And love is blind and that I knew when,
My heart was blinded by you.
~~~~~~~~~~~~~~
Jeszcze nigdy nie sądziłem, że wczesne pobudki mogą być, aż tak przyjemne. Ranne wstawanie kojarzyło mi się od razu z dużą kawą i zepsutym humorem do końca dnia. Ale kiedy standardowo obudziłem się o godzinie szóstej, byłem po raz pierwszy szczęśliwy, że postanowiłem wrócić do rzeczywistości nieco wcześniej, niż moja towarzyszka. Widząc drobne ciało Ani, która była mocno we mnie wtulona, nie mogłem inaczej postąpić jak lekko się uśmiechnąć i jeszcze bliżej ją do siebie przyciągnąć.
Zastanawiałem się, czy Ania tak blisko mnie leżała ze względu na niską temperaturę, która panowała w pokoju, czy może dlatego, że jednak coś dla niej znaczę? Na to pytanie nie potrafiłem sam odpowiedzieć, ale postanowiłem trzymać się wersji drugiej. Delikatnie głaskałem jej włosy, które oczywiście były roztrzepane na wszystkie strony świata. Blade światło jakie przechodziło przez okna, muskało jasne policzki, na których pojawiła się gęsia skórka.
Nie mogłem się ruszyć, aby nie wybudzić dziewczyny i byłem zmuszony do leżenia w jednym łóżku dopóki tamta się nie obudziła. I szczerze mówiąc, wcale mi to nie przeszkadzało. Nasza wczorajsza rozmowa odbijała mi się echem po głowie, przez co musiałem głośno westchnąć. Dlaczego nie dała mi dojść do słowa? Dlaczego nie pozwoliła, abym powiedział jej... No właśnie, co niby miałem jej powiedzieć?
- Nad czym tak dumasz? - cichy i zmęczony głos doszedł do moich uszu i gdybym mógł, to odtwarzałbym go sobie cały czas w głowie. Spojrzałem na dziewczynę, która próbowała przyzwyczaić się do jasnego światła, mrużąc przy tym swoimi powiekami.
- Nad życiem. - odpowiedziałem szeptem i schyliłem głowę do jej ust, aby złożyć na nich lekki pocałunek. Poczułem jak się uśmiecha i z największą delikatnością oddała pocałunek. - Hej. - przywitałem się, będąc w niewielkiej odległości.
- Cześć. - jej oczy wyrażały zmęczenie, ale wydawało mi się, że też odrobinę szczęścia. Taką miałem nadzieję.
- Wszystko w porządku? - zapytałem chowając kosmyk jej włosów za ucho.
- Trochę mnie głowa boli… - mruknęła niezadowolona, na co parsknąłem śmiechem. - Dzisiaj też ze mną śpisz. - powiedziała stanowczo.
- Cieplej?
- I to jak… - od razu wtuliła się w moje ciało, wygodnie układając się na ramieniu. - Dlaczego tutaj przyjechaliśmy? - zapytała.
- Już o to pytałaś. - zmarszczyłem brwi, przypominając sobie naszą wczorajszą rozmowę.
- Ale nie dostałam jasnej odpowiedzi. - mruknęła niezadowolona.
- Dustin powiedział mi, że nie da rady podnieść i siebie i Ciebie po tym, co się stało. - głośno westchnąłem na wspomnienie naszej dyskusji na ten temat. - Prosił mnie, aby zabrał Cię jak najdalej, abym mógł się Tobą zaopiekować. - ciągnąłem dalej. - Chłopaki mają zająć się Carlosem.
Dziewczyna zamilkła na dłuższy moment i miałem wrażenie, że właśnie przypominała sobie, dlaczego w ogóle ją tutaj zabrałem. Z jakiego powodu musiała się znaleźć jak najdalej od swojego domu. Wiem, że nie było jej łatwo. Ale tak samo jak ona, ja też cierpiałem i to z o wielu więcej rzeczy, niż Ania. Ale oprócz cierpienia był jeszcze strach, który znacznie się nasilał. Bałem się, że zamiast być podporą dla dziewczyny, sam się załamię i ktoś będzie musiał mi pomóc. Nie mogę pokazać, że jestem słaby. Muszę wytrzymać emocjonalnie, aby dać do świadomości Ani, że może na mnie liczyć.
- Czas wstawać. - powiedziałem po chwili, na co usłyszałem głośny jęk niezadowolenia. - Nie ma marudzenia!
- Mamy jakieś plany na dzisiaj? - zapytała z twarzą ukrytą w poduszce.
- Niech pomyślę… - wydąłem usta i spojrzałem się w górę, żeby chociaż wyglądać, że myślę. - Nie mieć żadnych planów. - zaśmiałem się pod nosem i spojrzałem na dziewczynę, która w dalszym ciągu nie zmieniła swojej pozycji na łóżku. - Idź do łazienki i się ogarnij, a ja zrobię coś do jedzenia.
Podniosłem się od razu z materaca i wręcz zatrzęsło mnie z zimna, kiedy odkryłem się kołdrą, zostawiając odkryte ręce na przywitanie się z zimnym powietrzem.
Wchodząc do kuchni przetarłem zmęczoną twarz ręką i pierwsze co, to wstawiłem wodę na poranną kawę. Najchętniej to poszedłbym pod prysznic, ale w domku była tylko jedna łazienka, którą aktualnie zajmowała Ania. Otworzyłem lodówkę i wyjąłem z niej potrzebne składniki do zrobienia szybkiego śniadania. Miałem tylko nadzieję, że dzisiaj nie będę musiał wyrzucać jedzenia, tak samo jak wczoraj i dziewczyna w końcu coś zje. Kiedy kończyłem kroić pomidory, do pomieszczenia weszła Ania, ubrana w czarne leginsy i szarą bluzę przez głowę. Jej wilgotne włosy związała w koka na czubku głowy, z którego standardowo wychodziły po szczególne krótkie kosmyki.
- Zjesz dzisiaj ze mną? - zapytałem niepewnie obserwując, jak dziewczyna wolnym krokiem podchodzi do blatu, przy którym stałem.
- Nie jestem głodna… - mruknęła odwracając ode mnie wzrok.
- Aniu, musisz coś zjeść. - powiedziałem stanowczo.
- Powiedziałam, nie jestem głodna. - warknęła wywracając oczami i usiadła do stołu, gdzie stał już talerz z kilkoma kanapkami.
- Szkoda tylko, że tak samo jak Ty, ja Ciebie też nie słucham. - prychnąłem pod nosem i postawiłem przed nią kubek z gorącą kawą. Postawiłem krzesło dokładnie naprzeciwko niej i na pusty talerz położyłem jedną z kanapek.
- A teraz trochę się zabawimy. - podsunąłem talerz pod brodę Ani i chwyciłem kromkę chleba, którą naprowadzałem prosto do ust dziewczyny. - Leci samolocik, leci...
- Jesteś żałosny i… - nie zdążyłem powiedzieć nic więcej, bo kanapka wylądowała prosto w jej otwartej buzi. Mogłem przybić sobie piątkę, za swój genialny pomysł.
- Grzeczna dziewczynka. - pochwaliłem ją, kiedy połknęła porcję. - Samolot z Londynu podchodzi do lądowania… - ponownie naprowadziłem resztę kanapki do jej ust, ale tym razem bez żadnych słów dziewczyna otworzyła buzię i ugryzła kolejny kęs. - No i widzisz? To nie jest wcale takie trudne.
- Zamknij się. - syknęła i zmarszczyła nos.
- Co takiego powiedziałaś? Że chcesz jeszcze? - zignorowałem jej słowa i przystawiłem rękę do ucha. - W takim układzie kolejny samolot leci w Twoją stronę, tym razem prosto z gorącej Hiszpanii. - nie czekając na jej reakcję wręcz wepchnąłem siłą resztę kanapki, która została mi w ręku. Powinienem dostać medal za karmienie prawie dorosłej dziewczyny...
- Mam Cię dalej karmić, czy sobie już poradzisz? - zapytałem, kiedy wzięła swoją kawę.
Dziewczyna nie odpowiedziała, ale zamiast tego sama sięgnęła do dużego talerza i złapała kolejną kromkę chleba prosto do swoich ust. Zadowolony ze swoich czynów rozsiadłem się wygodnie na krześle i sam wziąłem się za jedzenie śniadania. Dustin powinien być mi wdzięczny, że w końcu nakłoniłem Anię do jedzenia. Żeby tylko z obiadem poszło tak samo gładko, jak teraz.
- Idź się ogarnij, a ja tutaj posprzątam. - odezwała się, kiedy wszystkie kanapki zniknęły z talerza. W odpowiedzi kiwnąłem głową i podniosłem się z siedzenia i udałem się prosto do mojej sypialni, z której wziąłem czyste ubrania, po czym poszedłem do łazienki. Dopiero kiedy stanąłem pod strumieniem wody, zdałem sobie sprawę, jak moje mięśnie były spięte. Nie wiedziałem tylko dlaczego aż tak bardzo się denerwowałem...
Kiedy doprowadziłem siebie do porządku wyszedłem z łazienki i przetarłem ręcznikiem mokre włosy, które opadały na moje czoło i zasłaniały mi oczy. Z salonu doszedł do mnie głos brunetki, która rozmawia chyba z kimś przez telefon. Z ciekawością wszedłem do pomieszczenia i uważnie obserwowałem dziewczynę, która krążyła tam i z powrotem, trzymając przy uchu telefon.
- Jest naprawdę dobrze… - mówiła do telefonu. - A co u Ciebie słychać?... Co z Carlosem?... Aha... Rozumiem... Nic mi nie jest... Kendall mnie cały czas pilnuje… - głupio mi było słuchać jednostronną wymianę rozmowy, ale mogłem spokojnie domyślać się, o czym rozmawia dziewczyna. Odwróciła się w moją stronę i głośno westchnęła. - Tak, stoi koło mnie... Już Ci go daję… - wyciągnęła w moją stronę jej telefon, który z niechęcią przyłożyłem do ucha. Ania pokazała mi ręką, że idzie do łazienki, na co kiwnąłem głową.
- Tak? - zapytałem niepewnie.
- Co z nią? - smutny i poważny głos Dustina był chyba rzadkim dźwiękiem dla moich uszu.
- Wczoraj było dosyć ciężko. - westchnąłem na samo wspomnienie. - Wieczorem nieco się rozluźniła, a dzisiaj jest już znacznie lepiej.
- Jadła coś?
- Z wielkim oporem kilka kanapek rano.
- To i tak dobrze… - odetchnął jakby ulgą, na co mimowolnie się lekko uśmiechnąłem. Z łazienki dobiegł dźwięk suszarki do włosów, którą pewnie Ania teraz używa. - Kiedy zamierzasz przyjechać?
- Nie mam pojęcia. - mruknąłem i wzruszyłem ramionami, dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że przecież nie zobaczy moich gestów. - Może za trzy, cztery dni. A jak się Wy trzymacie?
- James i Logan są załamani. Ale na pewno nie tak, jak Carlos.
- Co z nim? - martwiłem się o Pene. Nigdy nie wiadomo co może sobie zrobić...
- Siedzi u siebie w pokoju i nawet nie ma mowy, żeby stamtąd wyszedł. Już o pójściu do szkoły nie wspomnę. James i Logan pozbierali się na tyle, żeby tam iść.
- A Ty? - zapytałem z czystej ciekawości. Po drugiej stronie zapadła cisza i nie wiedziałem, co takiego zwiastowała...
- W przeciwieństwie od Was, znałem ją o wiele dłużej, więc chyba nie muszę mówić, jak się czuję… - prychnął do słuchawki, a ja zagryzłem wargę. Szum z łazienki ucichł i zaraz dziewczyna wyszła z pomieszczenia, ale zamiast przyjść do salonu, otworzyła tylne drzwi i wyszła na zewnątrz. Mam tylko nadzieję, że nie będę musiał jej szukać... - Jest ciężko. Nawet bardzo. Ale staram się zrobić wszystko, żeby się podnieść. Jutro zamierzam iść do szkoły.
- To dobrze.
- Dostałem wiadomość od Grega, że organizowany jest już bal wiosenny. Odbędzie się on dokładnie dwudziestego szóstego kwietnia.
- Bridgit chciała, żebyśmy na niego poszli… - powiedziałem cicho, przypominając sobie jedną z wielu próśb złożonych dawnej przyjaciółki.
- Wiem. Ale nie wiem, czy dam radę. - ponownie głośno westchnął, a ja z zrezygnowania przetarłem czoło. - To wszystko dzieje się jak w pieprzonym filmie...
- Przynajmniej mam szansę po raz pierwszy zagrać główną rolę.
- Taa... Dobre to niż nic. Muszę już kończyć. Powiedz Ani, że może dzwonić kiedy tylko chce.
- Jasne. - i tak jej nie przekażę. Jeszcze czego, będzie dzwonić do Dustina, kiedy to ja mogę jej pomóc. Niech się Dustin w dupę pocałuje.
- Pilnuj jej tam. - powiedział jeszcze poważnie, na co wywróciłem oczami.
- A Ty zajmij się Carlosem.
- Na razie.
Rozłączyłem się już bez pożegnania i położyłem telefon na stoliczku. Moje myśli krążyły wokół przyjaciół którzy zostali w Los Angeles. Wiedziałem, że Henderson i Maslow lepiej sobie poradzą, niż Pena, ale i tak strasznie się o nich martwiłem. A w szczególności o Carlosa... Nigdy przecież nie wiadomo jak zachowa się człowiek, po stracie kogoś bliskiego. A co najgorsze, on ją chyba na prawdę kochał... Z resztą, skąd niby mogę to wiedzieć? Nie wiem, jak zachowuje się osoba zakochana, co robi i jak myśli. I szczerze mówiąc to nawet nie chcę wiedzieć...
Podszedłem do okna i w oddali dostrzegłem drobną postać siedzącą koło starego dębu. Założyłem moje buty i ruszyłem w stronę lekkiego wzgórza, z którego widok ciągnął się na wielkie jezioro. To zabawne, że Ania siedzi właśnie tam, gdzie zazwyczaj spędzałem czas z Kevinem. Korona drzewa dawała idealne schronienie od gorącego słońca, ale też nie zasłaniała białych chmur, które formowały się w różne kształty.
Bez słowa zająłem miejsce obok dziewczyny, która patrzyła się w dal. Widok był przepiękny i nawet ja - chłopak, który nie potrafi dostrzec piękna Matki Natury, mogę przyznać, że bardzo mi się tutaj podobało. Słońce piętrzyło się w dalszym ciągu do góry i dawało kojące ciepło, a jego promienie odbijały się w wodzie. Można było usłyszeć śpiew ptaków, które schroniły się w gałęziach dębu, a do nozdrzy dochodził zapach kwitnących kwiatów. Wiosna przychodziła wielkimi krokami, a po mroźnej zimie nie było ani śladu. Szkoda tylko, że widok budzącego się do życia świata jest widoczny tylko dla nielicznych... A może Bridgit też to wszystko widzi? I może ma o wiele lepszy widok niż my? Skubana, pewnie zarezerwowała sobie miejsce w pierwszym rzędzie w niebie i zajada prażoną kukurydzę...
- Pięknie tu… - szepnęła w końcu dziewczyna. - Co to za jezioro?
- Quassapaug. - odpowiedziałem od razu.
- Co mówił Dustin?
- Nic ważnego. - wzruszyłem ramionami, aby pokazać brak zainteresowania tą osobą. Jest piękna pogoda, otacza nas przyjemna cisza, a dokoła nas latają pierwsze kolorowe motyle, a ta jak zwykle musi to wszystko zepsuć pytaniem o nienawidzoną przeze mnie osobę. - Za kilka tygodni jest Bal Wiosenny.
- Bridgit chciała, żebyśmy na niego poszli. - powtórzyła moje słowa, które skierowałem do Dustina, lekko przy tym się uśmiechając. - Obiecaliśmy jej to… - dodała szeptem.
- Wiem o tym… - a ja złożyłem jeszcze milion innych obietnic, które mam nadzieję, że uda mi się spełnić. - A ja dotrzymuję słowa. - zapewniłem nie tylko ją, ale też i siebie. Muszę zrobić wszystko, o co prosiła mnie zmarła przyjaciółka. I już wiem, że to nie będzie takie proste jak wydawało się na początku...
- Masz ochotę na spacer? - zapytałem niepewnie, kiedy w mojej głowie pojawił się pewien pomysł.
- Czemu nie...
Podniosłem się z trawy i podałem dziewczynie ręce, aby pomóc jej wstać. W ciszy i ze splecionymi dłoniami doszliśmy do domku, w którym każde z nas przebrało się w inne ubrania i zostawiliśmy nasze telefony komórkowe, aby przez chwilę odpocząć od tych urządzeń. Dokładnie zamknąłem drzwi wejściowe, sprawdzając dwa razy, czy aby na pewno stare zamki wytrzymają jeszcze trochę. Ale skoro przez tak wiele czasu nikt tutaj nie przychodził, to raczej i teraz to miejsce zostanie ominięte szerokim łukiem.
Weszliśmy na leśną ścieżkę i ani na moment nie puściliśmy naszych rąk, co wcale mi nie przeszkadzało. Dla przechodniów, których od czasu do czasu mijaliśmy, wyglądaliśmy pewnie jak typowa para nastolatków, zakochanych w sobie po uszy, ale prawda zostanie tylko dla naszej dwójki. Ponownie zacząłem się zastanawiać nad naszymi relacjami, które były strasznie skomplikowane. Ale zdążyłem się już przyzwyczaić, że w naszym życiu nic nie idzie prosto i bez żadnych problemów.
- Twoi rodzice wiedzą, że tutaj jesteśmy? - zapytała po chwili kilkuminutowym spacerze, który w dalszym ciągu przebywaliśmy w ciszy.
- Tak naprawdę, to moja mama dała mi pomysł, żeby tutaj przyjechać. - wyjaśniłem cicho.
- Twoja mama? - zmarszczyła czoło ze zdziwienia. - To kto jeszcze wiedział o tym wyjeździe?
- Dużo osób… - odpowiedziałem niechętnie, doskonale wiedząc, do czego ta rozmowa prowadzi. - Pan Daniel i Pani Jade, Twoja gosposia, która chyba pomagała Dustinowi w pakowaniu Twojego bagażu. James i Logan na pewno, ale nie wiem czy Carlos też. No i jeszcze Claudia i moi rodzice. - wymieniłem wszystkich po kolei, nie chcąc niczego ukrywać przed dziewczyną. To była jedna z wielu obietnic złożonych Bridgit, kiedy leżała na łożu śmierci. Nie mogę okłamywać Ani. Muszę zawsze mówić prawdę, nawet wtedy, kiedy bywa ona potwornie bolesna. Ale Bridgit nie wspominała nic na temat uczuć...
- A ja jak zwykle nic… - mruknęła pod nosem, wyraźnie niezadowolona tym, co powiedziałem.
- Gniewasz się? - zapytałem niepewnie.
- Sama nie wiem...
- Jeżeli mamy brnąć w te sprawy, to Ty wcale nie byłaś lepsza, jeśli chodzi o mówieniu o ważnych rzeczach. - zauważyłem podnosząc wyżej głowę, dumny z mojej jeszcze dobrej pamięci.
- Co takiego? - popatrzyła się na mnie z wymalowanym zdziwieniem.
- Mam Ci przypomnieć, że jako jedyny nie dostałem żadnej informacji na temat waszych zawodów?
- Aaa... O to Ci chodzi… - spuściła od razu wzrok w ziemię i zaczęła kopać malutki kamyk, który wszedł pod jej drogę. - Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
- I dobrze. Bo nie musisz się tłumaczyć.
Ponownie spojrzała się na mnie, przy okazji gubiąc swój kamyczek, który kopnęła zbyt mocno, że powędrował aż do lasu.
- Gdybym wiedział, że wyjeżdżasz, nie mógłbym się pożegnać z Tobą w taki sposób, jaki to zrobiłem. - uśmiechnąłem się na sama wspomnienie sprzed kilku tygodni. Dziewczyna od razu się speszyła, odwracając ode mnie wzrok, przez co cicho zachichotałem pod nosem. Przyciągnąłem ją do siebie ramieniem, zatrzymując naszą dwójkę na środku drogi i złożyłem delikatny pocałunek na miękkich ustach Ani. Z początku była nieco zaskoczona moim zachowaniem, ale na szczęście długo to nie trwało. Za każdym razem, kiedy nasze usta łączyły się w jedność, czułem te dziwne iskry rozchodzące się po całym ciele. To było zbyt wspaniałe uczucie, żeby je przerywać, ale za każdym razem kiedy proszę o dłuższą chwilę, niestety Ania musi się ode mnie odsunąć. Tak było i w tym przypadku.
W dalszym ciągu staliśmy na środku drogi, spleceni w własne ramiona i patrząc sobie w oczy. Nie wiem, na czym polegają uczucia. Nie wiem, jak mam je ukazać drugiej osobie. Ale gdybym to potrafił, pokazałbym Ani co do niej czuję. Tylko... Ja nie wiem co to takiego jest...
- Zostań moim osobistym odwracaczem uwagi… - szepnąłem prosto w jej usta, na co zaśmiała się pod nosem.
- A Ty moim… - odpowiedziała niepewnie i ponownie złączyła nasze usta w słodkim pocałunku.
*
Ciemność, jaka nas ogarniała, nie należała do tych strasznych. Może dlatego, że nie było aż tak ciemno, że można było się bać. Ale nie można czuć strachu, przy kimś, przy kim jest się prawdziwym sobą. Bo nie ma już się czego bać. Ania odkryła moją prawdziwą osobę i za wszelką cenę próbowała ją utrzymać jak najdłużej. Nie sprzeciwiałem się. Chciałem być tym kim byłem kiedyś. Kiedy byłem z Lucy... Ale nie mam zamiaru wspominać o Lucy, bo jej już nie ma. Za to jest Ania.
- Nie jest Ci zimno? - zapytałem już po raz setny tego wieczoru, ale za każdym razem dziewczyna przecząco odpowiadała.
- Jest dobrze. - szepnęła i jeszcze bardziej wtuliła się w mój tors. "Dla mnie jest idealnie."
- Jeszcze nigdy nie widziałem aż tylu gwiazd… - przyznałem wpatrując się w poszczególne punkciki na ciemnym sklepieniu, pod którym leżeliśmy. Otuleni w ciepłe koce i od czasu zajadaliśmy wiosenne owoce, które udało mi się jeszcze zdobyć w pobliskim warzywniaku, oglądaliśmy jasne gwiazdy, świecące o wiele mocniej, niż zazwyczaj.
- Tam jest moja mama. - Ania wskazała palcem na jedną z największych kropek, wokół której tworzył się jasny pierścień.
- Jest piękna. - przyznałem zgodnie z prawdą. Wyróżniała się na tle innych punkcików, które były praktycznie identyczne i niczym nie różniły się od miliona innych. Ale gwiazda Katherine Covenant była wyjątkowa.
- Obok niej są jeszcze dwie inne. - zauważyłem mrużąc oczy, aby mieć lepszy widok na mało widoczne ciała niebieskie.
- To Bridgit i Kevin. - wyjaśniła od razu. - Przyciągnęła ich do siebie.
- Na pewno będzie się nimi dobrze opiekować. - zapewniłem ją ściskając lekko jej ramię, aby czuła, że nadal jestem koło niej.
- Myślisz, że Bridgit jest szczęśliwa? - zapytała podnosząc swoją głowę, aby móc na mnie spojrzeć.
- Z pewnością tak jest. - odpowiedziałem od razu.
- Więc ja też jestem...
- Ania? - zacząłem niepewnie, nie wiedząc jak ją zapytać o jedną z ważnych dla mnie rzeczy, które obiecałem naszej przyjaciółce.
- Co się stało?
- Złożyłem komuś pewną obietnicę… - powiedziałem cicho, mając nadzieję, że w połowie mojej wypowiedzi nie zacznę się jąkać. - I muszę zrobić wszystko, aby ją wypełnić.
- Co to takiego? - zapytała z lekkim uśmiechem. Gdyby tylko wiedziała, co przechodzi mi teraz przez głowę, jej uśmiech zniknąłby tak samo szybko, jak się pojawił.
- Czy Ty… - urwałem zaciskając wargi ze zdenerwowania. - Czy chciałabyś... Może... Wiem, że to głupi pomysł, ale… - zacząłem się plątać w własnych słowach, na co dziewczyna cicho zachichotała. W przeciwieństwie do niej, mi nie było wcale do śmiechu.
- Weź głęboki wdech i po prostu to z siebie wyrzuć. - powiedziała z uśmiechem. Nabrałem dużo powietrza w płuca i to był jedyny moment, żeby zadać to przeklęte pytanie.
- Czy pójdziesz ze mną na bal wiosenny?
*
Wracając do Los Angeles byłem świadomy kilku bardzo ważnych spraw. Ale większość z nich nie mogły opuścić moich ust. Musiałem być co do tego absolutnie pewien i nie chcę niczego mówić pochopnie. Nawet w myślach.
Wracając do Los Angeles wiedziałem, że teraz wszystko ulegnie zmianie. Nawet to cudowna dziewczyna, która nie może oderwać wzroku od szyby. Może ona tego jeszcze nie wie, ale ja jestem absolutnie pewien, że nic już nie będzie takie same jak kiedyś. Tylko, czy to "kiedyś" mam uwzględnić do tych kilku dni spędzonych tylko we dwójkę, czy może do czasu kiedy jeszcze wszyscy byliśmy razem. Kiedy jeszcze Bridgit żyła...
Wracając do Los Angeles czułem pewną pustkę. Jakbym daleko za sobą zostawił cząstkę siebie, która próbuje dogonić mój samochód, ale na drodze napotyka kontrolę drogową. Niestety jezdnia jest jednokierunkowa i nie mogę się po nią wrócić, nawet przy największych chęciach. Po prostu czułem, że ona musi tam zostać.
Wracając do Los Angeles byłem pewien, że stanie się coś złego. I wiedziałem też, że ja nic nie mogłem zrobić, aby było inaczej.
- Co teraz będzie? - zapytała cicho dziewczyna, która w dalszym ciągu uporczywie patrzyła się w widoki za szybą. Gdybym tylko mógł, zmusiłbym ją do spojrzenia na mnie, ale to mogłoby się skończyć niemałą kolizją samochodową... Ania rzadko kiedy patrzy mi się w oczy, a kiedy to robi, to i tak są to zwykłe ułamki sekund. Nie mam pojęcia czemu tak jest, ale chciałbym to zmienić. Chcę widzieć jej zielone oczy, z których można dosłownie wszystko wyczytać.
- Chciałbym znać odpowiedź na to pytanie… - mruknąłem cicho.
Bałem się. Najzwyczajniej na świecie się bałem. Nie wiedziałem, co będzie jutro. Nawet nie maiłem pojęcia, co będzie jeszcze dzisiaj! A teraz? Teraz też nie wiem, co ma być...
- Musimy jutro już iść do szkoły. - poinformowałem ją, na co jedynie kiwnęła głową na znak zrozumienia. - Przyjechać po Ciebie?
- Dustin rano przyjedzie i pojedziemy razem. - odpowiedziała od razu.
No tak, razem z zmniejszoną odległością do Los Angeles, nie jestem już jej potrzebny, bo teraz ma przy sobie Dustina. Szkoda tylko, że nie pomyślałem o tym zanim... A z resztą, nieważne...
Między nami znowu zapadła cisza, która trwała do przyjazdu na miejsce. Wyłączyłem silnik i popatrzyłem niepewnie na brunetkę, która wpatrywała się przed siebie. Nie wiedziałem co powiedzieć, żeby nie wypaść na idiotę, którym niestety jestem od kiedy bałem się powiedzieć kilku prostych słów, które ciążyły mi na sercu już od kilku dni.
- No to jesteśmy… - odezwałem się w końcu.
- Kendall? - odezwała się cicho i nareszcie na mnie spojrzała. I kłamałbym, gdybym powiedział, że jej oczy nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Mógłbym je porównać do tego jasnego światełka w tunelu, co nazywają je nadzieją. Dla mnie były czymś więcej. Były powodem do życia. Do oddychania, do normalnego funkcjonowania. I tylko marzyłem, aby jej oczy patrzyły się na mnie jak najdłużej było to możliwe. Bo wtedy czułem się żywy.
- Tak? - zapytałem z lekkim przejęciem.
- Nie chcę zapominać tego wyjazdu. - powiedziała stanowczo. - Ale nie chcę też, aby miał on jakikolwiek znaczenie w naszej znajomości.
Co takiego?
- Dziękuję Ci za wszystko.
Dlaczego jej słowa aż tak bolały? Dlaczego czułem się odrzucony? Znowu... Nie mogę powiedzieć, że ten wyjazd nic dla mnie nie znaczył, bo tak nie było! To właśnie przez te kilka dni uświadomiłem sobie bardzo ważną sprawę i w końcu potrafię nazwać to dziwne coś, które czułem do tej brunetki. Dlaczego musiała mnie tak potwornie zranić? Zranić moje uczucia?
Kiedy dziewczyna chciała opuścić samochód, chwyciłem jej łokieć, dzięki czemu z powrotem odwróciła się do mnie i nie czekając minuty dłużej ułożyłem swoje wargi na jej idealnych ustach. Od razu odwzajemniła mój pocałunek, czego byłem absolutnie pewien. Zawsze to robiła. I nigdy mnie jeszcze nie odrzuciła.
- Jeżeli to nic dla Ciebie nie znaczyło, to możemy o sobie zapomnieć. - powiedziałem cicho, kiedy oderwaliśmy się od siebie. Ania popatrzyła na mnie z wielkim zaskoczeniem i niedowierzaniem. Sam nie mogłem uwierzyć, że wypowiedziałem takie słowa. Ale musiałem coś zrobić, żeby tylko udowodnić jej, że nie jestem jej obojętny. Nie mogłem być...
Wysiadłem z samochodu i głośno trzasnąłem drzwiami ze zdenerwowania. Otworzyłem bagażnik i wyjąłem z niego czarną torbę Ani, którą przewiesiłem sobie przez ramię. W między czasie brunetka wysiadła z samochodu i nacisnęła guzik na panelu magnetofonu i po chwili usłyszeliśmy dźwięk sygnalizujący otworzonej furtki. W ciszy przeszliśmy przez dziedziniec Państwa Smith, którzy zapewne byli zajęci swoją pracą. Ania zadzwoniła dzwonkiem do drzwi i niepewnie odwróciła się w moją stronę.
- Zobaczymy się jutro w szkole. - powiedziałem jeszcze i nie czekając na odpowiedź, położyłem jej torbę na ziemi i wróciłem z powrotem w stronę mojego samochodu. Może i zachowałem się jak bezwzględny dupek, ale nie mogłem dłużej stać koło niej wiedząc, że ona nic do mnie nie czuje. A ja... A ze mną jest zupełnie inaczej...
Po kilku minutach i ja w końcu dotarłem do mojego domu. Otworzyłem drzwi kluczami, które trzymałem cały czas w kieszeni spodni i przekroczyłem próg mieszkania. Ściągnąłem buty, które znalazły swoje miejsce pod wieszakami na kurtki, gdzie i moja znalazła tam swoje miejsce.
- Kendall?
Odwróciłem się w stronę mojej matki, która stała na środku korytarza. Nie wiem co mnie do tego podkusiło, ale w dwóch krokach zmniejszyłem między nami odległość i mocno wtuliłem się w drobne ciało rodzicielki. Wiedziałem, że ją tym zaskoczyłem, ale próbowała szybko to zamaskować i od razu zacisnęła swoje ramiona na moich plecach. Miałem ochotę płakać z wielu powodów. Z braku sił, chęci do życia i z braku... Odwzajemnienia uczuć... Ale nie uroniłem ani jednej łzy. Nie mogłem nikomu pokazać, jaki jestem słaby, a już w szczególności mojej matce.
- Wszystko będzie dobrze… - kobieta próbowała podnieść mnie na duchu, głaszcząc moją głowę, jakbym miał pięć lat. - Niedługo wszystko będzie dobrze...
Kiedy ma nastąpić to "niedługo"? Kolejne siedemnaście lat? Czy może ktoś w końcu się nade mną zlituje i skróci ten czas, przynajmniej o połowę? Zacząłem się poważnie zastanawiać, czy aby na pewno nie urodziłem się pod jakąś ciemną gwiazdą, która nie ma już siły, żeby mi pomóc. Po dłuższej chwili w końcu odsunąłem się od mojej matki, która lekko się do mnie uśmiechnęła i poczochrała mi włosy.
- Tęskniłam za Tobą. - przyznała rozbawiona.
- Ja za Tobą też. - odpowiedziałem szczerze.
- James się pytał o Ciebie. - powiedziała wchodząc do kuchni. - Prosił, żebyś do niego zadzwonił, kiedy wrócisz. Wspominał coś o Carlosie, ale nie mogłam zrozumieć dokładnie o co mu chodziło.
- Później do niego zadzwonię. - mruknąłem siadając na krześle. - Jestem potwornie zmęczony… - głośno ziewnąłem, na co matka cicho zachichotała.
- Mam nadzieję, że wyjazd się udał.
- Mhmm...
Sam wyjazd z Los Angeles był genialnym pomysłem. A spędzenie kilku dni tylko i wyłącznie z najwspanialszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek mogłem poznać, było wręcz marzeniem. Nigdy nie sądziłem, że będę mógł zostać sam z brunetką przez tyle czasu. Ale wszystko co dobre, kiedyś musi się kończyć. I tak było w tym przypadku...
- Idź odpocznij. Pogadamy kiedy indziej. - trzepnęła mnie ścierką po głowie, na co wywróciłem oczami, ale posłusznie wyszedłem z kuchni. Zabrałem jeszcze torbę i poszedłem do mojego pokoju, gdzie od razu rzuciłem się na stare, ale dosyć wygodne łóżko. Nie miałem ochoty kompletnie na nic, jak jedynie spanie. Ale musiałem zadzwonić do Jamesa i zapytać się, czy wszystko jest dobrze. Nie czekając dłużej, wyciągnąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer do przyjaciela.
- Nie żeby coś, ale mógłbyś od czasu do czasu dać znak życia. - usłyszałem jego poważny głos już po drugim sygnale.
- Też się cieszę, że Cię słyszę. - odpowiedziałem z udawanym szczęściem.
- Kiedy wróciliście? - zapytał od razu.
- Półgodziny temu wszedłem do domu. - głośno westchnąłem i przekręciłem się na plecy, czując lekki ból w okolicach szyi. - Co z Carlosem?
- Nie jest dobrze… - powiedział cicho. - Ale żaden z nas nie ma pojęcia co może powiedzieć, bo jeszcze nie byliśmy w takiej sytuacji, że… - urwał w połowie zdania, ale ja doskonale wiedziałem, co takiego skrywało się pod chwilową ciszą.
- Rozumiem. - mruknąłem oblizując wargi.
- Musisz z nim porozmawiać. - odparł stanowczo. - Tylko Ty jedyny wiesz, jak to jest...
- Jasne. - tym razem to ja mu przerwałem, aby nie kończył czegoś, czego nie chcę usłyszeć.
- Jak z Anią? - zadał kolejne pytanie.
- Sam nie wiem… - ponownie głośno westchnąłem i w końcu podniosłem się z łóżka i stanąłem przed oknem. - Niby jest okej, ale wiem, że i tak wszystko skrywa w sobie, aby nikt nie mógł zobaczyć jak cierpi.
- A między Tobą a nią? - zmarszczyłem od razu brwi słysząc słowa Jamesa.
- Nie ma czegoś takiego jak "ja i ona". - powiedziałem oburzony.
- Wiem, że nie ma. - wyjaśnił lekko rozbawiony. - Pytanie brzmi, czy chciałbyś żeby coś w ogóle było?
- To nie jest rozmowa na telefon. - uciąłem krótko, próbując wymigać się od odpowiedzi.
- To nie jest takie trudne! - krzyknął głośno. - Po prostu mi powiedz, tak albo nie. I tyle.
- James… - jęknąłem z zdenerwowania.
- Tak, albo nie. - upierał się przy swoim, a ja wywróciłem oczami.
- Tak.
~~~~
James Blunt - Goodbye my lover
____
Hej kochani! Kolejny rozdział za nami i calutki z perspektywy Kendalla. Kto się cieszy?
Okej, to raczej wszystko. Dziękuję bardzo wszystkim i widzimy się w środę! :*
(7 do końca)
Cudowny rozdział. Nie mam słów by to opisać. W końcu Kendall uświadomił sobie co tak naprawdę czuję do ani. I z tego się bardzo cieszę. Nieoge się doczekać kolejnego. Czekam na nexta.
OdpowiedzUsuńKendall uświadomił Sobie, że kocha Anię ale Ona chyba boi się związku. Ale czas pokażę, szkoda Carlosa bo bardzo cierpi. Rozdział naprawdę świetny! Oby do następnego! :).
OdpowiedzUsuńZ lekkim opóźnieniem :D
OdpowiedzUsuńTa ich pobudka ! Aaaaa ! Jacy oni słodcy ! *.* Jezu , oni muszą być razem ! Obowiązkowo!
No i Kendall w końcu zmusił Anię do jedzenia ! Punkt dla Schmidt'a !
Ciągle dziwi mnie to, że Dustin normalnie rozmawia z Kendallem, martwi się i wgl .. Tylko nie odwrotnie ;)
Współczuję im .. Belt, Pena, Smith .. Najbardziej cierpią ..
Ciekawi mnie jeszcze to, ile rzeczy Brigdit 'kazała' zrobić Kendallowi ... Hmm ..
Ten spacerek ... *u* Zachowują się jak para.. Ale nią nie są! A mają być! No ludzie no !
Ale mnie Ania wkurzyła ! Jak to zapomnieć ?! I tym wyjeździe ?! Boże .. A Kend wcale nie zachował się jak dupek ! Wręcz przeciwnie ! Dziś jestem po twojej stronie Schmidt ! :D
O jejku ! Jak ja lubię Maslow'a ! Bardzo dobrze, że ciśnie tak Kendalla ! Który w końcu przyznał się, że chce być z Anią ! Kocha ją ! A ona kocha go ! Bądźcie razem! Andall 4ever !
Czekam na nn !
Xx !
Chcę już następny!!!! Kocham !!!
OdpowiedzUsuńKońcówka najlepsza! Czekam na nn! Kocham to i imaginy też! ♥♥♥
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń