niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział 55 "To zawsze byłeś ty."

Comin' back into you once I figured it out
You were right here all along
~~~~~~~~~~~~~~~~

Czasami mam ochotę tak po prostu uciec. Odciąć się od całego świata i nie przejmować się przyszłością. Albo zapomnieć o wydarzeniach z poprzedniego dnia i żyć tak, jakby się nigdy nic nie stało. Szkoda tylko, że wszystko czego zapragnę, przychodzi do mojego życia pod odwrotną postacią. Powinnam już chyba się przyzwyczaić, skoro za każdym razem jest praktycznie to samo...
- Wszystkiego Najlepszego Aniu! - krzyknęła entuzjastycznie Alice, kiedy weszłam do kuchni.
- Dziękuję. - odwzajemniłam jej lekki uścisk i dałam się nawet pocałować w czoło.
- Dustin tutaj przyjedzie? - zapytała z lekkim uśmiechem i zabrała się za przygotowanie śniadania.
- Um, chyba tak… - wzruszyłam ramionami, nie będąc do końca pewna przybycia chłopaka przed balem.
- To dobrze. Będę mogła mu złożyć osobiście życzenia.
To takie dziwne żyć w pełni świadomym o swoim bracie bliźniaku, który jest do tego najlepszym przyjacielem. Jednak po wczorajszym wieczorze nie wiem, jak mam go nazwać. Na samo wspomnienie jego słów, robiło mi się niedobrze, a widok smutnego Kendalla pojawiał się w mojej głowie, przez co miałam wyrzuty sumienia. Jego wzrok, zachowanie i ten wyraz twarzy, kiedy Dustin powiedział słowa, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Oczywiście, że kochałam Dustina, ale tylko i wyłącznie jako brata, którym był. Nie mogłam przecież darzyć go mocniejszym uczuciem. Ale nikt przecież nie wiedział o naszej więzi rodzinnej...
- Wszystko dobrze? - zapytała się kobieta, stawiając przede mną talerz z dwoma tostami.
- Chyba tak. - mam taką nadzieję...
Nie wiedziałam, jak dokładnie mam zinterpretować zachowanie Schmidta. W dalszym ciągu idziemy razem na ten bal, czy już się coś zmieniło? Dzwonienie na ten sam numer, gdzie za każdym razem włączała się poczta głosowa, było już chyba bez sensu, skoro do tej pory blondyn nie podniósł telefonu. Chciałam mu wszystko wyjaśnić. Od początku do końca. Łącznie ze skrywaną tajemnicą, która miała nie wychodzić poza mury naszych rodzin. Tylko, czy on w ogóle będzie chciał mnie wysłuchać?
Kiedy skończyłam jeść moje śniadanie, z korytarza mogłam usłyszeć typowe "Happy Birthday", a po chwili do pomieszczenia weszła Jade z Danielem, którzy trzymali malutki torcik z osiemnastoma zapalonymi i do tego kolorowymi świeczkami. Uśmiechnęłam się na widok moich prawnych opiekunów, którzy wyciągali wysokie dźwięki w urodzinowej piosence.
- Wszystkiego Najlepszego Kochanie! - krzyknęła entuzjastycznie kobieta i podstawiła ciasto pod mój nos. - Najpierw życzenie!
Życzenie? Czego można sobie życzyć, kiedy ma się osiemnaście lat? Dużo pieniędzy i czerwonego ferarri? Wyjazdu dookoła świata? Dobrych wyników na egzaminie i dostania się na studia? Życia długo i szczęśliwie? Skąd mam niby to wiedzieć, skoro osiemnaście lat kończę po raz pierwszy i ostatni. Popatrzyłam na dorosłych zebranych wokół mnie, a potem na kolorowy tort i w dalszym ciągu palące się świeczki. Czego mam sobie życzyć?
- No dalej Aniu! - odezwał się Daniel, a ja głośno westchnęłam.
Chcę...
Chciałabym...
...Jego...
I zdmuchnęłam świeczki.

*

Po raz kolejny wygładziłam delikatny materiał mojej sukienki, którą wybrała mi jeszcze Bridgit, kiedy leżała w szpitalu. Jej słowa co i rusz odbijają mi się echem po głowie, a uśmiech sam wkradał się na usta, na wspomnienie o tej kolorowej dziewczynie. "Będziesz wyglądać jak księżniczka z tych wszystkich dziecinnych bajek, a Twój książę już będzie na Ciebie czekać." Szkoda tylko, że książę, z którym miałam iść na ten bal, nie odzywa się do mnie od wczorajszego popołudnia. I nie miałam zielonego pojęcia, co miałam robić. To, że mnie wystawił, nie oznacza, że nie mogę iść na szkolną imprezę, prawda?
Przejrzałam się w lustrze i nie mogłam uwierzyć, że osoba którą widzę, jestem nią sama. Sukienka w kolorze pudrowego różu, z gorsetem bez ramiączek, który był cały w ponaszywanych cekinach, a sama spódnica, która sięgała aż do ziemi i wykonana była z tiulu, idealnie komponowała się z rozpuszczonymi włosami, które zostały lekko podkręcone. Do tego jasne i na szczęście, nie za wysokie szpilki, które okazały się być bardzo wygodne. Wyglądałam jak... Jak księżniczka. Na prawą rękę założyłam jeszcze czarną opaskę z jasnoróżowymi różami, która pasowała do całego wyglądu. Od razu się uśmiechnęłam patrząc na ozdobę znajdującą się na prawym nadgarstku, którą wybierałam razem z Kendallem. Tego samego koloru kwiaty powinien mieć włożone w kieszeń marynarki od garnituru, aby pokazać wszystkim, że przyszliśmy razem. Szkoda tylko, że tak się nie stanie...
Z łóżka zabrałam jeszcze moją malutką torebkę i wyszłam z mojego pokoju. U podnóża schodów mogłam wychwycić rozmowy moich domowników oraz Dustina, który zgodził się po mnie przyjechać. Nogi trzęsły mi się jak galarety, kiedy pokonywałam każdy następny stopień. A kiedy podniosłam głowę do góry, wiedziałam, że to nie był najlepszy pomysł. Wszystkie osoby zebrane na korytarzu wpatrywały się w moją osobę, a zachwyt w ich oczach, można było dostrzec z końca domu.
- Prześlicznie wyglądasz… - odezwała się Jade, która jako pierwsza do mnie podeszła i poprawiła moje włosy, które zakrywały odkryte ramiona i plecy. Odpowiedziałam jej tylko lekkim uśmiechem i podniosłam głowę na Dustina, który cały czas mi się przyglądał.
- Wszystkiego Najlepszego Braciszku. - powiedziałam cicho i objęłam go wokół szyi.
- Wszystkiego Najlepszego Siostrzyczko. - szepnął do mojego ucha i lekko pocałował w policzek.
- Stańcie tutaj. - odezwał się Daniel i wskazał na pustą ścianę. - Zrobię Wam zdjęcie.
Posłusznie ustawiliśmy się w odpowiednich miejscach i lekko uśmiechałam się do aparatu trzymanego przez Jade. W głowie pojawił mi się pewien komunikat, którego za nic na świecie nie potrafiłam wyrzucić z umysłu. To nie Dustin powinien stać w tym miejscu, a Kendall Schmidt, którego polubiłam chyba za bardzo, niż powinnam.
Podróż do szkoły minęła nam w luźnej atmosferze, gdzie ciszę przerywały piosenki puszczane w radio i nasze krótkie pogawędki, dotyczące szkolnej imprezy, na którą się wybieramy. Kto by pomyślał, że na moją pierwszą szkolną potańcówkę pójdę z własnym bratem... Daniel, który robił za naszego szofera, co i rusz opowiadał jak to on się bawił na takich szkolnych imprezach, gdzie podobno był królem parkietu. Za nic na świecie nie umiałam sobie wyobrazić mojego prawnego opiekuna, który wygina swoje ciało w rytm skocznej muzyki. Z pozoru wygląda na człowieka biznesu, który w swoim słowniku nie posiada słów takich jak "impreza", czy też "rozrywka". Ale ja wiem, że kiedy trzeba to i Daniel potrafi pokazać swoje drugie oblicze.
Wychodząc z samochodu poczułam chłodne powietrze, które przywitało się z moimi odkrytymi ramionami i zatrzęsło mnie z zimna.
- Cześć Wam! - przywitał się z nami Carlos, kiedy przekroczyliśmy próg szkoły. Już z korytarza można było usłyszeć głośną muzykę dobiegającą z głównej sali gimnastycznej. Przyjrzałam się mojemu przyjacielowi, który wyglądał znacznie lepiej niż bym przypuszczała. Nawet jego oczy nie wskazują na jakikolwiek smutek, tylko radość, a wręcz szczęście.
- Hej Carlos. - lekko przytuliłam chłopaka, który odwzajemnił mój uścisk z uśmiechem.
- Pięknie wyglądasz. - szepnął do mojego ucha, a ja poczułam jak na moje policzki wskakują lekkie rumieńce.
- Dziękuję. - odsuwamy się od siebie i w dalszym ciągu nie mogę uwierzyć, że ten sam Carlos Pena, który przez kilka dni nie chciał wyjść z domu, stoi tu teraz przede mną, szeroko uśmiechnięty i nie daje nikomu poznać, że jeszcze jakiś czas temu był w kompletnej rozsypce.
- A gdzie jest Kendall? - zapytał chłopak rozglądając się za plecami Dustina.
- On… - zaczęłam cicho i oblizałam ze zdenerwowania wargę. - Sądząc po jego wczorajszej reakcji, to chyba nie przyjdzie… - wyjaśniłam zmieszana.
- Co? Czemu? - dopytywał się chłopak, a ja jedynie mogłam wzruszyć ramionami.
- Wczoraj do mnie przyszedł na zajęcia i zauważył Dustina i… - urwałam w połowie zdania, nie wiedząc kompletnie jak wyjaśnić wczorajsze wydarzenie, które do miłych nie należało. - Poszedł sobie.
- Jaki to jest idiota… - głośno westchnął i wyciągnął swój telefon z kieszeni.
- Nie masz co próbować. Jego telefon jest wyłączony od wczorajszego wieczora. - uprzedziłam jego zamiary, na co fuknął sfrustrowany.
- Pojadę po niego, a Wy wchodźcie na salę. Przy stolikach kręcą się gdzieś James i Logan.
Kiwnęliśmy głowami i rozeszliśmy się w inne strony. Z każdym nowym krokiem skierowanym w stronę sali gimnastycznej, muzyka robiła się coraz głośniejsza, iż w ostateczności bałam się o moje bębenki uszne. Kiedy dotarliśmy do celu nie mogłam uwierzyć własnym oczom, jak zwykła przestrzeń, na co dzień używana do różnych ćwiczeń, zamieniła się w piękną salę balową ozdobioną kolorowymi kwiatami, których woń unosiła się w powietrzu. Przechodząc przez grupki ludzi, którzy postanowili uciąć sobie pogawędkę w przejściu, było mi strasznie niezręcznie, kiedy na swoim ciele czułam praktycznie wzrok każdej osoby, koło której przechodziłam. Wiedziałam, że się wyróżniam na tle innych dziewczyn, które miały zupełnie inne fasony sukienek od mojej.
- Nie przejmuj się nimi… - szepnął mi do ucha Dustin, którego od razu posłuchałam. Uniosłam wyżej głowę i pewnym krokiem zmierzałam w kierunku stolików, gdzie przy jednym z nich siedzieli James z Claudią, która przyszła na imprezę, jako osoba towarzysząca Maslowa.
- Hej śliczna! - krzyknął entuzjastycznie James. - Z której Ty się bajki urwałaś, co?
- Daruj sobie te marne teksty Maslow. - warknął mój brat. Zachichotałam pod nosem na jego komentarz i usiadłam na krzesełku obok moich przyjaciół. James jest na drugim miejscu na liście Dustina pod względem nielubianych osób. Na honorowym pierwszym miejscu oczywiście utrzymuje się Kendall Schmidt. Swoją drogą, to nie pogniewałabym się, gdyby się tutaj pojawił...
- James ma rację. - odezwała się Claudia. - Wyglądasz olśniewająco.
- Dziękuję. - czas przywitać się z nienawidzonym pomidorem na mojej twarzy… - Gdzie Logan? - zapytałam rozglądając się dookoła sali.
- Też chciałbym to wiedzieć… - mruknął James. - Jakieś półgodziny temu zostawił nas samych przy stoliku wyjaśniając, że musi z kimś porozmawiać.
- Czy tylko mi się wydaje, że ostatnio jest taki jakiś... Inny? - zapytał Dustin poprawiając się na krześle.
- Nie tylko Ty to zauważyłeś. - odpowiedziałam mu i sięgnęłam po czystą szklankę, do której nalałam sobie soku pomarańczowego. - Może z kimś się spotyka?
- Nie sądzę… - zaprzeczył Maslow.
- Żebyś się nie zdziwił. - odezwała się Claudia i wskazała głową na parkiet zapełniony uczniami, którzy tańczyli do kolejnej wolnej piosenki. Rozejrzałam się dokładnie po osobach i dopiero po jakieś chwili mogłam dostrzec Logana w towarzystwie niskiej czarnulki, ubraną w turkusową sukienkę, która idealnie pasowała do krawata Hendersona. I wszystko byłoby może normalne gdyby nie fakt, iż tą czarnulką jest sama Erin Sanders! Jedyna przyjaciółka Katelyn Tarver, która co i rusz śmiga mi przed oczami w długiej zielonej sukni, uszytej z zapewne drogiego aksamitu.
- Niech mnie diabli wezmą… - jęknął James, a ja jedynie szerzej się uśmiechnęłam. - Przecież to nie mogło się wydarzyć!
- Niby czemu? - zapytałam lekko poirytowana.
- Przecież to Erin! - syknął wskazując głową na tańczącą parę.
- No i co z tego! Jest taka sama jak inne dziewczyny.
- A niby skąd Ty to wiesz?!
- A dlaczego miałaby być inna?
- Bo może to przyjaciółka Katelyn Tarver? - uniósł brwi prychając pod nosem, a ja najchętniej przywaliłabym mu w ten pusty baniak.
- Ale to nie znaczy, że Erin jest taka sama jak Katelyn. - warknęłam krzyżując ręce na piersiach.
- Jeszcze zobaczymy… - głośno westchnął i upił łyka swojej coli. - Zatańczymy? - wyciągnął w moją stronę rękę, a ja otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia.
- Przed chwilą kłóciłeś się ze mną o głupotę, a teraz zapraszasz mnie do tańca? - zapytałam zdezorientowana jego zachowaniem, na co tamten jedynie wzruszył ramionami.
- Co w tym złego? - uśmiechnął się zadziornie, a ja jedynie wywróciłam oczami i chwyciłam go za dłoń. Kiedy byliśmy już na środku parkietu, zarzuciłam swoje ręce na jego karku, a po chwili poczułam ciepło rozchodzące się z tali przez całe ciało.
- Jesteś idiotą.. - powiedziałam szczerze, na co on jedynie wydął usta.
- Może. Ale to nie ja boję się wyznać komuś uczucia. - uśmiechnął się drwiąco, a w jego oczach mogłam dostrzec pewien błysk, który nie wróżył niczego dobrego.
- O czym Ty teraz mówisz? - zmarszczyłam nos, kompletnie nie rozumiejąc aluzji chłopaka.
- Możliwe, że uważasz mnie za jakiegoś głupka, którym i jestem, ale w jednym Cię zaskoczę. Mam dwoje oczu, które widzą znacznie więcej niż  Ci się wydaje.
- Możesz jaśniej? Bo jak na razie to nie mogę niczego zrozumieć z Twojej gadki… - westchnęłam wywracając oczami.
- Kochasz go. - to raczej było stwierdzenie, niż pytanie. - Ale boisz się mu o tym powiedzieć. Tylko nie próbuj zaprzeczać, bo oboje wiemy, że jest tak jak mówię.
- James ja… - zaczęłam niepewnie i kiedy chciałam coś jeszcze powiedzieć, poczułam na ramieniu męską dłoń, którą od razu rozpoznałam.
- Przepraszam za spóźnienie, ale pojawiły się pewne komplikacje i… - wyjaśnił chrząkając i lekko zagryzł wargę. - Ktoś mi kiedyś powiedział, że najlepsi goście przybywają na samym końcu.
Nie wiem, ile bym się starała, ale nie mogłam zapanować nad moim szczęściem, które odzwierciedliło się na szerokim uśmiechu. Nie zdawałam sobie sprawy, jak jedna osoba może tak szybko zmienić mój humor. A Kendall był tego najlepszym przykładem. Wyglądał zbyt perfekcyjnie, jak na kogoś, kto niespecjalnie wie jak się ubrać na tego typu imprezy. Ale kiedy dostrzegłam różowe różyczki wystające z kieszeni marynarki garnituru, mogłam od razu powiedzieć, że wygląda perfekcyjnie. Nawet w tych potarganych włosach, które wyglądały, jakby kilka minut temu wyszły spod prysznica.
- Kendall… - zaczęłam cicho, w dalszym ciągu przypatrując się chłopakowi.
- To ja Was zostawię… - mruknął James i przeczesał swoje włosy. - My jeszcze nie skończyliśmy! - powiedział jeszcze w moją stronę i odszedł od nas.
- Pięknie wyglądasz. - przyznał od razu, a ja po raz kolejny poczułam rumieńce na moich policzkach. - Jak księżniczka. - dodał ciszej. A czy Ty będziesz moim księciem? - zapytała moja podświadomość.
- Dziękuję… - odezwałam się w końcu i schowałam kosmyk włosów za moje ucho, nie wiedząc co jeszcze mogłabym powiedzieć.
- Może wyjdziemy na dwór? - zaproponował lekko zmieszany. - Muszę... Znaczy się, chciałbym... Mam coś Ci ważnego do powiedzenia.
- Jasne.
Niepewnych swoich czynów, Kendall podał mi swoją dłoń, którą ochoczo przyjęłam i chciałam jak najszybciej się stąd wydostać. Teraz nie liczyło się nic, kiedy jest obok mnie. Możemy iść nawet do łazienki, czy też schowka na miotły, bo naprawdę nie robiło to dla mnie żadnego znaczenia! Ważne, żeby on był obok mnie i nigdy mnie nie opuścił.
Wyszliśmy tylnymi drzwiami na zewnątrz, gdzie powietrze było znacznie przyjemniejsze niż wcześniej. Kilku uczniów, tak samo jak my, postanowili odetchnąć świeżym powietrzem i zajmowali miejsca przy niskim murku. My poszliśmy w stronę tylnego dziedzińca, gdzie poustawiane były drewniane ławeczki i stoliki, ale nie zamierzaliśmy zajmować żadną z nich.
- Wczoraj… - zaczął cicho ze spuszczoną głową, a ja nie zamierzałam mu przerywać. - Miałem Ci coś bardzo ważnego powiedzieć, ale... Nie wiem, czy dalej mogę.
- W zależności, czy Ty chcesz, aby te słowa ujrzały światło dzienne. - odezwałam się w końcu, aby chociaż trochę go wesprzeć.
- Chcę. - powiedział od razu. - I to bardzo. - spojrzał na mnie niepewnie. Zatrzymał się niespodziewanie i stanął naprzeciwko mnie. - Wczoraj miałem Ci powiedzieć, jak bardzo jesteś dla mnie ważna. Jak uwielbiam Twój uśmiech i to w jaki sposób się do mnie zwracasz. Jak cholernie za Tobą tęsknię, kiedy Cię przy mnie nie ma i jak cieszę się jak głupi, kiedy w końcu mogę z Tobą porozmawiać. Miałem Ci powiedzieć, jak słodko wyglądasz kiedy się rumienisz, a jeszcze lepiej kiedy jesteś zawstydzona. Chciałem  Ci jakoś pokazać, jakie robią na mnie wrażenie Twoje pocałunki i Twój najmniejszy dotyk. - mówił bez przerwy wpatrzony tylko i wyłącznie w moje oczy, w których pojawiły się łzy wzruszenia. Jeszcze nigdy nie słyszałam takich słów, a już w szczególności od takiego chłopka, jakim był Kendall Schmidt. - Chciałem Ci zadać jedno pytanie, ale kiedy zobaczyłem Dustina… - od razu posmutniał, kiedy wypowiedział to imię, a moje serce lekko się zacisnęło. - Wiedziałem, że się spóźniłem. I nie wiem, co mam jeszcze Ci powiedzieć, jak tylko to, że będę czekał na Ciebie, dopóki będzie trzeba, a ja na pewno nie odpuszczę. Bo nigdy się nie poddam i nie będę skreślał moich marzeń.
I jak tu po takim czymś normalnie oddychać? Byłabym chyba kosmitką, gdyby te słowa nie zrobiły na mnie żadnego znaczenia. A było zupełnie inaczej... Każdy wyraz, który wyszedł z ust Kendalla, był jedynie rozżarzonym węglem, który dokładał do wielkiego pieca, jakim było moje serce. Ciepło rozchodziło się po każdej komórce organizmu, ale za nic na świecie nie potrafiła wrócić do swoich czynności sprzed kilku minut. Nie wiedziałam co powiedzieć, co zrobić, jak się zachować... Szok ogarnął całym moim ciałem i nie chciał mnie opuścić.
- Wiem, wygłupiłem się tylko… - powiedział cicho spuszczając głowę w dół. - Ty masz przecież Dustina, który pewnie mówi Ci takie rzeczy praktycznie codziennie. Przepraszam… - przeczesał swoje włosy i zrobił kilka kroków do tyłu. - Najlepiej będzie, jeżeli pójdziesz, ale ja… - urwał na chwilę i głośno wzdychając, odwrócił się plecami do mnie. - Nie chcę widzieć jak odchodzisz, więc policzę do dziesięciu, a Ciebie już nie będzie.
Zachciało mi się śmiać, kiedy to powiedział. Ale powstrzymałam chichot i zagryzłam wargę nie wiedząc, co mam zrobić. Odejść? Po tym co od niego usłyszałam? Nigdy w życiu!
- Dziesięć...
Tylko co mogę zrobić, aby zrozumiał, że mnie i Dustina nie łączą żadne relacje, poza przyjaźnią i oczywiście rodziną?
- Dziewięć... Osiem... Siedem...
Myśl Ania, myśl!
- Sześć...
A jeżeli to jest właśnie on? Ten, który powinien zostać w moim życiu na trochę dłużej?
- Pięć...
Ale jeżeli zostanie, to na pewno jedno z nas będzie musiało niedługo odejść. Zawsze tak jest, jeżeli kogoś obdarzę zbyt większym uczuciem, niż powinnam.
- Cztery...
Bridgit kochałam jak siostrę, ale ona mnie zostawiła jak psa.
- Trzy...
Moja mama też mnie zostawiła...
- Dwa...
Co jeśli i on ode mnie odejdzie?...
- Jeden.
... Nie pozwolę na to.
- Nigdzie się nie wybieram. - powiedziałam pewnie i uniosłam wyżej głowę.
Chłopak odwrócił się w moją stronę, a smutek i zaskoczenie wymalowane na jego twarzy, dało mi do racjonalnego myślenia. On też nie chce, żebym odchodziła... Mogłam nawet dostrzec mokre ślady na policzkach po łzach, które opuściły jego oczy.
- Ponieważ, to Ty jesteś tym pierwszy, który powiedział takie słowa. - tym razem to ja przejęłam inicjatywę w mówieniu. - To Ty jesteś tym pierwszym, który mnie pocałował. To Ty jesteś tym pierwszym, który zrobił to, co ze mną zrobił i wzbudził we mnie wcześniej nieznane mi uczucia.
Podeszłam kilka kroków bliżej, aby zapewnić nie tylko jego, ale przede wszystkim siebie, że nie ucieknę jak tchórz.
- To zawsze byłeś Ty. - zapewniłam go, łącząc nasze dłonie, najmocniej jak tylko mogłam.
- A Dustin? - zapytał cicho.
- On też jest dla mnie ważny. - wyjaśniłam bez żadnych ogródek. Nabrałam dużo powietrza w płuca i w końcu postanowiłam wyjawić kilka drobnych szczegółów. - Ale pod względem rodzinnym.
Kendall podniósł na mnie wzrok, który mówił mi, że niczego nie rozumie. Sama bym na jego miejscu nic nie zrozumiała...
- Dustin i ja jesteśmy rodzeństwem. Bliźniakami. - powiedziałam z lekkim uśmiechem. - Jest moim bratem, którego kocham, ale tak jak powinno się kochać rodzinę.
- Ale... Co? - jego oddech stał się znacznie szybszy i mogłam dostrzec wiele myśli, które przelatywały przez jego głowę i miały odzwierciedlenie na zielonych oczach. Zrobiłam jeszcze jeden krok, iż staliśmy w bardzo małej odległości.
- Jutro pokarzę Ci wszystkie wyniki badań DNA i sam się przekonasz… - szepnęłam z lekkim uśmiechem.
- Ty i on… - jego wzrok był dosłownie wszędzie, ale ani na moment nie zatrzymał się na mojej osobie. Wiedziałam, że ta informacja lekko go zaskoczy, ale nie sądziłam, że może mieć aż takie efekty.
- Mhm… - mruknęłam zarzucając swoje ręce na karku chłopaka.
- To znaczy, że… - miałam wrażenie, jakbym mówił do siebie, ale ja z chęcią mogłabym posłuchać, co takiego sobie tam myśli w tej główce. W końcu na mnie spojrzał, ale tym razem oczy emanowały czystym szczęściem. - Jestem idiotą… - prychnął pod nosem.
- Nie mów tak o sobie. Skąd niby miałeś to wiedzieć?
- Zaskakujesz mnie na każdym kroku… - nachylił się nade mną i już myślałam, że mnie pocałuje, kiedy on zatrzymał się dosłownie kilka milimetrów ode mnie. - Wszystkiego Najlepszego Aniu.
I w końcu mogłam poczuć to niesamowite coś, które wypełniało mnie całą od środka. Było tego znacznie więcej. Więcej uczuć. Jakbyśmy nie widzieli świata poza sobą i zatrzymali się w miejscu. Szczerze mówiąc nie miałam nic przeciwko temu, aby tak było. Jeżeli jest on, mogę z nim iść nawet na koniec świata. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak moje życzenie szybko się spełniło. Mam tylko nadzieję, że będzie ono trwać o wiele dłużej niż każde inne.
I wszystko było piękne. Powietrze było czyste i pachnące, a wokół nas panowała noc, którą mogę zaliczyć do tych najprzyjemniejszych. Staliśmy na środku ścieżki, gdzie wokół nas piętrzyły się wysokie drzewa, a cicha muzyka, która dobiegała z wnętrza szkoły umilała nam czas. Byliśmy tylko my ubrani w balowe stroję, przygotowani do zabawy, która toczyła się obok nas. Jak w bajce...









~~~~

Justin Timberlake - Mirrors








____

Hej wszystkim! I jak? Zadowoleni z tego rozdziału, czy jeszcze nie? ;3



To raczej wszystko. Dziękuję bardzo wszystkim i widzimy się w środę!

(5 do końca.)

środa, 24 czerwca 2015

Rozdział 54 "Historia lubi się powtarzać."

If I let you know, I'm here for you, maybe you'll love yourself,
Like I love you.
~~~~~~~~~~~~~~~~

University Of California nie było już tą samą szkołą, co kilka tygodni wcześniej. Przechodząc korytarzami, miałem wrażenie, że zrobiono tu pewną selekcję, której nie można było zmienić. Wszyscy byli pogrążeni w swoich myślach i nikt nie zwracał na nikogo uwagi. Coś musiało się stać, skoro nawet Ci najgłośniejsi uczniowie siedzieli cicho pod klasami, jak myszy kościelne.
Wchodząc na korytarz, gdzie znajdowały się szafki szkolne, poczułem się jak pewien wyrzutek. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, co kiedyś było niedorzeczne. Ale jakoś wcale się tym nie przejąłem. Popularność nie była mi już do niczego potrzebna. Przechodząc obok kolejnych szafek, dotarłem w końcu do tej, która zwracała uwagę chyba każdej osoby, która tędy przechodziła. Na żółtych drzwiczkach przyklejone były czarno-białe fotografie przedstawiające uśmiechniętą i szczęśliwą dziewczynę, o długich blond włosach, których już nigdy miałem nie ujrzeć. Na podłodze stały dwa złote znicze i kilka bukietów kwiatów, które pachniały ciepłą wiosną. Podszedłem bliżej i odkleiłem jedno z wielu zdjęć, przyklejone na taśmy klejące. Uśmiech sam wkradł się na usta, widząc jak jeszcze kilka miesięcy temu Bridgit należała do grona najwspanialszych osób tej szkoły. Była tą tęczą, która chroniła University Of California przed burzami i silnymi opadami deszczu i śniegu. Wraz z jej odejściem, zniknęła też kolorowa tarcza, dając szansę na wkradnięcie się do życia szkoły wszystkiemu co złe.
- Nie mów mi tylko, że zależało Ci na tej idiotce… - usłyszałem za sobą znienawidzony przeze mnie głos, którego nie miałem okazji uchwycić przez kilka tygodni. I powiem szczerze, że były to najlepsze dni przebyte w tej szkole od trzech lat. Z wielką niechęcią odwróciłem się w stronę blondynki. I w pierwszej chwili od razu pomyślałem o Bridgit, która również miała tego samego koloru włosy. Ale szybko wyrzuciłem to porównanie, przy okazji siebie karcąc. Jak mogłem porównać kogoś tak wspaniałego, z osobą bez duszy?
- Na wielu osobach mi zależy, niestety Ty do tej listy nie należysz. - powiedziałem przez zaciśnięte zęby i przykleiłem fotografię na swoje miejsce.
- Zmieniłeś się. - jej ton głosu wskazywał na lekki podziw, co od razu mnie zaskoczyło. Jak Katelyn Tarver może komuś okazywać podziw i tą osobą nie jest ona sama?
- Co Ci do tego? - odszedłem kilka kroków dalej, dając jej do zrozumienia, że nie chce mi się z nią gadać. Jednak, odebrała to przeciwnie, niż myślałem.
- Gdzie się pojawił Schmidt, którego nie interesuje kompletnie nic, tylko czubek własnego nosa? - zapytała rozbawiona.
- Dlaczego w tym momencie mówisz o sobie używając mojego nazwiska? - odparłem z cwanym uśmiechem i doskonale wiedziałem, że ją tym rozzłościłem. Może kiedyś i bym się przejął, ale dzisiaj jestem już innym człowiekiem.
- Nie pozwalaj sobie na dużo… - syknęła, a ja prychnąłem pod nosem. Z głośnym westchnięciem stanąłem na korytarzu i odwróciłem się w stronę dziewczyny.
- Czego ode mnie chcesz? - zapytałem od razu. - Bo bez powodu do mnie nie przychodzisz...
- Widzisz? Jednak umiesz normalnie rozmawiać. - wydęła wargi i cicho zachichotała. - Jak chcesz to potrafisz.
- Do rzeczy.
- Dosyć długo mnie tutaj nie było… - teatralnie westchnęła, a ja zmarszczyłem brwi. - I z tego co widzę to wiele się zmieniło.
- Do czego zmierzasz? - skrzyżowałem ręce na piersiach, robiąc się coraz bardziej zdenerwowany.
- Jedni mówili, że wyjechałam, inni, że się wprowadziłam… - ciągnęła dalej, a ja wywróciłem oczami.
- Katelyn. - przerwałem jej wypowiedź. - Naprawdę nie interesuje mnie gdzie byłaś i co robiłaś.
- Och, doprawdy? - uniosła wysoko brwi. - A jeżeli powiem Ci, że moja nieobecność miała związek z Frankiem?
Na dźwięk tego imienia, od razu spoważniałem. Rozejrzałem się dookoła, upewniając się, że nikt nie przysłuchuje się naszej rozmowie.
- Wiem, że wiesz, że ja wiem o kilku aspektach z Twojej przeszłości. - ciągnęła dalej. - I chyba nie chcesz, żeby to wszystko wróciło, prawda?
Starałem się trzymać emocje na wodzy i nie wydrzeć się na Tarver na środku korytarza, ale naprawdę mało do tego brakowało. Ale kiedy dostrzegłem, dobrze znaną mi dziewczynę, która samotnie kroczyła po korytarzu, wiedziałem że nie mogę zrobić nic głupiego, żeby nie stracić dobrej oceny w szarych oczach Panny Smith. Katelyn odwróciła się za siebie i spojrzała w tym samym kierunku co ja.
- I jest też nasza ukochana Anna! - powiedziała entuzjastycznie. - Czyż to nie urocze? - zapytała odwrócona przodem do mnie. - Dwie tak różne osoby, których znajomość zaczęła się najgorzej jak tylko potrafiła, a kończy się tym jakże pięknym uczuciem?
Popatrzyłem na nią zaskoczony, nie rozumiejąc dokładnie o co chodzi tej parszywej gnidzie.
- Nie myśl, że jestem ślepa. - wywróciła oczami. - Ale dam Ci pewną radę… - podeszła do mnie bliżej, iż w ostateczności stała kilka centymetrów ode mnie i nachyliła się do mojego ucha. - Napatrz się póki możesz, bo nigdy nie wiadomo kiedy nadejdzie koniec… - szepnęła i szybko stanęła na swoim miejscu. - Historia lubi się powtarzać.
Odeszła ode mnie klepiąc mnie jeszcze po ramieniu i mogłem jedynie słyszeć odgłos odbijających się jej kroków na korytarzu, który w dalszym ciągu był zapełniony licznymi uczniami bez kolorów. Kiedy w końcu otrząsnąłem się z transu i przestałem powtarzać sobie słowa, jakie wypowiedziała Katelyn, spojrzałem się przed siebie, gdzie dostrzegłem stojącą Anię przy dawnej szafce Bridgit Mendler. Nie czekając dłużej, szybko do niej podszedłem i objąłem ją jednym ramieniem, w które od razu się wtuliła.
- "Żyj kolorowo." - przeczytała cicho napis znajdujący się na dużej kartce, która była przyklejona na samym środku. - Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić… - zaśmiała się pod nosem i wierzchem dłoni wytarła swoje łzy, które jeszcze nie zdołały wypłynąć na blade policzki. - Co z Carlosem? - zapytała cicho i zrobiła kilka kroków w bok, aby odejść od szafki wspomnień.
- Jeszcze nie wiem. - westchnąłem cicho. - Mam zamiar dzisiaj pojechać do niego po szkole.
- Ile czasu Ci zajęło kiedy… - urwała na moment i niepewnie na mnie popatrzyła. - Kiedy zmarła Lucy? - dokończyła cicho.
- Do tej pory nie mogę się podnieść… - przyznałem szczerze. - Dziura zostanie już do końca życia. Ale mój przypadek był inny. - powiedziałem od razu. - Ja musiałem poradzić sobie z tym sam. Bo nie chciałem nikogo do siebie dopuścić. Nie chciałem pomocy.
- Myślisz, że tak będzie z Carlosem?
- Nie. - zaprzeczyłem pewny swoich racji. - Bo Carlos ma najwspanialszych przyjaciół, którzy zawsze będą go wspierać.
- Z Tobą na czele. - odparła z lekkim uśmiechem i zatrzymała się pod salą od fizyki. - Kendall?
- Tak?
- Ten pocałunek dużo dla mnie znaczył. - powiedziała cicho i weszła do klasy, zostawiając mnie z uczuciem ulgi, szczęścia i czymś zupełnie mi obcym...

*

Dom Państwa Penów był jednym z tych tradycyjnych przytulnych miejsc, gdzie od razu na wejściu widać było perfekcję oraz dokładność w szczegółach. Nie żeby mi to przeszkadzało, albo coś w tym rodzaju, ale czasami było to strasznie przytłaczające. Dlatego, rzadko kiedy spotykaliśmy się u Carlosa. Z resztą... Pani Pena ma to do siebie, że uwielbia ciszę i spokój, a już w szczególności pod jej dachem. Puszczenie muzyki na całą głośność było jedynie marzeniem dla chłopaka.
Po krótkim przywitaniu z rodzicielką Carlosa, skierowałem się w stronę jego pokoju, gdzie podobno cały czas przebywał przyjaciel. Zapukałem cicho i nie czekając na odpowiedź, od razu uchyliłem drzwi, dostrzegając bezwładne ciało skierowane w stronę okna, przy którym siedział chłopak.
- Cześć Carlos. - przywitałem się cicho i zamknąłem za sobą drewnianą powłokę. Tylko na chwilę odwrócił się w moją stronę i ponownie zwrócił wzrok w stronę okna. To będzie ciężki orzech do zgryzienia...
Usiadłem na plastikowym krześle na kółkach i odchyliłem głowę do tyłu, aby móc przez chwilę dobrze zastanowić się, od czego mógłbym zacząć rozmowę. Pytanie "Co u Ciebie?" było chyba najgorszym wyjściem z całej tej niezręcznej sytuacji.
- Nie umiem o niej zapomnieć… - odezwał się w końcu, a ja zaskoczony zmieniłem pozycję na krześle i czekałem na dalsze wyznania. - Nie potrafię… - pokręcił głową z zrezygnowania i mogłem dostrzec kilka łez spływających na policzkach. Czemu ludzie zawsze muszą płakać w mojej obecności?
- Więc tego nie rób. - odparłem poważnie. - Dlaczego masz zapominać o kimś, dzięki komu byłeś szczęśliwy?
- To jest trudne… - chlipnął pod nosem.
- Wiem Carlos… - głośno westchnąłem i podniosłem się z krzesła. - I nie mogę Ci obiecać, że później będzie łatwiej.
- Kochałem ją. - wyznał z lekkim uśmiechem. - Tak szczerze.
- Wierzę Ci.
Usiadłem obok niego na łóżku i patrzyłem w tym samym kierunku co chłopak, próbując dostrzec coś innego, niż tylko kilka domów z tymi samymi dachami i kominami.
- Zazdroszczę Ci. - szepnął po dłuższej chwili, a ja zmarszczyłem brwi ze zdziwienia. - Masz kogoś, komu możesz codziennie mówić, co do tej osoby czujesz. Możesz zrobić dla niej wszystko, a ona dla Ciebie.
- Nie rozumiem, o czym Ty mówisz… - mruknąłem kręcąc głową.
- Bridgit miała rację. - ciągnął dalej. - Nim pojmiesz czym jest miłość, wszyscy będą doskonale wiedzieć, komu chcesz ją wyznać. - pociągnął kilka razy nosem, a ja dokładnie analizowałem słowa chłopaka. Czy tak to właśnie wygląda? Wszyscy wiedzą, tylko jak zwykle nie ja?
- Kochasz ją, prawda? - zapytał z lekkim uśmiechem.
- Ja… - urwałem zdezorientowany otwartością Carlosa. - Ja nie wiem co to jest...
- Nikt tego nie wie. - chłopak wzruszył niewinnie ramionami i oblizał swoje wargi. - Coś do niej czujesz, ale nie wiesz co. A ja myślę, że Ty po prostu boisz się przyznać przed sobą, że darzysz ją o wiele mocniejszym uczuciem, niż na początku zamierzałeś.
- Boję się, że mnie zostawi… - przyznałem się w końcu do moich najgorszych obaw. - Jak każda osoba, na której mi zależało.
- I najlepszym wyjściem z tej sytuacji jest cierpienie? - zapytał zaskoczony.
- A co mam innego zrobić?
- Gdybym ja się nie odważył powiedzieć Bridgit co do niej czuję, przed tym jak odeszła, miałbym wyrzuty sumienia, że nie powiedziałem jej czegoś, co było dla mnie bardzo ważne. Ale kiedy wiem, że ona również czuła to samo co ja do niej, mogę być nawet szczęśliwy. - i jakby na potwierdzenie tych słów szerzej się uśmiechnął. - Bo wiem, że zmarła kochając tylko i wyłącznie mnie.
- Ona i tak wybierze zawsze Dustina… - powiedziałem zrezygnowany.
- Jeżeli dalej będziesz tak mówić, to na pewno tak będzie. - prychnął pod nosem.
- Więc co mam robić?
- Wszystko, aby zobaczyła, że zależy Ci na niej. - podniósł się z materaca i podszedł do biurka, gdzie stał mały kalendarzyk, który kartkował licząc dni. - Zawrzyjmy pewną umowę.
- Umowę? - zmrużyłem oczy.
- Do balu wiosennego zostały ponad dwa tygodnie. Przez ten czas masz zrobić wszystko, aby Ania wybrała Ciebie.
- Zaprosiłem ją na ten bal. - pochwaliłem się wypinając dumnie pierś do góry. - I zgodziła się ze mną iść.
- Połowa sukcesu za nami!
Uśmiechnąłem się szeroko, zdając sobie sprawę, że nie wszystko jest stracone. Że jeszcze może się wiele wydarzyć. Ale jedno jest pewne: na pewno się nie poddam. Będę walczył i wiem, że tą walkę wygram. I będę jeszcze szczęśliwy. Razem z Anią.
- Dzień przed balem masz do niej pójść i powiedzieć jej wszystko, co do niej czujesz. - powiedział jeszcze, opierając się o blat biurka. - I następnego dnia mam się dowiedzieć od innych uczniów, że niejaka Ania i Kendall są razem.

*

Nigdy nie lubiłem sobie planować przyszłości. Zawsze uważałem, że było to kompletnym idiotyzmem, aby wiedzieć dokładnie którego dnia i o której godzinie co będę robić. Jednak te dwa tygodnie, musiałem sobie jak najlepiej rozpracować, aby były one idealne.
Pamiętam doskonale, kiedy poszliśmy razem do kina na jakąś beznadziejną komedię, ale nas to praktycznie nie obchodziło. Pamiętam jak poszliśmy na spacer z Caroline, która niedawno z powrotem wróciła do Państwa Smith. Pamiętam też nasz wspólny wypad do pizzerii, gdzie kłóciliśmy się nad wyborem dania. W końcu udało nam się dojść do kompromisu i zamówiliśmy dwie małe pizzy o różnych smakach. Doskonale pamiętam naszą drogę do cmentarza, gdzie tym razem odwiedziliśmy trzy groby, a nie tak jak poprzednio, dwa. Pamiętam też marudzenie dziewczyny, kiedy nie wiedziała jaką ma sukienkę założyć na bal. I jej słodki rumieniec, kiedy powiedziałem jej dosyć oklepany, ale za to z jakim skutkiem tekst, dotyczący jej wyglądu. Pamiętam też naszą wieczorną rozmowę przez telefon, kiedy to obydwoje patrzyliśmy się w księżyc i próbowaliśmy przekazać dosłownie wszystko, za pomocą wzroku. Mam nadzieję, że odczytała moją wiadomość bez żadnych problemów. Pamiętam jak się wtedy kłóciliśmy, kto pierwszy ma zakończyć połączenie. I przegrałem tylko i wyłącznie dlatego, że Ania usnęła z telefonem przy uchu. I wtedy powiedziałem te słowa, które zamierzam je powiedzieć, za kilka minut. I pamiętam też, jak przebywałem na zajęciach, które prowadziła dla dzieciaków. Moje szczęście nie mogło się z nikim równać, kiedy dowiedziałem się o kilkudniowym wyjeździe Dustina z jego rodzicami. Mogliśmy bez problemowo spotkać się praktycznie codziennie i nie musiałem oglądać rozzłoszczonej miny Dustina.
I kiedy nadszedł ten dzień, kiedy miało się wszystko rozstrzygnąć i wyjść na jaw, byłem strasznie zdenerwowany. A już w szczególności, kiedy stałem w kwiaciarni i błagałem w myślach, aby starsza kobieta zrobiła jakiś piękny, ale też skromny bukiet kwiatów. Moje drżące dłonie mógł chyba każdy zobaczyć, kiedy płaciłem za kolorową wiązankę, z którą udałem się do studia tanecznego, gdzie Ania miała swój trening. Mój uśmiech był jedynie przykrywką dla rosnącego stresu w mojej głowie, która co i rusz podsuwała mi dręczące pytania.
A jak mnie wyśmieje?
Jak się nie zgodzi?
Odmówi?
Co zrobię?
A jeżeli powie, że Dustin już mnie uprzedził?
Co wtedy?
To naprawdę nie było ani trochę łatwe...
Zatrzymując się pod salą, gdzie dziewczyna powinna przygotowywać swoje układy do zawodów, doszły do mnie dwa głosy, które śmiały się bardzo głośno. Jeden należał z pewnością do Ani, a drugi? Dustin?
Uchyliłem delikatnie drzwi, aby dokładnie dojrzeć, co takiego wyprawia się w lustrzanym pomieszczeniu. Moje przypuszczenia okazały się jednak prawdziwe i w środku był czarnowłosy, który cały czas trzymał Pannę Smith w tali i mocno się do niej przytulał. Ja też tak robiłem, kiedy dziewczyna stawała przed półkami w swojej garderobie. Ale miałem wrażenie, że tylko nasza dwójka może tak idealnie ze sobą wyglądać. Jednak Ani nie robiło różnicy z kim się spotyka i jak się zachowuje. Wyglądali na szczęśliwych, kiedy Belt podniósł dziewczynę wysoko do góry, na co tamta z zaskoczenia wręcz pisnęła. Wyglądali ze sobą niemal idealnie. A co najważniejsze - byli ze sobą szczęśliwi...
Dopiero po jakimś czasie dziewczyna spojrzała się w stronę drzwi, gdzie stałem jak ten idiota, trzymając w ręku bukiet kwiatów. Wyglądałem pewnie żałośnie, z tymi chwastami i poważną miną, która ani odrobinę nie odzwierciedlała mojego samopoczucia. Byłem zły. Zły na siebie, że tak późno doszedłem do kilku bardzo ważnych spraw. Byłem smutny, bo wiedziałem, że już nigdy nie odnajdę własnego szczęścia. I na samym końcu byłem zazdrosny...
- Kendall? - stanęła w miejscu i szerzej się uśmiechnęła. - Co Ty tutaj robisz?
Bez odpowiedzi wszedłem głębiej do sali i popatrzyłem to na zdezorientowanego Dustina, to na szeroko uśmiechniętą Anię i nie umiałem dokonać wyboru, który widok jest dla mnie gorszy. Wziąłem głęboki wdech i pomału wypuściłem powietrze z płuc.
- Kochasz go? - zapytałem cicho zamykając oczy.
- Co takiego? - odezwała się zaskoczona.
- Pytam się, czy go kochasz. - powtórzyłem pytanie i odważyłem się uchylić powieki.
- O czym Ty...
- Tak. - przerwał jej w połowie zdania Dustin, który objął brunetkę ramieniem. - Ja kocham ją, a ona mnie.
I te kilka słów wystarczyło, abym poczuł się jak kompletne gówno. Po raz kolejny straciłem sens życia w przeciągu kilku sekund. Znowu odebrano mi cząstkę szczęścia. Cząstkę powodu do życia.
Nie panując nad emocjami, rzuciłem bukietem kwiatów o podłogę, a sam szybko wybiegłem z sali, a później z budynku. Nawet nie zauważyłem kiedy z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Łzy smutku i nieszczęścia. Nieszczęścia spowodowanym przez osobę, w której chyba się zakochałem...











~~~~
One Direction- Little Things









____

(6 do końca.)