niedziela, 14 czerwca 2015

Rozdział 51 "Nie można sobie życzyć czegoś, co już miało miejsce bardzo dawno temu..."

Broken pieces of
A barely breathing story
Where there once was love
Now there's only me
And the lonely...
~~~~~~~~~~~~~~

Kiedy otworzyłam oczy, nie miałam pojęcia czego mam się spodziewać. Myślałam, że będzie inaczej, niż mi się wydawało. Że nie będzie tak trudno wykonać codzienne czynności i na spokojnie będę mogła zjeść śniadanie, czy też wypić kubek gorącej kawy. Ale uścisk w żołądku jaki mi towarzyszył już od dłuższego czasu, przyczynił się, abym nic nie zjadła.
Czułam się nijak. Tak po prostu nie umiałam powiedzieć, co się ze mną dzieje. Miałam wrażenie, że ciało i umysł tworzyły dwie oddzielne postacie, które robiły to, co uważały za stosowne. Ale za nic nie potrafiły się ze sobą dogadać, przez co w ostateczności nie robiłam kompletnie nic. Kręciłam z miejsca na miejsce, aby znaleźć swój kąt, gdzie będę mogła na spokojnie pomyśleć, ale i to było zbyt trudne do wykonania.
Dopiero teraz mogłam powiedzieć, jak się czuje człowiek, który nie jest człowiekiem, a jedynie jego wrakiem. To było coś potwornego, nie mając kompletnie chęci do niczego. Ręce opadały już z braku siły i przemęczenia, które doskwierało mi już od dłuższego czasu. Ale i tak najgorsze są noce. Bo w dzień, chcąc nie chcąc, musimy choć na moment odwrócić nasze myśli od czegoś innego. Jednak kiedy przychodzi ten czas, kiedy wszystkie dzieci powinny grzecznie spać, a myszy mogły pałaszować w kuchni, przychodzi uczucie pustki. To było jak... Nie. Nawet nie umiem tego uczucia porównać do czegokolwiek. To po prostu było coś okropnego.
Stając przed oknem, nie mogłam inaczej jak lekko się uśmiechnąć. Widząc gorące słońce, które grzało już od samego rana, było pięknym widokiem. Ale też i koszmarem dla tych, którzy nie mogą już tego zobaczyć, albo poczuć. Zrobiłabym wszystko, aby teraz na spokojnie wyjść na zewnątrz z szerokim uśmiechem i ze świadomością, że wszystko jest dobrze. Że nie muszę się niczym martwić. Że za chwilę spotkam się ze wszystkimi, na których mi zależy i będę mogła śmiać się dopóki nie zacznie boleć mnie brzuch. Będziemy siedzieć w moim ogrodzie, popijać świeży sok z pomarańczy i zajadać się ciastami zrobionymi przez Alice. Już na samo wspomnienie o tych pysznościach moje gruczoły wytworzyły dużą ilość śliny. Słońce nas będzie grzało w plecy, a my jak gdyby nigdy nic, będziemy rozmawiać na przeróżne tematy. Od czasu do czasu głośny śmiech Caroline przerwie nasze dyskusje i będziemy grać w piłkę.
- Ania?
Niestety... Nie można sobie życzyć czegoś, co już miało miejsce bardzo dawno temu...
- Aniu, musimy już iść...
Obraz przed moimi oczami rozpłynął się niczym para wodna, pozostawiając po sobie krople wody. Czasami marzy mi się życie jedynie z otwartymi oczami w mojej głowie. Gdzie żółty to zielony, a niebieski to czerwony. Nie ma tam takiego słowa jak "smutek", a o łzach już dawno wszyscy zapomnieli.
- Czekam na Ciebie na dole.
Ale z drugiej strony, kiedy miałabym żyć jedynie tam, nie wiedziałabym kompletnie nic o moim bracie, który właśnie wyszedł z mojego pokoju. Ta myśl dosyć mnie przeraża i nie chcę w ogóle o tym wspominać.
Spojrzałam jeszcze raz w stronę okna, aby choć na chwilę przypomnieć sobie ten przepiękny widok, jakim zachwycałam się przez kilka dobrych minut. Podeszłam jeszcze do lustra, aby móc przekonać się, że tym nieszczęsnym wrakiem człowieka, byłam ja sama. Czarna sukienka może i wyglądałaby pięknie, gdybym widziała ją na wieszaku w jednym ze sklepów w centrum handlowym. Ale kiedy leży ona na wychudzonym ciele, pozbawionym wszelkich kolorów i chęci do wykonania chociaż jednego ruchu, bez dwóch zdań mogłabym stwierdzić, że wygląda okropnie. A może to ja tak wyglądam? Może ta sukienka wcale nie jest aż tak zła, jak mi się wydaje? Tylko to ze mną jest problem. Wrak człowieka, z którego wyrwano jeszcze więcej miłości, niż za pierwszym razem, kiedy ktoś bardzo ważny dla mnie odszedł.
"Nie. Ona nie odeszła. Ona jest tutaj ze mną." - powtarzałam jak mantrę w swojej głowie, aby nie stracić nadziei. Co z tego, że minęły już trzy dni, w przeciągu których każdy wypowiada te same i okropne słowa. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jakie one są puste. Nie kryją za sobą kompletnie nic.
Schodząc po woli na dół, zatrzymując się dokładnie na cztery sekundy na każdym stopniu, ponownie oglądałam obrazy powieszone na ścianach. Żadne z nich nie okazywały tylu barw, ile miała tamta dziewczyna. Nawet tęcza mogłaby się z nią równać. Przypominając sobie dźwięk aparatury, która powtarzała jeden i ten sam dźwięk, dochodzę do wniosku, że te wszystkie kolory wyblakły, dając tęczy honorowe, pierwsze miejsce.
Męska dłoń oplotła moje ramie i pomogła mi się wydostać ze smutnego domostwa. Ale to nie był już ten sam dotyk, do którego jestem przyzwyczajona. Może tak samo jak ze mnie, z Dustinem uleciała cząstka człowieczeństwa, którą ukrył w sercu naszego kolorowego aniołka? A wraz z jej odejściem, odeszło też i to? Trudno jest określić, kiedy samemu nie czuje się najlepiej z utraconym kawałkiem swojej duszy.
Najdziwniejsze było jednak to, że w przeciągu tych kilku dni, ani jeden raz nie mogłam wydobyć z siebie chociaż jednej, malutkiej łezki. Czułam się, jakbym była na pustyni, jak głupia prosząc o deszcz, kiedy na niebie nie było żadnej chmury, a wysoka temperatura nie dawała mi spokoju.
Jazda samochodem do tego okropnego miejsca minęła zdecydowanie za szybko. "Tam gdzie nie chcemy być, docieramy znacznie szybciej, niż gdzie chcemy być." Więc, jeżeli ja chcę być w niebie, to muszę robić wszystko, aby tam nie iść. Wychodząc z samochodu poczułam na sobie ciepłe powietrze, które o wiele lepiej ogrzewało moje ramiona, niż dzisiejszy uścisk Dustina. Chciałabym wierzyć, że w jakieś części tej atmosfery jest ta dziewczyna z szerokim uśmiechem i optymistycznym podejściem do świata.
W moich dłoniach znalazła się zaraz biała róża, którą nie tylko ja miałam w posiadaniu. Każda mijana przez nas następna osoba, która wchodziła do tak potwornego miejsca, trzymała w swoich palcach ten delikatny kwiat, o płatkach podobnych do śniegu. "Szkoda tylko, że sama roślina kwitła dopiero na lato..." Przechodząc przez następne alejki cmentarza, które w swoim posiadaniu miały kilkanaście grobów, dotarł do mnie potworny smutek. Każdy tutaj znajdujący się pomnik skrywa pewną tajemnicą, strzeżoną przez wspomnienia naszych bliskich. Ale przeciętny człowiek, który przychodzi do tego miejsca, idzie jedynie do jednego grobu, który jest dla niego najważniejszy. Czy w przyszłości czeka nas pewna selekcja, gdzie Ci mniej ważni odejdą na bok, kompletnie nie liczący się do głównej grupy? Każdego czeka to samo, więc jaki jest sens w budowaniu piramidy wyższości?
Dotarliśmy w końcu na miejsce, gdzie wszyscy nasi przyjaciele już byli. "Bez wyjątku." - dodałam w głowie spoglądając na ciemną trumnę skrywającą powód tej uroczystości. Kto tak podły i bezduszny zamknął naszego aniołka, ucinając przy tym jej duże i kolorowe skrzydła? Powinien sam tam się położyć i czuć to samo co każdy inny, kiedy jest się zamknięty na cztery spusty, bez żadnego otworu do zaczerpnięcia tlenu, który jest potrzebny do życia! Ale po co komu ten gaz, kiedy ma się już go pod dostatkiem?
Rozglądając się dookoła, nie mogłam uwierzyć w to, ile ludzi przybyło na tak smutną ceremonię. Dopiero kiedy umrzemy, możemy zobaczyć kto był naszym wrogiem, a kto przyjacielem. Szkoda tylko, że nie możemy podjeść do kogoś i się zapytać czy w końcu przyniósł dawno pożyczony długopis, a jeśli nie, to ma iść po niego i wrócić tutaj dopiero wtedy, kiedy go znajdzie. Pogrzeby mają to do siebie, że łączą ludzi, którzy byli wrogo do siebie nastawieni. Kogo tym razem pojedna nasz kolorowy aniołek?
Swój wzrok przeniosłam na każdego z moich przyjaciół, bacznie im się przyglądając. Na czele całej naszej watahy stał James z wysoko podniesioną głową do góry. Nie wiem, co chciał pokazać swoją postawą. Może to, że nie ma zamiaru ani na moment zastanawiać się nad sensem życia? I tak wiem o tym doskonale, że Maslow ma w sobie tyle buzujących się emocji, ile ma włosów na głowie. Ale jego włosy za cholerę nie chcą okazywać swoich emocji. Dalej był Logan, który trzymał się w o wiele gorszym stanie, niż poprzedni chłopak. Czerwone policzki świadczyły jedynie o tym, że musiał już kilkakrotnie wydostać na świat łzy, których mi teraz brakowało. Koło niego stał Pena z twarzą pozbawioną wszelkich uczuć i emocji. Jego oczy były szarego odcieniu, z którego nie można wyczytać kompletnie nic. Miałam wrażenie, że jego tęczówki stracił ten wspaniały blask, który był widoczny przy każdym naszym wspólnym spotkaniu. Może on też odebrał sobie kolorów i dołożył do tej nieszczęsnej tęczy?
Był jeszcze Kendall. Chciałabym wiedzieć, co w tej chwili czuje, co myśli, jakie wydarzenia przelatują mu przez głowę, ale nie mogłam niczego odczytać. Swoją książkę miał zawsze otworzoną na tej stronie, której chciałam. Dzisiaj założył na okładce dwa duże zamki, do których klucze głęboko schował. W oddali dostrzegłam jeszcze Claudię, która stała ze spuszczoną głową. Nawet jej włosy nie były już tak mocno czerwone jak zawsze. Czyli tęcza wygrała z nami trzy do zera. Cóż za sprawiedliwy wynik...
- Nigdy nie pogodzimy się ze śmiercią. Przychodzi ona tak nagle. Niespodziewanie. - odezwał się pastor, który w dniu dzisiejszym miał z nami towarzyszyć, podczas ostatniej wędrówki. - Zawsze kiedy ktoś umiera, zastanawiamy się dlaczego to nie my? Dlaczego ona? A nie ja?
Jego słowa może i miały jakieś głębsze znaczenie, ale świadomość, że jest to pastor, który wygłasza podobną mowę praktycznie na każdym pogrzebie, jest wręcz wstrętna. Jak można opisać jednym i tym samym określeniem ludzi, którzy od nas odeszli? Każdy był inny i każdemu należą się inne pożegnanie.
- Bridgit była wspaniałą dziewczyną… - ciągnął dalej.
Dlaczego on mówi w czasie przeszłym? Przecież ona jest tutaj! Stoi koło mnie i śmieje się z nas wszystkich, a potem znowu odlatuje i zatrzymuje się gdzieś indziej. Dlaczego tylko ja ją widzę, a inni nie? Może inni nie chcą jej widzieć, a jedynie się z nią pożegnać?
- Zostawiła swoich rodziców. Przyjaciół. Kolegów i koleżanki...
Ona nas nie zostawiła. Ona nas nigdy nie zostawi! Ona zawsze będzie ze mną, czy tego ktoś chce, czy nie!
- Ale pamiętajmy - śmierć nie oznacza koniec. To może być dopiero początek.
Słysząc za sobą głośne pociągnięcia nosem i smutne jęki wydobyte z ust nieznanych mi osób, zaczęłam im zazdrościć. Oni mogli wydobyć z siebie chociaż jeden gest, świadczący o swoim smutku. Kiedy ja nie mogłam się nawet dobrze rozpłakać...
Nie słuchałam dalej starszego mężczyzny, bo po co? Skąd ma wiedzieć, co będzie później, kiedy sam nie ma pojęcia o życiu? O śmierci to ja nawet nie wspomnę... Ponownie ciepłe powietrze otuliło moje ramiona i poczochrało włosy, a ja nie mogłam inaczej, jak tylko rozkoszować się tym delikatnym dotykiem. Wszystko jest tak, jak mówiła Bridgit. Gorące promienie słońca ogrzewało każdego, kto postanowił dzisiaj przyjść i nawet nie było mowy o zepsuciu się pogody. Jakby świat cieszył się, że za chwilę do nieba dołączy kolejny aniołek, z jedyną różnicą skrzydeł, jakie są kolorowe.
- Spoczywaj w spokoju. - zakończył swoją mowę pastor, biorąc do ręki garść piachu i rzucił nim prosto na ciemną trumnę. Załamani rodzice Bridgit uczynili to samo co mężczyzna i odsunęli się kawałek od głębokiego dołu. Niespodziewanie wokół nas rozbrzmiała delikatna muzyka z doskonale znanego mi filmu. Czterech mężczyzn z białymi rękawiczkami zabrali się za opuszczanie trumny do ziemi, która po chwili znalazła swoje miejsce. Każdy po kolei podchodził do ostatniego miejsca spoczynku naszej najlepszej przyjaciółki, wrzucając do środka białą różę. Razem z Dustinem wróciliśmy na swoje poprzednie miejsce, dając innym szansę na krótkie pożegnanie. Spojrzałam ukradkiem w niebo i dopiero wtedy moje oczy mogły wytworzyć słoną substancję, która delikatnymi stróżkami spłynęła po policzkach.
"Widzisz Bridgit, jest wszystko tak jak chciałaś. Szkoda tylko, że jest wszystko, tak jak my nie chcieliśmy."
Muzyka grała dalej, osób przybywało, tak samo jak łez, które kapały na czarny materiał sukienki. I dopiero teraz, kiedy już jest praktycznie po wszystkim, doszedł do mnie ten fakt, że jej już tak po prostu nie ma. Odeszła. Zostawiła nas wszystkich, tak jak mówi ten staruszek, któremu nie chciałam przyznać racji. Ona po prostu sobie poszła! Nie robi się tak! Nikomu! A już na pewno nie swoim przyjaciołom...
- Bridgit… - jęknęłam cicho z drżącą wargą, czym zwróciłam na siebie uwagę reszty. - Ona... Ona nie żyje...
- Już cii… - szepnął Dustin obejmując mnie mocniej ramieniem.
- Nie ma jej… - mamrotałam dalej, jakbym chciała upewnić samą siebie tym potwornym faktem. - Dlaczego nas zostawiła?
Kiedy wszyscy się z nią żegnali, ja nadzwyczajnie na świecie zostałam odciągnięta od całego wydarzenia. Zasłonięto mi oczy ręką, jakbym była małym dzieckiem, który nie powinno widzieć, tego, co tu się dzieje. Łzy kapały, muzyka w dalszym ciągu grała, emocje wrzały, a poczucie winy rosło z każdą minutą. Dlaczego ona? Dlaczego to właśnie Bridgit?!
- Ona nie może nas zostawić! - powiedziałam głośniej niż powinnam i robiłam wszystko, aby wyrwać się uścisku Dustina. Chce mnie stamtąd zabrać. Zabrać mnie od niej. A ja właśnie chcę być blisko niej!
- Uspokój się… - powiedział spokojnie, przyciskając moją głowę do klatki piersiowej. W innych okolicznościach może i by to pomogło, gdyby nie fakt, że Dustin zawiera w sobie cząstkę Katherine, która również mnie zostawiła. Tak samo jak Bridgit... Co jest ze mną nie tak, że wszyscy, na których mi zależy po prostu odchodzą? Zostawiają mnie samą, abym cierpiała w najgorszy możliwy sposób, jaki się tylko da.
- Ty też odejdziesz! - krzyknęłam próbując uwolnić się z jego ramion. - Zostawicie mnie samą! Jak każdy!
- Przestań gadać głupstwa...
- Odejdziesz ode mnie, czy tego chcesz czy nie! - mówiłam dalej, jakbym była w jakimś transie.
Śmierć to najgorsza rzecz, jaką można zrobić przyjacielowi. Zostawiając go na pastwę losu na świecie, kiedy samemu można krążyć po świecie. Czy dusze nie mają przypadkiem wyrzutów sumienia? Czy naprawdę ich to nie obchodzi, że zostawiły na świecie pewne osoby, które opłakują ich każdego dnia?
- Zabierz już ją… - usłyszałam nad sobą głos brata, ale nie miałam pojęcia do kogo mówi. - Nie jestem w stanie...
Nie usłyszałam, co ta druga osoba powiedziała, ale zamiast tego poczułam kolejne ramiona, które przejęły nade mną całkowitą kontrolę. Czułam się jak marionetka pozbawiona wszelkich funkcji życiowych, nie wspominając już o emocjach. Miałam na twarzy wymalowaną jedną i tą samą minę, która pokazywała wszystko. Za moje kroki odpowiadał ten, który ciągnął za moje sznurki, w tym momencie osoba, która jeszcze dalej zabierała mnie od Bridgit.
Dlaczego aż tak bardzo zależy im, aby mnie tam nie było? Dlaczego nie pozwolą mi się po raz ostatni pożegnać? A może wiedzą, że nie jestem przygotowana na żadne pożegnanie. Nawet z otaczającym światem, który rozmazał mi się przed oczami, kiedy w końcu zostałam posadzona na jakimś wygodnym fotelu.
I zamknęłam oczy z myślą o nowej książce, rozpoczętej po zakończonym niedawno tomie, gdzie w ostatnim rozdziale opisywana była śmierć.












~~~~
Christina Perri - The Lonely












____

Dzisiaj też nie będę się rozpisywać, bo w sumie nie mam pojęcia co mogę powiedzieć.
Jedynie mam dla Was pewną niespodziankę, mianowicie... Tytuł do nowego opowiadania, który skrywa się pod skrótem LDWY. to:

Last Days With You.



Dziękuję bardzo za wszystkie komentarze pod rozdziałami choć jest ich co raz mniej i widzimy się w środę! ♥

(9 rozdziałów do końca)

7 komentarzy:

  1. Jejku, smutny ten dzisiejszy rozdział :/ Szkoda mi Ani .. Ona ciągle cierpi .. Dlczg ona ?!
    Ja też nie wierzyłam, że Brigdit już nie ma .. a jednak .
    Smith była jakimś transie ! Dustin sb nie dał rady .. Myślę, że Kendall ja wziął. Napewno ;)
    Nie mg się doczekać nn !
    Czekam ! Xx !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ! Zapomniałam spytać :)
      Czy w nowym opowiadaniu bd Kend ? I kiedy rozpoczniesz nową historię?

      Usuń
    2. Kendall będzie głównym bohaterem :) opowiadanie zacznę od września :)

      Usuń
    3. Straż nie się cieszę. W prost nie mogę się doczekać

      Usuń
  2. Bardzo smutny rozdział. Szkoda mi ani. Tyle przeszła. Najpierw mama a teraz brigiet. Myślę że to Kendall ja wziął. Czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  3. Bridgit [*] . Kolorowy Anioł, świetnie to ujęłaś! Ania bardzo cierpi, ale ma przy Sobie osoby które ją wspierają. Na pewno uścisk Kendalla, trochę postawi Anię w pionie. Świetny odcinek, oby do następnego! :).

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeśli chodzi o ten rozdzial to opinia moja jak kazdego innegoktoto przeczyta...smutek....żal....rozpacz....Nie moge w to uwierzyc! A jednak.....

    OdpowiedzUsuń