niedziela, 7 czerwca 2015

Rozdział 49 "Kiedyś musi być ten koniec."

I remember years ago
Someone told me I should take
Caution when it comes to love
I did
~~~~~~~~~~~~~~~~


Nigdy jakoś nie interesowało mnie, co będzie za kilka lat. Powtarzałem zawsze: Co ma być, to będzie. Ale jeszcze wtedy byłem tym "zepsutym Kendallem", dla którego nie liczyły się żadne wartości. Dni przychodziły i odchodziły, słońce świeciło, a później pojawiał się księżyc i naprawdę nie widziałem w tym nic szczególnego. Po prostu tak było, jest i zawsze będzie. To, że ludzie umierali i się rodzili, było jednym z wielu praw natury. I nigdy nie rozumiałem osób, które nie mogły pozbierać się po śmierci kogoś bliskiego. Kiedy umarł Kevin, pojawiło się poczucie winy, a nie smutek, czy też gorycz, albo rozpacz. Po prostu myślałem, że to przeze mnie i żyłem z tym przez kilka lat, aż do teraz.
Jednak dzisiaj, teraz, poczułem jakbym wydoroślał. Jestem dojrzalszy na tego typu rzeczy i w końcu mogę pojąć wiele rzeczy, które wcześniej były dla mnie zupełnie obce. I to jedynie dzięki pewnej dziewczynie, co odmieniła mój świat. Pokazała mi, że nie zawsze białe jest białe, a czarne musi być czarne. Przedstawiła mi inną definicję życia i śmierci, do której zbliżamy się niedobrowolnie. Kiedyś musi być ten koniec. Jakoś nie zwracałem na to uwagi i nie przejmowałem się tym, że z każdym następnym dniem robimy jeden duży krok w stronę naszego grobu.
Ale... No cóż, zawsze musi być to "ale" i w tym przypadku też się pojawi. Nigdy wcześniej nie myślałem na temat śmierci i to pod kątem moich przyjaciół. Co oni by czuli, gdyby mnie nagle zabrakło. Na szczęście, albo i nie, to nie ja muszę odpowiadać na to pytanie, tylko ktoś inny. Co takiego może myśleć osoba, która już wie doskonale o tym, że już zbliża się jej koniec? Czy przed jej oczami przechodzi jej całe życie, tak jak to pokazują w tych wszystkich dziadowskich filmach, które pokazują jedynie wyimaginowany świat? I chociaż miałem jeszcze więcej takich pytań, to nie chciałem je zadawać. Bo i tak wiedziałem, że mnie też to czeka...
- Lekarz się zgodził. - powiedział Logan, który zaraz stanął obok mnie. - Ale musimy wrócić przed siódmą. Inaczej będziemy mieć spore kłopoty.
- To na co jeszcze czekamy? - odwróciłem się w jego stronę. Szerzej się uśmiechnąłem i mój humor od razu się poprawił, kiedy nasz plan będzie mógł wypalić.
Weszliśmy razem do sali, gdzie jak zawsze roiło się tutaj od kilkunastu osób. Oprócz standardowego towarzystwa znajdowała się jeszcze Claudia, która kiedy mnie zauważyła pomachała jedną ręką i wróciła z powrotem do dalszej rozmowy z resztą przyjaciół. Każdy praktycznie zajęty był czymś innym, ale i tak w centrum pozostanie jak zawsze uśmiechnięta Bridgit. Często zastanawiałem się, czy kiedykolwiek ta dziewczyna przestanie się uśmiechać? Czy to już jej taki wyraz twarzy i nie da się tego zmienić?
Oprócz jej promiennego uśmiechu, wszystko w niej umierało. Kości policzkowe były już na tyle wystające, że można było je objąć palcami. Blada skóra mogła się równać z jej pościelą, od której kompletnie się nie różniła. Jej niegdyś długie i lśniące włosy, które można było wychwycić z końca korytarza, były jedynie wspaniałym wspomnieniem. Lekarze robili co mogli, aby utrzymać dziewczynę przy życiu i nie zwracając na protesty Mendler, podawali jej co i rusz przeróżne leki, wywołując efekty uboczne. W tym przypadku wiązało się to z utratą włosów, których miała coraz mniej, a żeby nikt nie mógł zobaczyć ubytków w głowie, Ania zawiązała jej kolorową chusteczkę wokół jej czaszki. Wyglądała w tym dosyć uroczo i za każdym razem widząc ją w tym materiale, od razu robi mi się cieplej na sercu. Wszyscy już wiedzieli, że koniec nadchodzi bardzo szybko. Ale nikt nie chciał tego powiedzieć na głos.
- Na co czekacie? - zapytał głośno Henderson. - Ubierać się i wychodzimy!
- Logan, co Ci znowu odwaliło? - zapytał od razu James, marszcząc przy tym brwi.
- Jak to co? Jest ładna pogoda, może nie najlepsza, ale do wytrzymania, w bagażniku koszyk pełen jedzenia i ciepłych koców… - zacząłem wymieniać wszystko po kolei, ale zdziwienie na twarzy przyjaciół, ani na moment nie zeszło. Zrezygnowany głośno westchnąłem i wywróciłem oczami. - Z tego co pamiętam, ktoś tu kiedyś powiedział, że chce gdzieś jechać… - dałem lekką podpowiedź i popatrzyłem się na Bridgit, której od razu oczy jasno zaświeciły się z zachwytu.
- Jedziemy na plażę? - zapytała szczęśliwa, a ja kiwnąłem głową. Jej uśmiech stał się jeszcze szerszy i klasnęła aż w swoje kruche dłonie. Co jak co, ale ten widok na długi czas zostanie mi w pamięci. Nie na co dzień ma się do czynienia z umierającą osobą, której jedynym marzeniem przed śmiercią był wyjazd na plażę. Nigdy nie mogłem zrozumieć fenomenu z tego miejsca, ale jakiś czas temu zrozumiałem, że dla tej dziewczyny jestem w stanie zrobić wszystko. "I nie tylko dla tej..."
- Za pół godziny widzimy się na dole. - odezwał się Logan i wyszedł z sali, a ja zaraz za nim. Zrobiłem kilka kroków w stronę windy, ale zostałem zatrzymany przez wołanie Ani.
- Dogonię Cię. - powiedziałem w stronę chłopaka, na co tamten kiwnął głową i odszedł ode mnie. Podszedłem do dziewczyny, która niepewnie skrzyżowała swoje ręce na piersiach.
- Rozmawiałeś z lekarzem? - zapytała niepewnie.
- Tak. - westchnąłem cicho i lekko zdenerwowany przeczesałem włosy. Doskonale wiedziałem, o co zaraz zapyta, ale nie byłem w stanie wypowiedzieć tych słów na głos.
- Ile jeszcze? - szepnęła w końcu, zaciskając wargi.
- Niecałe dwa tygodnie… - mruknąłem po chwili.
- Rozumiem… - kiwnęła głową i niepewnie spojrzałam na nią. Jej oczy od razy się zaszkliły i jedyne co w tamtym momencie mogłem zrobić, to przytulenie jej do swojej piersi. - Nie. Nie rozumiem… - jęknęła zrozpaczona i już nie powstrzymywała potoku łez. Głaskałem ją po głowie, aby w jakikolwiek sposób dodać jej otuchy, ale sam byłem na skraju wytrzymania. - Dlaczego ona? - zapytała cicho.
- Zadaję sobie to pytanie każdego dnia, kiedy tutaj przychodzę...
- Ania? - usłyszeliśmy za sobą głos Dustina, który jak zwykle pojawia się w najmniej oczekiwanych momentach. Dziewczyna lekko odsunęła się ode mnie i wierzchem dłoni otarła swoje policzki, aby nikt nie mógł zauważyć jej łez. Odwróciła się w stronę Dustina, który już zdążył do nas podejść.
- O co chodzi, Dustin? - zapytała miłym tonem głosu.
- Płakałaś? - wywróciłem od razu oczami, za zadane przez niego pytanie. Nie, kuźwa fontannę udawała!
- Co? Nie! - zaprzeczyła z uśmiechem. - Wydaje Ci się. - dodała szybko.
Coś w jej wypowiedzi dało mi do pewnego myślenia. Dlaczego wszyscy muszą udawać i ukrywać swoje emocje? Czy to jest aż takie złe, jeśli się powie prawdę? Czy nie jest wtedy prościej, jeżeli wyjaśnimy, co nam leży na sercu, niż ukrywać i dusić to w sobie? Nigdy nie zrozumiem zachowania niektórych ludzi...
- Coś się stało? - zwróciła się do chłopaka, który w dalszym ciągu bacznie mi się przyglądał. No jeżeli posądzi mnie o łzy Ani, to chyba go zastrzelę...
- Claudia potrzebuje pomocy w ubraniu Bridgit… - mruknął pod nosem.
- Powiedz jej, że zaraz przyjdę. Muszę jeszcze porozmawiać. - spojrzała ukradkiem na mnie, a potem znowu na chłopaka, który jedynie kiwnął głową i wycofał się zostawiając naszą dwójkę. Zdziwiłem się nieco, że bez żadnych oporów Dustin zostawił ze mną Anię.
- Czasami... Mam już tego serdecznie dosyć… - szepnęła zrezygnowana i oparła swoją głowę o moje ramię, a ja od razu mocniej ją do siebie przycisnąłem. - Ale z drugiej strony... Jeżeli to wszystko się skończy, wtedy i jej już nie będzie.
- Nie możemy już na to nic poradzić...
- Wiem, Kendall. Wiem… - głośno westchnęła i delikatnie się ode mnie odsunęła. - Zobaczymy się na dole.
- Jasne.
Pocałowałem ją jeszcze w czoło, aby miała pewność, że nie jest w tym wszystkim sama. Każdy z nas rozszedł się w inną stronę i zachowaliśmy się tak, jakby nasza krótka rozmowa w ogóle się nie odbyła. Docierając na szpitalny parking, stanąłem obok Logana, którego ponownie złapałem na pisaniu na telefonie. Co on tam jakąś powieść pisze, czy jak?
Z kieszeni kurtki wyjąłem niedawno zakupioną paczkę papierosów i zapalniczkę, którą zacząłem się bawić, zastanawiając się, czy to jest aby najlepsze wyjście z tej całej sytuacji. Mógłbym z powrotem wrócić do tego co kiedyś było, ale czy warto? Czy jest jeszcze sens zadręczać się w przeszłości, kiedy ma się obok siebie tak wspaniałych ludzi? Czy właśnie tego chcę?
- Palisz? - zapytał zdziwiony Henderson, który w końcu zwrócił na mnie uwagę.
- Sam nie wiem… - mruknąłem otwierając i zamykając pudełko z fajkami. Były jeszcze wszystkie, ale to nie oznacza, że nie mogę sobie zapalić. Lekko wyciągnąłem jednego, ale i tak z powrotem wsadziłem go na swoje poprzednie miejsce. Ta niepewność co raz bardziej działała mi na nerwy...
- Kiedy je kupiłeś?
- Jakieś trzy dni temu...
- Dlaczego? - zadał kolejne pytanie, a ja głośno wypuściłem powietrze. Naprawdę już miałem dosyć tych wszystkich pytań i często wydawało mi się, że wokół mnie są same pięciolatki, które poprzez zdania zakończone znakami zapytania, doprowadzają człowieka do szału.
- Z braku sił. - pokręciłem głową i zamknąłem pudełko, żeby zaraz ponownie je otworzyć.
- W takim układzie pozwalam Ci zapalić. - wzruszył ramionami, a ja popatrzyłem na niego z wielkim zdziwieniem. - No na co czekasz? Zapal!
Spojrzałem to na chłopaka, to na paczkę i w ostateczności zatrzymałem wzrok na papierosach, które cholernie kusiły swoim widokiem. Ale widziałem, że jeżeli sięgnę po chociaż jednego, już się od tego nie uwolnię. Zamknąłem pudełko i podałem je wraz z zapalniczką Loganowi, który lekko się do mnie uśmiechnął.
- To nie mi powinieneś je dać, a komuś innemu. - odparł z uśmiechem.
- A co to za różnica? - prychnąłem pod nosem.
- Jest. I to bardzo duża. - popatrzył się na mnie z rozbawieniem i lekko zmarszczył nos. - Daj to tej, która zmieniła Twoje życie.
Zacisnąłem wargi i wycofałem rękę, chowając truciznę do kieszeni kurtki. Zacząłem się zastanawiać, ile Logan jak i reszta, wywnioskował z mojego zachowania względem Ani. Nie chcę, aby chłopak wyciągnął zbyt pochopnych wniosków, które teraz są akurat najmniej mi potrzebne.
Nie musieliśmy długo czekać, aż wszyscy nasi przyjaciele pojawią się przed budynkiem szpitalnym. Bridgit jak zwykle uśmiechnięta zajmowała miejsce na wózku inwalidzkim, który pchał Carlos, nie dając dopuścić do siebie nikogo więcej. Często zachowywał się, jakby dziewczyna była jego własnością, można by wręcz powiedzieć - zdobyczą i z nikim się nią nie podzieli.
Rozdzieliliśmy się na dwa samochody. Bridgit, Carlos i ja mieliśmy pojechać samochodem Logana, który był znacznie większy od auta Dustina, do którego wpakowali się Ania, James i Claudia. Szybko spakowaliśmy potrzebne rzeczy i wyruszyliśmy w godzinną podróż w stronę wybrzeża Los Angeles. Jak na nasze towarzystwo nikt się nie odezwał i wszyscy w skupieniu i ciszy podziwiali widoki za oknem, a grająca muzyka z radio umilała nam czas. Od czasu do czasu można było usłyszeć standardowe pytanie Carlosa skierowane do dziewczyny, która wyglądała, jakby cieszyła się z każdej minuty spędzonej poza szpitalem. Swoją drogą zachowywałbym się tak samo, gdybym był na jej miejscu.
Nie mam pojęcia, czy mogę powiedzieć dzięki niej, a może przez nią, zrozumiałem jak życie jest kruche i łatwe do złamania. Nigdy nie wiemy, co w danej chwili może się nam przytrafić, a już na pewno nie jesteśmy świadomi swojego zachowania. Jesteśmy zdani na los, który z nami igra i robi co chce. A najgorsze jest to, że nie możemy mu się sprzeciwić. Po prostu musimy żyć zgodnie z treścią naszej książki, która została wydana w jednym egzemplarzu, nie mając szans na jakąkolwiek korektę.
W końcu mogę sam powiedzieć, że się cholernie zmieniłem. Nie mam pojęcia, czy na lepsze, czy może gorsze, ale jakoś mnie to nie interesuje. Chociaż nie tylko ja się zmieniłem. Każdy z naszego otoczenia przeżył wewnętrzną przemianę, którą doskonale widać na zewnątrz. Logan w końcu nie jest taki skryty, jak wcześniej, ale i tak wiem, że jest jeszcze dużo rzeczy, o których nie mam pojęcia. James przestał być pieprzonym materialistą i w końcu rozumie, że są inne wartości życiowe niż tylko szkolna popularność, o której mi ględzi już trzeci rok. Carlos znalazł w końcu duszę towarzystwa, przy której jest zupełnie inną osobą. A może to właśnie jest jego prawdziwe oblicze, a tego Peny, z którym przebywałem codziennie kompletnie nie znam? No i na końcu jestem ja. Zamknięte dziecko w ciele prawie dorosłego człowieka, które nie poznało szczęścia i poczucia wartości w odpowiednim czasie. Mam wrażenie, jakbym cofał się w rozwoju i musiał robić te wszystkie rzeczy, które ominęły mnie przez te kontakty z Frankiem. Wszyscy jesteśmy tak różni, a jednak pod jakimś względem do siebie podobni.
- Już jesteśmy. - odezwał się Logan parkując swój samochód na jednym z pustych miejsc. Wysiadłem z auta i od razu założyłem na swoją głowę kaptur, aby nie zmarzły mi uszy przez mało przyjemny wiatr. Pomogłem Bridgit wyjść z pojazdu i wygodnie usadowić się na wózku. Carlos od razu okrył ją trzema kocami i gdyby nie protesty dziewczyny zdjąłby jeszcze swoją kurtkę. Zaraz pojawił się niebieski ford Dustina, który zaparkował koło nas i wszyscy w dobrych humorach wysiedli z auta.
Wyruszyliśmy w stronę drewnianej kładki, która nieco pomogła w przewiezieniu naszej przyjaciółki po plaży. Ale kiedy dotarliśmy na sam jej koniec, zaczynały się kłopoty...
- Może ją zanieśmy? - zaproponował Maslow, ale Bridgit od razu zaprzeczyła.
- Chcę iść sama. - powiedziała stanowczo.
Nikt nie miał prawa jej zabronić, ale wszyscy wstrzymaliśmy oddech kiedy niepewnymi kroczkami poruszała się po pisaku, oczywiście z pomocą Carlosa i Dustina, który trzymał ją z drugiej strony.
Pogoda nie była, ale też nie należała do tych przyjemniejszych. Gdyby nie chłodny wiatr, który co i rusz zdmuchiwał mój kaptur z głowy, mógłbym powiedzieć, że było nawet przyjemnie.
Każdy skierował się w różne strony, chcąc przez chwilę pomyśleć, czy też porozmawiać na osobności. Tak było w przypadku Jamesa i Claudii, którzy kroczyli wzdłuż linii brzegowej, a kilka metrów za nimi prze szczęśliwa blondynka z obstawą składającą się z trzech ochroniarzy. Ania zajęła miejsce na kłodzie drzewa postawionej wokół przygotowanego miejsca do ogniska. Usiadłem obok niej i wpatrywałem się w ten sam punkt co ona.
- To był dobry pomysł… - odezwała się z uśmiechem. - Jest taka szczęśliwa...
Miała rację. Bridgit zachowywała się, jakby po raz pierwszy była na plaży. Chciała uciekać przed falami, ale brak siły w mięśniach odmówił jej szybkich ruchów, przez co wielokrotnie można było usłyszeć głośny pisk wydobyty z jej ust, kiedy woda obmywała jej kruche stopy. Nigdy nie sądziłem, że zwykła wycieczka nad wodę, może aż tyle zdziałać.
- Nadal nie wiem, skąd bierze aż tyle energii. - odezwałem się zaskoczony zachowaniem dawnej blondynki. - Większość osób już dawno by się załamała, gdyby były na jej miejscu. Ze mną na czele!
- Jest zbyt wspaniała, żeby mogła odejść… - pokręciła głową i pociągnęła kilkakrotnie nosem. - Wiesz, co mi któregoś razu powiedziała?
- Co takiego?
- Że umiera, nie dlatego, że jest chora. - uśmiechnęła się pod nosem i podniosła na mnie wzrok. - Ale dlatego, że już zrobiła to, co miała już zrobić.
- I tak w to nie wierzę… - mruknąłem niezadowolony.
- Ja też nie. - wzruszyła ramionami. - Ale ona jest pewna tej racji.
- Myślisz, że rozmawiała z nim? - zapytałem niepewnie.
- Z kim?
- Z tym na górze? - podniosłem głowę wyżej i spojrzałem na chmury, które zasłaniały błękitne niebo.
- Nie mam pojęcia. Musisz ją o to zapytać… - odpowiedziała wzdychając.
- Mam nadzieję, że Kevin się nią zaopiekuje. - powiedziałem z uśmiechem, wspominając swojego brata. Dziewczyna popatrzyła się na mnie z zaskoczeniem, ale kiedy zrozumiała znaczenie tych słów, po raz drugi dzisiaj miałem okazję zobaczyć jak jej oczy wypełniają się łzami. I to nie był przyjemny widok.
- Na pewno się nią zajmie. - powiedziała z lekkim uśmiechem, a pierwsze krople wody spłynęły po jej policzkach. Nie czekając dłużej, przycisnąłem ją do swojego ciała i splątani w swoje ramiona, dalej oglądaliśmy jak Bridgit Mendler cieszy się z każdej najdrobniejszej rzeczy. I właśnie taką chcę ją zapamiętać. Nie, ledwo co żyjącą dziewczynę, leżącą w szpitalnej sali, ale szczerze szczęśliwą i szeroko uśmiechniętą. W dalszym ciągu nie mogę uwierzyć, że to już koniec. Że jej dni zostały policzone i wcale bym się nie zdziwił, gdyby lekarze znali dokładną godzinę. To już jest drugi raz, kiedy jestem świadkiem śmierci, tylko, że obie wersje znacznie się od siebie różniły i nie mam pojęcia, która jest lepsza. Czy ta szybka i nieprzewidziana, czy też wolna i męcząca?
Wiem o tym, że prędzej czy później i tak wszyscy gdzieś tam się spotkamy. Usiądziemy do jednego stołu i będziemy pić to samo piwo. Ale to czekanie jest najgorsze. Ta niewiadoma liczba lat, które nam zostały. Zwykły człowiek nie zrozumie śmierci, niż ten, który jest na nią przygotowany.
- Dziękuję Wam. - zaczęła mówić dziewczyna, kiedy już wszyscy razem siedzieliśmy na starych kłodach. - Za wszystko.
- Jeszcze zdążysz nam podziękować. - przerwał jej James. - W dalszym ciągu wisisz mi jednego drinka! - zaśmialiśmy się na wspomnienie przegranego zakładu sprzed kilku tygodni. - Wiesz, że ja nie odpuszczę!
- James, daj już sobie spokój. - skarcił go Logan, który podał mi kubek z gorącą herbatą, nalaną z termosu.
- Jeżeli mogę, to chciałbym coś powiedzieć. - odezwał się Carlos i spojrzał na Mendler. - Właściwie to chcielibyśmy.
Popatrzyłem wymownym wzrokiem na Logana, który już od dłuższego czasu wiedział co się święci.
- Ja i Bridgit jesteśmy razem. - oświadczył z dumą w głosie i na potwierdzenie tych słów złapał mocno rękę dziewczyny i pocałował jej wierzch.
W tamtym momencie zrozumiałem w końcu czym jest prawdziwa miłość. Jeżeli nawet Carlos nie bał się konsekwencji wynikających z tego uczucia i zrobił to, co uważał za stosowne, to już chyba każdy powinien brać z niego przykład. Związać się z kimś, kto ma niecałe dwa tygodnie życia przed sobą, z początku wydaje się istnym szaleństwem. Ale kiedy tak głębiej się nad tym zastanowić, można jedynie im pogratulować za odwagę i podejmowanie wspólnie decyzji. Każdy z nas wiedział doskonale, że taki związek nie ma przyszłości. A może Carlos tego nie widział? Może w dalszym ciągu żył z nadzieją, że Bridgit jednak wyzdrowieje, kiedy my wszyscy wiedzieliśmy jaka jest prawda? A może to właśnie dzięki jego nadziei ta dziewczyna jeszcze żyje? Może i my też powinniśmy uwierzyć, żeby Bridgit mogła żyć jeszcze dłużej...
- No to gratulacje! - jako pierwszy krzyknął Logan, który jak zwykle wiedział co w danym momencie powiedzieć. Byłem szczęśliwy, że mój przyjaciel w końcu znalazł sobie tą jedyną. Ale wiem też, że będzie bardzo cierpiał, kiedy dziewczyny już nie będzie.
Gdybyśmy tylko mogli, zostalibyśmy na tej plaży jeszcze dłużej, w dalszym ciągu rozmawiając na przeróżne tematy, które zazwyczaj podrzucał James. Prawda była taka, że każdy był zajęty czymś innym. Nasze gołąbeczki siedzieli cały czas przytuleni do siebie i wpatrywali się w morze, które szumiało nam za plecami. Logan przyłączył się do dyskusji z Jamesem i Claudią na jakiś błahy, ale za to bardzo rozmowny temat. Ania siedziała między mną, a Dustinem, który delikatnie obejmował ją ramieniem i co i rusz nalewał gorącej herbaty, aby ta mogła się ogrzać. A ja, jak zwykle musiałem zostać w swoim towarzystwie, uważnie przyglądać się relacji między Smith, a Beltem i nie mogłem ani trochę ich rozgryźć. I chociaż nie powiedziałem ani jednego słowa to dla mnie czas mógł się tutaj zatrzymać, a my byśmy tutaj zostali, jak najdalej od wiecznych kłopotów i życia pod górkę. Tylko, że z tej górki robiło się już chyba Mount Everest...
Wracając z powrotem do szpitala uświadomiłem sobie kilka ważnych spraw. Między innymi, że to był już nasz ostatni wspólny wypad, gdzie jesteśmy wszyscy razem. Nie mam pojęcia co dalej będzie z nami, jeżeli chociaż jednej osoby zabraknie. To już na pewno nie będzie to samo.
Kolejną sprawą była bez warunkowa i szczera miłość, jaką darzyli siebie tylni pasażerowie. Wydawało mi się, że takie wydarzenia występują tylko w filmach, w których w ostatniej sekundzie okazuje się, że jednak główna bohaterka przeżyje i będzie żyć długo i szczęśliwi u boku swojego księcia z bajki, który wyznał jej miłość kilka dni przed jej prozaiczną śmiercią. Ale to było niestety prawdzie życie, a nie film z gatunku dramatu romantycznego.
I na samym końcu było drobne spostrzeżenie. Tak jakby obserwacja, a potem wyciąganie z tego wniosków. Zrozumiałem, że mając przy sobie takich przyjaciół, jakich teraz mam, nie zamieniłbym ich na żadnych innych. Są oryginalni, każdy wyrwany z innej bajki, a łącząc nas wszystkich powstaje pełna przygód i tajemnic powieść. Z chęcią poznałbym tego autora, który opisuje nasze życie.

*

- Musisz jedynie tutaj przykręcić i powinno już działać. Podaj mi klucz.
Odszedłem od otwartej maski samochodu i dopiero kiedy miałem odpowiednie narzędzie w ręku, wróciłem do ojca. Brudne ręce wytarłem w flanelową koszulę, która i tak nadawała się jedynie do kosza, albo na ryby.
- Tylko ostrożnie. Z takimi samochodami nigdy nic nie wiadomo. - ostrzegał mnie już nie wiadomo który raz, ale starałem się te wszystkie zasady zakodować sobie w głowie.
- Ile już takich naprawiałeś? - zapytałem z czystej ciekawości.
- W całej mojej karierze zawodowej… - urwał na chwilę i zaczął coś tam mruczeć pod nosem. - Z tego modelu to chyba tylko pięć.
- Pięć? - zapytałem zaskoczony.
- Ludzie nie kupują już takich antyków. - zaśmiał się pod nosem i zaczął gwizdać nieznaną mi melodię. - Dobra, powinno być już dobrze. - wytarł swoje ręce w już i tak brudną ścierkę i odszedł od maski. - Patrz czy wszystko dobrze chodzi, a ja odpalę silnik.
Kiwnąłem głową i czekałem, aż ojciec w końcu przekręci kluczyk w stacyjce. Po chwili usłyszałem głośne warknięcie i idealny dźwięk chodzącego silnika, który w końcu zaczął działać bez zarzutów.
- W porządku! - krzyknąłem w stronę taty, który zaraz wyjął kluczyki.
- A nie mówiłem? - zapytał z uśmiechem, widocznie szczęśliwy, że w końcu udało mu się zreperować stare auto, które już od kilku miesięcy stało w jego warsztacie. Pamiętam jak jakiś starszy człowiek przyprowadził ten samochód, prosząc jedynie o naprawienie, ale co najdziwniejsze, nie chciał już go z powrotem. W dalszym ciągu nie rozumiem, dlaczego.
- Piękny samochód… - westchnąłem z zachwytu gładząc maskę pojazdu.
- Naprawdę? - zapytał zdziwiony. - Nie sądziłem, że Ci się spodoba. - dodał z uśmiechem.
- Ja też nie...
Odwróciłem się tyłem do niego, aby sprzątnąć narzędzia, których przed chwilą używaliśmy. Nie ma to jak spędzenia niedzielnego popołudnia w starym warsztacie samochodowym, reperując jeszcze starszy model samochodu. Był to ten sam ford, jaki posiada Dustin, z różnicą koloru. Ten był krwisto czerwony i o wiele bardziej podobał mi się w tej wersji, niż chabrowy.
- Kendall? - odwróciłem się w stronę mężczyzny, który niepewnym wzrokiem spoglądał na mnie. - Trzymaj. - rzucił w moją stronę kluczyki. - Tobie bardziej się przydadzą.
- Na serio? - zapytałem niedowierzająco.
- Jasne. - wzruszył ramionami i szerzej się uśmiechnął. - Tylko uważaj. Nie chcę znowu go widzieć w swoim warsztacie.
- Dzięki tato. - uśmiechnąłem się szeroko i kilka razu podrzuciłem do góry kluczyki. Tak jest! Koniec udręki ze starym autem ojca!
- Możesz zabrać nim tą Anię na jakąś wycieczkę… - odezwał się po chwili, a ja lekko speszony odwróciłem głowę, nie chcąc na niego patrzeć. Czemu zawsze wszystko schodzi do tej dziewczyny? - Swoją drogą, co u niej słychać?
- Wszystko dobrze. - powiedziałem od razu.
- Nie przeszkadzam? - usłyszałem głos matki, która weszła do środka, opierając się o ścianę.
- Oczywiście, że nie. - odezwał się od razu mężczyzna, który posłał swój lekki uśmiech.
- Dostaliśmy zaproszenie. - wyjaśniła pokazując białą kopertę. - Na dosyć ważną uroczystość.
Ważną? Trzeba przywitać się z nienawidzonym garniturem...
- A co to za impreza? - zapytał ojciec.
- Wystawa obrazów i zdjęć Jade Smith. - powiedziała z uśmiechem, a ja od razu podniosłem głowę słysząc dobrze znane mi nazwisko.
- Kiedy to dostałaś? - zapytałem zdziwiony.
- Jakieś pięć minut temu przyszła Ania i wszystko dokładnie mi powiedziała. - wyjaśniła wzruszając ramionami.
- Była tutaj Ania? - otworzyłem szerzej oczy ze zdziwienia.
- Tak i nawet chciała z tobą porozmawiać, ale powiedziałam jej, że jesteś w warsztacie z ojcem, to od razu się wycofała i powiedziała, że kiedy indziej się z Tobą skontaktuje.
Czy to na prawdę tak trudno mnie zawołać? Jak zwykle moja rodzina stanie oczywiście po nie tej stronie co trzeba...
- Kiedy ta wystawa? - odezwał się ojciec.
- W ten piątek o siódmej.
- Może w końcu zobaczę te wspaniałe dzieła sztuki. - zażartował pod nosem i odszedł kilka kroków dalej.
A ja może w końcu zobaczę Anię...









~~~~
James Arthur- Impossible









____


Hej kochani! ♥

Wiem, że końcówkę zwaliłam i to na maksa, ale to jest taki wstęp do następnego rozdziału. I w sumie... Cały rozdział nie jest ciekawy, ale chciałam pokazać stronę Kendalla i co on takiego sobie myśli na temat tego wszystkiego.

Wiecie, albo i nie, w każdy rozdziale zostawiam pewną puentę. Sentencję, która powinna czegoś uczyć. Dlatego następne rozdziały będą skupione na myślach i uczuciach bohaterów, niż na przebiegu akcji. Mam nadzieję, że nie będziecie mieć mi tego za złe...

Co do Bridgit i Carlosa, to... No cóż, miłość przychodzi w najmniej oczekiwanych momentach i tak właśnie jest w tym przypadku. Nigdy nie wiemy, kiedy i gdzie strzeli w nas strzała miłości :)

Dziękuję wszystkim za tak miłe słowa, jakie piszecie. To nie do uwierzenia, że zostało już tak niewiele do końca tego opowiadania... Będzie mi strasznie trudno rozstać się z tymi bohaterami... Ale jeszcze został ponad miesiąc do pożegnania, także mam czas na mowę pożegnalną xd

Kocham Was i widzimy się w środę!  <szykujcie sobie chusteczki ;p>
Zapraszam - IMAGINY

7 komentarzy:

  1. Cudowny rozdział. Zresztą jak zawsze. Fajnie że się skupiłaś na uczuciach

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział. Mi chusteczki już dzisiaj były potrzebne, bo nadal nie mogę uwierzyć że Brigit ma nie być i ze za niedługo będzie koniec tego wszytskiego. Nie chcę żebyś kończyła, jesteś cudowną pisarką - mówię samą prawdę....

    OdpowiedzUsuń
  3. Miłość Carlosa i Bridgit, jest naprawdę fascynująca, tutaj wiedzą, że to koniec ale mocno się kochają i to jest piękne. Ania i Kendall też są fajni, może niech powiedzą o swojej miłości. Niech Ania powie Bridgit, to będzie miłe zaskoczenie. Bardzo fajny rozdział! Oby do następnego! :).

    OdpowiedzUsuń
  4. Leniuszek czyli Me przeczytał i się zakochał
    Super piszesz ten rodział był cudowny i nie kłamie.
    Fajnie, że nie był nudny bo znam takie blogi a twój jest niesamowity.
    Kiedy następny rodział? Prosze w tym tygodniu bo potem mnie nie ma :(
    Czekam na next

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po lewej stronie znajduje się rubryka z datami kolejnych rozdziałów! Pozdrawiam x

      Usuń
  5. Czy tylko ja jeszcze wierzę, że Bridgit przeżyje? Że wyzdrowieje ? Ona musi !
    Teraźniejszy Kendall a tamten stary ... JEJKU ! CO ZA RÓŻNICA ! Cały się zmienił! :D Dzięki Ani !
    Schmidt i Smith są naprawdę uroczy *.* Niech oni sb w końcu powiedzą o swoich uczuciach :) Nie mg się tego doczekać !
    Carlos i Bridgit ! Tak ! Razem ! Tak samo jal Kendall, podziwiam ich !
    Schmidt i jego ojciec zachowują się już jak normalna rodzina ! Tak !
    Kolejna impreza ? Wow ! Może znowu coś się stanie między Kendallem i Anią .. Oby !
    Nie chcę się żegnać z tym blogiem, historią, bohaterami .. Czm to się musi skończyć?
    Czekam !
    Xx !

    OdpowiedzUsuń