kto potrzebował je o wiele bardziej niż ona. Ale przecież, każdy zasługuje aby żyć.
Do ręki wzięłam pożyczony od pielęgniarek kolorowy wazon, z którego wyjęłam lekko uschnięte kwiatki, a nieświeżą wodę wylałam do zlewu. Nalałam zimnej cieczy do szklanego naczynia i ponownie postawiłam je na stoliku nocnym. Carlos od razu włożył tam malutki bukiet kolorowych kwiatów i był to jedyny moment, kiedy odwracał wzrok od twarzy dziewczyny. Wczorajsze kwiatki zawinęłam w papier, włożyłam je do mojej torby. Bridgit nie pozwala wyrzucać mi żadnych bukietów, jakie dostaje. Dostałam zadanie, aby układać je w moich książkach i mają się suszyć. Za każdym razem, kiedy mi to przypomina, śmieję się, że jeżeli mam każdego dnia dostawać takie kwiatki, to mam nadzieję, że zapełnię każdą książkę postawioną w mojej biblioteczce.
- Kiedy zamkniesz ostatnią wolną książkę, więcej już nie będziesz musiała tego robić. - odpowiadała mi zawsze. - Bo już nie dostaniesz ani jednego bukietu kwiatów.
Znaczenie tych słów jest dosyć oczywiste. Dopóki mam wolne książki, Bridgit będzie jeszcze żyć. Dlatego jak głupia, każdego dnia próbuję dostawić jeszcze pięć egzemplarzy znalezionych w każdym pokoju mojego domu. Niestety na żadnej półce nie ma już miejsca na nowe lektury. I to właśnie boli mnie najbardziej.
- Pójdę już. Nie będę Wam przeszkadzać. - uśmiechnęłam się do dwójki wpatrzonej w siebie, jakby nie widzieli poza sobą świata. Ale któregoś razu Logan mi wytłumaczył, że oni właśnie w ten sposób się porozumiewają. Nie potrzebują słów, żeby odnaleźć dobry kontakt.
- Do zobaczenia jutro. - pocałowałam Bridgit w policzek na pożegnanie.
- Do zobaczenia jutro. - odpowiedziała mi jak zawsze. I chociaż to były zwykłe słowa, to potrafiły podnieść na duchu. Bo wiedziałam, że jeszcze jutro będę mogła ją zobaczyć. Że to jeszcze nie jest koniec.
Do mojego domu dotarłam po pół godzinie i od razu zostałam zawołana do pracowni Jade, która tworzyła kolejne arcydzieła. Następny wernisaż obrazów i zdjęć zbliżał się wielkimi krokami i moja artystka jest pełna energii i zapału do tworzenia nowych obrazów. Ale ta wystawa ma być tak samo ważna dla Daniela, który również ma co się denerwować. Po przedstawieniu prac kobiety, mają zaprezentować się jego nowi podopieczni, których udało mu się znaleźć przez te kilka miesięcy. Ten dzień będzie najważniejszy dla całej naszej rodziny.
„Cała nasza rodzina - jak to pięknie brzmi.”

~*~

Wszystko działo się tak samo, jaki kilka tygodni temu. Dzwonienie dzwonkiem, otwarcie drzwi przez jakże przesympatyczną gosposię, która miała ten sam wyraz twarzy co zawsze, kiedy mnie widzi i typowe słowa - "Ania jest u siebie." Normalnie jakbym miał Deja Vu, czy coś w tym rodzaju.
Ale kilka tygodni temu przychodziłem tutaj jedynie z przymusu, który stawał się powoli obowiązkiem. Dzisiaj jest zupełnie inaczej. Przyszedłem tutaj z własnej woli, a wymówka trudnego tematu z chemii była wręcz idealna, jak na tę chwilę. Wiedziałem, że teraz wszyscy będą się kręcić wokół Bridgit i wcale mnie to nie dziwi. Sam cholernie się martwiłem o tą dziewczynę i prosiłem w duchu, aby odnalazła się dla niej nadzieja na dalsze życie. Przychodziłem do niej praktycznie codziennie, tak samo jak każdy z naszej paczki. Wszyscy martwili się o Mendler, z której każdego dnia uchodziło życie. Nie mam pojęcia, czy inni to widzą, ale mam wrażenie, że wszyscy odbiegają od prawdy i myślą swoimi założeniami. Ale ja miałem inne oczy, które widziały czystą prawdę, a nie parszywe kłamstwo. I może w tym tkwi mój błąd? Nigdy nie potrafię dostrzec innych rzeczy, jak tylko podstawowe kształty i kolory, które nie mają dla mnie żadnego znaczenia. Wielokrotnie Ania powtarzała mi, abym zamknął na chwilę oczy tutaj, a otworzył je dopiero w duszy. Zazdroszczę jej tego, że potrafi widzieć to, co chce zobaczyć. Bo ja niestety widzę tylko to, co muszę.
Ściągnąłem moje buty oraz kurtkę i wolnym krokiem wszedłem po marmurowych schodach domu Państwa Smith. Gdybym przyszedł do obcej mi rodziny, od razu skomentowałbym ich miejsce zamieszkania, jako domostwo starych i parszywych snobów. Ale Pani Jade i Pan Daniel byli tego odwrotnością. Wiem, że ich dom został wybudowany za ciężko zarobione pieniądze, które dostali za ich talent i umiejętności, jakie nie nabywa zwykły człowiek. Obrazy Pani Smith mogą znaleźć się na ścianie Białego Domu w Waszyngtonie i nikt mi tego nie zaprzeczy.
Delikatnie zapukałem do białych drzwi, ale nikt mi nie odpowiedział. Po chwili ponownie powtórzyłem ruch, ale i za drugim razem, nic nie usłyszałem. Lekko zdenerwowany otworzyłem delikatnie drzwi i wpakowałem do wnętrza pokoju jedynie moją głowę. Sypialnia była całkowicie opustoszała i nie było ani śladu po brunetce. Niepewny swoich czynów, wszedłem w głąb pokoju i zamknąłem za sobą drzwi.
- Ania? - odezwałem się cicho, a w odpowiedzi dostałem dźwięk lejącej się wody z prysznica, co mogło jedynie oznaczać, że Ania bierze kąpiel. Postanowiłem poczekać na dziewczynę na jej cholernie wygodnym łóżku. Rzuciłem się na materac, a wraz z moim opadnięciem na pościel, podskoczyło jeszcze kilkanaście poduszek, które jak zawsze były idealnie ułożone. Podpierając ręce pod głowę, głośno westchnąłem i spojrzałem się na biały sufit. Nigdy nie sądziłem, że to kiedykolwiek powiem, ale nawet się stęskniłem za tym pokojem. Z niewiadomych przyczyn uwielbiałem tutaj przesiadywać i sam, czy też w dużym gronie, zawsze wiedziałem, że jest tutaj coś, czego nigdzie indziej nie ma. Tylko jeszcze nie mam pojęcia, co to takiego jest...
Po kilku minutach drzwi od łazienki w końcu się otworzyły, przez co od razu popatrzyłem w tamtym kierunku. Niczego nieświadoma dziewczyna, która w dalszym ciągu suszyła swoje włosy białym ręcznikiem, sama była jedynie owinięta w ten materiał. Po ramionach i obojczykach spływały jeszcze krople wody, które tworzyły malutkie ścieżki wody.
Jednak to jej twarz była zdecydowanie ważniejsza od reszty ciała, które było skąpo okryte. Dopiero teraz mogłem zauważyć jakie na prawdę są włosy Ani, które osiągały niewyobrażalną długość. W końcu przestała gładzić je ręcznikiem i spojrzała prosto w moją osobę, a zaskoczenie wymalowane w jej oczach, było pierwszą rzeczą, jaką mogłem dostrzec.
- Co Ty tutaj robisz? - zapytała oszołomiona. Za każdym razem, kiedy się mnie nie spodziewa zadaje to cholerne pytanie, przez które od razu chce mi się wywrócić oczami. Czy na prawdę nie ma już innych form przywitań, jak tylko to pytanie?
- Czekam na Ciebie. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. - Alice powiedziała mi, że jesteś u siebie, ale nie wspominała, że bierzesz prysznic.
- Pomagałam Jade w obrazach i pobrudziłam się farbami. - wyjaśniła lekko zdenerwowana. - Przyszłam tylko po balsam do ciała. - wskazała jedną ręką na toaletkę, gdzie leżał wspomniany przez nią przedmiot. Podniosłem się z materaca i podszedłem do białego mebla, z którego zabrałem okrągłą tubę. Podszedłem do Ani, która nadal stała na środku pokoju, a na jej odkrytych rękach pojawiła się gęsia skórka spowodowana spływającym kroplom wody. Stanąłem na przeciwko niej, w dalszym ciągu patrząc jedynie na jej oczy, które w tym momencie nadzwyczajnie inaczej błyszczały, niż zazwyczaj. Nie interesowało mnie kompletnie, że właśnie kilka centymetrów ode mnie stoi Ania, która jest jedynie zawinięta w biały ręcznik i dam sobie rękę uciąć, jeżeli nie jest ona kompletnie naga.
- Umm, dzięki. - bąknęła pod nosem i zacisnęła lekko wargi. Jej stres był widoczny w każdym calu skóry i z jakiegoś powodu mi to schlebiało.
- Nie musisz się denerwować. - powiedziałem cicho i szerzej się uśmiechnąłem. - Już i tak widziałem Cię prawie nagą, kiedy musiałem Cię przebrać. Nie pamiętasz?
- To była inna sytuacja. - mruknęła odwracając wzrok ode mnie. - Wtedy nie byłam świadoma, a teraz...
- A teraz, skoro tak bardzo czujesz się skrępowana w mojej obecności, wróć się do łazienki i przyjdź dopiero wtedy, kiedy będziesz już ubrana. - przerwałem jej od razu wiedząc, że ma pewnie więcej do powiedzenia niż powinna. - I przestaniesz kusić losu, bo jeszcze chwila i Twoja dolna warga znajdzie inne miejsce niż w Twoich zębach. - dodałem jeszcze dokładnie przyglądając się jej ustom, które od razu się lekko rozchyliły. Uwielbiałem w jaki sposób reaguje na moje słowa, a już w szczególności, kiedy nawiązuję do jej warg.
Wolnym krokiem wycofała się z powrotem do łazienki oczywiście zamykając za sobą drzwi. Głośno westchnąłem i lekko się uśmiechnąłem widząc, jak jej zachowanie względem mnie uległo zmianie. A może to ja w końcu zmądrzałem i inaczej postrzegam dziewczynę?
Ponownie zająłem miejsce na łóżku i czekałem, aż w końcu Ania opuści pomieszczenie i będziemy mogli porozmawiać. Minuty dłużyły się niemiłosiernie, albo po prostu już mi tak wysiadywała psychika, że każdą sekundę liczyłem za pięć minut.
- Co dzisiaj powtarzamy? - zapytała dziewczyna od razu po wyjściu z łazienki. Tym razem była ubrana w szare leginsy i czerwoną bluzę przez głowę z kapturem, a jej włosy były rozpuszczone na jej plecach. Usiadła na małym taborecie koło toaletki i zaczęła wyjmować jakieś rzeczy z jej szuflad.
- Właściwie to nic. - odparłem z lekkim uśmiechem i poprawiłem się na poduszkach. - Chciałem jedynie pogadać. Od kiedy wróciliście z zawodów nie było jeszcze do tego okazji...
- Masz racje. - odpowiedziała lekko skruszona i przeczesała palcami mokre końcówki. Do kontaktu podłączyła kabel od suszarki, którą położyła na blacie toaletki. - Ale to nie była ani moja, czy Twoja wina. - dodała cicho.
- Ja nie mam do nikogo pretensji. - odezwałem się szybko. - Po prostu stwierdzam fakty.
Ania lekko się uśmiechnęła i włączyła głośne urządzenie, które przystawiła do swoich mokrych włosów. Po kilku minutach je wyłączyła i odwróciła się w moją stronę.
- Byłam dzisiaj u Bridgit… - powiedziała cicho.
- Domyślałem się, że tam będziesz. Co z nią? Lepiej, gorzej? - zacząłem się dopytywać.
- Bez zmian. - wzruszyła ramionami i ponownie nacisnęła przycisk od urządzenia. Głośny szum gorącego powietrza dotarł do mojej głowy z ogromnym pulsowaniem i prosiłem, aby te udręki minęły jak najszybciej. Za chwilę dziewczyna ponownie nacisnęła przycisk, dzięki czemu w pokoju zapanowała kojąca dla moich uszu cisza.
- Zastanawiałam się dzisiaj nad jednym. - spojrzałem na nią pytającym wzrokiem ciekawe tego, co ma do powiedzenia. - Czy Carlos kiedykolwiek miał dziewczynę? - zapytała niepewnie.
- Z tego co mi się wydaje to nie. - powiedziałem od razu. - Zawsze powtarzał, że nie będzie tacy jak my i będzie czekać na tą jedyną. - dodałem z uśmiechem.
- Tak myślałam… - mruknęła i ponownie pokój wypełnił głośny szum, a ja jęknąłem w duchu. Niech ona skończy wreszcie suszyć te włosy! - Tacy jak Wy? - zapytała po chwili znowu przerywając suszenie. - To ile miałeś już dziewczyn?
- Generalnie jedną. - odpowiedziałem niepewnie. Ania nie może dowiedzieć się o Lucy. Ta historia nie ma prawa ujrzeć światła dziennego. - Ale za to James i Logan bawili się w krótkie piłki. Razem mieli chyba z trzynaście związków, które trwały po dwa, może trzy miesiące.
- A Twój? Ile trwał? - dopytywała się ciekawskim głosem.
- Mam Ci podać dokładną datę? - zapytałem rozbawiony.
- Jeżeli chcesz...
- Dziewięć miesięcy, szesnaście dni i siedem godzin. - wyrecytowałem dobrze znane mi liczby, które powtarzałem sobie przez pewien czas. Nie miałem pojęcia, że jeszcze tak dobrze pamiętałem kiedyś bardzo ważne dla mnie ciąg cyfr.
- Wow… - szepnęła zaskoczona. - Musiała być dla Ciebie bardzo ważna, skoro tak dobrze wszystko pamiętasz. - powiedziała zaskoczona.
- Bo była… - mruknąłem. - Ale zmarła. - dodałem szybko i zacisnąłem wargi ze zdenerwowania. Nie powinienem w ogóle o tym wspominać...
- Przykro mi… - szepnęła i po raz kolejny włączyła suszarkę. Miałem nadzieję, że już jej nie wyłączy i dokończy swoje suszenie, ale jak na złość moich myśli, musiała uczynić zupełnie inaczej. - Kiedy to było? - zapytała cicho.
- Kiedy miałem czternaście lat. - wyjaśniłem od razu. - Najpierw zmarł Kevin, a rok później Lucy. Miała krwiaka mózgu, którego zbyt późno wykryto.
Widząc zmieszanie na twarzy brunetki nie chciałem dalej drążyć tego tematu. Podniosłem się z łóżka i w dwóch krokach doszedłem do dziewczyny, która popatrzyła się na mnie zaskoczona.
- Co Ty wyprawiasz? - zapytała, kiedy wyrwałem jej suszarkę z ręki.
- Jeżeli w dalszym ciągu chcesz rozmawiać, to najpierw wysuszymy te włosy, zanim moja głowa totalnie eksploduje z bólu. - wyjaśniłem i nacisnąłem przycisk, nie dając już dojść do słowa dziewczynie. Teraz mogłem bez żadnych oporów dotykać jej długiej grzywy, której końcówki same zakręcały się w lekkie sprężynki na niektórych kosmykach. Zapach owocowego szamponu dotarł do moich nozdrzy o wiele mocniej niż zazwyczaj, kiedy miałem okazję przytulić się do niej i wcale mi to nie przeszkadzało. Po kilku minutach w końcu wyłączyłem cholerne urządzenie i z lekką odrazą odłożyłem je na blat.
- Dziękuję. - dziewczyna uśmiechnęła się do mojego odbicia w lustrze i zaczęła rozczesywać długie pasma szczotką do włosów. Po chwili schyliła głowę i złapała wszystkie kosmyki w rękę, zakręcając je na czubku głowy i związała na nich gumkę.
- Dlaczego je spinasz? - zapytałem zaskoczony.
- Kiedy ostatnim razem miałam rozpuszczone włosy pewna blondynka chciała mi je obciąć. - odpowiedziała sprzątając wszelkie przybory.
- To było ponad pół roku temu… - mruknąłem marszcząc brwi.
- A ja w dalszym ciągu nie darzę zaufaniem tej osoby. - kiedy sprzątnęła wszystkie rzeczy, usiadła na fotelu i skrzyżowała nogi. - To o czym chcesz rozmawiać?
- Błagam Cię, nie zachowuj się jak jakaś terapeutka… - jęknąłem niezadowolony, na co tamta zaśmiała się pod nosem. - Tęskniłem za tym… - stwierdziłem szczerze, a widząc jej lekkie zakłopotanie mogłem bez dwóch zdań przyznać sobie kolejny punkt. - Zaczęłaś mówić coś o Carlosu. - zmieniłem szybko temat, aby dziewczyna przestała się krępować.
- Taaa… - mruknęła poprawiając sobie bluzę i wyjęła na wierzch swój wisiorek, który w dalszym ciągu składał się z dwóch przywieszek, a nie z jednej, jak to było poprzednio. - Martwię się o niego...
- Ja też. - przyznałem szczerze. - Jeżeli Bridgit umrze...
- Nie umrze. - przerwała mi od razu, ale po chwili głośno westchnęła. - Przepraszam… - wymamrotała, a ja jedynie kiwnąłem głową na znak zrozumienia.
- Jeżeli Bridgit odejdzie… - ciągnąłem dalej. - Carlos nie będzie mógł się pozbierać.
- Wiem o tym. I to martwi mnie najbardziej.
- Dlaczego akurat oni? - zapytałem z wyrzutem.
- Zastanawiam się nad tym praktycznie codziennie...
- Z jednej strony strasznie im współczuję, ale z drugiej… - przerwałem na moment i nabrałem powietrza do płuc. - Zazdroszczę.
- Czego? - zdziwiła się kręcąc głową.
- Wiary w życie.
Jeżeli byłbym na miejscu Carlosa, nie wiem jak bym wytrzymał. On ma w sobie pewną moc do zdziałania cudów, a jednym z nich było dalsze życie blondynki. Wielokrotnie byłem świadkiem rozmowy z lekarzami, którzy w dalszym ciągu dziwili się, że ktoś takie jak Bridgit ma siłę, żeby jeszcze oddychać. Nie mam pojęcia, jak on to robi i nawet nie chcę tego wiedzieć.
- Jak się wtedy czułeś? - zapytała po chwili ciszy, jaka zapanowała. - Jak się czułeś, kiedy ona odeszła?
- Czułem ból. I to bardzo mocny. Jakby ktoś mnie bił i zostawił ostatni procent życia, żebym cierpiał. - mówiłem z zamkniętymi oczami, aby móc na chwilę, choć bardzo niechętnie, wrócić do tamtych chwil. - Potem przyszło poczucie winy, które trwa aż do teraz. A na samym końcu pojawiła się pustka. Coś w rodzaju wyrwania kawałka duszy i ukrycia jej jak najdalej ode mnie, abym już nigdy nie mógł jej odnaleźć.
- Czy udało Ci się ją zapełnić? - jej niepewny ton głos, mógł tylko świadczyć o tym, że potwornie bała się zadawać mi jakiekolwiek pytania na ten temat. Na jej miejscu też bym się bał. Nie ma pojęcia po jak kruchym lodzie stąpa, ale jakoś w ogóle jej to nie przeszkadza. A mi o dziwo też nie.
- Nie. - zaprzeczyłem od razu. - Ona w dalszym ciągu jest i niczym nie można jej naprawić.
Ania głośno westchnęła i potarła swoją twarz rękoma, jakby chciała schować swój wyraz twarzy. A to właśnie było mi teraz potrzebne. Chciałem zobaczyć jej emocje, które są wymalowane w oczach. Można z nich czytać jak z otwartej księgi, jeżeli tylko zna się odpowiedni język.
- Jeżeli coś kochamy, ono zniknie jeszcze szybciej, niż byśmy tego nienawidzili… - powiedziałem jeszcze.
- W takim układzie muszę Cię nienawidzić, żebyś nigdy nie odszedł. - szepnęła ze łzami w oczach.









~~~~
One Direction- Something Great








____

Hej kochani :*

I jak? Podobał Wam się rozdział? Wiem, że nienawidzicie opisówki i zdecydowanie wolicie dialogi, ale w następnych rozdziałach chciałam się skupić na uczuciach naszych bohaterów związane z ważnymi wydarzeniami.

I jak widać Bridgit znalazła się już w szpitalu. Niestety... ;<
Mogę Wam się przyznać, że kiedy pisałam następne rozdziały to płakałam coraz bardziej. Ale powodów było wiele, a między innymi to taki, że już tak bardzo mało zostało rozdziałów do zakończenia Parallel... Nie mogę uwierzyć, że ta historia pomału ma swój koniec...

To tyle ode mnie. Jakieś uwagi? Pytania? Piszcie gdziekolwiek, a ja postaram się na wszystko odpowiedzieć :)

Kocham Was! Do zobaczenia w niedzielę! :)

8 komentarzy:

  1. Brigdit trzymaj się ! Dasz radę ! Carlos Ci pomoże ;)
    Szkoda mi Ani .. nie może stracić kolejnej bliskiej jej osoby ...
    Nie do wiary, jak Kendall się zmienił :D Dla Smith :)
    Tak po prostu mówi jej o Lucy ? Myślałam, że wyniknie z tego jakaś kłótnia, a to proszę!
    Koniec Parallel ? Jak to ? To się nie może skończyć ! To jest zbyt świetne! A ok. ile rozdziałów jeszcze bd ? Jejku, nie kończ! Prosz !
    Czekam na nn !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No zapomniałam najważniekszego ..
      ANIA KOCHA KENDALLA ! AAAAA ! ANDALL 4EVER ! <3

      Usuń
    2. Jeszcze 12 rozdziałów + epilog do zakończenia

      Usuń
    3. Nie .. :/
      Jejku, to już niedługo koniec.. szkoda.. Myślałam że ten blog bd tak wiesz .. aż Ci się wena skończy :)
      To już ostateczna decyzja ? Nie ma szansy na dalsze pisanie tego opowiadania ? ;) One jest ZBYT ŚWIETNE! Przywiązałam się do tego bloga :) Mam nadzieję, że ta historia jeszcze trooooooszkę potrwa ;)

      Usuń
  2. Bardzo fajny rozdział. Mam nadzieję że brigiet nie umrze. Ale nadzieja matką głupich. Jak to już prawie koniec? Szkoda. Twoje opowiadanie jest super. Nie chce się z nim żegnać.

    OdpowiedzUsuń
  3. To takie smutne bedzie, jak Bridgit odejdzie.. Carlos się z Nią zżył, tworzą fajną parę. Ostatnie zdanie powiedziane przez Anię było świetne. Uwielbiam ich, może w końcu powiedzą o swoich uczuciach tak na głos. Świetny! Szkoda, że to już koniec. Ale czekam na następnego bloga! :).

    OdpowiedzUsuń
  4. To nie moze się skończyć, jest zbyt doskonałe aby się skończyło!! Czekam na nn!

    OdpowiedzUsuń