poniedziałek, 1 września 2014

Rozdział 1 "Czy zasługuję na szczęście?"

Nobody said it was easy.
No one ever said it would be this hard.
~~~~~~~~


Spoglądając w lustro po raz ostatni mierzę się wzrokiem. Ciemne włosy opadające bezwładnie na moje policzki i ramiona. Jasno-brązowa skóra dziedziczona po rodzinnych genach. Zielone oczy rozglądające się na wszystkie strony. Nienaganna sylwetka, jednak i tak schowana za czarnymi rurkami, t-shirtem z kolorowym nadrukiem, szarą bluzą i do tego czerwone, za kostkę conversy. Czy tak właśnie powinna wyglądać uczennica 3 klasy liceum University of California? Nie mam pojęcia. Przez ostatnie 3 lata nie dbałam o swój wygląd. Chodziłam w za dużych, bądź za małych ubraniach, z włosami sterczącymi na wszystkie strony. Porównując tamtą starą "ja" i teraźniejszą, mogę przyznać, że widać ogromną różnicę.
Głośno westchnęłam, przeczesałam końcówki włosów i przygryzłam dolną wargę z nerwów. Wzięłam leżącą na ziemi torbę, telefon, słuchawki i podeszłam do drzwi. Zmierzyłam wzrokiem moją sypialnię.
Duży pokój o jasnym odcieniu fioletu i ciemnymi panelami. Pod jedną ścianą stoi ogromne łóżko z beżową pościelą. Naprzeciwko wisi spory telewizor, który w ogóle nie jest przeze mnie używany. Pod nim stoi niewielka szafka na różne pierdoły. Na niej są, oprawione w ramki, zdjęcia i świeczki zapachowe, takiego samego koloru jak ściany. Po lewej stronie stoi białe biurko, nad nim wisi półka oświetlona przez białe lampki świąteczne, a na blacie leży mój laptop. Kawałek dalej stoi biała toaletka, wykonana z przepięknego drewna. Ostatnia ściana, jest moim dziełem. Namalowane na niej napisy białą farbą tworzą postać. Dziewczynę. A tak dokładniej, to mnie samą.  Po jednej stronie ściany, są białe drzwi prowadzące do łazienki. Po drugiej do garderoby. Całość rozjaśniają okna, ozdobione białymi firankami, 3 różami oddzielnie stojącymi w 3 wazonach na parapetach i drzwiami balkonowymi z widokiem na zachód słońca. No i ogromny żyrandol wykonany z małych kryształowych kamieni. Jest przepiękny, ale rzadko go włączam. Wolę świąteczne lampki, które cały czas się świecą i lampkę stojącą na nocnym stoliku, na którym również stoi moja pozytywka z tańczącą baletnicą. Dostałam ją na urodziny od mamy. Nie minęło nawet pół roku, a Ona odeszła.
- Aniu! Jedziemy! - z dołu usłyszałam głos Jade. Kolejny raz głośno westchnęłam i udałam się schodami na dół. Nie śpieszyłam się. Wręcz przeciwnie. Mozolnym krokiem schodziłam po białych, marmurowych schodach dotykając złotej poręczy. Tu wszystko jest nieskazitelnie czysto. I biało. Zupełnie inne środowisko, od tego w którym mieszkałam 7 lat temu. Wiszące praktycznie na każdej ścianie obrazy zapierają dech w piersiach. Duże krajobrazy przedstawiające łąki, pola, góry, morze, różne miasta między innymi Paryż, Nowy York, czy Londyn. Nigdy nie mogę oderwać wzroku od tych pięknych malowideł, które w większości są dziełem Jade. Ale niektóre z nich są cennymi dziełami sztuki, które zapewne nie kosztowały mało. Ale co to dla Daniela i Jade.
- Nie chcesz chyba się spóźnić, co? - pyta mnie zachęcająco i uśmiecha się szeroko. Niechętnie odwzajemniam uśmiech i staję na przeciwko nie za wysokiej kobiety. - Wszystko masz? Niczego nie zapomniałaś? - pyta mnie z troską.
- Emm, raczej nie. - jąkam się.
- Na pewno? - po raz kolejny pyta i marszczy brwi.
Kiwam głową.
- A uśmiech na twarzy to gdzie się zgubił? - uśmiecha się do mnie i chichocze pod nosem.
- Ostatnio w ogóle go nie widzę. - mówię szybko.
- Szkoda. Tak bardzo chciałabym go zobaczyć. - głośno wzdycha i obejmuje mnie ramieniem, wyprowadzając z domu. Wzdrygnęłam się, kiedy poczułam jej dłoń na moim ciele. Jade chyba to wyczuła, ale nie zmniejszyła uścisku. Wręcz przeciwnie, jeszcze mocniej mnie objęła i po raz kolejny głośno westchnęła. Wciągam powietrze, ale nic nie mówię. Nie chcę urazić Jade. Zamyka drzwi i kierujemy się w stronę garażu, z którego wyjeżdża już uśmiechnięty Daniel.
- Życzę miłego dnia panią! - krzyczy, otwierając szybę ze strony pasażera.
- Nawzajem. - odpowiada Jade i macha mu na pożegnanie. Rany, ale oni siebie kochają.
- Gotowa? - pyta, kiedy siedzimy już w jej samochodzie.
- Zależy na co... - odpowiadam cierpko.
Kobieta nic już nie mówi. Odpala silnik i wyjeżdżamy z posiadłości Smithów. Od niedawna, również mojej. Wypuszczam głośno powietrze patrząc, jak mój nowy dom oddala się co raz bardziej, kiedy włączamy się do ruchu. Jest ogromny. Co do tego nie mam pytań. Mógłby pomieścić nawet 100 osób, a mieszkają w nim zaledwie 3, no i mały Jack Russell Terrier, który obudził mnie dzisiaj rano wskakując na moje łóżko. Zdecydowanie wolę budzik od Roky'ego, który lizał moją twarz. Uśmiechnęłam się wspominając to wydarzenie z samego rana, ale nie trwa to zbyt długo. Znowu pojawia się ta sama Ania co każdego dnia. Smutna, ponura, zamknięta w sobie dziewczyna z dużym mętlikiem w głowie. Zdążyłam się już przyzwyczaić. Daniel i Jade chyba też. Od ponad roku mieszkam w tym pięknym, dużym domu, z idealnie kochającym się małżeństwem, któremu brakowało tylko jednego do szczęścia. Dziecka. Z tego co zrozumiałam Jade nie mogła zajść w ciążę. Więc postawili na adopcję.
- O czym myślisz? - pyta mnie kobieta.
- Zastanawiam się jedynie, dlaczego to właśnie mnie wybraliście z pośród tak wielu dzieci... - odpowiadam szeptem. - Nie musieliście tego robić, skoro za rok kończę 18 lat. Mogłam przeżyć jeszcze te 2 lata w Domu Dziecka.
- Ale ja tego nie chciałam. - mówi wzdychając. - Zasłużyłaś na szczęście, nawet jeśli ty tego nie chcesz. Jesteś niesamowitą dziewczyną. Po raz pierwszy spotkałam osobę, z takim spostrzeżeniem na świat jaki masz ty. To mnie bardzo zachęciło, abyś to właśnie ty z nami zamieszkała. Chciałam cię poznać. Twoją historię, twoją bajkę, twoje życie.
- To nie jest bajka, tylko koszmar. A raczej horror. - mówię znowu szepcząc.
- Z jednej strony masz rację. Dlatego właśnie chcieliśmy ci pomóc. - odpowiada lekko się uśmiechając. - Zasługujesz na szczęście i na miłość, której nie dostałaś przez te kilka lat. - dodaje szeptem.
Nic więcej nie mówiąc, wyglądam przez okno, gdzie przez chmury próbuje się przedrzeć ciepłe słońce. Ludzie śpieszą się na autobusy, bądź do pracy, a dzieci szczęśliwie podskakują z myślą o nadchodzącym dniu. Tak, to dzisiaj. Pierwszy dzień szkoły. Kiedy ja ostatni raz byłam w tym budynku? 5 lat temu? 7? W Domu Dziecka trudno było znaleźć osoby w moim wieku, dlatego uczyłam się z dzieciakami na poziomie podstawowym. Jednak przez ostatni rok miałam nauczanie indywidualne, które prowadziła bardzo sympatyczna pani Robinson. To właśnie ona zdecydowała, abym poszła do ostatniej klasy liceum do University of California. Nie byłam tym zachwycona, ale przecież w końcu muszę wyjść na świat. Porozmawiać z rówieśnikami. Zabawić się. I chociaż wiem, że w moim przypadku to nie jest realne, wolę mieć nadzieję.
Zaczęłam zastanawiać się nad słowami Jade. Czy zasługuję na szczęście? Czy zasługuję na bycie kochaną i uszczęśliwianą przez inne osoby? Nie sądzę... Gdyby było inaczej, nadal mieszkałabym wraz z moimi biologicznymi rodzicami w małym domku, na skraju miasta. Moja mama zapewne myślałaby, co tu zrobić na obiad, tańcząc przy tym do muzyki, którą miałaby w głowie, a tato kosiłby trawnik. Ale tak nie jest. Już ich nie ma. Tak bardzo bym chciała mocno przytulić się do mojej mamy, a do ojca... A ojcu chciałabym dać mocnego plaskacza w policzek i kopnąć w jaja. Tak żeby go zabolało. Tak samo jak mnie bolało...
- Wszystko dobrze? - po raz kolejny z przemyśleń wyrywa mnie głos Jade. Mojej opiekunki prawnej. Czyli inaczej, mojej nowej mamy.
- Jeśli powiem ci że tak, uwierzyłabyś? - pytam nadal patrząc przez okno.
- Hm... - zastanawia się przez chwilę. - Nie, chyba nie. - odpowiada z uśmiechem.
- Więc masz już odpowiedź na swoje pytanie. - odpowiadam leniwie rozciągając się na fotelu. - Daleko ta szkoła? - pytam.
- Tak dokładnie, to właśnie dojechałyśmy. - mówi zatrzymując samochód na jednym z wielu miejsc parkingowych.
Patrzę na nią zniesmaczoną miną i znowu wyglądam przez szybę. Ogromny, szary budynek, wokół którego piętrzy się zapełniony plac młodych uczniów. Wiele osób przechodząc koło naszego samochodu bacznie się przygląda i mruga z nie dowierzaniem. No tak, krwiste Audi RS6 trochę rzuca się w oczy, ale Jade nawet nie zwraca na to uwagi.
- Pamiętaj, najpierw idziesz do sekretariatu. Dajesz dokumenty, prosisz o szczegółowy plan lekcji, a dalej... - wzdycha. - Zapamiętujesz wszystko co mówią nauczyciele.
- Jade, przecież wiem, co robi się w szkole. Nie mam 5 lat... - oświadczam z drwiną w głosie.
- Wiem o tym doskonale, ale po prostu martwię się o ciebie...
- A ja o siebie. - dodaję.
- No dobra, leć już. Przyjadę po ciebie o 15:00. - uśmiecha się do mnie i głaszcze mnie po ramieniu, a ja znowu się wzdrygam. - Przepraszam... - szepcze i szybko zabiera rękę.
- To ja przepraszam. Ja... po prostu... - zaczynam się jąkać.
- Wiem. Rozumiem. Nie musisz kończyć. - przerywa mi i obdarowuje mnie szerokim uśmiechem. - A teraz śmigaj. Nie chcę, żebyś się spóźniła.
- Pa Jade. - żegnam się i otwieram drzwi samochodu.
- Do zobaczenia później! - krzyczy w moją stronę i po chwili wyjeżdża z parkingu machając do mnie na pożegnanie. Niechętnie jej odmachuję i odwracam wzrok w stronę budynku.
Nic szczególnego. Zwykły, prosty w budowie, nie wyróżniający się niczym. Głośno wzdycham i ruszam w stronę głównego wejścia, czując na sobie badawcze spojrzenia innych. Słysząc szepty, które mają na celu mnie obrazić, zamykam mocno oczy i skupiam się na jednym celu.
Nie słuchaj ich Aniu. To ludzie. To właśnie oni zniszczą cię, jeżeli będziesz się nimi przejmować. - powtarzam sobie w głowie. Zaciągam się powietrzem i pewnym krokiem zmierzam w stronę drzwi, jednak szepty nie cichną. Wręcz bardziej napierają na siłę, mówiące o moim stroju, wyglądzie, włosach, oczach i wszystkim innym co należy do mnie. Kręcę delikatnie głową, tak żeby wyrzucić zapamiętane słowa niektórych osób.

Jakie ma ciuchy. Pewnie lumpex po przecenie.
Ma strasznie długie włosy! Pewnie doczepiane, bo jej wypadają.
Ale chuda. Mówię ci, że to anorektyczka.

Zaciskam mocniej usta w cienką linię, tak żeby nie wybuchnąć zaraz głośnym płaczem i nie rzucić się w odwrotną stronę w celu ucieczki z tego potwornego miejsca. Nie przebywam nawet tutaj 5 minut, a już chcę wrócić do domu.
W końcu docieram do głównego wejścia i mocno szarpię za klamkę. Moim oczom ukazuje się duży korytarz, tak samo zapełniony uczniami jak plac przed szkołą. Wszyscy przytulają siebie nawzajem, witając i opowiadając co robili przez ostatnie 2 miesiące. Niepewnym krokiem zmierzam w głąb korytarza, próbując dostać się do sekretariatu, który prawdopodobnie znajduje się w tym miejscu. W przeciwnym razie, jest już po mnie.
Patrzę na zegarek w telefonie. 07.43. Cholera, muszę się pośpieszyć. Wkładam z powrotem telefon do kieszeni i czuję jak ktoś z przodu uderza mnie ramieniem. Syczę z bólu i odwracam się, próbują dojrzeć sprawcę tego uczynku.
- Uważaj jak chodzisz. - syczy w moją stronę jedna z dziewczyn. Jest trochę wyższa ode mnie, ale to dzięki wysokim butom na obcasie, która założyła na swoje szczupłe nogi. Ubrana w czarne leginsy i białą tunikę z nadrukiem. Jej blond włosy opadają na twarz, a brązowe oczy rozszerzają się, kiedy przeszywam ją wzrokiem.
- To chyba ty wpadłaś na mnie. - odpowiadam spokojnym głosem.
- Co takiego? - pyta przez zaciśnięte zęby.
- Mówię, że to ty wpadłaś na mnie, a nie ja na ciebie. - powiedziałam i chcę się odwrócić, ale po raz kolejny na swoim ramieniu czuję mocny uścisk, przez który znowu spotykam się z wzrokiem blondynki.
- Jesteś nowa? - pyta nadal trzymając rękę na ramieniu, a ja aż kipię ze złości.
- Nie twój zasrany interes. Puść mnie. - syczę i próbuję się odsunąć, ale ta mi nie pozwala.
- Jesteś tutaj kilka minut i już cię nienawidzę. - mówi ze złośliwym uśmiechem, ignorując moje polecenie.
- Nawzajem. - odpowiadam i ponawiam próbę odejścia, lecz na marne. Ciało przebiega dreszcz, kiedy uścisk staje się mocniejszy. Mam ochotę wydrzeć się, aby mnie zostawiła, ale zamiast tego stoję jak sparaliżowana, nie zdolna do wykonania żadnego ruchu. Czuję jak w miejscu, gdzie leżą jej palce, moja skóra wręcz płonie. Pod powiekami cisną się łzy, ale za wszelką cenę staram się, aby nie wyszły na świat.
- Mi się nie mówi, co mam robić. - odrzeka poważnym tonem.
- Może czas najwyższy to zmienić? - pytam przez zaciśnięte zęby, spowodowane bólem, który przeszywa moje ciało, od ramienia, aż do czubków palców u stopy. To nie jest tylko ból fizyczny. Ale i emocjonalny.
- Katelyn, co ty robisz? - za sobą słyszę pytanie skierowane do stojącej przede mną blondynki.
Niepewnie odwracam wzrok w stronę źródła głosu. Moim oczom ukazuje się chłopak o podobnej cerze do mojej, kruczo-czarnymi włosami i brązowymi oczami, które w tym momencie patrzą, jak się okazuje na Katelyn. Jej uścisk stopniowo się zmniejsza, dzięki czemu mogę w końcu się ruszyć. Odchodzę kilka kroków do tyłu, aby dziewczyna nie mogła już mnie dotknąć. Masuję obolałe miejsce, głęboko przy tym oddychając.
- Czego chcesz? - pyta blondynka w stronę chłopaka.
- Żebyś przestała się rządzić. - syczy w jej stronę. Zapewne powiedział coś jeszcze, ale ja już nie słyszałam dokładnie co takiego, gdyż szybkim krokiem kieruję się w stronę drzwi na końcu korytarza, nad którymi wisi tabliczka:

SEKRETARIAT

Uff, nareszcie znalazłam. Delikatnie pukam i nie czekając na odpowiedź wślizguję się do pomieszczenia. Pomalowane jest na jasny odcień zieleni, ale takiej bardzo przyjemnej. Wręcz odprężającej. Wszędzie stoją kwiaty, a na ścianach wiszą stare fotografie. Od razu przy wejściu stoją dwie duże kanapy i stolik.
- Słucham? - słyszę cieniutki, kobiecy głos. Odwracam głowę i spoglądam na starszą kobietę, siedzącą za wysokim biurkiem, bacznie mi się przyglądając. Pośpiesznie wyciągam teczkę, w której są zawarte wszystkie dokumenty, która dała mi Jade.
- Anna Smith? - pyta patrząc to na papiery, to na mnie i miło się do mnie uśmiecha. Może mieć co najmniej około 50 lat. Ma krótko ścięte włosy, a przez jej okrągłe okulary, wydaje się, że ma strasznie duże oczy. Szczerze mówiąc wygląda jak sowa, z nosem zgarbionym do dołu.
- Tak. - odpowiadam, nie zdolna nic więcej powiedzieć po akcji na korytarzu, która miała miejsce zaledwie kilka minut temu. Wciąż czuję ból nasilający się z każdym oddechem na ramieniu i mam wrażenie, że palce tej blondynki nadal spoczywają na moim ciele.
- Cieszę się, że w końcu przyszłaś. Proszę, o to twój plan zajęć, hasło i numer szafki i jeszcze lista, którą musisz mi przynieść pod koniec tygodnia. Każdy nauczyciel musi się podpisać w odpowiedniej rubryce. Kiedy będziesz miała wszystkie podpisy, przychodzisz do mnie. Jasne? - pyta i znowu się uśmiecha.
- Jasne. - odpowiadam i na sekundę podnoszę jeden z kącików ust, ale znowu opada na poprzednie miejsce.
- Pani Jankis, czy mógłbym prosić o kawę? - z drzwi, których wcześniej nie zauważyłam, wychodzi młody mężczyzna. Ubrany jest w ciemny garnitur i białą koszulę, a jego czarne włosy sterczą na wszystkie strony. Ten facet, może mieć około 30 może 40 lat. Kiedy mnie dostrzega pytająco patrzy na panią Jankis.
- To jest Anna Smith. - wyjaśnia sekretarka.
Mężczyzna znowu patrzy na mnie, ale jego wzrok znacznie różni się od poprzedniego. Teraz jest bardzo łagodny i przyjazny.
- Witam Anno, jestem... - zaczął, ale ja mu szybko przerwałam.
- Ania... - poprawiłam go. - Nie lubię swojego pełnego imienia. - dodaję szybko i spuszczam głowę.
- Emm... A więc Aniu, jestem dyrektorem tej placówki. Nazywam się Robert Gilles, dla ciebie panie dyrektorze, lub panie Gilles. - przedstawił się i wyciąga w moją stronę rękę, którą po chwili wahania delikatnie ją ujmuję, po czym szybko ją zabieram. - Czy wszystkie dokumenty dostarczyłaś?
- Tak, wszystko dałam pani Jenkis. - uśmiecham się do niego blado, po czym wskazuję na starszą kobietę siedzącą za biurkiem.
- Wszystkie dokumenty są na swoim miejscu, panie dyrektorze. - oświadcza i szeroko się uśmiecha.
- To dobrze. A więc życzę miłej nauki w naszym liceum. - odpowiada i znowu szeroko się uśmiecha. - A teraz idź do klasy. Nie chcę, żebyś przeze mnie spóźniła się na pierwszą lekcję.
- Oczywiście, panie dyrektorze. - rumienię się i posłusznie wychodzę z pomieszczenia.
Rozglądam się po korytarzu, który jest jeszcze bardziej zapełniony, niż wcześniej. Głośno wzdycham i idę kilka kroków dalej. Patrzę na małą karteczkę z numerem szafki i kodem liczbowym. Szafka: 386, Kod: 49307. Może zapamiętam. Chowam karteczkę do kieszeni, żeby jej nie zgubić i wyjmuję kartkę z planem lekcji. Pierwsza jest historia w sali B53. Pod planem jest spis, gdzie jaka sala się znajduje. Uff, przynajmniej nie muszę robić z siebie idiotki i pytać obcych ludzi, gdzie jest sala B53.
Pierwsze piętro, trzecie drzwi na lewo. Posłusznie udaję się do schodów, gdzie próbuję się przecisnąć przez grupki ludzi, którzy zorganizowali sobie plotki na schodach. W końcu docieram na pierwsze piętro i wchodzę w trzecie drzwi na lewo, gdzie na tabliczce wisi napis:

SALA HISTORYCZNA

Niepewnym krokiem wchodzę do środka, gdzie siedzi już kilku uczniów, a sam nauczyciel prowadzi rozmowę z osobami siedzącymi w pierwszych rzędach. Jest to młody mężczyzna mający co najwyżej 35 lat. Ma długie, blond włosy, które co chwila przeczesuje palcami. Ubrany jest w zwykłą kraciastą koszulę i jasne dżinsy. W życiu nie powiedziałabym, że jest nauczycielem i do tego historii. Na korytarzu rozbrzmiewa dźwięk dzwonka, po którym już trochę pewniej wchodzę do klasy.
- Dzień Dobry. - witam się i podaję kartkę, którą dała mi w sekretariacie pani Jenkis.
- Anna Smith. - czyta moje nazwisko nie co głośniej, kiedy do klasy wchodzą spóźnieni uczniowie. Między innymi ta szczupła blondi, która zaczepiła mnie na korytarzu. Cholera, a już miałam nadzieję, że dzisiaj jej nie spotkam.
- Ania. - po raz drugi poprawiam swoje imię.
- Więc Aniu, witam na mojej lekcji historii. - poprawia się, nie pokazując nawet cienia zakłopotania. - Podejdź do mnie z tym pod koniec lekcji, nie chce mi się teraz tego podpisywać. A teraz usiądź w wolnym miejscu.
Kiwam głową i posłusznie udaję się na sam koniec klasy, gdzie stoją dwie puste ławki. Zajmuję jedną, czując na sobie wzrok uczniów siedzących przede mną. Chowam twarz w moich włosach i próbuję nie przejmować się tymi spojrzeniami i szeptami, które po raz kolejny słyszę dzisiejszego dnia.
- A więc moi mili. Witam was w 3 roku naszej wędrówki z historią. W tym roku zajmiemy się między innymi II Wojną Światową i Średniowieczną Anglią. Mam nadzieje... - przerwał kiedy drzwi do klasy otworzyły się z hukiem. Wszyscy spojrzeli na wejście do klasy, w których stanął młody chłopak. Blondyn z krótkimi włosami postawionymi do góry. Ubrany był w dżinsową kurtkę, pod spodem biały t-shirt i czarne spodnie. Bez słowa wyjaśnienia wszedł do klasy i udał się wprost do pustej ławki stojącej koło mnie.
- Ciebie również miło widzieć, panie Schmidt. - mruczy nauczyciel.
- Mi pana również. - odrzekł i rozkłada się na ławce. Jego wzrok przeszywa całą klasę, aż w końcu trafia na mnie. - A ty coś za jedna? - pyta nie ukrywając zdziwienia.
- Panie Schmidt, należy się trochę szacunku. - beszta go nauczyciel.
- Z resztą nie ważne. - nie zwracając na uwagę mężczyzny, odwraca głowę w drugą stronę i wygląda przez okno.
Jego aroganckie zachowanie jest wręcz karygodne! Ten chłopak zapewne jest w moim wieku, a rozmawia z nauczycielem, do którego podobno powinno mieć się szacunek, jak z jakimś kumplem. On jest tylko i wyłącznie uczniem, któremu podlegają jakieś zasady. Kręcę z niedowierzaniem głową i znowu przysłuchuję się monologu nauczyciela, który nie trwa zbyt długo. Po chwili wstaje z krzesła i siada na blat biurka.
- Co wy tacy drętwi? - pyta zaskoczony. - Rozluźnijcie się trochę. - zaczyna się śmiać. - Usiądźcie bliżej i opowiadajcie jak minęły Wam wakacje.
Posłusznie każdy uczeń wstaje i przesiada się o ławkę bliżej, szepcząc coś sobie na ucho, ale nic więcej nie mówią. Widać, że z tym nauczycielem mają dobry kontakt.
- Panno Smith, bez wyjątku. Panią również zapraszam do przodu. - odzywa się w moją stronę. Po raz kolejny wzrok wszystkich spoczywa na mnie, a ja niechętnie podnoszę się z ławki i siadam o dwie do przodu. - Teraz lepiej.
Kilka następnych minut wypełniają porywcze rozmowy i głośne śmiechy. Szczerze mówiąc, nigdy nie spodziewałam się, że pracownicy szkoły mają bardzo przyjazny kontakt z uczniami. Rozmawiają na przeróżne tematy, opowiadają kawały i każdy siedzi jak chce. Niektórzy leżą na dwóch złączonych ławkach, inni nawet na trzech, a mężczyźnie w ogóle to nie przeszkadza.
- No dobra, a teraz doprowadźcie tą salę z powrotem do porządku, bo zaraz będzie przerwa. - oświadcza w pewnej chwili, po czym wszyscy jak na zawołanie podnoszą się i sprzątają po sobie. Po niecałych 5 minutach, na korytarzy rozbrzmiewa dzwonek. Uczniowie wychodząc z klasy żegnają się z facetem, który usiadł znowu do swojego biurka. Niepewnym krokiem podchodzę do niego, ale on zamiast spojrzeć na mnie odwraca się za spóźnialskim chłopakiem.
- Panie Schmidt! Proszę poczekać. - krzyczy w jego stronę. Widzę jak blondyn przekręca oczami i posłusznie podchodzi do biurka nauczyciela.
- Mówię to przy świadku. - odzywa się i wskazuje długopisem na mnie. - Jeszcze jedno spóźnienie na moją lekcję i możesz się pożegnać z tą placówką. Zrozumiałe? - pyta ostro.
- Tak panie Bloom. - mówi z udawanym uśmiechem.
- To wszystko Kendall, możesz już odejść. - odwraca się w moją stronę. - A więc Aniu... - wzdycha, a ja kątem oka widzę, że pan Schmidt jeszcze nie raczył opuścić klasy. Bacznie przygląda się mi i panu Bloom, który podpisał moją kartkę. - Proszę bardzo. A i jeszcze jedno. Nie jestem typem nauczyciela, który za każde złe, lub bez pozwolenia wypowiedziane zdanie, od razu daje linijką w łeb. - uśmiecha się pod nosem. - Wolę, jak uczeń ze mną rozmawia, bo wtedy mam pewność, że mnie słucha. Rozumiesz?
- Tak panie Bloom. - mówię cicho i biorę kartkę z jego dłoni.
- Cieszę się. A więc życzę miłego dnia i do zobaczenia na kolejnych zajęciach.
- Do widzenia. - żegnam się i wychodzę ostatnia z klasy.
Przepraszam, czy to jest nauczyciel? Już się nie dziwię, dlaczego pan Schmidt tak odzywa się do niego. Jemu to po prostu nie przeszkadza. W sumie, widać, że jest bardzo młody i że sam nie dawno skończył szkołę.
Spoglądam na kartę z planem. Biologia w sali F15, parter. Chowam kartkę do torby i udaję się schodami na dół. Przy okazji mogłabym znaleźć moją szafkę. Wyciągam małą karteczkę. Szafka 386. Patrzę na korytarz i na numerki zapisane czarnym markerem na każdych metalowych drzwiczkach. 257, 258, 259... Cholera, zejdzie się zanim znajdę swoją.
- Może ci pomóc, panno Anno Smith? - słyszą za sobą dobrze, już od kilku minut, znany mi głos. Niechętnie odwracam głowę i po raz kolejny spotykam się z brązowymi oczami Katelyn. Gdyby nie fakt, że około godziny temu, jej dłoń mocno cisnęła moje ramie, mogłabym uznać, że jej wzrok jest bardzo przyjazny. Ale wiem, że pod tym miłym spojrzeniem, kryje się ogromny jad.
- Po pierwsze Ania. Po drugie, poradzę sobie. - mówię z ironicznym uśmiechem. - Po trzecie, odwal się ode mnie. - dodaję.
- Jesteś strasznie nie miła. Nie miałyśmy szansy się poznać. - mówi, nie przejmując się moimi uwagami. - Jestem Katelyn Tarver. A to jest Erin Sanders. - przedstawia niską dziewczynę, która stoi koło niej. Przypominam sobie, że wcześniej też była, kiedy miałyśmy niemiłe spotkanie na tym samym korytarzu. Jej czarne jak smoła włosy są związane w warkocz, a na czubku głowy ma beżową opaskę z małą kokardką. Wyraz twarzy jest o wiele łagodniejszy od jej towarzyszki i kiedy Katelyn ją przedstawia, ta macha do mnie niepewnie.
- Moje imię już znasz. - mówię poważnym tonem. - Coś jeszcze chcesz ode mnie? - pytam unosząc brew.
- Szczerze? Tak.
- Więc? - pytam, kiedy mija kilka minut ciszy.
- Chciałabym, abyś przestała rzucać się w oczy. - syczy w moją stronę.
- Co takiego? - pytam z niedowierzaniem.
- Powtórzę to, co powiedziałam rano. Jesteś tutaj kilka minut i już cię nienawidzę.
- W takim układzie nie zwracaj na mnie uwagi.
Katelyn zaczęła się śmiać, jakby usłyszała dobry kawał, a zaraz za nią zawtórowała Erin. Zaczęłam kręcić głową, nie rozumiejąc z czego się śmieją.
- Ty nic nie rozumiesz. Jesteś tylko małym robakiem, którego z chęcią zgniotę moim obcasem. - powiedziała, kiedy przestała się śmiać. - W tej szkole jest pewna zasada. Jeżeli Katelyn Tarver kogoś nienawidzi, może już spokojnie opuścić ten budynek, gdyż nie wytrzyma nawet 2 tygodni.
- Kim ty niby jesteś? Bo na kogoś ważnego, to mi nie wyglądasz. - zaczynam się bawić w jej gierkę, pomału rozumiejąc jej zasady. Katelyn wręcz kipiała ze złości. Jej policzki wręcz zrobiły się czerwone, a oczy ciemne. Bardzo ciemne. Cholera, chyba nadepnęłam na jej odcisk. Zauważyłam jak jej ręka podnosi się i bierze zamach, zapewne w celu uderzenia mnie w policzek. Zamknęłam oczy przygotowując się na ból, jednak go nie poczułam. Otworzyłam oczy i zamrugałam kilka razy.
- Czy ty kompletnie zdurniałaś?! - usłyszałam piskliwy głos. Już wiem co było powodem zatrzymania ręki blondynki. Przed nią stanął ten sam chłopak, który rano mnie uratował, a obok niego stała kolejna blondynka, tylko, że o wiele niższa i o zaokrąglonych kształtach. Nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy złapała mnie za nadgarstek i lekko odciągnęła mnie do tyłu.
- Odwal się ode mnie Belt! - krzyknęła w jego stronę, ale chłopak nadal nie puścił jej ręki. - Będę robić, co mi się podoba, a tobie nic do tego!
- Nie minął nawet jeden dzień, a ty już się rządzisz. - powiedział. W końcu puścił jej rękę, którą szybko zabrała. Rzuciła w jego stronę groźne spojrzenie, później odwróciła się w stronę dziewczyny, która nadal trzymała mnie za nadgarstek, a na samym końcu na mnie.
- Ja jeszcze nie skończyłam. Zobaczymy się później. - mruczy. - Daję ci 2 tygodnie.
Odwraca się na pięcie i odchodzi od nas. Nawet nie zauważyłam, kiedy wstrzymałam powietrze. Szybko zaczęłam oddychać, aż w końcu byłam zdolna do poruszenia się. Szybko strzepnęłam dłoń blondynki i skierowałam na nią wzrok.
- Oszalałaś?! Mogła przecież coś ci zrobić! - krzyknęła na mnie wymachując przy tym rękoma.
- Już jej zrobiła. Założę się, że na twoim ramieniu znajdziesz kilka siniaków. - odzywa się czarnowłosy chłopak.
Spiorunowałam ich wzrokiem, po czym bez słowa ich minęłam i skierowałam się w stronę sali F15. Kuźwa, normalnie żyć nie dadzą! Przepraszam, czy to jest szkoła? Bo moim zdaniem planeta małp.
Kręcąc głową wchodzę do środka klasy, nie zważając nawet, że jeszcze trwa przerwa. Siadam w ostatniej ławce i po prostu czekam na zbawienie.

*

Kilka godzin jednak daje w kość. W końcu jest przerwa na lunch, na który udała się większość, gdyż korytarze były zdecydowanie puste. Długo się zastanawiałam, czy nie udać się do stołówki, ale to mogło poskutkować kolejnym, niemiłym spotkaniem z panną Tarver. Nie, zdecydowanie wolę siedzieć głodna niż słuchać różnych wyzwisk na mój temat.
Udałam się na dwór i przysiadłam pod jednym drzewem, chroniącym mnie od słońca. Wyjęłam swój telefon i podłączyłam do niego słuchawki. Zaczęłam rozkoszować się delikatną muzyką, która chcąc nie chcąc mnie uspokajała. Jednak mój relaks, nie trwał zbyt długo. Poczułam jak ktoś stoi nade mną i przysłonił mi słońce, które ogrzewało moje ciało. Niechętnie podniosłam powieki i wyjęłam słuchawki. Moim oczom ukazał się, nie kto inny jak sam pan Schmidt, z którym (jak się później okazało) mam angielski i biologię.
- Witam panią Annę Smith. - wita się dostojnym głosem i kuca na przeciwko mnie, tak, że nasze oczy są teraz na równym poziomie.
- Ania. - poprawiłam go. - Co chcesz? - pytam od razu, mając nadzieję, że ta rozmowa szybko dobiegnie końca.
- Ania? Wolę twoje pełne imię. - oświadcza z drwiną w głosie. - Katelyn mi mówiła, że miałaś z nią dosyć bliskie spotkanie... - urywa i patrzy mi głęboko w oczy. - Anno. - dodaje po chwili i znowu się szyderczo uśmiecha.
- Nie należało do tych przyjemnych. - komentuję i odwracam głowę przed siebie.
- Dała ci chyba jasno do zrozumienia, że nie warto z nią zaczynać. - kontynuował, pomimo mojej uwagi.
- Do czego prowadzi ta rozmowa? - pytam zaciekawiona dalszego rozwinięcia zdarzeń.
- Zmierzam do tego, żebyś po prostu uważała na siebie. - mówi wzdychając.
- Ostrzegasz mnie? Przed Katelyn? - pytam lekko zaskoczona.
- Nie tylko przed nią. Bo jeżeli dalej będziesz naciskać na jej odcisk, w końcu trafisz na mnie, a ze mną już nie będzie tak wesoło. - mówi nadal się uśmiechając.
- Kim wy do cholery jesteście, że możecie się tak rządzić? - po raz kolejny zadaję pytanie podnosząc głos, który spowodowany jest moim zdenerwowaniem.
- Kimś, z kim nie chcesz mieć do czynienia. Po prostu nie wchodź nam w drogę i już. - wzrusza ramionami.
- Nie spędziłam nawet jednego całego dnia w tej szkole, a ja już jestem zastraszana? - pytam z drwiną w głosie. - Mogę chociaż wiedzieć, dlaczego aż tak bardzo przejmujesz się tym, że Katelyn mnie zniszczy, jeżeli będę wchodzić jej w drogę?
- Stanowczo zadajesz dużo pytań Anno. - w końcu podnosi się i patrzy na mnie z góry. -  Twoja matka na serio musiała cię nie kochać, skoro dała ci takie imię.
Auć! To zabolało. Mocno. Nawet bardzo. Jak on śmie obrażać moją matkę?! On nie miał o niej najmniejszego pojęcia! Zdenerwowana, również się podniosłam i spiorunowałam go wzrokiem.
- Jeżeli jeszcze raz powiesz coś o mojej matce, mocno tego pożałujesz. - syczę w jego stronę i mocno go popycham, także robi kilka krów do tyłu. Ten głośno się śmieje i znowu kręci z niedowierzaniem głowę.
- A więc trafiłem w twój czuły punkt, nieprawdaż? - pyta robiąc krok w moją stronę, a ja się cofam. - W takim układzie idź do niej. Wypłacz się jej i powiedz, że jesteś dręczona w szkole przez kilku nastolatków! Jestem bardzo ciekawy, co na to poradzi! - krzyczy nadal się śmiejąc.
Moje oczy automatycznie napełniają się łzami, których nie mogę zatrzymać. Nawet nie wie, ile bym dała żeby tak właśnie zrobić. Piorunuję go wzrokiem, a słone krople wody dalej tworzą mokrą ścieżkę na moim policzku. Biorę szybko torbę i wymijam chłopaka uderzając go w ramię.
- Miło było cię poznać, Anno! - słysząc jego krzyk, pośpiesznie udaję się do szkoły, mając nadzieję, że ten dzień w końcu dobiegnie końca.

~~~~



____
Tadaaaam! Mamy długo oczekiwany, pierwszy rozdział! Mam nadzieję, że nie zawiedliście się co do niego ;) Jest bardzo, ale to bardzo długi i nie umiem powiedzieć, czy wszystkie też takie będą ;p A tak na marginesie powiem Wam, że to był chyba najdłużej pisany rozdział do tej pory, bo aż siedziałam nad nim przez cały tydzień! o.o
Jeszcze taka mała prośba: Kto będzie czytał dalsze losy Ani niech skomentuje! Chcę wiedzieć ile osób będzie to czytać i czy jest sens rozpisywania się ;3
No i pochwalcie się do której klasy idziecie i czy również tak jak ja jesteście pełni optymizmu :) (mam nadzieję,że czujecie ten sarkazm xd)
No dobra, to tyle ;) Do następnego! ;*

22 komentarze:

  1. BOOOSKI !!! MASZ TALENT DZIEWCZYNOO !!

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny! Naprawdę masz na talent! Teraz pozostaje mi czekać na kolejny rozdział :))
    / Amelia

    OdpowiedzUsuń
  3. Co raz bardziej mi się podoba to opowiadanie :)) Na 100% będę czytać :*
    Pozdrawiam i czekam na następny ;**
    Oczywiście, ze się cieszę, że idę do szkoły. te kartkówki, testy, uwagi :))-CUDO!!! (mam nadzieje, ze wyczułaś sarkazm )!! + Idę do 3 gim ;)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Super rozdział! Będę czytać. Czekam z niecierpliwością na nn.
    Pozdrawiam, Domi.

    OdpowiedzUsuń
  5. Masz dwa wyjścia:
    1. Piszesz nowy rozdział i jest wszystko git.
    2. Umierasz w męczarniach za nie pisanie nn.

    Pozdro :*

    OdpowiedzUsuń
  6. wow on jest niesamowity i taki dłluugggiiii xx

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten rozdział jest MEGA :D Bardzo przyjemnie się go czytało :D Na stówę będę go czytać :D Taa szkoły to po prostu nie mogę się doczekać, skaczę, wrzeszczę, piszczę i takie tam przez all day, all night -.- Teraz idę do 2 gim., a konkretnie do 2A :D Czekam na nexta ^_^

    OdpowiedzUsuń
  8. Zgadzam się z koleżanką wyżej, albo piszesz kolejny rozdział, albo umierasz w męczarniach.
    Rozdział świetny, ciekawi mnie co Kendall i Katelyn mają ze sobą wspólnego.
    Już jestem ciekawa co się stało z matką Ani, a co zrobił jej ojciec, że go nienawidzi.
    Jutro do szkoły idę z wielką radością, a przywitają mnie trzy matematyki. Wiedziałam, że będę miała straszny plan.
    Czekam na nn ^^

    OdpowiedzUsuń
  9. naprawdę rewelacyjny po prostu genialny

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozdzial jest niesamowity. Bardzo miło mi sie czyta. Bede czesciej witala na tym blogu. A no tak szkola. Kochane kartkowki, odpytywanie. Nienawidze tego. Czeka mnie 1 klasa liceum. Omg! A dokladnie 1A. Czekam na nastepny. :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Amazing <3
    Oczywiście cudowny .. super się czyta i chcę już kolejny *-*
    Jesteś niesamowita ..bardzo, ale to bardzo chciałabym pisać jak ty ;-;

    OdpowiedzUsuń
  12. Jesuniu jest boskiiiiiiii *,* wiecej! <333

    OdpowiedzUsuń
  13. Czytałam, czytałam i myślałam że nie dojdę do końca :). Rozdział naprawdę świetny, niby to początek a już tyle się wydarzyło.. Ania nie będzie miała chyba łatwo, ale czas pokaże. Czekam na następny rozdział <3.

    OdpowiedzUsuń
  14. O wow. Kendall arogant i Katelyn jako...zła laska. Tak to ujmę grzecznie. Tak rzadko widzę ich w tych rolacj dlatego to takie ciekawe. Super!

    OdpowiedzUsuń
  15. Rozdział jest świetny, fajnie się go czyta i aż chce się więcej. Na prawdę świetny blog, mimo że to początek ale zapowiada się ciekawie. Będę wpadać częściej ;) Ja idę do 3 liceum ;p Niestety już szkoła ;//
    Czekam na nn i życzę dużo weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. na pewno będę czytać
    Teraz idę do 2 gimnazjum 2c

    OdpowiedzUsuń
  17. A więc tak....najpierw zacznijmy od opowiadania. Rozdział cudowny. Ale Bożeee. Kendall w roli (takiego powiedzmy łagodnie) złego...OMG ja bym tak nie umiała pisać.
    Teraz o szkole: MASAKRA. Ale nie ma co się załamywać. Mogło być gorzej. I nie wiem, czy mogę zdradzić Ci mój wiek, bo boje się, że przestaniesz ze mną kontaktować....
    @JamezLove12
    PS: Będę czytała twoje opowiadanie powiedzmy na 99,9% bo wiesz, zaczęła się szkoła i muszę się uczyć....

    OdpowiedzUsuń
  18. WOW! Super! <3 Ja chcę już daaaaaaaaaaaaaaaalej!

    OdpowiedzUsuń
  19. Świetny rozdział.Zapowiada się na super opowiadanie.Twoje inne opowiadania były rewelacyjne.Gratuluję talentu;-) Pozdrawiam @wiola3096 z tt

    OdpowiedzUsuń
  20. Super. Chociaż czytam go po tygodniu, ale nie mogłamjakoś czasu zlaleźć. Czekam xo

    OdpowiedzUsuń