niedziela, 14 września 2014

Rozdział 4 "I tak nic już nie będzie takie same, jak kiedyś..."

I'm the ghost of a girl
That I want to be most
I'm the shell of a girl
That I used to know well
~~~~~~~~

- A Ty lekcji nie odrabiasz?
Przestraszona szybko odwracam głowę w stronę drzwi i oddycham z ulgą.
- Alice, proszę Cię. Nie strasz mnie. - patrzę na nią proszącym wzrokiem.
- Przepraszam, ale Pani Smith szuka Cię po całym domu. - wzrusza ramionami i podchodzi do stolika. - Pięknie pachną.
- I pięknie wyglądają. - uśmiecham się i dalej czyszczę liście.
- Lubisz to miejsce? - pyta mnie cicho i również bierze jedną ściereczkę do czyszczenia liści.
- Bardzo. Jest tutaj tak cicho i spokojnie. No i kolorowo. - znowu się uśmiecham i głęboko łapię powietrze.
Alice nic nie mówi, ale widzę, że też się uśmiecha. Odstawiam doniczkę i biorę się za kolejną, kwitnącą na różowo, dalię.
- W tym roku dużo astrów zakwitło. - mówi Alice i rozgląda się po szklarni.
- Tak samo jak chryzantemy. I wrzosy. - dodaję po chwili.
- Aniu, czy wszystko jest w porządku? W szkole? - pyta mnie bardzo cicho, a w jej głosie można usłyszeć odrobinę smutku. W odpowiedzi podnoszę głowę do góry i głośno wzdycham, a Alice nadal zadaje pytania. - Dlaczego Twoja koszula jest brudna w sosie pomidorowym?
- Jeden chłopak na mnie wpadł z jedzeniem. - wzruszam ramionami i schylam się po konewkę. - Begonie też pięknie zakwitły. - próbuję odwrócić uwagę Alice i chyba mi się udaje, bo zaraz koło mnie kuca i spogląda na żółte kwiaty.
- Mają wspaniałą ogrodniczkę, żeby pięknie rosnąć. - stwierdza i klepie mnie delikatnie po ramieniu. - Nie siedź za długo. Zaraz będzie kolacja.
- Za 10 minut będę w domu.
- Powtórzę moje pytanie. Odrobiłaś lekcje? - pyta z chytrym uśmiechem.
- Tak. Jak chcesz to mogę Ci pokazać wszystkie zeszyty. - wywracam oczami, na co ona chichocze pod nosem. Słysząc dźwięk zamykanych drzwi od szklarni odetchnęłam z ulgą.
- Możesz już wyjść, Roky. - krzyknęłam i od razu poczułam jak pies przechodzi pomiędzy moimi nogami. Usiadł grzecznie przy stole i patrzył się na moje poczynania. Spojrzałam na zegarek. 18.42. Za chwilę będę musiała opuścić moją oazę spokoju i wrócić do rzeczywistości. Zaciągnęłam się zapachem kwiatów i głośno wypuściłam powietrze. Uwielbiałam to miejsce. Malutka szklarnia, w której zatrzymuje się czas. Ani Jade, ani Daniel nie przychodzą tutaj, jedynie Alice która pomaga mi w opiece nad kwiatami, które sama sadzę. To mnie odpręża, opieka nad bezbronnymi roślinami, które potrzebują odrobinę uwagi. Ostatni raz spoglądam na moje kwiaty i wołam do siebie psa, który w prawdzie mówiąc nie ma tutaj wstępu. Zamykam drzwi na klucz i chowam go do kieszeni. Rozglądam się po ogrodzie i niepewnym krokiem idę w stronę tarasu. Przechodząc przez alejki żywopłotu i różnych krzewów w końcu docieram na sam początek podwórka. Spoglądam na basen, w którym jeszcze jest woda, ale założę się, że niedługo Daniel będzie chciał ją wylać. Na leżakach leżą czyste ręczniki, a dalej jest już strefa do grillowania. Wchodzę przez otwarte drzwi i delikatnie je zamykam, aby nikt nie mógł mnie usłyszeć. Wchodzę na górę i oczywiście kieruję się prosto do mojego pokoju. Kładę się do łóżka i przeszywam całe pomieszczenie wzrokiem, aż w końcu zatrzymuje się na mojej pozytywce. Niepewnie biorę ją do ręki i kręcę pokrętłem kilka razy, po czym otwieram pokrywkę, a moim oczom ukazuje się malutka baletnica. Kręci się bardzo powoli w rytm delikatnej muzyki. I nagle... Wszystko wróciło. Wszystkie wspomnienia z dzieciństwa, te przyjemne jak i te mniej. Tańczenie z mamą i bawienie się na podwórku z tatą. Wspólne posiłki i oglądanie bajek przed telewizorem. Wspaniałe wakacje nad morzem i krótkie wycieczki rowerowe, czy nawet na pieszo. Branie udziału w różnych konkursach tanecznych, a potem szczęście spowodowane pierwszą nagrodą. I tak przez 10 pierwszych moich lat.
Baletnica przestała tańczyć, a muzyka przestała grać. Tak samo jak moje życie. Wszystko stanęło w miejscu i nie zapowiadało się, abym zrobiła chociaż pół obrotu do szczęścia. Nie mogę. Nie chcę. To już i tak nie ma sensu. I tak nic już nie będzie takie same, jak kiedyś...

*

12 DNI.

Prycham pod nosem. Czy ona na serio myśli, że się jej boję? Normalnie zaraz popuszczę w majtki, bo aż tak się przestraszyłam Pani Tarver. Albo nie! Pójdę do dyrektora! Tak! To jest zdecydowanie najlepszy pomysł!
Wywracam oczami i wrzucam karteczkę do środka szafki. Wyjmuję potrzebne książki, zamykam szafkę i kieruję się w stronę sali od języka angielskiego.
- Przepraszam Was, ale ja muszę wyjść. Mam do załatwienia kilka spraw związanych z balem. Do końca lekcji macie przeczytać dział, który zaczyna się na stronie 17. Zadzwoni dzwonek i grzecznie wychodzicie z sali, jasne? - pyta nas lekko zdenerwowany Pan Colpes. Na potwierdzenie kiwamy głową, a nauczyciel wychodzi z sali. Do jasnej cholery, jaki znowu bal?!
- Anno? - za sobą słyszę wręcz przesłodzony głos mojej prześladowczyni. Wywracam oczami i niechętnie odwracam głowę.
- Czego? - pytam z zaciśniętymi zębami.
- Nie wiem czy zostałaś poinformowana, ale niedługo jest bal jesienny. - uśmiecha się drwiąco.
- I co w związku z tym? - pytam unosząc brew.
- Nic, po prostu mam nadzieję, że przyjdziesz. - mruga oczami a ja mam ochotę się wyrzygać. Prycham pod nosem i odkręcam głowę. - Bal odbywa się 16 września, czyli dokładnie... - urywa. - Oh, cóż za zbieg okoliczności! - słyszę jak klaszcze w dłonie. - Dokładnie za 12 dni.
Zamieram. A więc to wszystko o to chodzi. Wszystko kieruje się w stronę tego pieprzonego balu, który zorganizowany jest w dzień, kiedy powinnam opuścić ten budynek. No jaka szkoda, że tego nie zrobię.
- Mam pomysł! - krzyknął uradowany Kendall, który stanął na środku klasy. - Zagrajmy w zgadnij kto to!
- Na serio aż tak Ci się nudzi? - pyta jeden chłopak siedzący w pierwszej ławce.
- Nie, ale pomyślałem, że możemy trochę się pobawić, niż czytać te zasrane książki. - wzrusza ramionami.
- Kogo chcesz udawać? - słyszę pytanie Jamesa z końca sali.
- Hm, niech pomyślę... - drapie się po brodzie. - Co powiecie na uczniów z naszej szkoły? - pyta zachęcająco. Przygryzam dolną wargę i mocniej ściskam w dłoni ołówek, który zaraz pęknie.
- Ktoś chętny? - pyta Schmidt. Na środek klasy wychodzi James i przez chwilę stoi w bezruchu. Wpatruje się w ścianą i po chwili jego wyraz twarzy powoli się zmienia. Z łagodnej przechodzi do grymasu, a z jego ust wydobywa się coś w rodzaju warczenia.
- Katelyn! - ktoś krzyczy z lewej strony, na co wszyscy wybuchają śmiechem.
- Dobrze! - krzyczy Maslow. - Dawaj teraz Ty Jack!
Chłopak wychodzi z ławki i zajmuje miejsce Jamesa. Zrobił jeden duży krok i odwrócił się w naszą stronę i zrobił zeza. W klasie zrobiło się głośno od przekrzykiwania siebie nawzajem, a ja zanurzyłam nos w książce i zaczęłam czytać odpowiedni dział. Nie zwracając uwagi na resztę siedziałam samotnie w ostatniej ławce i nie interesowało mnie co ta banda rozwydrzonych dzieciaków robi.
- A teraz uwaga! To będzie bardzo trudne! - usłyszałam głos Kendalla i z niechęcią podniosłam wzrok. - James mógłbyś mi pomóc?
- Jasne! - James zeskakuje z parapetu i podchodzi do Kendalla. Wymieniają się jednym spojrzeniem i odsuwają się na pewną odległość. Spoglądam na blondyna, który powolnym krokiem idzie przed siebie. James robi to samo, ale jego ruchy są inne niż Schmidta. James pewnym krokiem idzie w stronę chłopaka i potrąca go swoim ramieniem.
- Uważaj jak chodzisz! - krzyczy Maslow. O nie. Już wiem do czego to wszystko prowadzi...
- To chyba Ty wpadłaś na mnie. - oświadcza Kendall cieniutkim głosikiem.
- Co takiego? - warczy James i chwyta Kendalla za ramię, a ten robi taką minę jakby się miał zaraz popłakać.
- Puść mnie! - krzyczy histerycznie Kendall.
- Jesteś tutaj kilka minut i już Cię nienawidzę. - mówi drugi chłopak i uśmiecha się drwiąco, a Kendall nadal próbuje się wyrwać z uścisku i do tego udaje, że płacze. W klasie rozbrzmiały głośne śmiechy i brawa, jednak oni nie zamierzali kończyć.
- Puść mnie! Poskarżę się mamusi, że mnie dotykasz! - jęczy Schmidt. Pod powiekami zaczynam czuć zbierające się łzy, czekające na odpowiedni moment aby wypłynąć.
- To Ty masz w ogóle matkę? - pyta James i widać jak napręża swoje mięśnia zapewne aby pokazać, że uścisk jest co raz mocniejszy, a jego przyjaciel wręcz upada na kolana.
- Nie, jestem zabłąkaną sierotą, która udaje, że jest silna. - jęczy.
Tego już za wiele. Nie wytrzymam siedząc tutaj dłużej, patrząc jak ta dwójka idiotów mnie upokarza.
- Jaka szkoda. Przykro mi z tego powodu, ale ja nic na to nie poradzę. Jesteś tylko małym robakiem, którego z chęcią zgniotę moim obcasem. - powtarza słowa Katelyn, a moje oczy dostają kolejnej dawki łez.
- Oh proszę, tylko nie to! Błagam nie rób mi krzywdy!
W klasie znowu robi się głośno, a ja nim zorientowałam się co takiego robię, wstałam z ławki i zabrałam szybko moje rzeczy, po czym wręcz biegiem opuściłam klasę. Za swoimi plecami ponownie słyszę głośne śmiechy i obelgi na moją osobę. Opuściłam budynek i biegiem puściłam się przed siebie. Nie minęła nawet pierwsza lekcja, a ja już nie mogę dłużej wytrzymać.
To wszystko jest zbyt wiele dla mnie. Tak bardzo bym chciała być teraz z moją mamą. Mocno przytulić się do niej i usłyszeć, że wszystko będzie dobrze, chociaż tak nie jest. Żeby ktoś nakierował mnie w końcu na właściwą drogę i iść nią do końca życia. Żeby mi powiedział, że mi pomorze. Że nie zostanę sama. Ale moje prośby zazwyczaj nie są wysłuchane.

*5 dni później*

Minął pierwszy tydzień szkoły, który najchętniej chciałabym go wymazać z pamięci. Tego dnia, kiedy zostałam skompromitowana w sali od języka angielskiego nie pojawiłam się w szkole. I następnego dnia też nie. Nie chciałam. Po prostu musiałam przez chwilę odreagować, udając, że źle się czuję. Nic nie mówiłam ani Jade, ani Danielowi. Nie chcę aby się martwili. Jedynie od czasu do czasu wspominałam coś Alice, ale i tak nie wszystko.
Kiedy w piątek musiałam już iść do szkoły, postanowiłam sobie, że będę silna. Nie dam się jakieś tam Katelyn Tarver i Kendallowi Schmidtowi. Przez cały dzień słyszałam jak wszyscy się ze mnie śmieją i założę się, że powodem była ta piekielna zabawa. Ale nie przejęłam się tym. Jednak na ostatniej lekcji był W-f, na którym oczywiście musiałam już ćwiczyć. Dostałam krótkie szare spodenki i jasno-niebieską koszulkę również z krótkim rękawem. Nie było to ani łatwe, ani przyjemne ubrać się w dosyć krótki, jak dla mnie strój. Oczywiście zostałam skomentowana przez niektóre dziewczyny, że mam dziwny kolor skóry, nietypowe nogi i te nieszczęsne blizny na moich rękach. Jednak rudowłosa nauczycielka nie dała mi za wygraną i oczywiście musiałam trochę poćwiczyć. Był to jakiś koszmar! Czując jak moje ciało jest częściowo obnażone i do tego ja muszę je widzieć... Nie wiem jakim cudem, ale przeżyłam tą nieszczęsną godzinę męczarni. Udałam się do szatni, ale moich rzeczy tam nie było. Moje ubrania, torba i wszystko co się w niej znajdowało, zniknęły. Wiedziałam, że to była sprawka Katelyn, ale nie byłam świadoma, że może dojść do takich czynów! Już miałam sobie odpuścić moje poszukiwania, kiedy usłyszałam głos sprzątaczki z natrysków. Szybko tam pobiegłam i znalazłam wszystkie moje rzeczy. Całe mokre, a do tego strumień wody od prysznica, nadal był skierowany na ubrania i torbę. Wszystko było mokre, Moje ubrania, książki no i mój Black Berry, którego niestety nie dało się uratować. To był cios poniżej pasa. Najgorsze było tłumaczenie się Jade i Danielowi. Jednak nie krzyczeli, jak się tego spodziewałam. Bardziej obawiali się tego, że jestem dręczona w szkole, ale ja szybko zaprotestowałam temu i wmówiłam im, że to był po prostu zwykły żart pierwszoklasistów. Problem był z telefonem. Nie udało się go naprawić, gdyż zbyt dużo wody wlało się do urządzenia. W zamian za to dostałam nowy. Tym razem... Dokładnie to: Smartfon Sony Xperia E. No tak, co to dla Jade i Daniela, którzy nie muszą martwić się o pieniądze, a ich problemem jest zmieniająca się pogoda. Jednak i tak ich kocham.
Mija właśnie pierwszy wrześniowy weekend, a ja już tęsknię za wakacjami. Wolałabym siedzieć w domu i mieć to nauczanie indywidualne, niż chodzić do tego szarego budynku, którego potocznie nazywają szkołą. Słysząc wołanie Jade, niechętnie schodzę z łóżka i odkładam laptopa. Pomału zeszłam po schodach i skierowałam się w stronę salonu, skąd dochodziły rozmowy moich prawnych opiekunów i kogoś jeszcze.
- A to jest właśnie Ania. - przedstawił mnie Daniel dostojnym głosem i wyciąga w moją stronę rękę na znak, abym podeszła bliżej.-  Aniu to jest Matt i Lucy Gilbert. Mieszkają kilka domów stąd.
- Miło mi Państwa poznać. - na moich ustach zagościł ten wymuszony uśmiech i delikatnie ujmuję dłoń najpierw Matta, a później Lucy. Obydwoje byli ubrani dosyć elegancko jak na zwykłe spotkanie ze znajomymi.
- Gdzie się podziała Caroline? - pyta szybko Lucy. Ma długie, kręcone włosy, które sięgają jej aż do pasa. I chociaż nie lubię loków, to muszę stwierdzić, że Lucy wyglądała w nich oszołamiająco.
- Tutaj jestem mamo!
Do salonu wbiega mała dziewczyna w wieku może 7 lat. Włosy miała upięte w 2 słodkie kucyczki i ogólnie sama w sobie była słodka.
- To jest nasza córka, Caroline. - Matt przedstawia małą. Zniżam się do poziomu dziewczynki i delikatnie biorę jej rączkę.
- Hej jestem Ania. - uśmiecham się miło na co dziewczynka mocno się czerwieni, ale posłusznie uściskuje moją dłoń.
Do salonu wchodzi Alice z tacą, na której stoją szklanki, sok pomarańczowy w dzbanku i jakieś przekąski w małych miseczkach.
- A więc, co się stało, że przyszliście? - pyta od razu Daniel. Jezu, jaki on jest bezpośredni.
- Mamy pewien kłopot. - oświadcza Lucy.
- Mianowicie? - pyta Jade.
- Jak wiecie ja i Lucy jesteśmy strasznie zapracowani. Często się zdarza, że wracamy dopiero o północy z pracy... - Matt głośno wzdycha. - Do tej pory Caroline miała swoją opiekunkę, ale ta wyjechała i teraz nie za bardzo ma kto się nią zająć... - dodaje szeptem i sadza swoją córkę na kolana. Nie mogę odwrócić wzroku od nich. Wyglądają tak... Pięknie. Jedna, wielka, szczęśliwa i kochająca się rodzina. Ja też kiedyś taką miałam...
- Po prostu nie mamy z kim ją zostawić... - mówi Lucy.
- Ale to żaden problem! - krzyczy uradowana Jade i klaszcze w dłonie. - Zajmiemy się Caroline. Jeżeli oczywiście ona będzie chciała.
Uśmiecham się szeroko. I właśnie za to kocham moich prawnych opiekunów. Są zawsze chętni do pomocy, nie przechodzą obojętnie obok wyrządzonej krzywdy. Oni uratowali nie tylko mnie, ale i wiele ludzi. No i zwierząt, między innymi Roky'ego którego znaleźli na ulicy na początku grudnia.
- Moglibyście? - zapytał niepewnie Matt.
- To dla nas żaden problem. Z resztą, Alice jest cały czas w domu i kiedy nas nie będzie to wtedy ona będzie mogła zając się małą. - uśmiecha się Daniel.
- Ja też będę mogła pomóc. - oświadczam cicho. - Szkołę kończę o 15.00 a później jestem wolna. - wzruszam ramionami.
Kolejne minuty wypełnione były licznymi podziękowaniami, a ja żeby nie słuchać ich bezsensownej rozmowy zabrałam Caroline do swojego pokoju.
- Masz fajny pokój. - mówi z zachwytem.
- Dziękuję. Chcesz coś porobić? - pytam zachęcająco. Mała kręci głową i wdrapuje się na łóżko.
- Co to? - pyta i pokazuje palcem na kwadratowe pudełko stojące na stoliczku nocnym.
- Pozytywka. - uśmiecham się i siadam koło niej.
- Mogę zobaczyć? - pyta niepewnie i podnosi głowę do góry. Dopiero teraz zauważam jak oczy małej są piękne. Przy samych źrenicach są ciemno brązowe, a dalej są co raz jaśniejsze, tak, że na samym końcu są wręcz złote.
- Oczywiście. - biorę pozytywkę i kładę na kolanach Caroline. - Najpierw musisz przekręcić kilka razy, a dopiero później otworzyć.
Dziewczynka robi to co jej powiedziałam i po chwili słyszymy słodką melodię do której tańczy malutka baletnica.
- Jaka śliczna. - zachwyca się Caroline. - Skąd ją masz? - pyta szybko.
- Dostałam na 10 urodziny od mojej mamy. - mówię szeptem, tak żeby nie zagłuszać melodii.
- Twoja mama to nie jest ciocia Jade, prawda? - pyta niepewnie.
Kiwam głową.
- To gdzie ona jest?
Głośno wzdycham. Nie wiedziałam, że rozmowa z siedmioletnią dziewczynką może aż tyle kosztować emocji.
- Chodź, pokarzę Ci. - biorę małą za rękę i prowadzę do balkonu. Otwieram drzwi i od razu dochodzi do nas chłodne powietrze niedzielnego wieczoru. - Widzisz tamtą gwiazdę? - pytam i wskazuję na sklepienie nieba pokryte licznymi jasnymi światełkami.
- Ta największa? - pyta podekscytowana.
- Tak. Tam jest moja mama.
- Daleko. - mruczy pod nosem dalej patrząc na niebo. - Dlaczego odeszła od Ciebie?
- Była chora i... - urwałam. W moich oczach pojawiły się nieproszone łzy.
- Poszła poszukać lekarstwa? - pyta z zaciekawieniem.
- Można tak powiedzieć.
- I wróci? - zadaje kolejne pytanie tym razem spoglądając już na moją twarz.
- Raczej nie... - mówię szeptem. - Chodźmy już, chłodno jest na dworze.
Znowu ujmuję jej malutką dłoń i wchodzimy do pokoju.
- Możesz się zniżyć? - pyta mnie szybko. Posłusznie wykonuję jej prośbę, na co ona rzuca mi się na szyję. Jej ręce dotykają mojej szyi i pleców, przez co przechodzą mnie ciarki po całym ciele. - Przytul mnie. - słyszę jej proszący głos i odsuwa się na kilka centymetrów patrząc w moje oczy.
- Ale ja... - jąkam się i kręcę głową, a po moich policzkach już dawno spłynęły gorzkie łzy. - Nie potrafię. - szepczę.
- Nie umiesz się przytulać? - pyta zaskoczona. - Przecież to jest proste!
Do moich drzwi ktoś puka i nie czekając na odpowiedź do środka wchodzi Alice. Kiedy spogląda na mnie od razu jej wyraz twarzy znacznie się zmienił.
- Caroline, już rodzice jadą. - grzecznie się uśmiecha do małej.
- Szkoda. Polubiłam Cię. - mówi w moją stronę.
- Zobaczymy się jutro. - uśmiecham się do niej i pociągam nosem.
- No to jutro nauczę Cię jak się przytula. - z zachwytu aż klaszcze w swoje malutkie dłonie i w podskokach kieruje się do wyjścia. - Pa Aniu!
- Do jutra Caroline.
- Wszystko w porządku? - pyta mnie z troską Alice, a ja siadam na piętach.
- Ona mnie... - znowu się jąkam i kręcę głową, przez co kolejne łzy powoli spłynęły po czerwonych policzkach. - Przytuliła... - szepczę.
- Oh Aniu... - Alice wzdycha, siada koło mnie i chwyta moją dłoń.
- Ja... Ja nie potrafię... - wybucham głośnym płaczem i widzę jak Alice chce mnie objąć, jednak po chwili cofa swoje zamiary.
- Musisz wiedzieć, że na świecie nie istnieje tylko zły dotyk. - szepcze i ściska moją dłoń.
- Ale ja nie znam innego. Znam tylko ten, który stwarza ból i to właśnie z takim najczęściej się spotykam. - chlipię i wierzchem dłoni wycieram mokre oczy.
Ile bym dała, żeby być zwykłą nastolatką. Mieć przyjaciół, chodzić na imprezy i zakupy. Wracać do domu, wiedząc, że czeka w nim na Ciebie kochający rodzice. Mogłabym być nawet tą jędzowatą Katelyn, byle by tylko zapomnieć o przeszłości. Zapomnieć o tych ostatnich 7 latach mojego pieprzonego i kurewskiego ciężkiego życia. Wciąż nie mogę uwierzyć, że jako dziesięciolatka musiałam zachowywać się już dorośle. Nikt nie przyszedł i nie pomógł. Zostałam całkiem sama i obcy dla mnie osobnik, z którym mieszkałam pod jednym dachem przez kolejne 3 lata. A później...
Nie, Aniu. Nie wracaj do tego. To już minęło. A jego już nie ma. Jej też nie...

*

- Nie zapomnijcie tylko o pracy domowej! - krzyczy nauczycielka od chemii, kiedy zadzwonił dzwonek i wszyscy jak na zawołanie zaczęli wychodzić z klasy.
- Fajnie się z Tobą pracuje. - Tom uśmiecha się do mnie grzecznie, ale ja po raz kolejny nie mogę odwzajemnić uśmiechu. Próbuję podnieść chociaż na kilka milimetrów kącik ust i mam nadzieję, że to wyglądało w rodzaju uśmiechu, a nie grymasu. Nic nie mówiąc wychodzę z klasy i głośno wzdycham. W końcu dzień w tym szarym budynku dobiega końca, a ja nareszcie mogę iść do domu. Jednak marszczę brwi, kiedy przypominam sobie, że dzisiaj nigdzie nie spotkałam Katelyn. Dziwne. Może sobie odpuściła? Ta, jasne, a ja potrafię latać.
Wzruszam ramionami i kieruję się w stronę łazienki, żeby umyć ręce, które śmierdziały siarką, po dzisiejszej lekcji chemii. Fuj. Wchodzę do toalety i porządnie myję ręce szkolnym mydłem. Słysząc jak ktoś wchodzi za mną, nie podnoszę głowę. Całą moją uwagę skupiam na domyciu rąk.
- Nie miałyśmy się dzisiaj okazji przywitać. - za sobą słyszę dobrze znany mi przesłodzony głos.
- Czego chcesz tym razem? - pytam nadal patrząc na ręce. Woda już jest tak gorąca, że aż poparzyłam sobie opuszki palców. Szybko zakręcam kurek i odkręcam się w stronę Katelyn, która o dziwo nie była sama. Za nią stała Erin, jeszcze jakaś blondynka i dwóch chłopaków ze szkolnej drużyny fotoball'u.
- To jest chyba damska toaleta. - marszczę brwi spoglądając na tamtych z tyłu.
- Josh, Sam. - Katelyn wskazuje na mnie głową i nagle czuję jak swoimi dłońmi trzymają mocno moje nadgarstki z tyłu mojego ciała.
- Puśćcie mnie! - krzyczę wyrywając się, na co Pani Tarver wybucha śmiechem.
- Sally. - znowu ten jej rozkazujący ton. Dziewczyna wyciąga coś z torby i podaje Katelyn, która z chytrym uśmiechem podnosi przedmiot do góry. Nożyczki?! Po jaką cholerę jej nożyczki?
- Hm, nie podobają mi się Twoje włosy... - mruczy pod nosem i wydyma usta.
O kurwa. Ona chce mi ściąć włosy?! To już przesada.
- Oszalałaś?! - mój głos nie kontrolowanie podwyższa się, przez co wydaję z siebie coś w rodzaju pisku, z czego od razu wszyscy się śmieją.
- Jeszcze nie. - mówi z przekąsem i podchodzi bliżej, a ja próbuję się wyrwać, jednak uściski tych mięśniaków są o wiele mocniejsze niż mi się wydawało.
- Nie wierć się, a pójdzie szybko. - po raz kolejny mówi tym swoim przesłodzonym głosem, a z jej ust nie schodzi nawet chodź na chwilę ten bezczelny uśmiech. - Zdecydowanie nie podobają mi się one.
Bierze garść moich włosów do jednej ręki, zaś drugą najpierw podnosi do góry pokazując co ma zamiar zrobić ze srebrnymi nożyczkami, po czym przykłada je bliżej.
Już przegrałam. Wiem o tym. Nie próbuję już się nawet wyrwać bo i tak wiem, że to nie ma sensu. Zamykam mocno moje oczy, przez co na świat wypływają gorzkie łzy. I czekam. Czekam aż to wszystko się skończy. Już nie czekam na dzwonek, czy na jakąkolwiek pomoc bo i tak wiem, że ona nie nadejdzie.
- A co tutaj za zbiorowisko?!
Pani Contry. Otwieram szybko oczy i widzę starszą kobietę trzymającą się pod boki. Jezu, jak ja bym chciała teraz do niej podejść i podziękować jej.
- Yyy... My... My roz..Zzzz... Mmmmawiaaaaaamy. - jąka się Katelyn i szybko chowa nożyczki za plecy, a ja w końcu czuję jak uściski na nadgarstkach maleją, przez co szybko zabieram ręce i z płaczem wybiegam z łazienki. Szybkim krokiem kieruję się w stronę szafki, z której zabieram wszystkie potrzebne rzeczy i nie przejmując się komentarzami uczniów, którzy jeszcze nie zdążyli opuścić budynku, wybiegam na zewnątrz.
Dopiero teraz przypominam sobie, że dzisiaj mam sama wrócić do domu. Jade zostaje dłużej w pracy, a Daniel ma ważne spotkanie. W sumie to nawet sama prosiłam abym w końcu mogła sama wracać do domu, gdyż nie mam daleko, ale teraz nie mam najmniejszej ochoty włóczyć się sama po ulicach. Głośno wzdycham i aż trzęsie mnie z zimna, kiedy powiewa delikatny wiaterek. Jesień zbliża się wielkimi krokami i najwyższy czas ubierać się nie co cieplej. Wychodzę z terenu University of California i próbuję jak najszybciej pokonać dystans dzielący mnie od domu.
Muszę być silna. Nie mogę się poddać. Nie mogę im dać tej satysfakcji. Muszę być, tak jak ona.
Jak moja mama.

~*~

- Ale mi śmierdzą ręce od tej siarki. - marudził James, a ja przekręciłem oczami.
- Nie przesadzaj. Nie jest aż tak źle.
- Co na dzisiaj wymyśliła Katelyn? - pyta ni z tego ni z owego, kiedy wychodzimy z klasy.
- A skąd mam wiedzieć? Nie spowiada mi się, ani ja jej. - wzruszam ramionami.
- Tak z drugiej strony, to ta Ania ma przechlapane... - wzdycha, a ja parskam śmiechem.
- James, czy Ty siebie słyszysz? Szkoda Ci jej? Niby z jakiej racji? - pytam zaskoczony.
- Moim zdaniem za bardzo się na nią uwzięliśmy.
Przekręcam oczami i otwieram drzwi wyjściowe ze szkoły. Siadam na oparciu, jak zawsze na tej samej ławce, opierając swoje łokcie na kolanach.
- No bo zobacz. Każdego roku męczymy jedną osobą, a Katelyn drugą. A w tym roku uwzięliśmy się na tej samej.
Maslow ma rację. Po raz pierwszy coś takiego się stało, że działamy w jednym zespole razem z Panią Katelyn. Oczywiście włóczyła się za nami, ale jednak zajmowała się swoimi sprawami, a my swoimi.
- Myślę, że Katelyn nie chodzi tylko o to, że Ania jej się sprzeciwiła i to pierwszego dnia. - ciągnie swoje domysły.
- A niby, z jakiego innego powodu? - pytam marszcząc brwi.
- Nie mam pojęcia... A dlaczego my ją dręczymy? W sumie ta scena na angliku była niezła. - zaczyna się śmiać, kiedy przypomina sobie wydarzenia z zeszłej środy.
- Taaa, to było mocne. - potwierdzam.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - mówi z uśmiechem patrząc przed siebie.
- Dlaczego dręczymy Anne Smith? - pytam unosząc brew, po czym wzruszam ramionami. - Lubię pokazywać, kto tu rządzi i to jest mój ulubiony sposób.
Słyszymy jak drzwi wejściowe głośno się otwierają, a z nich wychodzi zapłakana Anna. Pewnie Katelyn ją dopadła.
- O ile się zakładasz, że Pani Smith nie zaszczyci nas jutro swoją obecnością? - pytam i podnoszę się z mojej pozycji.
- Przyjdzie. - komentuje James. Mrużę oczy. - Skoro do tej pory nie odeszła z tej szkoły, to jutro też przyjdzie. - odpowiada ze spokojem w głosie i wzrusza ramionami. Znowu słyszę jak ktoś głośno otwiera drzwi wejściowe. Kurwa, czy oni na serio nie umieją otwierać tych pieprzonych drzwi, żeby nie zwrócić na siebie uwagi? Jak się okazuje to była Katelyn, a za nią jak piesek biegnie Erin. Wywracam oczami, kiedy obydwie kierują się w naszą stronę.
- Co już jej zrobiłaś? - pyta od razy James.
- Chciałam obciąć jej włosy. - odpowiada ze spokojem i wzrusza ramionami.
- Tak po prostu? Chciałaś jej obciąć włosy? - pytam zaskoczony.
- Nie podobały mi się. A szczerze mówiąc, to są zdecydowanie za ładne jak na tą zdzirę.
Z niedowierzaniem otwieram szerzej buzię i mija kilka dobrych minut, zanim ją zamknę.
- Nie wierzę, że to zrobiłaś. - warczę zszokowany.
- Chciałam zrobić. Byłam już blisko kiedy do łazienki przyszła ta starucha Contry. - wywraca oczami.
- Katelyn, przesadzasz. - stwierdza James. - Za coś takiego mogą Cię wyrzucić ze szkoły!
- Nie mogą. - znowu wzrusza ramionami, a mnie aż krew zalewa.
- To już nie są wygłupy, tylko to już jest prześladowanie. - ciągnie James.
- O to właśnie chodzi. A Wy już zapomnieliście jaka to zabawa? - pyta z uśmiechem.
- To nie jest zabawa. - odpowiadam cierpko. - Nie mogłaś nic innego wymyślić, tylko musiałaś akurat obciąć jej włosy, bo od tak Ci się nie podobają?! - podnoszę głos i wymachuję przy tym rękoma.
- Są za ładne na tą zdzirę. - powtarza przez zaciśnięte zęby.
- Zaczynasz mnie pomału wkurwiać... - syczę i gromię ją wzrokiem.
- A ja co raz bardziej kochać. - mówi bez żadnych emocji, po czym odwraca się na pięcie i odchodzi od nas, a za nią przygnębiona Erin.
- Czy ona nie wie, co to znaczy "umiar"? - pyta mnie James.
Kręcę głową. Okej, sam bym nie wpadł na pomysł z tymi włosami, ale to już jest przesada. Rozumiem pociąć ubrania, książki... Ale włosy? Kuźwa... I nie chcę tego przyznawać, ale w tej chwili współczuję Ani....
- Jak mama? - pyta mnie James.
- Bez zmian. - wzruszam ramionami. - Bierzesz udział w tych zawodach pływackich? - pytam zmieniając temat.
- Raczej nie... Nie ćwiczyłem już od dłuższego czasu i pływanie jakoś mnie nie interesuje. Wolę football. Ale z chęcią przyjdę i popatrzę na innych, jak dają sobie radę. - wzrusza ramionami, a ja parskam śmiechem. - Z resztą po zawodach trzeba będzie pomóc ze sprzętem na ten cholerny bal. Słyszałeś Katelyn w środę?
- Zależy co słyszałem, bo ona dużo mówi... - wywracam oczami.
- To właśnie wtedy mijają 2 tygodnie. - przypomina mi.
No tak. Jestem ciekaw co Pani "nikt nic nie może mi zrobić" ma w swoim repertuarze na ten dzień.
- Szczerze? Już nie mogę się doczekać. - James uśmiecha się szyderczo.
- Dobra, będę się zbierać. Muszę jeszcze kilka spraw załatwić. - podnoszę się z ławki i zakładam plecak na ramiona. - Gdzie jest tak w ogóle Carlos i Logan? - pytam przyjaciela, na co on wzrusza ramionami.
- Carlos chyba ma wizytę u lekarza w związku z tym kolanem, a Logan tylko się pożegnał i wyszedł ze szkoły, jakby gdzieś mu się śpieszyło.
- Dobra, podrzucić Cię gdzieś? - pytam wyjmując kluczyki od mojego samochodu.
- Nie, przejdę się.
- To do jutra. - podaję rękę na pożegnanie, na co Maslow mocno ją ujmuje.
- Na razie stary.
Wchodzę na parking i wsiadam do mojego BMW. Odpaliłem silnik i za chwilę dołączyłem się do ruchu, kierując się w zupełnie inny kierunek niż powinienem. Zacząłem analizować mój pierwszy tydzień szkoły i przyznam, że nie należy do tych, które będę mile wspominać. James ma rację co do Katelyn. Po raz pierwszy tak mocno się na kogoś uwzięła. Przypomniała mi się Alexa, której było mi szkoda rok temu. Teraz mogę powiedzieć, że to co Katelyn jej robiła, a co robi teraz Ani to są w ogóle dwa oddzielne zachowania. Głośno wzdycham i skręcam w ledwo widoczny zakręt i zaraz parkuję samochód.
- Witaj Kendall. Jak Ci minął dzień? - pyta mnie starsza kobieta, która na mój widok od razu podnosi się ze swojego krzesła.
- Całkiem dobrze, dziękuję. - grzecznie się uśmiecham i wyjmuję portfel, z którego wyciągam drobne monety i podaję kobiecie, która w zamian za to daje mi plastikową reklamówkę, w której znajdują się dwa znicze.
Nic więcej nie mówiąc wchodzę przez żelazną bramę. Przechodząc przez niemal puste alejki ogarnia mnie lekki dreszcz. Nienawidzę tego miejsca. Z resztą, kto lubi cmentarz? Prycham pod nosem. Skręcam w jedną alejkę i przechodzę przez kolejne groby, aż w końcu docieram na ten najważniejszy. Spoglądam na czarno-białe zdjęcie, które przyklejone jest do marmurowej pokrywy grobu i blado się uśmiecham. Pociągam nosem i szybko wycieram jeszcze nie wypłynięte łzy z oczu. Kucam przed grobem i rozpalam dwie czerwone lampki. Jego ulubiony kolor. Głośno wzdycham i znowu patrzę na zdjęcie.
- Przepraszam. - łkam i nie mogę powstrzymać nowych łez, które bez żadnego uprzedzenia spływają po moim policzku.

~~~~

____
Witam Was z rozdziałem numer 4! Nie jest zbyt dobry, ale musiałam zatrzymać na chwilę akcję ;) Jednak obiecuję, że powoli zacznę się rozkręcać ;)
Uchyliłam troszeczkę rąbkę tajemnicy, dlaczego Ania nie lubi kiedy ktoś ją dotyka, jednak jeszcze nie w całości ;> Jakieś propozycje? Domyślacie się już czegoś? No i do kogo przyszedł Kendall? Czekam na Wasze domysły w komentarzach :)
No i ogólnie... WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO dla naszego Logana który dzisiaj obchodzi swoje urodziny. Cholera... 25 lat. Szczerze mówiąc dla mnie i tak nadal masz 5 lat, ale to pozytywnie :)
Jeszcze raz WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Logan! <333

16 komentarzy:

  1. Rozdział jak zwykle genialny, fenomenalny i wiele innych pozytywnych przymiotników! Katelyn jest nienormalna, ale w końcu musi się coś dziać ;) Weny życzę...

    Monika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i oczywiście Wszystkiego Najlepszego LoggieBear <3

      Usuń
  2. Czy ty nie masz przypadkiem na drugie imię "zajebistość"?

    OdpowiedzUsuń
  3. Niedawno zaczęłam czytać te opowiadanie i to jest niesamowite. Uwielbiam to, że piszesz takie długie rozdziały.
    Tak się zastanawiam gdzie się podziali Dustin i Bridgit?
    Pozdrawiam ;)
    Wszystkiego Najlepszego Logan! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialny rozdział.
    Wszystkiego najlepszego Logan !!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nic mi nie przychodzi do głowy z tym dlaczego Ania nie lubi jak ktoś ją dotyka, ale zachowanie Kendalla na angielskim było straszne.
    Katelyn najchętniej obciełabym jej blond pukle.
    Czekam

    OdpowiedzUsuń
  6. Kendall przyszedl na grob taty/dziadka/wuja? Biedna Ania ;( czekam na next;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Boże. to jest WSPANIAŁE! Nie wiem co powiedzieć! Masz ogromny talent! Uwielbiam to opowiadanie! Jestes cudowna! Kiedy kolejny rozdział? Oby szybko, bo juz nie mooooooooogę sie doczekać :)

    OdpowiedzUsuń
  8. No więc tak: Myślę, że Ania była bita, czy coś takiego...
    Do Kendalla nie wiem, ale myślę, że to był jego ojciec.
    A poza tym: Kurde, przez ciebie się popłakałam! A ja rzadko to robię, więc czuj się tym zaszczycona.
    Hahahaha <3
    @JamezLove12

    OdpowiedzUsuń
  9. daaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaalej <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Katelyn przegina ._.
    Świetne! Ciekawe do kogo Kendall przyszedł. Może on też jest sierotą?

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja nie mam nic do prawdziwej osoby publicznej o imieniu Katelyn Tarver (lubię ją ), ale w twoim opowiadaniu zaczynam ją nie lubić. Nie, że w ogóle. Tylko tutaj, w twoim opowiadaniu.Co ty ze mną robisz :P

    OdpowiedzUsuń
  12. wow nie mogłam sie doczekać tej sceny
    i nie spodziewałam sie zachowania Jamesa i Kendalla

    OdpowiedzUsuń
  13. Jak zawsze zajebistyyy *,* mega masz talent <3

    OdpowiedzUsuń
  14. Niesamowite , czekam na następne cudotwórstwa

    OdpowiedzUsuń