środa, 24 czerwca 2015

Rozdział 54 "Historia lubi się powtarzać."

If I let you know, I'm here for you, maybe you'll love yourself,
Like I love you.
~~~~~~~~~~~~~~~~

University Of California nie było już tą samą szkołą, co kilka tygodni wcześniej. Przechodząc korytarzami, miałem wrażenie, że zrobiono tu pewną selekcję, której nie można było zmienić. Wszyscy byli pogrążeni w swoich myślach i nikt nie zwracał na nikogo uwagi. Coś musiało się stać, skoro nawet Ci najgłośniejsi uczniowie siedzieli cicho pod klasami, jak myszy kościelne.
Wchodząc na korytarz, gdzie znajdowały się szafki szkolne, poczułem się jak pewien wyrzutek. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, co kiedyś było niedorzeczne. Ale jakoś wcale się tym nie przejąłem. Popularność nie była mi już do niczego potrzebna. Przechodząc obok kolejnych szafek, dotarłem w końcu do tej, która zwracała uwagę chyba każdej osoby, która tędy przechodziła. Na żółtych drzwiczkach przyklejone były czarno-białe fotografie przedstawiające uśmiechniętą i szczęśliwą dziewczynę, o długich blond włosach, których już nigdy miałem nie ujrzeć. Na podłodze stały dwa złote znicze i kilka bukietów kwiatów, które pachniały ciepłą wiosną. Podszedłem bliżej i odkleiłem jedno z wielu zdjęć, przyklejone na taśmy klejące. Uśmiech sam wkradł się na usta, widząc jak jeszcze kilka miesięcy temu Bridgit należała do grona najwspanialszych osób tej szkoły. Była tą tęczą, która chroniła University Of California przed burzami i silnymi opadami deszczu i śniegu. Wraz z jej odejściem, zniknęła też kolorowa tarcza, dając szansę na wkradnięcie się do życia szkoły wszystkiemu co złe.
- Nie mów mi tylko, że zależało Ci na tej idiotce… - usłyszałem za sobą znienawidzony przeze mnie głos, którego nie miałem okazji uchwycić przez kilka tygodni. I powiem szczerze, że były to najlepsze dni przebyte w tej szkole od trzech lat. Z wielką niechęcią odwróciłem się w stronę blondynki. I w pierwszej chwili od razu pomyślałem o Bridgit, która również miała tego samego koloru włosy. Ale szybko wyrzuciłem to porównanie, przy okazji siebie karcąc. Jak mogłem porównać kogoś tak wspaniałego, z osobą bez duszy?
- Na wielu osobach mi zależy, niestety Ty do tej listy nie należysz. - powiedziałem przez zaciśnięte zęby i przykleiłem fotografię na swoje miejsce.
- Zmieniłeś się. - jej ton głosu wskazywał na lekki podziw, co od razu mnie zaskoczyło. Jak Katelyn Tarver może komuś okazywać podziw i tą osobą nie jest ona sama?
- Co Ci do tego? - odszedłem kilka kroków dalej, dając jej do zrozumienia, że nie chce mi się z nią gadać. Jednak, odebrała to przeciwnie, niż myślałem.
- Gdzie się pojawił Schmidt, którego nie interesuje kompletnie nic, tylko czubek własnego nosa? - zapytała rozbawiona.
- Dlaczego w tym momencie mówisz o sobie używając mojego nazwiska? - odparłem z cwanym uśmiechem i doskonale wiedziałem, że ją tym rozzłościłem. Może kiedyś i bym się przejął, ale dzisiaj jestem już innym człowiekiem.
- Nie pozwalaj sobie na dużo… - syknęła, a ja prychnąłem pod nosem. Z głośnym westchnięciem stanąłem na korytarzu i odwróciłem się w stronę dziewczyny.
- Czego ode mnie chcesz? - zapytałem od razu. - Bo bez powodu do mnie nie przychodzisz...
- Widzisz? Jednak umiesz normalnie rozmawiać. - wydęła wargi i cicho zachichotała. - Jak chcesz to potrafisz.
- Do rzeczy.
- Dosyć długo mnie tutaj nie było… - teatralnie westchnęła, a ja zmarszczyłem brwi. - I z tego co widzę to wiele się zmieniło.
- Do czego zmierzasz? - skrzyżowałem ręce na piersiach, robiąc się coraz bardziej zdenerwowany.
- Jedni mówili, że wyjechałam, inni, że się wprowadziłam… - ciągnęła dalej, a ja wywróciłem oczami.
- Katelyn. - przerwałem jej wypowiedź. - Naprawdę nie interesuje mnie gdzie byłaś i co robiłaś.
- Och, doprawdy? - uniosła wysoko brwi. - A jeżeli powiem Ci, że moja nieobecność miała związek z Frankiem?
Na dźwięk tego imienia, od razu spoważniałem. Rozejrzałem się dookoła, upewniając się, że nikt nie przysłuchuje się naszej rozmowie.
- Wiem, że wiesz, że ja wiem o kilku aspektach z Twojej przeszłości. - ciągnęła dalej. - I chyba nie chcesz, żeby to wszystko wróciło, prawda?
Starałem się trzymać emocje na wodzy i nie wydrzeć się na Tarver na środku korytarza, ale naprawdę mało do tego brakowało. Ale kiedy dostrzegłem, dobrze znaną mi dziewczynę, która samotnie kroczyła po korytarzu, wiedziałem że nie mogę zrobić nic głupiego, żeby nie stracić dobrej oceny w szarych oczach Panny Smith. Katelyn odwróciła się za siebie i spojrzała w tym samym kierunku co ja.
- I jest też nasza ukochana Anna! - powiedziała entuzjastycznie. - Czyż to nie urocze? - zapytała odwrócona przodem do mnie. - Dwie tak różne osoby, których znajomość zaczęła się najgorzej jak tylko potrafiła, a kończy się tym jakże pięknym uczuciem?
Popatrzyłem na nią zaskoczony, nie rozumiejąc dokładnie o co chodzi tej parszywej gnidzie.
- Nie myśl, że jestem ślepa. - wywróciła oczami. - Ale dam Ci pewną radę… - podeszła do mnie bliżej, iż w ostateczności stała kilka centymetrów ode mnie i nachyliła się do mojego ucha. - Napatrz się póki możesz, bo nigdy nie wiadomo kiedy nadejdzie koniec… - szepnęła i szybko stanęła na swoim miejscu. - Historia lubi się powtarzać.
Odeszła ode mnie klepiąc mnie jeszcze po ramieniu i mogłem jedynie słyszeć odgłos odbijających się jej kroków na korytarzu, który w dalszym ciągu był zapełniony licznymi uczniami bez kolorów. Kiedy w końcu otrząsnąłem się z transu i przestałem powtarzać sobie słowa, jakie wypowiedziała Katelyn, spojrzałem się przed siebie, gdzie dostrzegłem stojącą Anię przy dawnej szafce Bridgit Mendler. Nie czekając dłużej, szybko do niej podszedłem i objąłem ją jednym ramieniem, w które od razu się wtuliła.
- "Żyj kolorowo." - przeczytała cicho napis znajdujący się na dużej kartce, która była przyklejona na samym środku. - Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić… - zaśmiała się pod nosem i wierzchem dłoni wytarła swoje łzy, które jeszcze nie zdołały wypłynąć na blade policzki. - Co z Carlosem? - zapytała cicho i zrobiła kilka kroków w bok, aby odejść od szafki wspomnień.
- Jeszcze nie wiem. - westchnąłem cicho. - Mam zamiar dzisiaj pojechać do niego po szkole.
- Ile czasu Ci zajęło kiedy… - urwała na moment i niepewnie na mnie popatrzyła. - Kiedy zmarła Lucy? - dokończyła cicho.
- Do tej pory nie mogę się podnieść… - przyznałem szczerze. - Dziura zostanie już do końca życia. Ale mój przypadek był inny. - powiedziałem od razu. - Ja musiałem poradzić sobie z tym sam. Bo nie chciałem nikogo do siebie dopuścić. Nie chciałem pomocy.
- Myślisz, że tak będzie z Carlosem?
- Nie. - zaprzeczyłem pewny swoich racji. - Bo Carlos ma najwspanialszych przyjaciół, którzy zawsze będą go wspierać.
- Z Tobą na czele. - odparła z lekkim uśmiechem i zatrzymała się pod salą od fizyki. - Kendall?
- Tak?
- Ten pocałunek dużo dla mnie znaczył. - powiedziała cicho i weszła do klasy, zostawiając mnie z uczuciem ulgi, szczęścia i czymś zupełnie mi obcym...

*

Dom Państwa Penów był jednym z tych tradycyjnych przytulnych miejsc, gdzie od razu na wejściu widać było perfekcję oraz dokładność w szczegółach. Nie żeby mi to przeszkadzało, albo coś w tym rodzaju, ale czasami było to strasznie przytłaczające. Dlatego, rzadko kiedy spotykaliśmy się u Carlosa. Z resztą... Pani Pena ma to do siebie, że uwielbia ciszę i spokój, a już w szczególności pod jej dachem. Puszczenie muzyki na całą głośność było jedynie marzeniem dla chłopaka.
Po krótkim przywitaniu z rodzicielką Carlosa, skierowałem się w stronę jego pokoju, gdzie podobno cały czas przebywał przyjaciel. Zapukałem cicho i nie czekając na odpowiedź, od razu uchyliłem drzwi, dostrzegając bezwładne ciało skierowane w stronę okna, przy którym siedział chłopak.
- Cześć Carlos. - przywitałem się cicho i zamknąłem za sobą drewnianą powłokę. Tylko na chwilę odwrócił się w moją stronę i ponownie zwrócił wzrok w stronę okna. To będzie ciężki orzech do zgryzienia...
Usiadłem na plastikowym krześle na kółkach i odchyliłem głowę do tyłu, aby móc przez chwilę dobrze zastanowić się, od czego mógłbym zacząć rozmowę. Pytanie "Co u Ciebie?" było chyba najgorszym wyjściem z całej tej niezręcznej sytuacji.
- Nie umiem o niej zapomnieć… - odezwał się w końcu, a ja zaskoczony zmieniłem pozycję na krześle i czekałem na dalsze wyznania. - Nie potrafię… - pokręcił głową z zrezygnowania i mogłem dostrzec kilka łez spływających na policzkach. Czemu ludzie zawsze muszą płakać w mojej obecności?
- Więc tego nie rób. - odparłem poważnie. - Dlaczego masz zapominać o kimś, dzięki komu byłeś szczęśliwy?
- To jest trudne… - chlipnął pod nosem.
- Wiem Carlos… - głośno westchnąłem i podniosłem się z krzesła. - I nie mogę Ci obiecać, że później będzie łatwiej.
- Kochałem ją. - wyznał z lekkim uśmiechem. - Tak szczerze.
- Wierzę Ci.
Usiadłem obok niego na łóżku i patrzyłem w tym samym kierunku co chłopak, próbując dostrzec coś innego, niż tylko kilka domów z tymi samymi dachami i kominami.
- Zazdroszczę Ci. - szepnął po dłuższej chwili, a ja zmarszczyłem brwi ze zdziwienia. - Masz kogoś, komu możesz codziennie mówić, co do tej osoby czujesz. Możesz zrobić dla niej wszystko, a ona dla Ciebie.
- Nie rozumiem, o czym Ty mówisz… - mruknąłem kręcąc głową.
- Bridgit miała rację. - ciągnął dalej. - Nim pojmiesz czym jest miłość, wszyscy będą doskonale wiedzieć, komu chcesz ją wyznać. - pociągnął kilka razy nosem, a ja dokładnie analizowałem słowa chłopaka. Czy tak to właśnie wygląda? Wszyscy wiedzą, tylko jak zwykle nie ja?
- Kochasz ją, prawda? - zapytał z lekkim uśmiechem.
- Ja… - urwałem zdezorientowany otwartością Carlosa. - Ja nie wiem co to jest...
- Nikt tego nie wie. - chłopak wzruszył niewinnie ramionami i oblizał swoje wargi. - Coś do niej czujesz, ale nie wiesz co. A ja myślę, że Ty po prostu boisz się przyznać przed sobą, że darzysz ją o wiele mocniejszym uczuciem, niż na początku zamierzałeś.
- Boję się, że mnie zostawi… - przyznałem się w końcu do moich najgorszych obaw. - Jak każda osoba, na której mi zależało.
- I najlepszym wyjściem z tej sytuacji jest cierpienie? - zapytał zaskoczony.
- A co mam innego zrobić?
- Gdybym ja się nie odważył powiedzieć Bridgit co do niej czuję, przed tym jak odeszła, miałbym wyrzuty sumienia, że nie powiedziałem jej czegoś, co było dla mnie bardzo ważne. Ale kiedy wiem, że ona również czuła to samo co ja do niej, mogę być nawet szczęśliwy. - i jakby na potwierdzenie tych słów szerzej się uśmiechnął. - Bo wiem, że zmarła kochając tylko i wyłącznie mnie.
- Ona i tak wybierze zawsze Dustina… - powiedziałem zrezygnowany.
- Jeżeli dalej będziesz tak mówić, to na pewno tak będzie. - prychnął pod nosem.
- Więc co mam robić?
- Wszystko, aby zobaczyła, że zależy Ci na niej. - podniósł się z materaca i podszedł do biurka, gdzie stał mały kalendarzyk, który kartkował licząc dni. - Zawrzyjmy pewną umowę.
- Umowę? - zmrużyłem oczy.
- Do balu wiosennego zostały ponad dwa tygodnie. Przez ten czas masz zrobić wszystko, aby Ania wybrała Ciebie.
- Zaprosiłem ją na ten bal. - pochwaliłem się wypinając dumnie pierś do góry. - I zgodziła się ze mną iść.
- Połowa sukcesu za nami!
Uśmiechnąłem się szeroko, zdając sobie sprawę, że nie wszystko jest stracone. Że jeszcze może się wiele wydarzyć. Ale jedno jest pewne: na pewno się nie poddam. Będę walczył i wiem, że tą walkę wygram. I będę jeszcze szczęśliwy. Razem z Anią.
- Dzień przed balem masz do niej pójść i powiedzieć jej wszystko, co do niej czujesz. - powiedział jeszcze, opierając się o blat biurka. - I następnego dnia mam się dowiedzieć od innych uczniów, że niejaka Ania i Kendall są razem.

*

Nigdy nie lubiłem sobie planować przyszłości. Zawsze uważałem, że było to kompletnym idiotyzmem, aby wiedzieć dokładnie którego dnia i o której godzinie co będę robić. Jednak te dwa tygodnie, musiałem sobie jak najlepiej rozpracować, aby były one idealne.
Pamiętam doskonale, kiedy poszliśmy razem do kina na jakąś beznadziejną komedię, ale nas to praktycznie nie obchodziło. Pamiętam jak poszliśmy na spacer z Caroline, która niedawno z powrotem wróciła do Państwa Smith. Pamiętam też nasz wspólny wypad do pizzerii, gdzie kłóciliśmy się nad wyborem dania. W końcu udało nam się dojść do kompromisu i zamówiliśmy dwie małe pizzy o różnych smakach. Doskonale pamiętam naszą drogę do cmentarza, gdzie tym razem odwiedziliśmy trzy groby, a nie tak jak poprzednio, dwa. Pamiętam też marudzenie dziewczyny, kiedy nie wiedziała jaką ma sukienkę założyć na bal. I jej słodki rumieniec, kiedy powiedziałem jej dosyć oklepany, ale za to z jakim skutkiem tekst, dotyczący jej wyglądu. Pamiętam też naszą wieczorną rozmowę przez telefon, kiedy to obydwoje patrzyliśmy się w księżyc i próbowaliśmy przekazać dosłownie wszystko, za pomocą wzroku. Mam nadzieję, że odczytała moją wiadomość bez żadnych problemów. Pamiętam jak się wtedy kłóciliśmy, kto pierwszy ma zakończyć połączenie. I przegrałem tylko i wyłącznie dlatego, że Ania usnęła z telefonem przy uchu. I wtedy powiedziałem te słowa, które zamierzam je powiedzieć, za kilka minut. I pamiętam też, jak przebywałem na zajęciach, które prowadziła dla dzieciaków. Moje szczęście nie mogło się z nikim równać, kiedy dowiedziałem się o kilkudniowym wyjeździe Dustina z jego rodzicami. Mogliśmy bez problemowo spotkać się praktycznie codziennie i nie musiałem oglądać rozzłoszczonej miny Dustina.
I kiedy nadszedł ten dzień, kiedy miało się wszystko rozstrzygnąć i wyjść na jaw, byłem strasznie zdenerwowany. A już w szczególności, kiedy stałem w kwiaciarni i błagałem w myślach, aby starsza kobieta zrobiła jakiś piękny, ale też skromny bukiet kwiatów. Moje drżące dłonie mógł chyba każdy zobaczyć, kiedy płaciłem za kolorową wiązankę, z którą udałem się do studia tanecznego, gdzie Ania miała swój trening. Mój uśmiech był jedynie przykrywką dla rosnącego stresu w mojej głowie, która co i rusz podsuwała mi dręczące pytania.
A jak mnie wyśmieje?
Jak się nie zgodzi?
Odmówi?
Co zrobię?
A jeżeli powie, że Dustin już mnie uprzedził?
Co wtedy?
To naprawdę nie było ani trochę łatwe...
Zatrzymując się pod salą, gdzie dziewczyna powinna przygotowywać swoje układy do zawodów, doszły do mnie dwa głosy, które śmiały się bardzo głośno. Jeden należał z pewnością do Ani, a drugi? Dustin?
Uchyliłem delikatnie drzwi, aby dokładnie dojrzeć, co takiego wyprawia się w lustrzanym pomieszczeniu. Moje przypuszczenia okazały się jednak prawdziwe i w środku był czarnowłosy, który cały czas trzymał Pannę Smith w tali i mocno się do niej przytulał. Ja też tak robiłem, kiedy dziewczyna stawała przed półkami w swojej garderobie. Ale miałem wrażenie, że tylko nasza dwójka może tak idealnie ze sobą wyglądać. Jednak Ani nie robiło różnicy z kim się spotyka i jak się zachowuje. Wyglądali na szczęśliwych, kiedy Belt podniósł dziewczynę wysoko do góry, na co tamta z zaskoczenia wręcz pisnęła. Wyglądali ze sobą niemal idealnie. A co najważniejsze - byli ze sobą szczęśliwi...
Dopiero po jakimś czasie dziewczyna spojrzała się w stronę drzwi, gdzie stałem jak ten idiota, trzymając w ręku bukiet kwiatów. Wyglądałem pewnie żałośnie, z tymi chwastami i poważną miną, która ani odrobinę nie odzwierciedlała mojego samopoczucia. Byłem zły. Zły na siebie, że tak późno doszedłem do kilku bardzo ważnych spraw. Byłem smutny, bo wiedziałem, że już nigdy nie odnajdę własnego szczęścia. I na samym końcu byłem zazdrosny...
- Kendall? - stanęła w miejscu i szerzej się uśmiechnęła. - Co Ty tutaj robisz?
Bez odpowiedzi wszedłem głębiej do sali i popatrzyłem to na zdezorientowanego Dustina, to na szeroko uśmiechniętą Anię i nie umiałem dokonać wyboru, który widok jest dla mnie gorszy. Wziąłem głęboki wdech i pomału wypuściłem powietrze z płuc.
- Kochasz go? - zapytałem cicho zamykając oczy.
- Co takiego? - odezwała się zaskoczona.
- Pytam się, czy go kochasz. - powtórzyłem pytanie i odważyłem się uchylić powieki.
- O czym Ty...
- Tak. - przerwał jej w połowie zdania Dustin, który objął brunetkę ramieniem. - Ja kocham ją, a ona mnie.
I te kilka słów wystarczyło, abym poczuł się jak kompletne gówno. Po raz kolejny straciłem sens życia w przeciągu kilku sekund. Znowu odebrano mi cząstkę szczęścia. Cząstkę powodu do życia.
Nie panując nad emocjami, rzuciłem bukietem kwiatów o podłogę, a sam szybko wybiegłem z sali, a później z budynku. Nawet nie zauważyłem kiedy z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Łzy smutku i nieszczęścia. Nieszczęścia spowodowanym przez osobę, w której chyba się zakochałem...











~~~~
One Direction- Little Things









____

(6 do końca.)

6 komentarzy:

  1. Cudowny rozdział. Strasznie mi się podoba. Kendall chciał wyznać wszystko ani co do niej czuję ale dustin musiał jak zwykle wszystko popsuć. Belt mnie strasznie wkurza. Czemu on mu tak powiedział?! Czekam na nexta.

    OdpowiedzUsuń
  2. Katelyn przegina.. Naprawdę, robi wszystko żeby tylko Ania i Kendall nie mogli być razem. Idiotka.. Nie lubię jej. Grr.. Oj. Teraz Kendall się naprawdę rozczarował. 6 rozdziałów i tak mało odpowiedzi. Ale rozdział świetny! Oby do następnego ;).

    OdpowiedzUsuń
  3. Boskieeee ! !! <3 Chce nn !

    OdpowiedzUsuń
  4. Koleżanka poleciła mi tego bloga ! Jest zajebisty !! Kocham to !!!! <3
    Czekam na kolejny rozdział !!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Chcę kolejny! czekam do 24.00.....

    OdpowiedzUsuń
  6. Wcale nie zapomniałam ! :D
    Ale ta Katelyn mnie wkurza ! Ugh ! Czy ona zrobi coś Ani ? Albo naśle na nią Franka ? Nie może! No co za sucz ! Jeny !
    Nie im jednym brakuje Bridgit, mi też. Nie do wiary, że jej już nie ma :/
    Schmidt jest bardzo dobrym przyjacielem :) On jedyny rozumie Losa. Niech pomoże mu wyjść z tego dołka ;)
    Jak to jest? Wszyscy wiedzą jak Kendalla ciągnie do Ani, ale on sam tego nie widzi . Czy to możliwe? :D Okazuje się, że tak :)
    Co Ty Belt odwalasz ?! Ania, czemu nic nie zrobiłaś?! Jezu, po raz CHYBA pierwszy jestem po stronie Schmidt'a ! Smith, powiedz mu prawdę!!
    Czekam na nn !
    23:59 <3

    OdpowiedzUsuń