niedziela, 28 września 2014

Rozdział 8 "Pod koniec tamtego roku miałem jeszcze dla kogo to robić."

So wake me up when it's all over
When I'm wiser and I'm older
All this time I was finding myself and I
Didn't know I was lost

- Caroline podnieś nie co wyżej głowę. Tak, teraz jest dobrze.
- Długo jeszcze? - zapytała zniecierpliwiona dziewczynka.
- Im więcej będziesz się ruszać, tym dłużej będzie to trwać. - powiedziałam zaglądając do płótna.
- Ale ja jestem głodna! I mi się nudzi. - zaczęła jęczeć.
- Okej, niech Ci będzie. Ale tylko 10 minut. Później wracasz na krzesełko. - powiedziała Jade i położyła na bok paletę.
Dziewczynka szybko wybiegła z pracowni, a ja cicho zachichotałam pod nosem.
- Z tego co pamiętam Lucy i Matt mieli ją od czasu do czasu zabierać do domu. - powiedziałam cicho i spojrzałam na nie dokończony zarys portretu Caroline.
- Tak, wiem. Rozmawiałam z nimi o tym, że ich córka potrzebuje teraz rodziców, a nie ich znajomych. - głośno westchnęła i zaczerpnęła łyk zapewne zimnej już kawy. - Ale z drugiej strony, jakby mieli przyjeżdżać po nią po północy i znowu ją odstawiać o 07.00 rano to chyba lepiej żeby z nami mieszkała.
- Chyba tak... Szkoda mi jej. - odparłam i zaczęłam kręcić jednym pędzlem, który zanurzony był w zielonej puszce farby.
- Mi też... Ale co poradzić. Na szczęście jest na tyle zajęta każdego dnia, że może o tym nie myśleć. A Tobie? Jak idzie w szkole? - od razu zmieniła ton głosu i już wiem, że sprawa z Caroline jest zamknięta. Przynajmniej na sobotnie popołudnie.
- Nie najgorzej. Nawet dobrze. - odparłam niechętnie.
- Dlaczego nikogo nie zapraszasz? Pewnie masz jakieś nowe koleżanki, a ja z chęcią je poznam.
Tsaaa, a w szczególności Katelyn Tarver.
- Umm, na razie nie poznałam nikogo tak blisko. - zaczęłam się jąkać. Oczywiście oprócz Pani "Idealnej Blondi".
- A tak w ogóle, to z tego co mi wiadomo to w poniedziałek jest Bal Jesienny. - kolejna zmiana tematu. Akurat na ten, który nie jest moim ulubionym. Wszyscy teraz tylko i wyłącznie o tym rozmawiają, jakby to było najważniejsze.
- Tak, wiem o tym. Dekorowałam salę gimnastyczną. - odpowiadam nadal nie podnosząc na nią wzroku.
- Nie idziesz, prawda? - zapytała niepewnie.
- Nie. - szybko odpowiadam i wbijam wzrok w moje palce.
- Rozumiem. Nie będę Cię zmuszać. - głośno westchnęła, a w jej głosie wyczułam odrobinę smutku. - Chociaż fajnie by było zrobić Ci kilka zdjęć w pięknej sukni...
- Nie rozmarz się za bardzo. - powiedziałam z uśmiechem, na co tamta zachichotała pod nosem.
- Tak, wiem. Musisz wiedzieć, że nie tylko Tobie jest ciężko... - powiedziała poważnym tonem.
- Wiem Jade... Ale... Ja się staram. Ja na prawdę się staram. - mówię szybko i wymachuję przy tym rękoma na wszystkie strony.
- Ja to widzę Aniu. Widzę i jestem bardzo z Ciebie dumna, że w tak krótkim czasie zrobiłaś aż tyle postępów! Jak sobie przypomnę jak zachowywałaś się kiedy po raz pierwszy przekroczyłaś próg naszego domu, to aż ciarki przechodzą po moich plecach. - zaśmiałam się na jej komentarz. - Na prawdę! Wyglądałaś zupełnie inaczej niż przeciętne szesnastolatki, ale wiedziałam, że na pewno nie będziesz się zachowywać jak typowa nastolatka i Bogu niech będą dzięki.
- Ej! To nie jest miłe! - krzyknęłam oburzona, jednak po chwili zaczęłam chichotać pod nosem. - Taaa, pierwszy miesiąc był chyba najgorszy... - mruczę pod nosem.
- Nawet nie wiesz jak się o Ciebie wtedy bałam.. - szepnęła i usiadła obok mnie. - Nic nie mówiłaś, mało co jadłaś. Wyglądałaś jak śmierć!
Zaczęłyśmy się głośno śmiać, ale przestałyśmy kiedy do pracowni wbiegła Caroline.
- Gotowa? - zapytałam na co ona kiwnęła ochoczo główką. Wzięłam ją za rękę i poprowadziłam do małego taboretu. Wróciłam z powrotem do Jade, a ona spojrzała się na mnie pytająco - No co? - zapytałam zdezorientowana.
- Nic, tylko... Złapałaś ją sama za rękę. I nawet się nie wzdrygnęłaś. - szepnęła i obdarzyła mnie szerokim uśmiechem.
- Sama mówiłaś, że robię ogromne postępy. - mówię z uśmiechem i chwytam ją za rękę, a ona szeroko otwiera oczy.
- I nic? Żadnego bólu? - szepnęła, a ja kiwnęłam przecząco głową. Ścisnęła mocniej dłoń i widziałam jak w jej oczach pojawiają się łzy. - Mam nadzieję, że niedługo będę mogła poczuć więcej Twojego ciała. - powiedziała i szybko otarła łzy.
- Ja też...
- To malujemy czy nie? - zapytała oburzona Caroline, a ja i Jade zaczęłyśmy się śmiać.
Odsunęłam się kawałek dalej od kobiety, aby nie naruszać jej przestrzeni osobistej i oparłam się o jeden ze stołów w pracowni. Przypatrywałam się jak Jade jest w swoim żywiole, a Caroline nie za bardzo się to podoba, jednak ani razu nie powiedziała żadnego słowa.
Zaczęłam przypominać sobie to co było ponad rok temu. Jak po raz pierwszy zobaczyłam Jade i Daniela. A później Alice. I jak kilka dni później dowiedziałam się, że to będzie moja nowa rodzina. Że będę mieszkać w dużym domu i że będę miała psa, o którym zawsze marzyłam. Jednak na samym początku nie było tak kolorowo jak teraz. Nie miałam z nikim kontaktu. Nie umiałam spojrzeć nikomu w oczy. Byłam tak zamknięta w sobie, że bałam się nawet oddychać. Pierwsza noc spędzona w tym domu, nie należała do tych przyjemnych. Nie mogłam usnąć i cały czas miałam przed oczami moją prawdziwą mamę, która głaskała mnie po głowie mówiąc, że wszystko będzie dobrze i żebym usnęła. Ale ja nie chciałam. Nie chciałam zmrużyć powiek, bo wiedziałam, że kiedy to zrobię Jej już nie będzie. Nie będzie mnie przytulać i nic do mnie nie powie. Więc leżałam w łóżku jak najdłużej skupiając uwagę na zjawie stojącej przede mną. Kilka następnych dni, były podobne do każdego innego. Codziennie wstawałam o 08.00 rano, jadłam jedną małą kanapkę, a później szłam na taras i siedziałam na leżaku, który zawsze był postawiony w cieniu. I tak do wieczora, kiedy szłam do mojego pokoju i kładłam się do łóżka, gdzie nie mogłam usnąć. Dopiero kiedy przywieźli kilka moich starych rzeczy z domu, mogłam jakoś funkcjonować. Między innymi moją pozytywkę z tańczącą baletnicą. Najwspanialszy prezent jaki kiedykolwiek dostałam na urodziny. Uśmiechnęłam się pod nosem przypominając sobie dzień, w którym ją dostałam. Jednak moje szczęście nie trwało długo. W tym samym roku zmarła Ona. Kobieta, którą najbardziej na świecie kochałam. Kobieta która pokazała mi jak powinno się żyć. Kobieta, która była moją matką. Straciłam sens życia. Z radosnej i wiecznie uśmiechniętej dziesięciolatki zostały tylko wspomnienia, które i tak marnie je pamiętam.
Jednak od ponad roku, dziękuję każdego dnia, za drugą szansę. Za drugie życie Ani Cross. Tamtego nazwiska teraz w ogóle nie używam. Teraz jestem Ania Smith, prawna córka Jade i Daniela Smith'ów zamieszkałych w North Hollywood w Los Angeles. Chodząca do University Of California i ucząca się każdego dnia, jak przetrwać następny dzień.
- Aniu? I jak? - zapytała mnie Jade przerywając moje myśli. Spojrzałam na płótno.
- To jest przepiękne. - oświadczyłam.
- To na razie tylko szkic, jednak nasza modelka chyba zaraz uśnie z nudów na tym stołku. - Jade zaśmiała się, na co Caroline skrzyżowała ręce na piersiach. - Dobrze kochanie, jesteś wolna. Ale jutro musimy to dokończyć.
- Nareszcie! - krzyknęła dziewczynka i pośpiesznie wybiegła z pracowni. Spojrzałam najpierw w stronę drzwi, a potem na Jade i znowu wybuchłyśmy głośnym śmiechem.
- Dobrze, że zdjęcia robią się znacznie szybciej... - westchnęła i zaczęła sprzątać wokół siebie.
- To jest na tą wystawę? - pytam zeskakując ze stołu.
- Tak. Tytuł wystawy to: "To co cenię najbardziej." A najbardziej cenię moją rodzinę. - odpowiedziała z szerokim uśmiechem.
- I kogo jeszcze zamierzasz namalować?
- No Ciebie, Daniela, jeśli tyko go złapię w jakieś wolnej chwili, Alice i jeszcze się zastanawiałam nad naszym pupilem, ale myślę, że on nie usiedzi około 5 godzin w bezruchu na stołku. - parsknęła śmiechem zamykając ostatnią farbę.
- Skoro Caroline nie wytrzymała nawet 2 to Roky nie wytrzyma nawet 15 minut.
Pomogłam jeszcze Jade w sprzątaniu a potem wróciłam na górę. Rozejrzałam się, czy przypadkiem na korytarzu nikogo nie ma i weszłam do ogrodu, przymykając za sobą drzwi od tarasu, jednak nie zamknęłam ich całkowicie, żeby nie mogły się zatrzasnąć, jak to zwykle bywa.
Ruszyłam w kierunku mojej małej szklarni, gdzie pewnie większość roślin poczuło nadchodzące zimne powietrze. Otworzyłam drzwi moim kluczem i szybko weszłam do środka. Doniczki były prawie puste, a małe grządki porośnięte były małymi listkami poszczególnych kwiatów. Właśnie dlatego nienawidziłam jesieni. Nie czuć tej pięknej woni kwiatów, z drzew spadają kolorowe liście i nie słychać już śpiewu ptaków, które witały mnie zazwyczaj każdego wakacyjnego poranka. Zrobiłam małe porządki w szklarni i po 15 minutach wyszłam na zewnątrz. Zapięłam swoją bluzę pod samą szyję, kiedy nieprzyjemny wiatr zaczął tańczyć razem z moim włosami, które wyszły spod spiętego koka. Zamknęłam drzwi i ruszyłam w kierunku domu.
- Co jest... - powiedziałam do siebie, kiedy drzwi od tarasu były zamknięte. No pięknie. Zostałam uwięziona w własnym ogrodzie. Garaż jest zamknięty, no i nie mam przy sobie kluczy do domu. Spojrzałam do góry, gdzie nade mną był mój pokój, a dokładnie balkon.
- No to zaczynamy wspinaczkę... - znowu mruknęłam do siebie i poszłam do metalowej kratki, która ułatwia bluszczowi w rośnięciu. Na tę chwilę obecną chyba będzie miała inne przeznaczenie niż miała. Złapałam się mocno kratki i zaczęłam się po niej wspinać, aż w końcu dotarłam na mój balkon. Jednym skokiem pokonałam dzielącą mnie odległość i podeszłam do drzwi balkonowych. Cholera, zamknięte. Jednak okno było otwarte. No tak, sama je otworzyłam, żeby mogło się trochę wywietrzyć. Popchnęłam ramę okna do środka i oparłam się rękami o parapet. Już po chwili byłam znowu u siebie w pokoju, w którym zastałam...
- Alice? Co Ty tutaj robisz? - zapytałam lekko zdenerwowana.
- Przyglądam się jak włamujesz się do własnego pokoju. - mówi z uśmiechem.
- Byłam w ogrodzie, ale drzwi od tarasu się zatrzasnęły. A wiesz przecież, że Jade nie pozwala teraz wychodzić na dwór... - próbuję opcji pod tytułem "Skruszona Ania", aby nie dostać zaraz niemałej nagany.
- No niech Ci będzie. Ale następnym razem to przynajmniej mi powiedz, że idziesz do szklarni, to zostawię Ci otwarte drzwi i nie będziesz musiała wchodzić przez balkon. - odpowiedziała prawie się śmiejąc, a ja już wiem, że nic nikomu nie powie. - Myj ręce i idź do jadalni. Obiad za 5 minut.
Kiwnęłam głową i wykonałam polecenie gosposi. Po chwili siedziałam już na swoim miejscu w jadalni, gdzie Daniel czytał dzisiejszą gazetę.
- Coś ciekawego piszą? - pytam, a Daniel podnosi głowę znad druku. Składa gazetę i wskazuje na pierwszą stronę.
- "Ofiara gwałtu (Charlotta M.) w końcu opuściła szpital." - przeczytałam na głos i szybko otworzyłam na stronie 8, gdzie była reszta artykułu.
- Dziewczyna nic nie pamięta, co się tego wieczoru stało. - powiedział Daniel na głos. - Wie tylko tyle, że wracała od koleżanki i nagle puff! - machnął ręką nad głową. - Jakby za sprawą zaczarowanej różdżki, wszystko zniknęło.
- Może po prostu nie chciała wypowiadać się na ten temat. - odpowiedziałam i odłożyłam gazetę na bok, wciąż mając w głowie ostatnie zdanie artykułu. "Sprawca nadal jest na wolności."
- Może... - mruknął Daniel i zabrał się za krojenie swojego indyka.


~*~


- 97... 98... 99... 100. Koniec. - usłyszałem nad sobą głos Jamesa a ja opadłem na podłogę. - Marnie Ci idzie. To tylko 100 pompek a Ty już wysiadasz. Pod koniec tamtego roku wytrzymywałeś do 250. - mówi kręcąc się na moim krześle.
- Pod koniec tamtego roku miałem jeszcze dla kogo to robić. - mruknąłem i wytarłem się ręcznikiem, który wisiał na ramiu łóżka. Opadłem ze zmęczenia na materac i głośno zacząłem oddychać.
- A teraz? - zapytał z przejęciem przyjaciel, a ja pokręciłem przecząco głową.
- Zdałem sobie sprawę, że nie warto się męczyć, skoro nie ma się dla kogo. - podniosłem się z łóżka i wziąłem butelkę wody, którą od razu całą wypiłem.
- A dla siebie? - zadał kolejne pytanie.
- Nie ma sensu dla siebie...
Wypuściłem głośno powietrze i zaciągnąłem na mój tors biały T-Shirt i usiadłem obok Jamesa na krześle przy moim biurku. Spojrzałem na ekran monitora gdzie była wyświetlona główna strona Twittera.
- Coś ciekawego na świecie się dzieje? - zapytałem czytając wpisy.
- Oprócz tego, że Katelyn nie wie jaką wybrać sukienkę, to nie. - odpowiedział śmiejąc się i wziął garść chipsów. - A no i jeszcze Martin dodał coś o ćwiczeniach na zawody pływackie.
- Myślisz, że wygra? - zapytałem nadal patrząc w ekran monitora.
- Mam nadzieję, że tak. Jednak i tak mój rozum powtarza, że wygra Jacob. - wzruszył ramionami i upił z szklanki łyk coli. - Szczerze mówiąc nie mogę się doczekać poniedziałku. - odpowiedział z dumą.
- Z powodu? - zapytałem i wziąłem jednego chipsa.
- Po pierwsze zawody, po drugie bal, a po trzecie starcie pomiędzy Katelyn i Anną. - powiedział z uśmiechem i teatralnie zaczął ocierać swoje dłonie, a ja parsknąłem śmiechem. No tak, jakbym mógł zapomnieć? Przez cały tydzień o niczym innym nie mówi jak tylko o tym nadchodzącym poniedziałku. Zaczyna to się robić lekko denerwujące...
- Ty na serio chcesz iść na ten bal? - zapytałem unosząc brew.
- No pewnie! Głośno muzyka, dziewczyny w krótkich sukienkach no i prawdopodobnie małe co nie co...
- Co tym razem wymyśliłeś? - zapytałem przeciągając się na krześle.
- Tym razem tylko upokorzyć Panią Tarver. Albo Panią Smith.
- Hm, trudny wybór. - zaśmiałem się.
- No i to nawet bardzo.
- Jestem za obiema Paniami, jednak myślę, że Pani Smith nie pojawi się na balu. - podnoszę się z krzesła i staję przed moim oknem.
- Dlaczego tak sądzisz? - zapytał zdezorientowany.
- Mam takie przeczucie... - mruknąłem.
- Oby Twoje przeczucie się myliło. Idziemy gdzieś? - zmienił szybko temat, a ja skinąłem głową. Chwyciłem moją bluzę i ruszyliśmy w kierunku wyjścia z mojego pokoju. W holu założyliśmy buty i wyszliśmy na zewnątrz.
- Gdzie Twoi rodzice? - zapytał James zapinając swoją bluzę.
- Mama poszła do ciotki, a ojciec jest pewnie w warsztacie.
- Nadal bez zmian? - zapytał, chodź pewnie znał odpowiedź na to pytanie.
Mocniej zacisnąłem usta, a Maslow głośno westchnął.
- Nie powiem Ci, że będzie dobrze, bo tak nie będzie. Ale nie powiem też, że będzie źle, bo tak też nie będzie. Więc powiem, tylko żebyś się trzymał i że jakby coś, jestem zawsze gotowy żeby Ci pomóc.
- Dzięki James, to dużo dla mnie znaczy. - powiedziałem cicho i przez chwilę spojrzałem na niego, żeby później odwrócić wzrok w drugą stronę. - Chodźmy może po Carlosa i Logana.
- Dobry pomysł.
Skierowaliśmy się najpierw w stronę mieszkania Carlosa. Carlos bez żadnych problemów wyszedł z domu, co zawsze bywa problemem. Jego mama jest bardzo miłą kobietą i uprzejmą, jednak jeśli chodzi o wychodne Carlosa to zejdzie się pół godziny nim przekroczy próg własnego mieszkania. Powodów jest kilka. Najważniejszy to nadopiekuńczość Pani Pena, a drugi jest taki, że Carlos nie przykłada się do nauki przez co dostaje szlabany. Z jednej strony mu współczułem, jednak z drugiej zazdrościłem. Moja mama nie interesowała się co działo się ze mną w szkole. Dopiero wtedy, kiedy dostanie wezwanie od dyrektora. A tak, to nawet nie zapyta się mnie czy mam z jakiegoś przedmiotu problemy. Z resztą, jak Kendall Schmidt może mieć problemy w szkole? No jak?
- Co tak szybko? - zapytał zaskoczony James i podał rękę Carlosowi na przywitanie. Również wyciągnąłem swoją dłoń po czym schowałem ją z powrotem do kieszeni mojej bluzy.
- Mama rozmawiała przez telefon. - wyjaśnił chłopak, a ja parsknąłem śmiechem. - Ale zabawne. - zmarszczył nos i zaczął kręcić głową, przedrzeźniając mnie. - Gdzie idziemy?
- Najpierw po Logana, a później to się zobaczy. - odpowiedział James.
Chłopaki zajęli się rozmową na temat ostatniego meczu, który z tego co mogłem wywnioskować, zakończył się wynikiem 3:1 dla gospodarzy. Jednak nie mogłem zrozumieć, kto był gospodarzem, a kto gościem, więc po prostu ich nie słuchałem. Zacząłem kopać kamyk, który co chwila zatrzymywał się przed moimi nogami, by znowu przeturlać się na odległość mniej niż 3 metrów. Spojrzałem na moich kumpli, po czym znowu opuściłem głowę w dół i lekko się uśmiechnąłem. Dobrze, że mam ich przy sobie. Gdyby nie Ci dwaj i jeszcze Logan, nie wiem co by się ze mną działo. Wyciągnęli mnie z dołka i postawili na równe nogi, po czym dali zimny prysznic na przebudzenie.
Niechętnie wróciłbym do tego co było. Co działo się ze mną dokładnie 4 lata temu. Kiedy wpakowałem się w niezłe gówno i siedziałem w nim przez kolejne 3 lata. Żałuję podjętych przez mnie decyzji. Tego co zrobiłem. Powiedziałem.
Pragnąłem rzeczy, których nie mogłem mieć. A miałem to, co moim zdaniem nie było potrzebne. Nie chciałem mieć rodziny? Nie chciałem mieć ciepłego domu, w którym każdego dnia witałem się z miłością i ciepłem? A teraz? Teraz nie wiem jak to wszystko odzyskać. Zacząłem kręcić głową. Głupi to jednak byłem. I nadal jestem. Miałem WSZYSTKO. I w jednej chwili to WSZYSTKO zniknęło. Pękło jak bańka mydlana, zrobiona przez małe dziecko. Z chęcią wróciłbym do tego okresu, gdzie nie musiałem się martwić co przyniesie następny dzień. Jednak wiek dzieciństwa minął szybko. W moim przypadku nawet bardzo szybko.
- Dzień Dobry Pani Henderson. My przyszliśmy po Logana. - przywitał się James, stojąc na werandzie domu Henderson'a. Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem. Od kiedy jest taki uprzejmy i miły? Chociaż, jeśli chodzi o naszych rodziców zawsze dobrze się zachowywał. Ach, ten "gentleman" XXI wieku.
- Logan lekko się przeziębił, ale jak chcecie możecie wejść do środka. - kobieta szerzej otworzyła drzwi, żeby zrobić nam przejście. Weszliśmy do środka i rozebraliśmy się z ciepłych ubrań. - Logan jest u siebie. - powiedziała i poszła w stronę kuchni.
Pewnym krokiem przemierzyliśmy jednym korytarzem i weszliśmy po schodach. Skręciliśmy w prawo i bez pukania weszliśmy do pierwszych drzwi.
- Siema Henderson. - krzyknął Carlos i od razu rzucił się na łóżko, gdzie leżał chłopak i czytał książkę.
- Heeeej. A co Wy tu robicie? - zapytał zaskoczony i szybko zamknął książkę. Przymknąłem drzwi i podszedłem do mojego ulubionego zielonego fotela, na którym od razu się rozłożyłem.
- Wpadliśmy w odwiedziny. - odpowiedział James wzruszając ramionami. - Twoja mama nas wpuściła.
- Gdzieś się tak załatwił? - zapytałem i wskazałem głową na jego stolik nocny, gdzie na tacy stały 3 małe buteleczki z różnymi syropami i dwa pudełka z tabletkami.
- Wczoraj wieczorem wyszedłem na spacer od razu po prysznicu. - odpowiedział lekko przy tym kaszląc.
- Mamusia Cię nie nauczyła, że nie wolno wychodzić na dwór z mokrymi włosami? - zapytał Carlos.
- Nauczyła, tylko, że synek nie chce się słuchać. - usłyszeliśmy poważny głos mamy Logana, która weszła do pokoju z kolejną tacą, na której stały talerze z kanapkami, szklanki i dzbanek z sokiem pomarańczowym.
- Dzięki mamo... - mruknął Logan, a ja miałem ochotę wybuchnąć śmiechem.
- Przyniosłam Wasze ulubione kanapki. Jakbyście czegoś potrzebowali, to wołajcie. - obdarzyła nas uśmiechem i wyszła z pokoju.
- Uwielbiam Twoją mamę - powiedział Carlos i złapał od razu kanapkę z żółtym serem, sałatą i pomidorem.
- Chyba bardziej kanapki, jakie robi... - odezwał się James.
- Jednak wcale nie żałuję tego, że wyszedłem... - ciągnął dalej Logan, a ja poprawiłem się na fotelu. - Zgadnijcie kogo wczoraj widziałem.
- Supermana, czy Batmana? - zapytał Maslow, a ja wybuchłem śmiechem a za mną Carlos.
Logan zrobił groźną minę, jednak nie trwała ona zbyt długo bo zaraz zaczął głośno kaszleć. Przestałem się śmiać i poczekałem, aż gardło chłopaka wróci do normalnego stanu i na jego wyjaśnienia.
- Anię i Dustina. - odpowiedział po dłuższej chwili. Od razu na dźwięk tych dwóch imion wyprostowałem się na fotelu. - I jeszcze jakąś małą dziewczynkę. - dodał.
- Gdzie? - zapytałem.
- W Bel Air. Wychodzili z jakiego budynku, gdzie wisiał szyld Dance Studio. - ciągnął swoje wyjaśnienia.
- Co oni tam robili? - zapytał Carlos z pełną buzią, a ja popatrzyłem na niego z obrzydzeniem.
- A jak myślisz, co się robi w Dance Studio? - zadał pytanie Maslow, który cały czas siedział na krześle przy oknie.
- Oni tańczą? - zapytałem. Logan zaczął kręcić głową.
- Jeśli już to tylko Dustin i ta mała. I to nie jest siostra Ani. - wyjaśnił kręcąc głową.
- A dziewczyna? Pani Smith nie tańczy? - zadałem marszcząc nos.
- Myślę, że nie. Kiedy wyszli z tego budynku, poczekałem chwilę i wszedłem do środka. Na głównej ścianie wisiała duża tablica z rozpiską zajęć. Z resztą pokarzę Wam. Zrobiłem zdjęcie.
Wyciągnął rękę po swój telefon, który leżał obok tacy z lekarstwami i zaczął w nim grzebać. Po chwili wyciągnął rękę, a ja pierwszy zerwałem się z siedzenia i wziąłem komórkę Logana do ręki.
- Zajęcia dla dzieci w wieku 8 lat i wyżej. Godzina 17.30. Instruktor: Dustin Belt. - przeczytałem na głos. Podałem telefon Carlosowi, który szybko obejrzał zdjęcie i podał Jamesowi.
- No to już wiemy, czym zajmuje się Dustin po szkole. - odezwał się przeczesując swoje włosy.
- To Wy o tym nie wiedzieliście? - zapytał Carlos jedząc już chyba 5 kanapkę.
- O czym? - zapytałem.
- O tym, że Dustin tańczy. - mówi i wpakował do buzi całą kromkę chleba.
- A Ty wiedziałeś? - odezwał się Logan odzyskując swój telefon.
- No pewnie! Moja kuzynka chodziła na te zajęcia, ale złamała nogę i nie mogła tańczyć. - powiedział jak gdyby nigdy nic i nalał sobie soku do szklanki.- Na serio nic nie wiedzieliście?
- A niby skąd? Czemu nam nie powiedziałeś?! - zapytałem nie co głośniej niż zamierzałem.
- No bo myślałem, że Wy o tym wiecie. - odpowiedział zdezorientowany i wziął łyka napoju.
- Przynajmniej jedną sprawę mamy z głowy. Pozostaje nam tylko dowiedzieć się, kim jest ta dziewczynka, kim jest dla niej Ania no i skąd w ogóle się tutaj wzięła nasza Anna Smith. - powiedział James, wyliczając na palcach poszczególne etapy naszych zamiarów.
Miałem się odezwać, ale przeszkodził mi mój telefon, który zaczął dzwonić w mojej kieszeni. Spojrzałem na wyświetlacz i od razu skrzywiłem się widząc kto dzwoni.
- Czego? - warknąłem do telefonu.
- Może by tak grzeczniej? - usłyszałem miły głos Franka. Wywróciłem oczami.
- Powiesz mi czego chcesz, albo uważam rozmowę za zakończoną.
- Kasa Schmidt. Kasa.
- Powiedziałem już, że nie mam.
- Lepiej się pośpiesz. Jestem cierpliwy, ale do pewnego stopnia.
- Przecież dałeś mi czas.
- A wyrobisz się w nim?
Przez chwilę nic nie odpowiedziałem.
- Postaram się...
- Postarać się to ja mogę w wykończeniu Ciebie. Pamiętaj, będą ofiary. Do usłyszenia Schmidt.
Nie minęła sekunda, a już słyszałem sygnał zakończonego połączenia. Głośno westchnąłem i chciałem rzucić telefonem o ścianę, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałem.
- Co jest? - zapytał jako pierwszy James.
- To co zawsze. - warknąłem i zacząłem chodzić w tę i z powrotem.
- Zdobędziemy te pieniądze. Zobaczysz. - próbował mnie podnieść na duchu, jednak nie za bardzo mu to wychodziło.
- Jak?! Jak Ty sobie to wyobrażasz?! Bo ja wcale! - krzyknąłem na niego. Wypuściłem głośno powietrze, podniosłem rękę do czoła i zamknąłem oczy. - Przepraszam. - mruknąłem.
- Nic się nie stało. - odpowiedział. - Nie wiem jak, ale na pewno nie zostawimy Cię w tym gównie.
- Ile chce? - zapytał Carlos już poważnym tonem.
- Dużo. - mówię cicho i podchodzę do drugiego okna.
- A może dokładniej? - odezwał się Logan.
- Dużo. - powtórzyłem.
- Kendall, jeżeli mamy Ci pomóc to musimy wiedzieć szczegóły. - powiedział Carlos.
- Pomóc? Niby w czym? - zapytałem zaskoczony i odwróciłem się w stronę przyjaciół.
- Myślisz, że zostawimy Cię samego w tym wszystkim? - zapytał James unosząc brew.
Pokręciłem z niedowierzaniem głową. I czym ja sobie zasłużyłem na takich przyjaciół? Nie mam pojęcia. Jednak nie zamieniłbym ich na żadnych innych.


~~~~

____
Chciałabym Was przeprosić za ten rozdział, ale po raz kolejny musiałam na chwilę zatrzymać akcję... Ale mogę obiecać, że w rozdziale 9 duuuuużo się dzieje ;> Ale to dopiero w czwartek xd


No i piszcie co tam u Was słychać ciekawego i jak żyjecie :) Chciałabym Was trochę lepiej poznać, więc jakbyście mogli w komentarzu napiszcie coś o sobie ;) Może to być krótka informacja, np. : ulubiony kolor, czy hobby ;3


Ten rozdział jest z dedykacją dla mojej ukochanej kuzynki Jagody... Dziękuje Ci, że jesteś ze mną i pomagasz mi! To wiele dla mnie znaczy ;*

A więc do zobaczenia! ;*

czwartek, 25 września 2014

Rozdział 7 "Nie mam powodów, żeby się uśmiechać."

But the loneliness will stay with me
And hold me till I fall asleep
~~~~~~~~


- Okej, na dzisiaj koniec. Dzięki bardzo za zajęcia. Jesteście świetni! - krzyknął Dustin i zaczął głośno klaskać w dłonie, a zanim zawtórowała gromadka dzieciaków, która otaczała jego siedzące ciało na podłodze. Po chwili wszyscy się podnieśli i zaczęli zbierać swoje rzeczy, a do mnie podbiegła Caroline.
- Podobało Ci się? - pyta zdyszana, na co ja się szeroko uśmiecham.
- Oczywiście. Zawsze mi się będzie podobać jak tańczysz. - mówię nadal się uśmiechając, a mała aż skacze z radości.
- Jak się przebiorę to pójdziemy do The Owl Cafe? - zapytała mnie z nadzieją. Już chciałam się zgodzić, ale przypomniały mi się uwagi Alice i Jade dotyczące powrotu do domu.
- Przykro mi, ale musimy iść do domu. Może następnym razem? - dodaję szybko widząc smutną minę dziewczynki.
- Obiecujesz? - pyta lekko przybita.
- Obiecuję. A teraz idź do szatni. Będę czekać na Ciebie na korytarzu.
Carla kiwnęła głową i pobiegła w stronę drzwi a ja ją odprowadziłam wzrokiem. W końcu podniosłam się z mojej siedzącej pozycji i złapałam moją torbę.
- Jesteś dla niej bardzo miła. - odzywa się Dustin, który cały czas stał na uboczu.
- Dlaczego miałabym nie być dla niej miła? - pytam unosząc brew.
- Nie chodzi mi o to. - kręci z rezygnacją głową, ale jego denerwujący uśmiech nadal nie schodzi z ust.
- A o co? - pytam.
- Jesteś miła tylko dla niej. Dla nikogo innego ze swojego otoczenia. - mówi dając nacisk na słowo "tylko".
- Skąd wiesz, że tylko dla niej? - pytam z drwiną.
- No i pewnie jeszcze dla rodziców. - dodaje Dustin.
Zamieram. Żebym ich kurwa jeszcze miała...
- Dlaczego nie możesz być taka na co dzień? - pyta pakując swoje rzeczy do torby i powoli kierujemy się w stronę drzwi studia.
- Jaka?
- Miła. Uprzejma. No i uśmiechnięta. - wymienia chłopak i zamyka salę na klucz.
- Nie mam powodów, żeby się uśmiechać. - kręcę głową. - Ani dla kogo.
- Ale dla Carly jesteś inna. - oświadcza.
- Bo wiem, że ona mnie nie skrzywdzi. - mówię nieco ciszej niż zamierzałam.
- Ja Ciebie też nie skrzywdzę. - odpowiada szybko, a ja prycham pod nosem.
- Skąd to wiesz? A może jutro wydrzesz się na mnie na korytarzu, tak jak dzisiaj? - pytam unosząc brew. - To tak samo jak w tańcu. Tworząc nowy układ nie wiesz jakie ruchy wykona Twoje ciało w danym momencie. Nie wiesz, gdzie postawisz stopę, gdzie wykonasz obrót, albo którą i na jaką wysokość podniesiesz rękę. Nikt nie jest pewny tego co może się wydarzyć, dlatego nie składaj obietnic, że tego nie zrobisz, skoro sam nie masz o tym pewności.
Niechętnie unoszę głowę i próbuję zrozumieć wyraz twarzy Dustina. Oczy były szeroko otwarte, jednak na ustach nie widniał ten sam szeroki uśmiech co kilka minut temu. Miał lekko rozchylone wargi, które zaraz złączył w jedną linię i znowu się uśmiechnął. Czy on nigdy nie przestaje się uśmiechać?
- Na tym właśnie polega zaufanie. - odpowiada patrząc się w moje oczy. - Musisz najpierw wiedzieć, że ufasz swojemu ciału. Kiedy będziesz na sto procent pewna, że Twoje ciało będzie z Tobą współpracować, możesz spokojnie zamknąć oczy i ponieść się chwili.
- To jest odpowiedź na mój przykład do tańca. A co powiesz na życie codzienne? - zadaję kolejne pytanie.
- To możemy przełożyć na inną rozmowę. Właśnie kilka sekund temu przeszłaś wspaniale przez pierwszy punkt mojej terapii. - uniósł do góry brwi, a ja parsknęłam śmiechem.
- Twojej terapii? A kim Ty niby jesteś? Jakimś terapeutą, czy może psychologiem? Ile Dustin Belt ma w sobie jeszcze oblicz? - pytam rozbawiona.
- Nie jest tego tak dużo... - mruczy pod nosem. - A co do terapii, to nazwałem ją "Jak otworzyć Anię, nie mając odpowiedniego klucza."
Przekręcam oczami.
- Zajmie Ci to całą wieczność. - odpowiadam przyspieszając nie co kroku.
- Może jednak nie. Punkt pierwszy właśnie został wykonany. - śmieje się pod nosem i zaraz jest u mojego boku.
- Skończ z tymi głupkowatymi uwagami i przestań się śmiać jak idiota. - warczę i w końcu wchodzimy na główny korytarz, gdzie rozstawione było rusztowanie i kilka młodych mężczyzn wymieniali między sobą zdania, ubrani w stroje robocze.
- Dyrektor klubu zarządził zmianę wyglądu. Mam nadzieję, że na lepszą. - odpowiada Dustin na moje niewypowiedziane pytanie. Nie zwracając na niego uwagi kieruję się w stronę Caroline, która rozmawiała z koleżanką z grupy. Podchodzę do niej i na moje usta przyczepiam udawany uśmiech.
- Gotowa? - pytam Carly.
- Możemy chwilę poczekać? Nie chcę żeby Eliz czekała sama na mamę. - pyta z nadzieję.
- Jasne, nie ma sprawy. - odpowiadam grzecznie. - A gdzie mieszka Eliz? To może ją kawałek odprowadzimy?
- Nie trzeba. Moja mama dzisiaj miała trochę później przyjechać, a nie chcę sama czekać. - odpowiada cichym głosem blondyneczka, a ja kiwam głową i siadam na jednym z wielu krzesełek znajdujących się na tym korytarzu. Dostrzegam Dustina, który rozmawia z jakąś kobietą siedzącą w małym pomieszczeniu i zaraz idzie w moją stronę i siada obok mnie.
- Na kogo czekamy? - pyta oczywiście z uśmiechem.
- Nie czekamy, tylko czekam. - poprawiam go na co on chichocze. - Na mamę Eliz. Nie chcę, żeby sama siedziała w tym budynku.
- No to poczekam z Wami. - odpowiada jak gdyby nigdy nic i rozkłada się na krześle a ja spoglądam na niego. Wywracam oczami, a on zaczyna się śmiać.
- Z czego się śmiejesz? - pytam groźnie.
- Fajnie wyglądasz jak przekręcasz oczami. - znowu chichocze, a ja aż kipię z złości.
Postanawiam nie zwracać na niego uwagi i skupić się na czymś innym. Jednak za każdym razem, kiedy próbowałam myśleć o czymś innym, w głowie miałam twarz Dustina. Jego rysy twarzy, włosy, uśmiech. To wszystko było dla mnie dziwnie znajome. Jedynie oczy, które nie pasowały do osoby, do której upodabniałam chłopaka. Spojrzałam na jego dłoń, a potem na moją. Kolor skóry miał praktycznie taką samą jak ja, ale moja była trochę jaśniejsza. Powód był prosty. Geny moich rodziców trochę się zmieszały i mam połowę cery mojej mamy, a drugą ojca. Jednak wszyscy mówili, że jestem bardzo podobna do Katherine, jedynie oczy mam...
- Mama! - usłyszałam krzyk małej Eliz w stronę długowłosej blondynki na szpilkach. Ubrana jest w białą koszulę z falbanami wciśniętą w granatową spódnicę, sięgającą jej prawie do kolan. Zapewne kobieta biznesu.
- Kochanie, tak bardzo Cię przepraszam. - blondynka mocno przytuliła swoje dziecko, a ja z zazdrością przypatrywałam się tej dwójce. Wszystko bym oddała za jeden uściska mojej mamy. Za jedno "kochanie" i jedno "kocham Cię" wydobyte z jej ust. - Dziękuję, że zostaliście z moją córką. - powiedziała tym razem w naszą stronę, nadal tuląc do siebie dziewczynkę.
- Polecamy się na przyszłość. - odpowiada Dustin, który stał już na nogach. Kiedy on się podniósł?
- Widzę, że szykuje się mały remont. - mówi kobieta i pokazuje ręką na robotników i rozstawione rusztowanie.
- Zmiana wyglądu naszego studia. - uśmiecha się uprzejmie i również rozgląda się po korytarzu.
- Ale zajęcia będą nadal się odbywać? - pyta z nadzieją w głosie.
- Tak, oczywiście. Jeżeli coś się zmieni dam o tym znać.
- Jeszcze raz bardzo dziękuję i do zobaczenia jutro. - żegna się z nim uściskiem dłoni a mała Eliz macha do nas swoją rączką i wychodzą z korytarza.
- Możemy już iść. - oznajmia Caroline, a ja uśmiecham się do niej i podnoszę się z mojego siedzenia. Przerzucam torbę przez moje ramię i odwracam się w stronę Dustina.
- Do jutra Dustin. - mówi Carla i podchodzi do niego przybijając "żółwika".
- Ale ja idę z Wami. - oznajmia ni z tego ni z owego, a ja otwieram szerzej oczy. - Nie chcę żebyście same szły o tak późnej porze. - mówi w moją stronę, a ja już zaczynam rozumieć o co mu chodzi.
- Nic nam się nie stanie. - oznajmiam i poprawiam torbę.
- Wolałbym jednak wiedzieć, że wróciłyście całe i zdrowe do domu. - oświadcza poważnym tonem i już wiem, że nie ma ochoty się o to kłócić. - Gdzie mieszkacie? - zadaje pytanie.
- Daleko. - mruczę pod nosem.
- W North Hollywood. - mówi mała, a ja wywracam oczami, na co tamten chichocze.
- Tak się składa, że mam po drodze. - uśmiecha się i kładzie swoją rękę na ramieniu Carly i prowadzi ją w stronę wyjścia, a ja nadal stoję w miejscu. - Aniu, idziesz? - odwraca się w moją stronę, a ja głośno wzdycham.
Kiedy przechodziliśmy przez Bel Air nie odezwałam się ani jednym słowem. Nawet nie przysłuchiwałam się rozmowie Dustina z Caroline. Chciałam po prostu wrócić do domu w spokoju i ciszy, która nie dana mi była przez cały dzień. Jednak moi towarzysze mieli inne zamiary, a w szczególności Dustin.
- Chciałbym Cię przeprosić, Aniu... - odzywa się cicho i spuszcza głowę, a ja aż stanęłam w miejscu.
Zamarłam. No tego to się nie spodziewałam.
- Przeprosić? - powtórzyłam.
Dustin odwrócił się w moją stronę, a za nim Caroline patrząca to na mnie to na Dustina.
- Za to, że nakrzyczałem na Ciebie na korytarzu. - mruknął pod nosem i podrapał się z tyłu głowy, a ja szerzej otworzyłam oczy.
- Czekaj, czy ja dobrze zrozumiałam? Chcesz mnie przeprosić, za Twój wybuch agresji na mnie, kiedy ja kilka minut wcześniej wygarnęłam wszystko Katelyn? - zapytałam upewniając się.
- No tak... - odpowiedział cicho i podniósł wzrok na mnie. - Co w tym takiego dziwnego? - zapytał lekko marszcząc nos.
- Nic, tylko... - zaczęłam kręcić głową z niedowierzania. - Nie spodziewałam się tego po Tobie. - odpowiedziałam również cicho i w końcu ruszyłam kilka kroków do przodu. Dustin parsknął śmiechem, ale zaraz złapał rękę Carli i udaliśmy się w stronę North Hollywood.
- Długo się znacie? - zapytała ni z tego ni z owego dziewczynka, a ja popatrzyłam na nią pytającym wzrokiem. - No Ty i Dustin. - przewróciła teatralnie oczami, a ja aż zachichotałam pod nosem. Widać, że co raz więcej czasu przebywa w moim towarzystwie.
- Kilka dni. - odpowiedział Belt.
- Zachowujecie się, jakbyście znali się od kilku lat. - odpowiedziała cicho i kopnęła leżący przed nią kamyk.
- Dlaczego tak sądzisz? - tym razem to ja zadałam pytanie.
- Podobnie się zachowujecie. - wzruszyła ramionami. - No i obydwoje śmiesznie marszczycie nos. - dodała ze śmiechem.
Popatrzyłam na chłopaka, który dusił w sobie wybuch śmiechu, ale w ogóle nie dał po sobie tego poznać. Za to jak zwykle szeroko się uśmiechnął i mrugnął do mnie okiem.
- Gdzie Ty w ogóle mieszkasz? - zapytałam aby rozluźnić trochę atmosferę.
- Na Victory Blvd odpowiedział patrząc przed siebie. - Nie jest Wam zimno? - tym razem to on zmienił temat.
- Zimno nie, ale nogi trochę bolą. - odezwała się Carla i głośno przy tym westchnęła.
- Zaraz będziemy w domu. - powiedziałam aby dodać dziewczynce otuchy i poklepałam ją po ramieniu. - Macie jakieś zawody taneczne?
- Pod koniec września. - odpowiedział chłopak. - Tańczy cała grupa i muszę wybrać co najwyżej 5 osób, które będą tańczyć solówki. - wypuścił głośno powietrze i zaczął kręcić głową. - Tylko nie wiem jak to będzie z naszym studiem. Panuje teraz remont i możliwe, że nie będziemy mogli skorzystać z naszej sali, albo jakiejkolwiek innej.
- Jak to? - zapytała przejęta Carla. - Nie będzie zajęć?
- Do tego na pewno nie dopuszczę. - uśmiechnął się. - Zajęcia grupowe będą się odbywać normalnie, ale z osobami które będą tańczyć solówki na zawodach, będę musiał popracować indywidualnie. Między innymi z Tobą. - powiedział i objął ją swoją ręką, a Caroline wręcz podskoczyła ze szczęścia i zaczęła głośno krzyczeć.
- Nie przesadzasz trochę? - pytam unosząc jedną brew.
- Nie rozumiem, o co Ci chodzi...
- Te dzieci mają dopiero 8 lat, a traktujesz ich jak jakiś zawodowych tancerzy, którzy nie widzą świata po za tańcem. - odrzekłam przechodząc przez opustoszałe ulice.
- Bo tak jest. - chłopak wzruszył ramionami, a ja prycham pod nosem.
- Nie rób z nich maszyny do trenowania nowych układów. Taniec ma być zabawą, czymś co odrywa nas od codziennego życia. A nie ideą w życiu. - ciągnęłam dalej swój wykład i dopiero po jakieś chwili uświadomiłam sobie, że za dużo powiedziałam. Na szczęście dotarliśmy już na North Hollywood.
- Do jutra Dustin! - Carla pożegnała się z chłopakiem i ruszyła w stronę wejścia do posesji Smithów. Chciałam zrobić to samo, ale tamten mnie oczywiście zatrzymał.
- Zaczekaj! - krzyknął i podszedł kilka kroków do przodu. - Skąd to wszystko wiesz? - zapytał, a ja zmrużyłam oczy.
- Wiem, o czym?
- O tańcu - odpowiedział poważnym tonem. - Musiałaś mieć z nim coś związanego, skoro tak dużo o nim wiesz. Musiałaś kiedyś tańczyć. - dodał z uśmiechem.
- To nie jest Twój zasrany interes Dustin. - warknęłam i odwróciłam się na pięcie. - Dzięki za odprowadzenie. - krzyknęłam oschle i ruszyłam w stronę wejścia do domu.
Pośpiesznym krokiem pokonałam dystans dzielący mnie do drzwi wejściowych po brukowej kostce. Kiedy przeszłam dwa schodki odwróciłam się jeszcze w stronę bramy, gdzie nadal stał uśmiechnięty Dustin. Pomachał mi i widziałam jak zanosi się śmiechem, a ja weszłam w końcu do domu.
W holu ściągnęłam buty i powiesiłam kurtkę na wieszak. Chwyciłam torbę i weszłam w głąb korytarza, gdzie Caroline bawiła się piłką z psem.
- Głodna? - usłyszałam za sobą głos Alice i szybko odwróciłam się w jej stronę.
- Nie, dziękuję. - obdarzyłam ją lekkim uśmiechem, na co ona głośno westchnęła.
- Widzę, że Twoja fryzura trzyma się przez cały dzień. - pokazuje ręką na czubek mojej głowy, gdzie moje włosy zostały spięte w bardzo mocnego koka.
- Tak, dziękuję za to. I nie miałabym nic przeciwko gdybyś jutro mnie też tak uczesała.
- Nie ma sprawy.
- Gdzie jest Jade i Daniel? - pytam cicho.
- Pan Smith jest w swoim gabinecie, a Pani Smith chyba w pracowni.
- Maluje? - pytam zaskoczona.
- Przymierza się do tego.
- Hm, ciekawe co z tego wyniknie... - mruknęłam pod nosem i spojrzałam przed siebie. - Sprawdzałaś może, czy Caroline odrobiła wszystkie lekcje? - zapytałam nadal patrząc na bawiącą się dziewczynkę.
- Tak. Nawet z wyprzedzeniem. - zaśmiała się cicho.
- Dzisiaj jej rodzice przyjadą? - zadałam kolejne pytanie, a gospodyni pokręciła przecząco głową.
- Podobno mają być jutro. Tak przynajmniej Pani Smith mówiła.
Skinęłam tylko głową i najpierw skierowałam się w stronę gabinetu Daniela. Przeszłam obok schodów i zatrzymałam się na środku korytarza. Cholera, które to były drzwi? Po lewej stronie jest biblioteka, za nią żółty pokój, w którym ćwiczy Jade jogę. Trzecie drzwi prowadzą do mieszkania Alice. Odwróciłam głowę w prawą stronę i podniosłam moją rękę i wskazywałam po kolei drzwi.
- Galeria Jade, studio fotograficzne Jade, sala muzyczna... - mruczałam pod nosem. - Gabinet Daniela. - wskazałam na ostatnie drzwi i ruszyłam w tamtym kierunku. Ten dom jest tak ogromny, że sama nie wiem gdzie i co się znajduje. Jednak moim zdaniem parter jest największy. Oprócz tych pokoi, które przed chwilą wymieniłam jest tutaj jeszcze ogromny salon, dosyć spora kuchnia, obok niej spiżarnia no i jeszcze jadalnia. I to wszystko znajduje się na jednym piętrze, a oprócz parteru są jeszcze dwa piętra no i na dole jest piwnica. O ile piwnicą można ją nazwać...
- Hej Daniel! - przywitałam się z mężczyzną wchodząc do jego gabinetu. Ściany były pomalowane na ciemną zieleń, ale ciemno-brązowe meble sprawiały, że pokój był o wiele przytulniejszy niż mogło się wydawać.
- Witaj Aniu. - uśmiechnął się do mnie i wskazał na stojący fotel na przeciwko jego biurka. Dokładnie rozejrzałam się pomieszczeniu.
- Zrobiłeś przemeblowanie? - zapytałam siadając na wygodnym fotelu.
- Trochę. - odparł i schował swoje dokumenty do biurka. - Co w szkole? - zapytał i ściągnął okulary z nosa. Wzruszyłam ramionami.
- Chyba dobrze. - odparłam i lekko się uśmiechnęłam. - A u Ciebie w pracy?
- Nie jest najlepiej... - głośno westchnął i przetarł swoje oczy. - Co raz częściej znajdujemy osoby w już starszym wieku, a przecież nie wszyscy chcą słuchać wysokich tonacji dźwięku, albo niskich. Wolą usłyszeć młody głos. Młody głos należący do młodej osoby... - odparł i rozłożył się na krześle.
- Po prostu potrzebujecie osób w wieku mniej niż... 30 lat? - zapytałam upewniając się.
- A najlepiej osoby w wieku 19, może 20 lat. - kiwnął głową.
- Może mogłabym Ci jakoś w tym pomóc?
- Nie chcę Cię urazić, ale chyba nie będziesz mogła... - Daniel podniósł się z krzesła i podszedł do dużego okna.
- A YouTube? - zapytałam unosząc brew. - Pełno ludzi dodaje filmiki jak śpiewają, albo grają na jakiś instrumentach... - mówię wzruszając ramionami. - Wystarczy tylko dobrze poszukać.
- Tak wiem, szukaliśmy. Kilka osób znaleźliśmy, ale nie chcą rozmawiać. - powiedział smutny.
- Na pewno coś wymyślicie. - odpowiadam i podnoszę się z krzesła. - Pójdę do Jade. - wyjaśniam i wyszłam z gabinetu.
Przeszłam do końca korytarza i skręciłam w prawo, gdzie był kolejny korytarz prowadzący do salonu i schody na dół. Powoli pokonałam kilka stopni i zapaliłam światło na korytarzu. Tak samo jak na górze i tu jest pełno różnych pomieszczeń. Jest siłownia, małe studio nagraniowe Daniela, oczywiście piwinica i spiżarka na różnego rodzaju weków no i pracownia Jade. Otworzyłam metalowe drzwi i weszłam do środka, gdzie panowały egipskie ciemności.
- Jade jesteś tu? - zapytałam a mój głos rozniósł się po całym pokoju odpowiadając na moje pytanie tym samym głosem, jednak nie co ciszej. - Jade? - powtórzyłam imię kobiety, jednak nikt mi nie odpowiedział. Zamknęłam za sobą drzwi i rozpaliłam światło w pracowni. Pełno sztalug, puszek z farbami, gazet, pędzli i innych przyborów warlało się po podłodze, stołach i półkach.
- Jade! Gdzie Ty jesteś? - podniosłam nie co głos i w końcu dotarłam na środek pomieszczenia, gdzie stała moja prawna opiekunka. Na uszach założone miała duże słuchawki, a oczy zasłonięte były przepaską, która służyła do snu. Spojrzałam na płótno, na którym widniał zarys obrazu gór. Otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia. Jak ona to robi? Nic nie widzi i nie słyszy, a maluje lepiej ode mnie nawet wtedy kiedy na prawdę się staram. Podeszłam bliżej Jade i zsunęłam jej słuchawki, przez co tamta szybko się odwróciła w moją stronę i zdjęła przepaskę.
- Ach, to Ty Aniu. Wystraszyłaś mnie. - powiedziała z uśmiechem.
- Wołałam Cię, ale Ty mnie nie słyszałaś. - wyjaśniam. - Co Ty robisz? - pytam patrząc na jej obraz.
- Pewien eksperyment i jak na razie mi wychodzi. - odpowiedziała i aż z radości klasnęła w dłonie widząc co jej talent wyprawia na płótnie.
- A na czym dokładnie polega ten eksperyment?
- Jakieś... - spojrzała na swój zegarek. - 2,5 godziny temu przypatrywałam się trzem obrazom. Jeden przedstawiał las, drugi góry, a trzeci niebo. Po 15 minutach przyszłam tutaj, zrobiłam sobie paletę barw, założyłam słuchawki i zasłoniłam oczy. Chciałam sprawdzić swoją pamięć nie tylko do farb, jakie wylałam na paletę, ale też do obrazów. Byłam ciekawa co z tego połączenia wyjdzie i jak widać, efekty są chyba dobre. - odpowiedziała wskazując na płótno.
- Dobre? Jade to jest rewelacyjne! - podnoszę głos zaskoczona jej komentarzem. - Ale skoro zasłoniłaś oczy, to dlaczego zgasiłaś światło? - zadałam kolejne pytanie.
- Musiałam się wyciszyć. Wewnętrznie jak i zewnętrznie. - odpowiada i siada na krześle. - Nawet to dobrze wygląda. - mruczy przypatrując się swojemu dziełu.
- Ktoś tu ma niską samoocenę... - mówię w jej stronę.
- Owszem, ale tą osobą nie jestem ja. - mruga słodko oczami, a mi od razu przypomina się mina Katelyn. Pokręciłam głową, aby szybko wyrzucić ją ze swoich myśli. - W październiku jest moja wystawa. - mówi cicho bawiąc się palcami.
- To chyba dobrze, nie? - pytam z uśmiechem. - A wystawa będzie dotyczyć Twoich obrazów, czy zdjęć?
- I tego i tego. - odpowiada szeptem.
- Nie cieszysz się? - pytam lekko zdezorienotowana.
- Bardzo się cieszę. Nawet nie wiesz jak. - od razu podnosi głos.
- No to o co chodzi?
- Boję się, że coś się nie uda... - spuściła głowę, ale zaraz znowu ją podniosła. - No dobra, dosyć marudzenia, trzeba się wziąć do roboty. - i znowu na jej ustach zagościł promienny uśmiech.
- W takim układzie nie będę Ci przeszkadzać. - podniosłam się z krzesła i ruszyłam w stronę wyjścia.
- Jakbyś mogła, to zgaś światło! - usłyszałam za sobą prośbę Jade, którą zaraz wykonałam i zamknęłam za sobą drzwi. Od razu poszłam na górę do swojego pokoju, w którym było dosyć duszno. Uchyliłam okno balkonowe i usiadłam na łóżku po drodze zabierając laptopa. Ułożyłam się wygodnie na poduszkach i w końcu miałam czas na chwilę wytchnienia w mojej przestrzeni osobistej.
Spojrzałam jeszcze na pozytywkę, która od niedzielnego wieczoru stoi nie naruszona. Podniosłam jeden kącik ust do góry przypominając sobie mile spędzone chwile z mamą. Wspólne tańczenie, robienie posiłków, odrabianie lekcji. Z pozoru to zwykłe, codzienne czynności, które nie mają żadnego znaczenia. Jeszcze kilka lat temu nigdy nie powiedziałabym, że będę wspominać robienie zwykłego ciasta czekoladowego, czy wspólne wypady na basen. Małe wspomnienia dotyczące tej jednej osoby, mogą się okazać jedynym lekarstwem na tęsknotę. Często zastanawiam się, co by było gdyby... No właśnie. Gdyby co? Gdyby mama żyła? Gdyby nie zachorowała?
Pewnie teraz siedzielibyśmy we trójkę na kanapie i oglądalibyśmy bajki Disney'a, albo grali w Monopoly, albo w Scrabble. Zwykły wieczór normalnej rodziniy. Ile bym dała, żeby mieć chodź jeden taki? Żeby spędzić z nią chodź jedną minutę? Może dwie. Ewentualnie, wieczność...


*2 dni później*


- Nie zapomnijcie tylko o niebieskich balonach! - krzyknęła Katelyn. - Ale najważniejsze są czerwone. Niebieskie możecie dodać na tej ścianie, jednak nie za dużo. - znowu krzyknęła na całą salę. - Nie obijać się! Brać się do roboty!
Popatrzyłam na szpilkę którą właśnie trzymałam w ręku i zamknęłam jedno oko, a rękę z ostrym narzędziem wyciągnęłam do przodu. Naprowadziłam ostrze na głowę Katelyn i jednym ruchem wbiłam ją w jej ładną twarzyczkę. Opuściłam rękę, jednak dziewczynie nic się nie stało i nadal stała na środku sali gimnastycznej i wydawała polecenia. Mam bardzo bujną wyobraźnię.
- Blisko było. - usłyszałam dobrze znany mi głos. - Jednak ja bym wziął jeszcze takich 100 szpilek.
- Mi wystarczy jedna. Ale taka bardzo duża... - mruknęłam. Odwróciłam się w stronę dużej tablicy i przypięłam moim "narzędziem zbrodni doskonałej" czerwoną różyczkę zrobioną z delikatnego materiału.
- Nie rozumiem Cię... - znowu się odezwał a ja przewróciłam oczami.
- Znowu? - zapytałam i przypięłam kolejną różyczkę. Tym razem niebieską. Dustin znowu się zaśmiał.
- Nawet nie wiesz jak trudno Cię zrozumieć...
- Przykro mi, że nie jestem łatwa i nie rozpowiadam na prawo i lewo historię mojego życia. - westchnęłam teatralnie i tym razem do tablicy zaczęłam przyczepiać dużą czerwoną wstęgę. Już mi się zaczyna robić nie dobrze od tego czerwonego.
- Nie rozumiem, dlaczego tak wszystko łatwo przyjmujesz na siebie, to co Tarver Ci robi. Myślisz, że nie widzę jak chowasz te małe żółte karteczki z napisem ile dni Ci zostało do opuszczenia szkoły? - zapytał poważnie, a ja przestraszona w końcu odwróciłam się w jego stronę. - To nie jest już zwykłe dokuczanie Aniu. To jest szantaż. Upokorzenie. Naruszenie Twojej prywatności. A Ty to tak z łatwością przyjmujesz i nawet jej się nie odgryziesz?
- Pan Belt i Pani Smith. To nie jest czas na pogawędki. Jeżeli aż tak bardzo zależy Wam na rozmowie to umówcie się po lekcjach, a nie w trakcie. - usłyszałam donośny głos Katelyn, a zaraz po nim wybuch śmiechu wszystkich osób znajdujących się w tym samym pomieszczeniu. Nie zwracając na to uwagi wróciłam do mojego poprzedniego zadania i w końcu udało mi się przypiąć całą czerwoną wstęgę.
- Nie wiem, czy wiesz Katelyn, ale od nadmiaru śmiechu mogą szybciej zrobić Ci się zmarszczki. - odezwał się Dustin. - I chyba widzę tutaj jedną nad nosem. - wskazał palcem na swoje czoło i postukał w nie kilka razy. Tym razem to i ja zaczęłam się śmiać, a za mną zawtórowali wszyscy zebrani. Spojrzałam na blondynkę, która wstrzymała oddech i znowu zrobiła się cała czerwona. Nie minęła nawet minuta, a już opuściła salę gimnastyczną.
- Uważaj, bo teraz ona będzie kazała Ci opuścić szkołę w przeciągu 2 tygodni. - powiedziałam w stronę Dustina wydymając przy tym usta.
- To może pójdę pakować swoje rzeczy, bo nie wiem czy zdążę. - powiedział z udawanym przejęciem, po czym znowu zachichotał. - Widzisz, to wcale nie jest takie trudne wyprowadzić Katelyn Tarver z równowagi.
- Wiem o tym doskonale. Ale nie będę tego robić. - odpowiedziałam wchodząc na krzesło. - Podaj mi tą koronę. - wskazałam palcem na zrobioną z papieru ozdobę do głowy.
- Dlaczego?
- Chciałabym traktować ludzi, tak jak oni traktują mnie, ale sumienie mi na to nie pozwala. - mówię przypinając pierwszą szpilkę. - Kiedy byłam mała, nauczyłam się jednej ważnej rzeczy.
- Mianowicie? - dopytywał się Dustin.
- Być sobą. W każdym celu i o każdej porze dnia. Nie zmieniać się na minutę, kiedy rozmawiam z jakąś osobą.
- Ale ta nauka chyba poszła na spacer. - skomentował i podał mi pudełko ze szpilkami, a ja zmarszczyłam czoło.
- O co Ci chodzi? - zapytałam zdezorientowana.
- Nie jesteś teraz sobą. Jesteś kimś innym, a ja z chęcią poznam jaka jest prawdziwa Ania.
- To jest prawdziwa Ania. - warczę w jego stronę. Zaczęłam być lekko zdenerwowana, ale nie tylko na chłopaka. Ale też i na siebie.
- O nie. To jest Twoja maska, którą nie chcesz zdjąć, bo boisz się jak inni zareagują.
Nie wytrzymałam. Zeszłam z krzesła i stanęłam na przeciwko chłopaka, który jak zwykle głupio się uśmiechał.
- Jeżeli coś Ci nie pasuje, to nie musisz dotrzymywać mi towarzystwa. Może masz rację, że ukrywam swoje prawdziwe oblicze. Ale powód nie jest taki, jaki Ci się wydaje. - znowu warknęłam. Złapałam uchwyt torby i szybkim krokiem opuściłam salę gimnastyczną.
Nie minęło nawet 5 minut, a ja już byłam w drodze do domu. Jak zwykle ze łzami w oczach. I jak zwykle musiałam przyznać komuś rację, kiedy ja niechętnie przyjmowałam ją do swojej świadomości.


~~~~


____


Witam Was z rozdziałem 7! I jak? Podoba się? Mam nadzieję, że tak, bo dosyć trudno mi się go pisało ;/
Dustin chce pomóc Ani, ale ta cały czas go odtrąca, a po za tym kończy jej się czas na opuszczenie szkoły. Jak myślicie, co będzie dalej? Ania się podda? Czy będzie walczyć z Panią Tarver?
Czekam na Wasze odpowiedzi w komentarzach ;)

Chciałabym po raz kolejny podziękować za te wszystkie miłe słowa jakie otrzymuję ;) Nie spodziewałam się, że pod poprzednim rozdzałem będzie aż tyle komentarzy! ;O Nie sądziłam nawet, że Wam się spodoba i byłam dosyć wkurzona na siebie, że musiałam coś takiego opublikować, ale jednak Wam się podobało, dzięki czemu kamień spadł mi z serca :)