niedziela, 7 września 2014

Rozdział 2 "Moje dawne życie ma zostać w ukryciu i niech tam siedzi przez co najmniej kilka lat."

Staring at the bottom of your glass
Hoping one day you'll make a dream last
But dreams come slow and they go so fast
~~~~~~~~

Ile bym dała, żeby ten dzień w końcu się skończył? Żeby w końcu zaszyć się w swoim pokoju? Wejść do ciepłego łóżka, nałożyć na siebie puchową kołdrę i udawać, że mnie nie ma? Jednak moje marzenia, od małego, mają na celu nie spełniania się.

Głośno westchnęłam i udałam się na ostatnią lekcję jaką jest W-f. Mam tylko nadzieję, że nauczyciel da sobie jeszcze dzisiaj spokój i nie będę musiała przebierać się w krótki strój do ćwiczeń. Nie zniosłabym widoku na moje ciało, którego wręcz się brzydzę. Z tego co zdołałam się dowiedzieć, grupę dziewczyn prowadzi dosyć sympatyczna kobieta, która pozwala robić co chce. Udałam się na boisko szkolne. Jest duże. Wręcz bardzo. Znajduje się tutaj boisko do football'u amerykańskiego, a dokoła niego piętrzą się ogromne trybuny. Obok jest bieżnia, boisko do siatki i kort tenisowy.
- Dziewczyny, które idą na cheerleaderki, na prawo. Te które są w reprezentacji szkoły w siatce, na lewo. Reszta na trybuny. - oświadcza rudowłosa nauczycielka, ubrana w sportowy dres Adidasa.
Niepewnym krokiem podchodzę do niej i wyciągam kartkę od Pani Jankis.
- Anna Smith? Nowa uczennica? - pyta, a jej spojrzenie staję się bardzo przyjazne.
- Ania. Tak, jestem nowa. - po raz kolejny poprawiam swoje imię i lekko się uśmiecham. Nauczycielka posłusznie podpisuje się w swojej rubryce i oddaje mi kartkę.
- Mogłabyś się przebrać w strój? Jestem ciekawa, czy będziesz nadawać się do siatki, bo warunki fizyczne masz nienaganne. - mówi i pokazuje ręką na moje nogi i brzuch.
- Wolałabym nie... - szepczę i spuszczam głowę.
- A ja wręcz przeciwnie. - odpowiada z lekkim grymasem.
- Dzisiaj nie mam stroju. - próbuję dobrać jakieś dobre argumenty, żeby tylko dała mi spokój.
- Ale ja mam. - stwierdza.
- Po prostu przyznaj się, że się tniesz i już! - słyszę za sobą głos Katelyn. Odwróciłam się i spiorunowałam ją wzrokiem. Miała na sobie czerwony strój cheerleaderki, a w ręku trzymała tego samego koloru pompony. Jej blond włosy były spięte w wysokiego kucyka, a na jej nogach zagościły czarne baletki, dzięki czemu w końcu mogłam poznać jej prawdziwy wzrost. Była prawie równa ze mną i pewnie dlatego, żeby się wyróżniać nosi obcasy do szkoły.
- Co takiego? - pyta zszokowana nauczycielka.
- Niech podwinie rękawy i niech pokaże swoje ręce. - mówi z szyderczym uśmiechem.
- Nawet jeśli bym się cięła to i tak to nie jest Twój zasrany interes. - syczę w jej stronę.
- Dziewczęta uspokójcie się. Ania podwiń rękawy bluzy. - rozkazuje rudowłosa kobieta. Zaciskam mocniej zęby i nadal patrząc na Katelyn podwijam rękawy i pokazuję ręce nauczycielce.
- Nie widzę żadnych śladów blizn. - mówi kobieta i złapała mnie za nadgarstek a ja szybko się jej wyrywam. - Aniu spokojnie, nic Ci przecież nie zrobię.
- Wariatka. - komentuje Katelyn i odchodzi w stronę reszty dziewczyn przebranych również w czerwone stroje.
- Dlaczego nie chcesz się przebrać? - pyta mnie łagodnym tonem kobieta.
- Po prostu nie chcę i już. - odpowiadam zdenerwowana wydarzeniem, jakie miało miejsce kilka sekund temu.
- Dobrze, nie będę Cię już męczyć. Ale tak czy inaczej będziesz w końcu musiała ćwiczyć. - gania mnie i pokazuje głową na trybuny.
Szybko od niej odchodzę i kieruję się w stronę wysokich ławek i zajmuję jedną na środku. W końcu odetchnęłam z ulgą i rozejrzałam się placu. Na boisko właśnie weszli chłopcy przebrani w stroje do football'u. Na bieżni biegają dziewczyny pod okiem jakiegoś faceta, a dalej jest próba cheerleaderek, w której na czele oczywiście stoi, nie kto inny jak Katelyn Tarver. Zacisnęłam mocniej zęby wspominając kompromitującą sytuację przed nauczycielką wychowania fizycznego. Co to do cholery miało być?! Ja się tnę?! No chyba ją do końca pogięło! Ale wiedziałam, że ona nie odpuści tak łatwo. Dała mi 2 tygodnie. No dobra, ale na co dokładnie?
- Nie jesteś ani pierwsza, ani ostatnia. - słyszę koło siebie dziewczęcy głos. Odwracam głowę i kieruję wzrok na blondynkę wpatrującą się przed siebie.
- Co takiego? - pytam lekko zbita z tropu.
- Mówię, że nie jesteś ani pierwszą, ani ostatnią ofiarą Katelyn. - mówi ze spokojem.
- To akurat mnie nie podniosło na duchu. - stwierdzam i również kieruję wzrok przed siebie.
- Jestem Alexa Vega.
- Ania Smith.
- Przeprowadziłaś się tutaj? - od razu przechodzi do pytań. - Nie widziałam Cię tutaj wcześniej... - wyjaśnia widząc moje wahanie co do odpowiedzi.
- Długo by opowiadać.
- Rozumiem. Nie chcesz to nie mów. - głośno wzdycha i w końcu kieruje na mnie wzrok. - Nie lubisz mówić o sobie.
- To jest pytanie, czy stwierdzenie? - pytam.
- Stwierdzenie.
- Po czym to wnioskujesz?
- Po Twoim zachowaniu. Nie lubisz z nikim rozmawiać, unikasz jakiegokolwiek kontaktu. I tu nie chodzi mi tylko o słowny. Ale i wzrokowy, czy nawet dotykowy. - wzrusza ramionami.
- I Ty to wszystko stwierdziłaś na podstawie jednego dnia? - otwieram szerzej oczy ze zdziwienia.
- Znam się na ludziach Aniu. Ich też nie lubisz, co?
- Nie mam na jakiej podstawie ich lubić... - mówię szorstko.
- Dziewczyna z mocną przeszłością? - pyta z uśmiechem.
- Można tak powiedzieć... Możesz mi powiedzieć trochę o innych uczniach? - pytam zmieniając temat.
- Dokładnie to o kim? - pyta znowu się uśmiechając.
- Najlepiej to o wszystkich... - wzruszam ramionami.
- Ehh... Spójrz na boisko. Widzisz chłopaka z numerem 13? - pyta patrząc w moje oczy.
Odwracam wzrok i próbuję wyłapać numeru 13. Po chwili prycham i kręcę głową.
- Kendall Schmidt. Zapewne już go poznałaś, a raczej on poznał Cię ze sobą. - odpowiada Alexa. - Jest kapitanem tej bandy chłopaków, którzy biegają tylko za jajkowatą piłką.
Zachichotałam pod nosem i spojrzałam na dziewczynę, która dalej mówiła.
- To jest jego szkoła. To on ustala zasady, których trzeba się pilnować. W przeciwnym razie możesz nieźle dostać.
- Coś go łączy z Katelyn? - pytam zaciekawiona.
- Nie. Chociaż Pani Tarver tak uważa, to jednak nic ich nie łączy. Oprócz tego, że obydwoje strasznie się rządzą i należą do jednej paczki. Z tego co mi wiadomo Kendall kiedyś miał niezłe problemy z narkotykami. Siedział w tym gównie od kilku lat, jednak sprawa umilkła jakiś rok, czy 2 lata temu.
- Brał, czy handlował?
- Podobno to i to. - wzrusza ramionami. - Jest wręcz ulubieńcem naszego dyrektora. - kontynuuje. - Nie ma takiego tygodnia, żeby Schmidt nie został po szkole przynajmniej 3 razy.
- Za co?
- Za wszystko. Najczęściej za bójki, bądź jakieś odpały na lekcjach. Nic nowego.
- Kto jeszcze należy do jego paczki? - zadaję kolejne pytanie, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej.
- Widzisz tego chłopaka z numerem 12? - pyta i znowu odwraca się do przodu.
- Widzę. - odpowiadam
- To James Maslow. Najlepszy kumpel Schmidta. Również niezłe ziółko. A jak spojrzysz w dół to zobaczysz takiego jednego, co, co chwila się drze. To Carlos Pena.
- Dlaczego nie gra? - pytam i dyskretnie wychylam się, aby dojrzeć chłopaka.
- Ma jakąś kontuzję, czy coś w tym rodzaju. Ale jest zapalonym kibicem. Jest jeszcze Logan Henderson, ale w tej chwili obecnej nie ma go tutaj.
- Dlaczego?
- Nie lubi sportu. Dziwny chłopak z niego. Należy do paczki Kendalla, która rządzi szkołą, a tak na prawdę całymi dniami przesiaduje w bibliotece.
- Ktoś jeszcze? - zadaję kolejne pytanie.
- Nasza Pani Tarver no i jej przyjaciółka Erin Sanders, które zdążyłaś już je poznać.
- Niestety... - mruczę pod nosem i kieruję wzrok na bieżnię. - Kim jest ten chłopak w czarnych włosach i biegnąca koło niego blondynka? - pytam Alexę.
- Ten chłopak to Dustin Belt, a ta dziewczyna to Bridgit Mendler. Dustin uratował Cię dzisiaj od Katelyn. - mówi patrząc na chłopaka.
- Ty mnie śledzisz? - pytam poirytowana marszcząc brwi.
- Nie. Po prostu jestem zawsze tam, gdzie się coś dzieje.
- Czy oni... - urywam nie wiedząc jak dobrać odpowiednie słowa.
- Są normalni. - kończy za mnie.
- Są razem? - zadaję kolejne pytanie.
- Nie. Są przyjaciółmi. Ale trzymają się tylko razem w szkole. Po za nią, są innymi ludźmi.
- Co masz na myśli?
- Bridgit lubi imprezować. I to ostro. A Dustin... Kto wie co on robi... Dla Twojego dobra, pilnuj się ich a nie zginiesz.
- Poradzę sobie sama. - mruczę pod nosem.
- Może i tak. Ile czasu dała Ci Katelyn? - pyta ni z tego ni z owego.
- A skąd wiesz...
- Jak już mówiłam, nie jesteś ani pierwszą ani ostatnią. - przerywa mi.
- 2 tygodnie. - oświadczam.
- No to życzę powodzenia. - wzdycha i odchyla się do tyłu. - Jestem bardzo ciekawa czy zobaczymy się za miesiąc...
- Nie rozumiem...
- Jeżeli dała Ci 2 tygodnie, to znaczy, że w ciągu tych 2 tygodni zrobi wszystko, żebyś nie chciała wrócić do tej szkoły.
- Za to, że to ona wpadła na mnie na korytarzu? - pytam zdezorientowana. - To przecież bez sensu...
- Boi się konkurencji. Co roku do naszej szkoły przychodzą nowi uczniowie, a w tym roku przyszłaś tylko Ty i to właśnie dlatego sporo osób mówi o Tobie, jaka "dziwna brunetka, która postawiła się Katelyn już pierwszego dnia".
- Czyli, najprościej rzecz ujmując, po prostu uwielbia być w centrum uwagi?
- Otóż to.
- Skąd Ty to wszystko wiesz?
Alexa w końcu podnosi na mnie wzrok. Jej oczy stają się ciemniejsze, a wyraz twarzy znacznie się zmienił.
- Przyjaźniłam się kiedyś z Katelyn. - mówi szeptem i spuszcza głowę.
- "Przyjaźniłam" to czas przeszły... - mówię również szeptem.
- Rok temu się pokłóciłyśmy. Dała mi tydzień na odejście z tej szkoły. Jak widać zostałam i nie zamierzam się stąd wynosić.
- Dlaczego?
- Chcę pokazać Katelyn, że nie jest nikim ważnym i że się jej nie boję. - znowu wzrusza ramionami.
- I niby jak chcesz to udowodnić? - pytam marszcząc czoło.
- Jeszcze nie wiem. No dobra, a teraz może Ty coś powiesz o sobie? - pyta zachęcająco i widać było, że chce uniknąć tego tematu.
- Nie ma co opowiadać. Moje życie nie różni się niczym innym od Waszego.
- I tak wiem, że kłamiesz. - wzdycha i przeciąga się na trybunach. - Każdy z nas ma tajemnice i sekrety. Powtarzam, każdy.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Że na przykład taki Kendall Schmidt też coś ukrywa. Tak samo jak Maslow, Henderson, czy Pena. Katelyn, też coś kryje.
- A Ty?
- Ja też. Ale wiem, że nic mi nie powiesz. I tak wszystko wyjdzie na światło dzienne, nawet jeśli Ty chcesz tego uniknąć. No dobra mała, zbieraj się. Lekcja się już skończyła.
Zdezorientowana marszczę brwi. O czym ona mówi? Nikt nic na mój temat nie może się dowiedzieć. Moje dawne życie ma zostać w ukryciu i niech tam siedzi przez co najmniej kilka lat. Nie chcę go widzieć.
Posłusznie wstaję i udaję się do wyjścia, gdzie na parkingu szkolnym stoi czerwone auto Jade.
- Hej kochanie, jak Ci minął dzień? - pyta kiedy wsiadam do samochodu.
- Super. - oświadczam bez największego entuzjazmu. - A Twój?
- Miałam bardzo dużo pracy. Po prostu istne szaleństwo!
Przez całą drogę powrotną Jade opowiada co robiła przez cały dzień, ja jednak myślami byłam gdzie indziej. Muszę porozmawiać z Alexą. Skoro jest, a raczej była przyjaciółką Katelyn to musi coś wiedzieć więcej. Jeden dzień spędziłam w szkole, a ja już jestem zastraszana przez jakąś blondi, która uwielbia być w centrum uwagi! No po prostu świetnie.
W końcu dotarłyśmy pod dom, a ja od razu wyszłam z samochodu i pognałam do wejścia. W środku odurzył mnie zapach pieczonego mięsa i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że przecież od rana nic nie jadłam.
- Alice! Jesteśmy! - krzyczy Jade na cały dom, która weszła zaraz za mną.
Do holu zaraz przychodzi starsza kobieta w siwych włosach, spiętych w jeden z tych koków, których za cholerę nie mogę zrobić.
- Dzień Dobry Panią. Obiad zaraz będzie gotowy. - oświadcza i uśmiecha się do nas przyjaźnie.
- To dobrze, umieram z głodu. Jest Daniel? - pyta Jade ściągając buty.
- Wrócił dokładnie 10 minut temu i jest w swoim gabinecie.
Jade nic nie mówiąc pognała w głąb korytarza, zapewne przywitać się ze swoim mężem. Przekręcam oczami i ściągam bluzę, którą wieszam na wieszaku.
- Hej Alice. - witam się przyjaźnie napotykając wzrok starszej kobiety.
- Dzień Dobry Aniu. Jak Ci minął pierwszy dzień szkoły? - pyta i prowadzi mnie do kuchni, gdzie wyciska świeży sok z pomarańczy i podaje mi go.
- Dziękuję. - mruczę i piję kilka łyków. - Nic szczególnego. Po za tym, że jestem pod ostrzałem przez rozkapryszoną królową i jej kilku przyjaciół.
- Nie za dobrze to brzmi... - mówi z grymasem na twarzy. - Chcesz jeszcze soku?
- Nie Alice, dziękuję. - uśmiecham się do niej i zeskakuję ze stołka kuchennego. - Gdzie jest Roky?
- Chyba w salonie, ale nie jestem pewna.
- Okej. Będę w swoim pokoju jak coś.
Nie czekając na odpowiedź gosposi biegnę po schodach i wpadam do mojej sypialni. Zmęczona od razu rzucam się na łóżko, a głowę chowam w stos poduszek, które jeszcze dzisiaj rano były nawet na podłodze. Na to wychodzi, że Alice musiała posprzątać w moim pokoju. Lubiłam tą kobietę. Była bardzo miła i sympatyczna. Od razu kiedy ją poznałam zdobyłam do niej zaufanie i to jedynie z nią rozmawiałam przez kilka pierwszych tygodni spędzonych w nowym domu. Trudno mi było rozmawiać z Jade czy Danielem. Jednak później się przełamałam. Było trudno, ale się udało. Jednak widzę w ich oczach ból, kiedy nie pozwalam się przytulić, czy nawet objąć ramieniem. Jak nie mogą powiedzieć do mnie "córeczko", czy ja nie nazywam ich "mama" i "tata". Powinni to wiedzieć, że dziecko adoptowane w wieku 16 lat, raczej nie przywyknie do nowych rodziców. Wiedzieli na co się piszą, a jednak i tak nie zrezygnowali. Jestem im za to wdzięczna do końca życia.
- Ania! Obiad! - słysząc krzyki Daniela. Z niechęcią podnoszę się z łóżka. Jednak mój żołądek daje mocno o sobie znać, w postaci głośnego burczenia. Parsknęłam śmiechem i zeszłam do kuchni, gdzie już wszyscy siedzieli.
- Cześć Daniel. - przywitałam się i usiadłam do stołu.
- Witaj Aniu. Jak w szkole? - pyta uśmiechnięty.
- Nie najgorzej. - odpowiadam i spoglądam na Jade, która pisze coś na swoim telefonie.
- Poznałaś kogoś nowego? - dalej zadaje pytania i w tym momencie do jadalni wchodzi Alice z wielkimi półmiskami.
- Kilka osób. - mówię z niechęcią i wyłapuję srogie spojrzenie Alice, na co delikatnie wzruszam ramionami. No przecież im nie powiem, że niejaka Katelyn Tarver dała mi 2 tygodnie na opuszczenie University of California tylko i wyłącznie dlatego, że boi się konkurencji z mojej strony.
- Jade, zostaw ten telefon i zajmij się jedzeniem... - mruczy Daniel pod nosem.
- Już już... - wzdycha i posłusznie odkłada komórkę.
Przez kilka najbliższych minut jadalnie wypełnia głucha cisza, przerywana jedynie stuknięciami widelców o talerze. Z nie dowierzaniem patrzę na swój pusty talerz, który opróżniłam nawet nie wiedząc kiedy. Co jak co, ale Alice gotuje wyśmienicie.
- Mmm, to było przepyszne. - oznajmia Daniel popijając przy tym czerwone wino.
- Cieszę się, że Panu smakowało. - odpowiada z uśmiechem gospodyni i zabiera nasze talerze. Nagle do głowy wpada mi ciekawy pomysł.
- To ja pomogę Alice w sprzątaniu. - powiedziałam stanowczym głosem zabierając już puste półmiski.
Nie czekając na odpowiedź weszłam do kuchni, gdzie kobieta myła naczynia w zlewie.
- Aniu zostaw to kochanie. Ja się tym zajmę. - mówi z uśmiechem po czym odwraca się do mnie i zabiera ode mnie talerze. - Wiesz, że źle robisz okłamując Jade i Daniela...
- Być może. Długo mieszkasz w Los Angeles? - pytam, aby uniknąć poprzedniego tematu.
- Prawie całe życie. W wieku 7 lat przeprowadziłam się tutaj z San Diego.
- Więc na pewno znasz niektóre osoby, nie? - pytam dążąc do celu.
- Masz kogoś konkretnego na myśli? - uśmiecha się szeroko, a ja siadam na przeciwko niej na stołku kuchennym.
- Państwa Tarver. - odpowiadam nieśmiało. Alice zamurowało. Przerwała zmywanie talerzy i odwróciła się w moją stronę. Jej oczy znacznie się rozszerzyły, a twarz niczym się wcale nie różniła od koloru ścian w przedpokoju. - Coś nie tak? - pytam szybko widząc jej reakcję na to nazwisko.
- Kogo znasz od Tarverów? - pyta Alice, a jej wzrok znowu wędruje na brudne naczynia w zlewozmywaku.
- Emm, Katelyn. Chodzi ze mną do szkoły.
- Państwo Tarver nie należą do miłych obywateli Los Angeles. - odpowiada cierpko. - Od zawsze uważają się za lepszych, mądrzejszych, a co najważniejsze, bogatszych. - widzę jak przekręca oczami i aż zachciało mi się zaśmiać. - Nie są typem ludzi, którzy chętnie udzielą Ci pomocy. Ale za to mają wpływy na to co się dzieje w University of California.
- Nie rozumiem. - kręcę głową.
- Tak na prawdę to właśnie dzięki im ta szkoła funkcjonuje. Kiedyś popadła w mocne długi, przez co mogła zostać zamknięta. No i nagle zjawili się oni, którzy mają na celu pomagać potrzebującym.
- Czyli tak jakby pokryli mocną sumę kasy, tak? W zamian co dostali?
- Szczerze mówiąc to sama nie rozumiem tego układu. Oni nadal finansują różne imprezy, czy jakieś zapotrzebowania. Są głównymi organizatorami 4 Balów, jakiś festynów i tym podobne.
- 4 Bale? Dziwna nazwa. - stwierdzam kręcą głową, na co Alice parska śmiechem.
- Pochodzi od 4 pór roku. Bal Jesienny, Bal Zimowy, Bal Wiosenny no i ostatni Bal Letni. To już tradycja tej szkoły i nie sądzę, żeby ją zmienili.
- Brałaś w nich udział?
- Oczywiście! Świetna zabawa. - widzę jak na jej ustach pojawia się szeroki uśmiech. - A słowo "bal" z czym Ci się kojarzy? - pyta mnie z rozbawieniem
- Hm… Księżniczki, książęta, jakieś kolorowe suknie i nudna muzyka. - wzruszam ramionami.
- Twoja matka była Królową na każdym balu. - wzdycha wspominając i w końcu siada przede mną.
- Zaraz. Znałaś moją matkę? - pytam zaskoczona.
- Oczywiście. Wszyscy ją znali. Katherine była... Wspaniałą kobietą. - po raz kolejny wzdycha.
- Nigdy mi nie mówiłaś, że ją znałaś... - stwierdzam cierpko.
- Bo nigdy nie pytałaś. W sumie, jesteś bardzo do niej podobna. I z wyglądu i z charakteru. Masz jej ciemną karnację skóry. Jedynie oczy masz...
- Tak, wiem. - przerywam jej szybko. - Przepraszam...
- Nic się nie stało dziecko. Rozumiem Twój ból... - uśmiecha się i delikatnie głaszcze mnie po ramieniu a mnie przeszywa dreszcz. Alice wypuszcza powietrze i widząc moją reakcję na dotyk, oddala rękę.
- Powiedz mi coś o niej. - mówię szeptem.
- Była zdolną kobietą. Bardzo otwartą i przyjazną. Pewnie jeszcze pamiętasz, że tańczyła. - dodaje i wstaje od blatu.
- Tak, pamiętam... - szepczę, a moje oczy wypełniają się łzami. Patrzę do góry, aby nie mogły wypłynąć i tym razem mi się udaje.
- Kochała taniec. To było jej całe życie. No a kiedy pojawiłaś się Ty, cóż... Robiła wszystko abyś poszła w jej ślady. - siada z powrotem z tacą, na której stoją dwie filiżanki z herbatą i miseczką zapełnioną herbatnikami.
- To też pamiętam. - biorę jedną filiżankę i upijam łyk gorącej cieczy.
- Dlaczego już nie tańczysz? - tym razem to ona zadała pytanie.
- Nie chcę o tym mówić... - spuszczam głowę i wbijam wzrok w splecione palce.
- I tak nie oszukasz przeznaczenia. - stwierdza również popijając herbatę.
- Co masz na myśli?
- W Twoich żyłach płynie krew znakomitych tancerek. Tańczyła Twoja prababka, babka i matka. Ty też będziesz.
- Nie sądzę... - krzywię się, na co Alice zachichotała pod nosem.
- Wiem co mówię. - odparła i upiła kolejny łyk herbaty.
- Co wiesz, że mówisz? - do kuchni nagle wpadła Jade w stroju do biegania i wesoło nuciła pod nosem jakąś melodię.
- Że Pani Smith zaraz pójdzie biegać. - powiedziała Alice i tym razem to ja zachichotałam pod nosem.
- Jak Ty mnie dobrze znasz. Będę za jakieś pół godziny. Ewentualnie godzinę.
- Ostatecznie dwie. - dorzucam i biorę ciasteczko, a Jade piorunuje mnie wzrokiem. - No co? Wczoraj też mówiłaś, że wychodzisz na 15 minut, a wróciłaś 1,5 godziny później. - wzruszam ramionami.
- O której mam przyszykować kolację? - pyta Alice.
- O 19.30. Tak chyba będzie najlepiej. Aniu, a Ty czemu nie odrabiasz lekcji? - karci mnie Jade i mam ochotę przewrócić oczami. - I nie wywracaj oczami! Na górę i to już! - krzyczy, a ja znowu chichoczę i posłusznie odchodzę od blatu. Powoli zmierzam do wyjścia, jednak nie opuszczam pomieszczenia. Czekam aż Jade wyjdzie i z powrotem siadam na krześle.
- Pani Smith ma racje. Powinnaś odrobić lekcje. - stwierdza Alice wyglądając przez okno.
- Ale obiecaj, że jeszcze o tym porozmawiamy.
- Oczywiście. - odwraca się w moją stronę i wypędza mnie ruchem ręki. Biorę swoją filiżankę i tym razem posłusznie wychodzę z kuchni i idę do holu, a dalej schodami na górę. Kiedy weszłam do mojego pokoju usłyszałam znajome szczekanie psa. Odłożyłam filiżankę na stolik nocny i zapaliłam lampkę, która oświetliła cały pokój bladym światłem.
- Roky! Też się za Tobą stęskniłam! - przywitałam się z małym psem leżącym na puchowym dywanie. Kocham tego psa, jakby był moim bratem, którego nie miałam. Pamiętam, że kiedy byłam mała miałam dwa marzenia. Mieć psa i rodzeństwo. Jedno się spełniło, drugie jak widać nie.
Podeszłam do biurka i włączyłam laptopa. Wyjęłam wszystkie książki z torby i wzięłam się za odrabianie biologii.
W między czasie zaczęłam rozmyślać na temat, tego co powiedziała mi Alice. Państwo Tarver, 4 Bale, moja matka. Czy na serio była aż tak znana? Skoro należała do tych bardziej porządniejszych osób w Los Angeles, to dlaczego nikt nie przejął się losami jej rodziny? To przecież bez sensu... Pamiętam ją jako uśmiechniętą i pełną optymizmu kobietę. Alice miała rację, co do tego, że uwielbiała tańczyć. Ona to po prostu kochała. Ja też. Kiedyś.

*

Tym razem obudził mnie wnerwiający dźwięk budzika, który zapewne ustawiła mi Jade. Przeciągnęłam się po raz ostatni i wyszłam spod ciepłej kołdry, a moje nogi podreptały prosto do łazienki, gdzie wzięłam orzeźwiający prysznic. Do mojej garderoby weszłam w samym ręczniku i zaczęłam grzebać pośród sterty ubrań, które oczywiście kupiła mi Jade, czegoś normalnego, co nie przykuwało uwagi. Dzisiaj postawiłam na dżinsowe, ciemne rurki, a do tego czerwoną koszulę w kratkę, którą zapięłam prawie pod samą szyję, zostawiając jeden wolny guzik. Pod spodem założyłam czarną bokserkę, a na nogi białe conversy i zajęłam się włosami, które również tak samo jak wczoraj, zostawiłam na rozpuszczone. Wyszłam z garderoby i zajęłam się pakowaniem książek do torby na dzisiaj. Spojrzałam się jeszcze raz w lustro i głośno westchnęłam. Jestem bardzo ciekawa co przyniesie dzień drugi w University of California. Spojrzałam jeszcze na zegarek i wyszłam z mojego pokoju udając się prosto do kuchni, gdzie buszowała już Alice w przygotowaniu śniadania.
- Dzień Dobry Alice. - przywitałam się i usiadłam na stołku kuchennym.
- Witaj Aniu. Jak się spało? - pyta z uśmiechem i stawia przede mną talerz przygotowanych przez nią kanapek i oczywiście moje ulubione kakao.
- Dziękuję, całkiem dobrze. - odpowiadam i biorę się za śniadanie. - Gdzie Jade i Daniel? - pytam upijając łyk gorącej cieczy.
- W jadalni. Chyba czekają na Ciebie, aż przyjdziesz. - mówi rozbawiona i siada na przeciwko mnie.
- Jednak zjem dzisiaj śniadanie w Twoim towarzystwie. - uśmiecham się i biorę się za drugą kanapkę. Alice uśmiecha się szeroko i bierze do ręki dzisiejszą gazetę. W ciszy kończę posiłek i wkładam talerz do zlewozmywaku, który chciałam od razu umyć, ale Alice była szybsza.
- Zostaw. Ja to zrobię. - uderza mnie lekko w ręce i myje talerz, a ja przekręcam oczami. - Zrobić Ci lunch? - pyta mnie nie odwracając głowy.
Przypomniał mi się wczorajszy dzień i powód, dlaczego nie zjawiłam się na stołówce. Skoro Katelyn będzie chciała mnie wykurzyć, to będzie musiała trochę się pomęczyć.
- Nie, zjem w szkole. - uśmiecham się i wchodzę do jadalni, gdzie przy stole siedzi Daniel i Jade, którzy prowadzą jakąś rozmowę.
- Dzień Dobry. - witam się i siadam na przeciwko Jade.
- Dzień Dobry Aniu. Jadłaś już? - pyta mnie od razu Daniel.
- Tak, w kuchni. - pokazuję palcem na pomieszczenie, z którego dochodzą ciche melodie. Zapewne Alice znowu sobie śpiewa pod nosem.
- Gotowa na 2 dzień szkoły? - tym razem pyta mnie Jade popijając swoją kawę.
- Wolałabym jednak zostać w domu. - stwierdzam i opieram się na łokciach.
- Nie narzekaj. Na pewno nie będzie aż tak źle. - uśmiecha się i spogląda na zegarek. - Musimy już jechać. Zobaczymy się po południu. - żegna się z Danielem pocałunkiem w policzek, a ja oczywiście przewracam oczami. - Zbieraj się Aniu.
- Miłego dnia.
- Nawzajem Danielu. - odpowiadam i udaję się do swojego pokoju. Biorę swoją torbę, telefon i klucze. Po chwili siedzę w wygodnym Audi RS6.
- Przyjadę po Ciebie o 15.00. W razie czego, dzwoń. - mówi, kiedy parkuje na szkolnym parkingu.
- Mam do Ciebie małą prośbę... - zaczynam niepewnie.
- Tak?
- Mogłabyś następnym razem zaparkować przed szkołą, a nie na jej terenie? - pytam cicho.
- Oczywiście. Tylko nie rozumiem dlaczego. - stwierdza z uśmiechem.
- Po prostu mi zaufaj. - uśmiecham się blado, na co Jade odpowiada skinięciem głowy.
- No okej, nie ma sprawy. A teraz idź, bo zaraz się spóźnisz. - wygania mnie i widzę jak się śmieje.
Wychodzę z samochodu i po raz kolejny głośno wzdycham. Właśnie rozpoczyna się nowy odcinek serialu: Jak Ania Smith poradzi sobie w University of California? Odcinek 2. Uśmiecham się pod nosem, kiedy do mojej głowy wpada ten zabawny tytuł. W sumie, wcale nie różni się od prawdziwej wersji wydarzeń. Powinnam jeszcze dodać: Serial oparty na faktach autentycznych. Poprawiam ramię od torby i przeczesuję palcami włosy. Po raz kolejny czuję na sobie przeszywający wzrok niektórych uczniów, ale nie zamierzałam się nimi przejmować. Chodzę tutaj, bo chcę się uczyć. Bo chcę mieć dobre wyniki i chcę iść na dobre studia. Nic więcej. A jeżeli komuś się to nie podoba, to już jego problem. Wchodzę na główny korytarz i od razu kieruję się w stronę szafek. Przez wczorajsze wydarzenia nie znalazłam tej szafki z numerem 386. Zaczęłam powoli iść korytarzem szukając odpowiedniego numeru i w końcu znalazłam. Wyjęłam małą karteczkę z kieszeni i wbiłam kod.  4, 9, 3, 0 i 7. Szafka jak na zawołanie się otworzyła i od razu wyleciała z niej malutka, żółta karteczka. Rozejrzałam się po korytarzu i niepewnie podniosłam ją z podłogi. Spojrzałam na napis i wywróciłam oczami.

13 DNI.

~~~~


____
Mamy rozdział 2! Został trochę skrócony i większa część tego rozdziału przeszła na następny, ale to tylko i wyłącznie dlatego, że to byłby meeeeeeega długi rozdział.  ;)
Jak Wam się podoba? Jak myślicie co wydarzy się w szkole? No i ciekawa jestem, czy uda Wam się chodź trochę odgadnąć "dawne życie" Ani ;> Czekam na Wasze opinie! ;3
No i jak Wam mijają dni w szkole? Nie wiem jak Wy, ale ja z chęcią wróciłabym do tego co było około 2 miesiące temu, niż siedzieć w drewnianej ławce i słuchać, jak te 4 lata są dla mnie ważne... Jakbym sama o tym nie wiedziała xd A tak już mówiąc o sobie to chodzę do 1 technikum i powiem szczerze, że na razie nie czuję tej presji, ale to wszystko może się jeszcze zmienić...

Ale się rozpisałam O.o Dobra kończę bo chyba przynudzam xd A więc do następnego w czwartek! ;*

14 komentarzy:

  1. Boskie boskie boskie!!! Nie mogę doczekać się nn ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyli jednak ujawniłaś trochę tajemnicy.
    Skoro mama, babcia i prababcia Ani były świetnymi tancerkami, to Ania też na pewno taka będzie. Czytając ten fragment naszło mnie dziwne przeczucie, że Ania zastąpi Katelyn w szkolnej drużynie co może doprowadzić do jej większej nienawiści.
    Czekam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka :) Nominuję cię do LBA, więcej u mnie: http://opowiadaniaobigtimerush.blogspot.com/2014/09/liebster-blog-award.html

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. w czwartek :) (po lewej stronie jest lista kiedy i jaki rozdział będzie dodany ;))

      Usuń
  4. No no genialne wręcz!;)
    Proszę o więcej!

    OdpowiedzUsuń
  5. Super rozdział. Czekam na nn.
    Pozdrawiam, Domi.

    OdpowiedzUsuń
  6. pewnie jej tata ją bił itp., a mama zmarła ...czy coś :>

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja jestem bardzo, ale to bardzo ciekawa co się wydarzy za te 13 dni. Trochę jak odliczanie. Tyle tajemnic do przejrzenia. Ah. Super rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nawet się nie zorientowałam kiedy przeczytałam rozdział ;). Denerwuje mnie zachowanie Panny Tarver. 13 DNI.. Ach. Strasznie ciekawa data, już się nie mogę doczekać, następnego rozdziału <3.
    Czekam ;* .

    OdpowiedzUsuń
  9. TO JEST GENIALNE!!!!!! Ja chcę juz dalej :( Masz wielki talent, naprawdę! Ubóstwiam cię!

    OdpowiedzUsuń