But if I kiss you will your mouth read this truth
~~~~~~~~
Czasami w naszym życiu pojawiają się takie wydarzenia, o których nawet nie śniliśmy. I tu nie mówię teraz o tych pozytywnych rzeczach, ale też i tych negatywnych, które spotykamy znacznie częściej. Sekrety są już na porządku dziennym u każdego człowieka, ale chyba nie każdy pamięta o tym, że kiedyś wszystkie tajemnice ujrzą świtało dzienne.
Miałam dużo pytań. Na niektóre z nich dostałam już odpowiedź i nie zawsze była ona tą, której się spodziewałam. Ale od jakiegoś czasu moja głowa wypełnia się jeszcze większymi, pod względem wielkości jak i ilości, znaków zapytania. Każdego dnia zastanawiam się jedynie, co by zrobiła osoba na moim miejscu. Bo ja nie mam pojęcia, jak mam się teraz zachować.
Ale i tak co bym nie wymyśliła to i tak już jest za późno. Ostatnie noce jak i dnie nie były spędzone, tak jak powinno. Po powrocie z mojego starego domu nie wychodziłam z pokoju przez całą noc i następny dzień. Musiałam to wszystko sobie poukładać i powiem szczerze, że nie było to ani trochę proste. Myśl, że mam brata, jak się okazuje bliźniaka i do tego jest nim Dustin, jest nie do uwierzenia. Oglądając nasze wspólne zdjęcia zaczęłam się zastanawiać pod jakim względem jesteśmy do siebie podobni. Jedynie kolor skóry mam prawie ten sam i możliwe, że usta. A wszystko inne, jak oczy, nos, kolor włosów, wzrost były zupełnie inne.
W nocy z środy na czwartek, nie potrafiłam zmrużyć oka. Tak przynajmniej mi się wydawało... Powodem był SMS, który dostałam od czarnowłosego. Następnego dnia byliśmy umówieni z prawnikiem, aby ten dał nam pozwolenie do odwiedzin moj... Naszego ojca. Trudno jest mi się jeszcze przyzwyczaić do liczby mnogiej, mówiąc o rodzicach. Teraz to nie tylko są moi, ale też i Dustina...
Kiedy przyjechał po mnie chłopak, obawiałam się tylko jednego. Mianowicie, że nasze relacje, nasza przyjaźń, pójdzie na marne. Jednak się myliłam... Oczywiście tak samo jak i ja, Dustin zachowuje pewien dystans, który jest ledwo widoczny, ale bardziej wyczuwalny. Staraliśmy się, aby nikt po nas nie poznał, że coś jest nie tak. Wiadomość o nas, jako rodzeństwo, postanowiliśmy na razie utrzymać tylko między nami, do czasu wizyty w zakładzie karnym.
Po spotkaniu z prawnikiem, udaliśmy się jeszcze do kliniki, gdzie wykonaliśmy badania genetyczne. Wtedy przypomniał mi się istotny fakt, który wcześniej umknął mojej uwadze. Dustin i ja mieliśmy tą samą grupę krwi, ale to jeszcze nie znaczyło, że byliśmy rodzeństwem. Woleliśmy się upewnić. Ale sam fakt podobieństwa chłopaka do ojca, był już wystarczająco dobrym argumentem, na potwierdzenie naszych rodzinnych więzów. Wyniki przyszły już następnego dnia i żadnym dla nas zaskoczeniem nie było, kiedy test wyszedł pozytywnie. Czyli ja i Dustin jesteśmy stuprocentowo rodzeństwem. Potwierdzone to mamy nawet na papierach.
Do końca tygodnia, ani ja ani Dustin nie pojawiliśmy się w szkole. Nie odbieraliśmy połączeń od naszych przyjaciół, którzy, sądząc po ilości wiadomości oraz próbach nawiązaniach kontaktu, trochę się o nas martwili. Z tego co zrozumiałam Dustin wysłał SMS-a Bridgit o naszej nieobecności z powodu zachorowania na grypę, której zaraziliśmy się od siebie. Prawda była zupełnie inna, gdyż całymi dniami przesiadywaliśmy w studio i ćwiczyliśmy nasze układy do zawodów, które miały się odbyć w przyszły weekend. Nie chciałam zrezygnować z tego mini turnieju, który będzie trwać przez kilka dni. Obiecałam Dustinowi, że wezmę w nich udział i bez względu na wszystko, dotrzymam obietnicy.
Oprócz stresem przed spotkaniem się z moim ojcem, mój mózg zajęty był kilkoma innymi rzeczami, o których wielokrotnie rozmawiałam z... Moim bratem. Jezu, ale to dziwnie brzmi... Między innymi chodziło mi o, tak jakby rozpowszechnieniu tej wiadomości. Doszliśmy razem do wniosku, że na razie zostaje to małą tajemnicą. Później może porozmawiamy o tym z rodzicami Dustina, jak i moimi prawnymi opiekunami. Jeśli chodzi o naszych przyjaciół, nikt z nich nie może się o tym dowiedzieć. To było zbyt trudne do ogarnięcia dla nas, a co dopiero dla nich.
Możliwe, że robiłam źle, olewając Bridgit, czy też Kendalla. Ten drugi podobno każdego dnia przychodził do mnie, ale za każdym razem kiedy się pojawiał, ja byłam na sali treningowej. To właśnie od niego mam najwięcej nieodebranych połączeń, jak i wiadomości z jedną prośbą: "Proszę, odezwij się. Martwię się." Chciałabym z nim porozmawiać, ale obiecałam sobie, że do sobotniego popołudnia nie będę kontaktować się z nikim, oprócz z Dustinem, który miał ten sam problem z Bridgit. Tylko, że ona nie byłą aż tak bardzo natarczywa, jak Kendall. I tu był właśnie ten problem...
Zrobiłabym wszystko, żebym mogła w końcu go zobaczyć, usłyszeć jego śmiech i potargać włosy. Prawda była taka, a nie inna, że po prostu brakowało mi tego blondyna i nie mogłam się doczekać, kiedy się zobaczymy. Ale wiedziałam, że zanim nastąpi nasze spotkanie minie jeszcze sporo czasu...
W końcu nadszedł ten długo oczekiwany, jak i ten najbardziej stresujący dzień, w którym mieliśmy jechać do zakładu karnego. Wzięłam ze sobą szkatułkę, którą zabrałam z mojego starego domu wraz z całą jej zawartością. Jeżeli zabraknie mi pytań, które na pewno gdzieś się pojawią w mojej głowie, dokumenty będą mi pomagać, abym nie zapomniała o moim niewyparzonym języku. Starałam się jak najmniej myśleć o tym, że jedziemy specjalnie aby spotkać się z moim ojcem, który mnie zgwałcił. W głowie postawiłam sobie jedyny cel, który zamierzałam spełnić, w trakcie tej rozmowy - jedziemy tam, aby dowiedzieć się całej prawdy. Nic więcej.
Ale nie tylko ja byłam zdenerwowana tym spotkaniem. Wiedziałam doskonale, że Dustin również nie miał pojęcia jak się ma zachować. W końcu to on po raz pierwszy zobaczy swojego ojca. To musi być dla niego potworny szok. Starałam się postawić w jego sytuacji, ale nie umiałam choć na moment myśleć tak jak on. W końcu nie na co dzień spotyka się przypadkową dziewczynę w szkole, która później okazuje się jego siostrą bliźniaczką, a ich biologiczny ojciec bił ją i zgwałcił, po czym trafił za kratki. Cholernie to wszystko jest popieprzone...
- Normalnie jak w filmie. - odezwał się w końcu chłopak, po kilku minutach jazdy w kompletnej ciszy. Odwróciłam się w jego stronę i zmarszczyłam brwi.
- O czym Ty mówisz? - zapytałam nie rozumiejąc jego komentarza.
- Dwoje nastolatków, którzy przypadkowo spotkali się w szkole, połączyła ich przyjaźń i zamiłowanie do tańca. Kiedy wydawało się, że wszystko jest dobrze odnajdują list w pozytywce, który okazuje się kluczem do rozwiązania mrocznych sekretów, a na samym końcu okazuje się, że są rodzeństwem, a żeby dowiedzieć się więcej wyruszają w kilkugodzinną podróż do więzienia, gdzie przetrzymywany jest ich ojciec. - na sam koniec prychnął pod nosem, jakby opowiedział najlepszy żart, że nawet on się śmieje. - A żeby podkoloryzować nieco akcję filmu można dodać wątek miłosny między tą dwójką.
- Czy Ty... Coś sugerujesz? - zapytałam lekko zakłopotana, na co on jedynie wybuchł głośnym śmiechem.
- Jezu Ania, nie! - zaprzeczył szybko. - Po prostu dałem pomysł jak można by było jeszcze bardziej urozmaicić akcję. - zaczął szybko tłumaczyć, a ja odetchnęłam z ulgą. Jeszcze tego mi brakowało, żeby między nami wybuchła namiętna miłość. - Kocham Cę jak sio… - urwał w połowie, a ja szerzej otworzyłam oczy. - No, wiesz o co mi chodzi… - wymamrotał.
- Od teraz kochać kogoś jak rodzeństwo nabiera innego znaczenia. - odparłam i poprawiłam mój szalik.
- Taaa… - westchnął chłopak i przeczesał włosy wolną ręką. - Przepraszam. Wiesz, że ja czasami coś palnę bez zastanowienia.
- Przestań przepraszać. - spojrzałam w jego stronę i lekko się uśmiechnęłam. - Mi też jest trudno się pozbierać po tym wszystkim, ale z drugiej strony… - urwałam i lekko się rozciągnęłam głośno wypuszczając powietrze. - Mam rodzeństwo, o którym od zawsze marzyłam. - zakończyłam z cwanym uśmiechem.
- Za to ja już czwartą młodszą siostrę. - stwierdził wydymając usta. - Ale mam nadzieję, że będziesz najbardziej posłuszną od tamtych trzech.
- Nic nie obiecuję. - pokręciłam głową i wyjrzałam przez okno. Złe myśli zostały rozwiane przez nasze głupie żarty dotyczące rodzeństwa, którym jesteśmy. To trochę dziwne śmiać się z czegoś, co kilka dni temu było dla nas przerażającym faktem.
- Potrzebujemy jeszcze tytułu do naszego filmu. - odparł po kilku minutach.
- Może... "O rodzeństwie, które nie wiedziało o swoim istnieniu"? - dałam propozycję.
- Zdecydowanie za długie. - zaprzeczył od razu.
- A Ty co proponujesz?
- "Dwa Anioły po jednym skrzydle". - powiedział od razu, a ja wydęłam usta z podziwu.
- Fajne. Podoba mi się. - stwierdziłam szczerze, na co tamten posłał mi szeroki uśmiech.
Nasze rozmowy zeszły na temat zawodów, które miały się odbyć w przyszłym tygodniu. Dustin zaczął mi dokładnie opisywać, co będziemy robić. Każdego dnia pobytu wykonujemy jeden wspólny występ. Czwartego dnia odbywają się solówki, a piątego mają być występy finałowe w duetach i oddzielnie. Pierwszy taniec jaki chcemy wykonać będzie to hip- hop, następnego dnia ustaliliśmy, że zatańczymy rumbę, a trzeciego break dance. Na finały zostawiamy jazz, który chyba najlepiej nam wychodzi. Na pierwsze występy solówek obydwoje postawiliśmy znowu na hip-hop, a co do finałów mamy już sami wybrać. Ale wydaje mi się, że obydwoje zatańczymy jazz.
Po raz kolejny tak bardzo zatraciliśmy się w rozmowę, że nawet nie zauważyliśmy, że już byliśmy na miejscu. Wysiadając z samochodu powiał silny i zimny wiatr, jakby chciał nas wypędzić z tego miejsca. Na prawdę, zrobiłabym wszystko byleby nie stać przed piętrzącymi się grubymi murami, które otaczały budynki. Przed wielką bramą czekał już na nas prawnik, który zgodził się jechać z nami na to spotkanie, jedynie on pełni służbę w załatwieniu tych wszystkich formalności, o których ja nie miałam pojęcia.
- Gotowa? - zapytał cicho Dustin i złapał mnie za rękę.
- Gotowa.
Żwawym krokiem ruszyliśmy przed siebie i po krótkim przywitaniu się z panem Morisonem weszliśmy do ściśle strzeżonego zakładu karnego. Miałam wrażenie, jakby każda osoba którą mijaliśmy, swoim spojrzeniem mogła wszystko ze mnie wyczytać. Mój strach, niepewność, a co najgorsze przeszłość. Nie pamiętam dokładnie przez jakie drzwi wchodziliśmy i w który korytarz skręcaliśmy, gdyż moje myśli były skupione na czymś zupełnie innym.
Właśnie idę na spotkanie z moim ojcem, który zniszczył mi życie, a ja jak gdyby nigdy nic przechadzam się po zakładzie karnym, do którego trafił między innymi z mojej przyczyny. Powodem mojego opanowania była chyba dłoń Dustina, która cały czas była spleciona z moją. Od samego początku naszej znajomości ten gest dodawał mi otuchy i możliwe, że już na zawsze będzie miał tą funkcję.
W końcu dotarliśmy do ogromnej sali, w której rozstawione były pojedyncze stoliki z krzesełkami. Wszędzie kręciła się ochrona, która pilnowała każdego skrawka sali, a monitoring był na tyle widoczny, że od razu rzucił mi się w oczy, ale szybko spuściłam wzrok, żeby na niego nie patrzeć. Jeden ze strażników wskazał nam nasze miejsca i kazał chwilę poczekać. Nadal mocno trzymałam przy sobie rękę Dustina, któremu nie przeszkadzał fakt, iż zaraz zgniotę mu kości.
- Wszystko będzie dobrze. - szepnął mi prosto do ucha i pocałował moje włosy. Uwierzyłam w jego słowa i głośno wypuściłam powietrze kłębiące się w moich płucach już od kilku minut. Posłałam mu lekki uśmiech, na co od razu odwzajemnił i objął mnie swoim ramieniem.
Usłyszeliśmy dźwięk rozsuwających się krat, na co od razu podniosłam głowę i odwróciłam się w tamtą stronę. To był on. W lekkim zaroście, ubrany w pomarańczowy uniform i zakuty w kajdanki, kierował się prosto do naszego stolika, ani na moment nie podnosząc wzroku. Kiedy strażnik usadowił go na przeciwko nas, poczułam pewne obrzydzenie do tego człowieka. W mojej głowie od razu pojawiły się słowa "To przez Ciebie" skierowane prosto do tego mężczyzny, który w końcu postanowił na nas zerknąć. Podobieństwo Dustina do tego człowieka było wręcz widoczne na pierwszy rzut oka. Te same rysy twarzy, lekko wystające kości policzkowe, kolor włosów, czy nawet ten sam kształt uszu. Jedynie kolor oczu, który niestety to ja po nim odziedziczyłam. Kątem oka spojrzałam na chłopaka siedzącego obok mnie, który cały czas wpatrywał się w naszego ojca, jakby był ósmym cudem świata. Szkoda tylko, że on jest potworem, który zniszczył życie swojej córce...
- Tacy różni, a jednak podobni… - odezwał się w końcu, a jego zachrypnięty głos od razu rozszedł się po mojej głowie. Zacisnęłam mocniej oczy, aby nie dać upust łzą, po których będzie już tylko ucieczka z tego miejsca i brak jakichkolwiek informacji na temat mnie i Dustina. Resztkami sił postanowiłam w końcu podnieść powieki, a kiedy spostrzegłam, że mężczyzna patrzy się wprost na mnie, miałam jedynie ochotę przywalić mu w mordę. - Zapewne znalazłaś list w pozytywce… - mówił dalej i w końcu odwrócił ode mnie wzrok. Zacisnęłam wargi i sięgnęłam do mojej torby, z której wyjęłam drewnianą szkatułkę. Mark otworzył szerzej oczy i popatrzył to na mnie, to na Dustina, aż w końcu uwiesił wzrok na drewnianym pudełku. - Czyli już wszystko wiecie… - skomentował kiwając głową.
- Nie do końca. - odezwał się czarnowłosy.
- A czego nie rozumiecie? - zapytał i oparł się o krzesło.
- Chcielibyśmy… - zaczął niepewnie. - Poznać całą prawdę. Od początku do końca.
Byłam wdzięczna Dustinowi, że wziął sprawy w swoje ręce. Ja nie potrafiłam na niego spojrzeć, a co dopiero odezwać się do niego...
- Końca tej historii jeszcze nie widać… - mruknął pod nosem i podrapał się po brodzie. - Kiedy Katherine zaszła w ciążę, był to dla nas dosyć trudny okres. - zaczął mówić. - Straciłem pracę, a do tego okazało się, że Wasza matka jest chora i prawdopodobnie płód może ją jedynie zbliżyć do śmierci, niż oddalić. Z każdym następnym tygodniem było co raz gorzej. Ja nie miałem pracy, a Kat czuła się gorzej. Kiedy dowiedzieliśmy się, że zamiast jednego dziecka, było dwoje… - urwał na moment, żeby lekko się uśmiechnąć. - Na samym początku byliśmy załamani. Nie mieliśmy pojęcia co robić. Czasu było co raz mniej, a stan zdrowia Waszej matki się pogarszał. Później okazało się, że jedno z dzieci może mieć lekkie problemy z przeżyciem. Ale do ostatniej chwili nie mieliśmy pojęcia, które będzie zdrowe, a które chore... Katherine urodziła najpierw zdrowego chłopca. Byłem szczęśliwy, że jemu nic nie było, ale potem uświadomiłem sobie, że jest jeszcze jedno dziecko, z którym mogło być gorzej. - spojrzał się na chwilę na mnie, a potem znowu odwrócił wzrok w stronę szkatułki. - Dziewczynka miała trudności w oddychaniu. Konieczne było natychmiastowe leczenie, które nie kosztowało zbyt mało.
- Więc postanowiliście oddać jedno dziecko, żeby zająć się tym drugim? - zapytałam z wyrzutem i robiłam co w mojej mocy, aby głos chodź na moment mi nie zadrżał.
- Nie do końca tak było. - zaprzeczył szybko głową i głośno westchnął. - Z powodu braku pieniędzy nie byliśmy w stanie utrzymać dwójkę dzieci, w tym jedno chore. Oczywiście, że robiliśmy co było w naszej mocy, aby nie doszło do rozdzielenia, ale zbyt szybko naszą sprawą zajęła się opieka społeczna, która dała nam ultimatum.
- Na czym ono polegało? - odezwał się Dustin.
- Mieliśmy do wyboru, albo oddać dwójkę dzieci, których już nigdy w życiu nie mogliśmy zobaczyć, albo zaopiekować się tym chorym, a oddać to zdrowe. - wyjaśnił bez żadnych emocji. Po prostu mówił to wszystko od tak sobie, jakby to w ogóle nie miało dla niego żadnego znaczenia. - Chłopiec był zdrowy i wiedzieliśmy od razu, że znajdzie w pełni kochającą rodzinę. Dlatego postanowiliśmy wybrać opcję numer dwa. Dostaliśmy pomoc od jednej z położnych, która obiecała nam, że będzie pilnować chłopca dopóki nie zostanie adoptowany.
Zmarszczyłam czoło ze zdziwienia. Nie sądziłam, że oprócz lekarzy odbierających poród i moich rodziców będzie miał cokolwiek do czynienia z tą całą aferą.
- Jak nazywała się ta kobieta? - po raz kolejny chłopak wyprzedził mnie z pytaniem.
- Na imię miała na pewno Alice, a nazwisko podobne coś do Wotson, Wetson… - zaczął drapać się po głowie, jakby to cokolwiek mogło pomóc.
- Winston? - zapytałam szybko.
- Tak, chyba tak...
Oparłam się o krzesło i pokręciłam z niedowierzania głową. Kolejna zagadka rozwiązana. Brawo Aniu! Oby tak dalej!
- Masz jej medalion… - wskazał palcem na moją szyję, a ja od razu złapałam przywieszkę w moje palce. - Wyglądasz zupełnie jak ona. Idealne podobieństwo...
- Skończ. - warknęłam czym zaskoczyłam nie tylko jego, czy też Dustina, ale i samą siebie. - Nie przyszłam tutaj po to, żebyś oceniał mój wygląd. Chciałam jedynie dowiedzieć się całej prawdy, którą już mi powiedziałeś, a teraz będziemy już się zbierać.
Szybko schowałam szkatułkę do torebki i zaczęłam ubierać moją kurtkę, ale z powodu drżących palców nie mogłam nawet zawiązać cholernego szalika. Emocje we mnie buzowały i jedynie na co miałam ochotę to wydrzeć się na cały głos.
- Anno… - zaczął mówić, a ja zmroziłam go wzrokiem.
- Nie nazywaj mnie tak! - krzyknęłam głośno, że nawet ochroniarze zareagowali. - Nie masz prawa tak do mnie mówić.
- Jesteś moją córką i mam do tego absolutne prawo. - powiedział na tyle spokojnie, że jeszcze bardziej mnie tylko zdenerwował.
- Straciłeś miano ojca, kiedy po raz pierwszy podniosłeś na mnie rękę. - syknęłam. Już nie obchodziło mnie miejsce, w którym się znajdowaliśmy, czy też osoby które nas otaczały. Miałam ochotę mu wszystko wygarnąć i powiedzieć mu jak bardzo cierpiałam przez tyle lat, czując się brudną i niechcianą.
- Nie miałem wyboru… - szepnął, a ja prychnęłam pod nosem.
- Bo co?! Groził Ci ktoś?! - podniosłam o jeszcze jedną oktawę ton głosu. - Groził, że jeżeli nie zgwałcisz własnej córki, to wtedy Cię zabiją? - mężczyzna spuścił wzrok na swoje dłonie, a ja już wiedziałam, że wygrałam. - Jesteś żałosny. - podniosłam się z siedzenia i jak na złość, niechcący zaczepiłam kurtką o wystający gwóźdź z krzesła, przez co zaczęłam się szarpać. Z pomocą przyszedł mi Dustin, który odczepił materiał i również się podniósł na równe nogi.
- Opiekuj się nią… - usłyszałam jeszcze słowa ojca skierowane do chłopaka, który jedynie kiwnął głową i ruszył za mną.
Miałam już wszystkiego dosyć. Tych mrocznych sekretów i tajemnic, tych niechcianych myśli... I własnego życia. Chciałam zniknąć, zapaść się pod ziemię, a na moim miejscu wyrośnie kwiat żonkila symbolizującego nadzieję na lepsze życie w innym świecie.
Nie mam pojęcia jak udało mi się trafić do wyjścia. Możliwe, że był ze mną strażnik, którego nawet nie zauważyłam z powodu potoku łez, który niechciane wylewał mi się na twarz. W ciągu tych kilku dni moje życie wywróciło się do góry nogami, a ja nie potrafiłam zapanować nad rozbiegiem wydarzeń. Wszystko pojawiało się tak nagle i z znikąd, a ja nie potrafiłam przyswoić do siebie jednych rzeczy, a już pojawiały się następne!
Z głośnym szlochem w końcu udało mi się wyjść z tego potwornego miejsca i od razu pobiegłam w stronę samochodu Dustina. Miałam całe zapłakane oczy, które uniemożliwiały mi dobrą widoczność. Zaczęłam szarpać za klamkę od drzwi, ale tamta ani drgnęła. Wiedziałam o tym, że samochód był zamknięty i można było go otworzyć jedynie kluczem, który posiada czarnowłosy, ale ja nadal za nią szarpałam. Jakby to miało mi pomóc z wyrzuceniu z siebie złości. Dołączyły do tego jeszcze głośne krzyki, a drugą ręką waliłam w dach pojazdu. I mogłabym cały czas wyżywać swoje zdenerwowanie na samochodzie, dopóki ktoś mnie od niego nie odciągnął i mocno przytuli do swojej klatki piersiowej.
Rzadko kiedy byłam na tyle załamana emocjonalnie, że chciałam wszystko i wszystkich zniszczyć. W dalszym ciągu nie rozumiałam, dlaczego złe rzeczy spotykają właśnie moją osobę. Co ja takiego zrobiłam, że musiałam aż tak cierpieć?
- Już dobrze… - odezwał się chłopak, kiedy z moich ust wydobył się głośny jęk, a zaraz za nim kolejny potok łez. - Jestem przy Tobie… - jego kojące ruchy po plecach dodawały mi bezpieczeństwa, którego teraz potrzebowałam. Najgorszy był jednak fakt, że kiedy spojrzę na twarz Dustina w głowie pojawi mi się obraz mojego ojca, zamiast brata. Byli do siebie cholernie podobni i każdy może to przyznać. Ale była jedna rzecz, którą na szczęście Dustin po nim nie odziedziczył. Były to brązowe oczy Katherine, w które mogłam się patrzeć do woli i za każdym razem będę czuć tylko jedno - miłość.
Wokół nas zaczęło robić się co raz zimniej i to był dla mnie sygnał, żebym w końcu odsunęła się od czarnowłosego. I na prawdę, długo walczyłam ze sobą, aby w końcu zrobić krok do tyłu i opuścić ręce, które były zaplecione wokół talii chłopaka. Głośno pociągnęłam nosem i wierzchem kurtki wytarłam łzy, które zawieruszyły mi się w kącikach oczu.
- Jedźmy już stąd. - mruknęłam po nosem, mając nadzieję, że Dustin to usłyszy.
- Jasne.
Otworzył swój samochód i pomógł mi wsiąść na miejsce pasażera. Drżącymi dłoniami udało mi się po jakimś czasie zapiąć pasy bezpieczeństwa i z zamkniętymi oczami opadłam na fotel. W świecie, pod przymkniętymi powiekami, było znacznie lepiej niż, kiedy je otworzę. Nie było tam tyle smutku, ile spotykam od jakiegoś czasu, a każdy dzień zwiastował nowe przygody i mnóstwo zabawy. Może i to brzmi, jak w jakimś wyemitowanym świecie, które stworzył pięciolatek, ale jeżeli mam być szczera, to zrobiłabym wszystko, żeby znaleźć się w takiej kolorowej krainie, gdzie zawsze świeciło słońce zwiastujące dobry humor.
- Zadzwoń do swoich rodziców. - powiedziałam w końcu, kiedy w kompletnej ciszy przemierzaliśmy drogę do centrum Los Angeles. - Niech przyjadą do Jade i Daniela. Musimy w końcu wszystko wyjaśnić.
Po chwili usłyszałam jednostronną wymianę zdań Dustina z, jak się spostrzegłam, Trishą. Dalsza droga minęła nam znacznie szybciej. Mogłabym wręcz po marudzić, że zabrakło mi czasu na dokładne analizowanie wszystkich zdobytych informacji. A było ich dosyć sporo...
Kiedy chłopak zaparkował przed bramą posiadłości Smith'ów, dostrzegłam dobrze znany mi samochód Pana Belta, stojącego po drugiej stronie ulicy. Razem wysiedliśmy z forda i wolnym krokiem skierowaliśmy się w stronę głównego wejścia do domu.
Kiedy przekroczyliśmy próg mieszkania, od razu usłyszeliśmy zawzięte rozmowy dorosłych i dziecięcy śmiech Caroline, które wydobywały się z jadalni. Rozebraliśmy się z ciepłych kurtek i trzymając się za ręce weszliśmy do pomieszczenia, w którym przebywali domownicy oraz goście.
- Caroline musisz iść na moment do swojego pokoju. - powiedziałam od razu, przez co zwróciłam na siebie uwagę. - Musimy tutaj porozmawiać na temat bardzo ważnych spraw. - starałam się, aby mój głos był na tyle miły, aby Carla nie czuła się urażona. Ale widząc gosposię, która trzymała dziewczynkę na kolanach, nie wiem czy w pełni udało mi się zapanować nad zdenerwowanym tonem.
- Chodź, pójdziemy się pobawić. - od razu odezwała się Alice i postawiła dziewczynkę na ziemi.
- Nie Alice. Ty też musisz zostać. - rozkazałam kobiecie, która jedynie otworzyła szerzej oczy.
- Ale będę mogła potem przyjść? - zapytała Carla.
- Oczywiście. - odezwał się Dustin, na co dziewczynka w podskokach opuściła kuchnię. Jeden problem mamy z głowy. A teraz najgorsze...
Rozejrzałam się po osobach, które zajmowały swoje miejsca przy dużym stole. Państwo Belt siedzieli z jednej strony, a Jade i Daniel z drugiej i każdy z nich przed sobą miał porcelanową filiżankę, zapewne napełnioną gorącą herbatą, którą zaserwowała Alice. Szkoda mi było jedynie ich szczęśliwych wyrazów twarzy, bo wiedziałam, że kiedy powiemy im całą prawdę, na ich usta zagości jedynie zdziwienie i zdezorientowanie.
- O co chodzi Aniu? - zapytał po chwili Daniel, który pewnie nie wytrzymywał napięcia. Popatrzyłam na Dustina, który również jak ja nie miał pojęcia od czego zacząć. Głośno westchnęłam i z powrotem zawiesiłam wzrok na wszystkich zebranych.
- Kilka dni temu byliśmy u Pana Belta w sprawie mojej pozytywki… - zaczęłam cicho i oblizałam ze zdenerwowania usta.
- Tak było. - potwierdził ojciec Dustina. - Nie chciała grać z powodu wkręconej koperty w cały mechanizm.
- Koperty? - zapytała Jade, a ja zawiesiłam wzrok na Alice. Jej twarz niczym nie różniła się od leżącego na podwórku śniegu. Wiedziałam, że była zdenerwowana. Też byłabym na jej miejscu...
- To był list od mojej matki. Katherine Covenant. - wyznałam dobitnie.
- Katherine Coventant jest Twoją matką? - zapytała zaskoczona Pani Belt.
- Dla sprostowania, to była. - mruknęłam pod nosem i przetarłam moją twarz dłonią. - I nie tylko moją...
- Kilka dni temu pojechaliśmy do starego domu Ani… - zaczął mówić Dustin, a jego głos był zbyt poważny jak na niego. - Znaleźliśmy pewną szkatułkę, w której znajdowały się ważne dokumenty.
Na wspomnienie tego przedmiotu od razu wyjęłam pudełeczko z mojej torby i postawiłam je na stole. Otworzyłam wieko i zaczęłam wyjmować z niej poszczególne kartki i zdjęcia i podawałam je naszym prawnym opiekunom.
- Ja i Dustin jesteśmy rodzeństwem. Dokładnie to bliźniętami dwujajowymi. - sprostowałam.
Tak jak przypuszczałam, miny zebranych osób w pomieszczeniu wyrażały jedynie zaskoczenie i dezorientacje. Oprócz jednej osoby, która nadal siedziała na swoim miejscu ze spuszczoną głową.
- Jak to jest możliwe? - odezwał się w końcu Pan Belt. - Przecież my adoptowaliśmy Dustina z Domu Dziecka! Powiedziano nam, że nic nie wiadomo na temat jego rodziny...
- Bo teoretycznie tak było. - odparłam zmieszana. - Ale myślę, że teraz czas najwyższy, aby co nie co powiedziała nam Alice. - kiedy wypowiedziałam imię kobiety, ta od razu na mnie spojrzała z wielkim strachem w oczach. - No dalej. Obydwie wiemy, że Ty też maczałaś w tym palce.
- O czym Ty mówisz Aniu? - głos Jade nieco zadrżał na samym końcu pytania.
- Otóż Alice była jedną z położnych odbierających poród Katherine. - wyjaśniłam z cwanym uśmiechem.
- Czy to prawda? - zapytał starszej kobiety Daniel. Może i źle zrobiłam, że wybuchłam z takim oświadczeniem, ale nie mogłam już wytrzymać. Chciałam jak najszybciej dowiedzieć się, co ma do powiedzenia Alice.
- Wasi rodzice musieli podjąć bardzo trudną decyzję… - odezwała się w końcu, a ja nastawiłam wręcz uszy, aby lepiej słyszeć. - Postawiono ich w sytuacji bez żadnego wyjścia.
- Nie rozumiem… - mruknęła Pani Belt.
- Katherine i Mark mieli poważną sytuację finansową. Mężczyzna stracił pracę, a do tego ich wszystkie wydatki przechodziły na leczenie Kat, która była poważnie chora. Wszystkie pieniądze jakie zarobiła ze swoich występów, przeznaczone były na leki oraz wizyty u lekarzy. - wyjaśniła gosposia. A tego to ja nie wiedziałam… - Katherine zaszła w ciążę, która od samego początku była zagrożona. Później okazało się, że jest to bliźniacza, co jeszcze bardziej pogorszyło sytuację. Najpierw urodził się zdrowy i w pełni przystosowany do życia chłopczyk. Jednak problemy okazały się z drugim dzieckiem, które miało trudności w oddychaniu. Lekarze od razu chcieli podjąć leczenie dziewczynki, ale był problem z środkami finansowymi. Rodziną Covenant zainteresowała się opieka społeczna, która postawiła ich przed koszmarnym wyborem. - podniosła w końcu wzrok na naszą dwójkę i otarła palcem pojedynczą łzę spływającą po jej policzku. - Oddają dwójkę dzieci, albo zajmują się dziewczynką, a zostawiają chłopca.
- A to historia… - szepnął Pan Belt i oparł się o krzesło.
- Alice obiecała naszym rodzicom, że dopilnuje, aby Dustin znalazł nową rodzinę. - odezwałam się w końcu.
- Pomógł mi w tym Stan, którego spotkaliście w klubie. - przerwała mi kobieta, a ja zmarszczyłam czoło. - Znalazł Państwa Belt, którzy nie mogli doczekać się dziecka.
- Zastanawiam się tylko nad jednym… - powiedział Daniel i położył na stół plik dokumentów, które przed sekundą znalazły się w jego posiadaniu. - Skąd o tym wszystkim wiecie? Bo z tych papierów, można jedynie wyczytać chorobę Ani i oddanie do adopcji Dustina. Nic więcej na temat Alice, czy też problemów finansowych.
Popatrzyłam na Dustina, który tak jak ja wstrzymał oddech. No to wpadliśmy...
- Um... Byliśmy dzisiaj... Yyy... W… - mój język zaczął się niebezpiecznie plątać, a mi jeszcze bardziej podskoczyło ciśnienie. No dobra, raz się żyje. - W zakładzie karnym u mojego ojca.
Szeroko otworzone oczy Jade, Daniela i Alice dały mi do zrozumienia, że to jednak nie była dobra decyzja. Potwornie się bałam ich reakcji, więc szybko spuściłam głowę w dół i czekałam na najgorsze.
Czekałam... I czekałam... I dalej czekałam... Ale nic takiego nie nastąpiło...
- Po co tam pojechaliście? - zapytał spokojnie mężczyzna. Zbyt spokojnie...
- Żeby dowiedzieć się prawdy. - wzruszyłam ramionami i oblizałam zaschnięte wargi. Przydałoby mi się coś do picia...
Między nami zapadła głucha cisza, która przerywana była jedynie głośnymi westchnięciami, czy też stawianiem na stół filiżanek z zapewne zimną już herbatą. Nie miałam pojęcia, czy to już jest koniec rozmowy, czy może dopiero początek...
- Skąd miałaś medalion Katherine? - zadałam pytanie Alice, które już od dłuższego czasu chodziło mi po głowie.
- Kilka dni przed jej śmiercią poszłam do szpitala i pokazałam jej filmik nagrany przez Stana, jak tańczy Dustin. Była szczęśliwa, że jej syn idzie w tym samym kierunku co ona, jak i córka. Zdjęła swój medalion i oddała mi go, prosząc abym przekazała Ci w odpowiednim momencie. Nie miałam pojęcia, że w niedalekiej przyszłości zamieszkamy pod jednym dachem...
- Kim jest dla Ciebie Stan? - zapytał tym razem Dustin.
- Synem mojego męża. - powiedziała od razu, a ja wręcz otworzyłam szerzej buzię. - Urodził się kiedy Edward miał siedemnaście lat. Matka Stana nie pozwalała na spotkania ojca z synem i robiła wszystko, aby jej dziecko trzymało się z daleka od biologicznego ojca. Elizabeth zmarła, kiedy Stan miał dwadzieścia lat i wtedy Edward próbował jakoś poprawić między nimi więzi, przy okazji poznał nas ze sobą. Mój mąż zmarł, a ja i Stan przeprowadziliśmy się do Los Angeles, gdzie chłopak kontynuował swoje nauki tańca. Poznał Katherine i Marka i się zaprzyjaźnili.
- Jezu Chryste… - westchnęła Pani Belt i oparła swoją głowę na łokciach. - I co teraz?
- Nic. - mruknęłam pod nosem i spojrzałam na Dustina. - Żyjemy tak jak było, tylko z nowymi informacjami, na temat naszej przeszłości.
- A skoro jesteście rodzeństwem, to nie chcielibyście zamieszkać razem? - zapytała Jade, a ja prychnęłam pod nosem.
- To, że ja i Ania jesteśmy rodzeństwem, nie oznacza, że od razu musimy zmieniać naszych miejsc zamieszkania. - wytłumaczył chłopak. - Jesteśmy nadal przyjaciółmi i nic, a nic to nie zmieni.
W słowa Dustina zawarta była stuprocentowa prawda. Nic, a nic nie zniszczy naszej przyjaźni. Jesteśmy jak bra... Teoretycznie to jesteśmy jak brat i siostra... Trudno mi się będzie odzwyczaić od tego porównania i jeszcze innych określeń dotyczące rodzeństwa.
Każdego dnia spotykamy na swojej drodze nowe informacje, które próbujemy jak najszybciej przyswoić do naszego umysłu. Z jednymi jest bardzo łatwo, z drugimi już mniej, ale po jakimś czasie w końcu nam się to udaje. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że każda decyzja niesie za sobą wiele innych, które też musimy rozpatrzeć. I to tylko od nas zależy, czy chcemy wszystkie zatrzymać dla siebie, czy też niektóre z nich odsunąć na boczny plan. Co jeśli, zostawimy te bardzo ważne, a zajmiemy się tymi, które są mało istotnymi?
~*~
Gdyby ktoś popatrzył na mnie tak z boku, mógłby od razu stwierdzić, że jestem uzależniony i potrzebuję natychamistowego odwyku. Może i zachowywałem się jak jakiś psychopata, który nie może sobie poradzić, ale najmniej to teraz mnie obchodziło. Prawdą było stwierdzenie, że nie potrafiłem sobie poradzić i potrzebowałem natychmiastowej pomocy. I to nie byle kogo. Jest tylko jedna osoba, która potrafi uśmierzyć wewnętrzny ból rosnący z każdym dniem przebytym w samotności.
Mój limit cierpliwości zaczynał się pomału kończyć i już niewiele brakowało, żebym w końcu wybuchł złością. Już i tak wytrzymałem długo, ale nie obiecuję, że tak samo spokojnie wytrzymam jeszcze kilka dni. Minął tydzień i uwierzyłem niby w przypadkowe zachorowanie Dustina i Ani. Ale to nie jest możliwe, żeby trzymało już ich kolejne pięć dni!
Dzwoniłem chyba ze sto razy dziennie, a pomysły na wiadomości SMS już mi się dawno skończyły i jestem tylko ciekaw, ile takich samych ma dziewczyna w swojej skrzynce. Czasami na serio się obawiam, że coś mogło się stać. To nie jest normalne, aby przez tyle dni nie dawać znaku życia! Za każdym razem kiedy pojawiałem się u niej w domu, zawsze dostawałem odpowiedź, że jej nie ma. A skoro nie ma jej w domu i była chora, to gdzie do cholery miała niby być? Pomysłów do mojej głowy wchodziło bardzo wiele i z każdym nowym zaczynałem obawiać się własnych myśli. Któregoś dnia miałem ochotę przejechać się po wszystkich szpitalach i zapytać o Annę Smith, która z niewiadomych przyczyn zachorowała i nie odzywa się już od dobrych kilku dni.
Próbowałem już po raz kolejny ułożyć swoje włosy, ale za każdym razem kiedy myślałem, że jest dobrze okazywało się, że jest tragicznie. Zdenerwowany już potargałem je na wszystkie strony świata i wyglądałem jak każdego dnia. Muszę w końcu odwiedzić fryzjera i to bez dwóch zdań! Wyszedłem w końcu z łazienki i skierowałem swoje kroki w stronę schodów, po których jak zawsze zszedłem bardzo opornie. Standardowe zachowanie pod koniec tygodnia i do tego kilka minut po siódmej rano. Wszedłem do kuchni, gdzie jak zwykle przy lodówce stała moja mama i wyciągała z niej potrzebne składniki do przygotowania śniadania.
- Hej mamo… - przywitałem się cicho i od razu usiadłem przy stole.
- Dzień Dobry Kendall… - kobieta uśmiechnęła się w moją stronę i z powrotem wróciła do przygotowania posiłku. Spojrzałem przed siebie, gdzie na białej ścianie wisiał sporych rozmiarów kalendarz, a widząc dzisiejszą datę głośno westchnąłem. Dawniej moje motto życiowe było "Piątek - weekendu początek", a teraz "Byle do jutra"
- Czemu jesteś smutny? - zapytała rodzicielka stawiając przede mną talerz z dwoma kanapkami. Spojrzałem na nią pytającym wzrokiem, nie rozumiejąc jej pytania. - Od kilku dni chodzisz strasznie przygnębiony, jakby coś się stało.
- To nic takiego… - oprócz tego, że moja przyjaciółka nie daje znaku życia. O ile Ania była moją przyjaciółką... Właściwie, to kim dla siebie jesteśmy? Między nami jest pewna więź, którą nie można w ogóle nazwać. Nie jest to na pewno zwykłe kumplowanie się ze sobą, czy też przyjaźnienie. To było coś więcej. Dużo więcej. Przynajmniej, ja to tak odbieram. Problem pojawia się kiedy trzeba znać zdanie dziewczyny na temat naszych relacji.
- Byłeś wczoraj u Ani? - zadała kolejne pytanie.
- Tak, ale znowu jej nie było… - fuknąłem pod nosem, i rzuciłem kanapkę z powrotem na talerz, jakby to ona była wszystkiemu winna.
- Na pewno niedługo się odezwie. - zapewniła mnie kobieta, a ja upiłem łyk herbaty. Codziennie była ta sama gatka. Najpierw padało pytanie, czy byłem u Ani, potem było marne pocieszenie, a na samym końcu...
- Jakby się w końcu odezwała, to zaproś ją tutaj do nas. -... Zaproszenie na herbatę. Typowy poranek.
- Na razie nie mam z nią kontaktu od prawie dwóch tygodni. - dokładnie to od dwunastu dni, sześciu godzin i... Iluś tam minut. No dobra, to może już się wydawać dziwne...
- Po prostu tak mówię, jakby w końcu się odezwała.
Podziękowałem mamie za śniadanie i po kilku minutach opuściłem mój dom. Droga do szkoły trwała znacznie krócej niż zazwyczaj, co jedynie działało mi to korzyść. Szkolny parking nie był jeszcze na tyle zapełniony, że nie można było znaleźć miejsca. Rozglądając się na boki nie dostrzegłem samochodu Dustina, czyli dzisiaj znowu go nie będzie. Tak samo jak Ani...
Lekcje może i były do przetrwania, ale dla mnie i tak zawsze będzie to udręka. A na pewno teraz, kiedy nie widuję tej szeroko uśmiechniętej brunetki, która rozmawia z każdym uczniem, który do niej podejdzie. No okej, może i za nią tęskniłem, ale bardziej wolałem określenie "martwienie się".
Kiedy zadzwonił dzwonek na długą przerwę, w końcu zdecydowałem się odwiedzić szkolną stołówkę. Nie byłem w niej już od kilku tygodni i szczerze mówiąc nie miałem pojęcia czemu. Każdego dnia o tej godzinie przesiadywałem na korytarzu wpatrzony w jeden punkt. I tak przez pół godziny. Jezu, to musiało dziwnie wyglądać... W tłumie nastolatków dostrzegłem resztę paczki, którzy zajmowali jeden z tych większych stolików, aby każdy mógł się zmieścić. Bez słowa zająłem miejsce obok Jamesa, który jedynie popatrzył się na mnie pytającym wzrokiem, ale po chwili wrócił do kartkowania jakiś ulotek i innych papierów.
-... Proponowałbym wyjechać o siódmej, żeby zdążyć na pierwszy występ. - usłyszałem Carlosa, który pokazał palcem na kartce, którą trzymał w swoich dłoniach.
- Siódma? Carlos, czy Ty słyszysz samego siebie? - jęknął Maslow. - Nie lepiej o dziewiątej?
- O jedenastej już jest pierwszy występ. Nie sądzę, żebyśmy zdążyli. - warknął Carlos, a ja zmarszczyłem czoło. O czym oni rozmawiają?
- A nocleg? - zapytała Bridgit.
- Wszystko już jest zarezerwowane. Hotel mieści się kilka minut od ośrodka, w którym przebywają uczestnicy. - odezwał się od razu Logan. - Kilka minut spacerku nic nam chyba nie zaszkodzi.
- Mam nadzieję, że jedzenie będzie w miarę przyzwoite… - mruknął James.
- Ciesz się, że będziesz miał gdzie spać. Nawet nie wiesz ile czasu mi zajęło, żeby ugodzić tą recepcjonistkę. - warknął Henderson.
- A gdzie się pojawił Twój urok osobisty? - dziewczyna parsknęła śmiechem, a zaraz do niej dołączył też i Carlos.
- Już się tak nie wymądrzaj… - skarcił ją brunet. - Nie zapomnij tylko o swoich lekach.
- Jasne tato...
- Czyli co? Wszystko jasne. Jutro za piętnaście siódma spotykamy się na dworcu. - klasnął w dłonie Pena i zaczął sprzątać wszystkie papiery.
- Mogę wiedzieć o czym Wy w ogóle mówicie? - zapytałem w końcu nie wytrzymując już ze zdenerwowania, z powodu braku wiedzy na tematy ich rozmowy.
Wszyscy popatrzyli się na mnie jak na jakiegoś idiotę, który urwał się dopiero co z choinki. Na dobrą sprawę, dużo mi do tego nie brakuje...
- Jedziemy jutro do Darien. - odpowiedział dopiero po chwili Logan.
- Po co? - rzuciłem szybko marszcząc brwi.
James popatrzył na Bridgit, która jedynie wzruszyła ramionami i pokręciła lekko głową. To wszystko nie podobało mi się jeszcze bardziej niż na początku.
- Ania nic Ci nie mówiła? - zapytała cicho blondynka.
- Jakby chociaż raz do mnie zadzwoniła to i tak byłoby dobrze. - warknąłem. - Nie mam z nią kontaktu od ponad tygodnia. - dokładnie to już od trzynastu dni.
- Ona zachorowała, tak samo jak...
- Wiem, jak Dustin. - przerwałem Carlosowi. - Ale nie sądzę, żeby ta choroba trzymała się przez tyle czasu.
- Od poniedziałku nie chodzą do szkoły, bo przygotowują się na zawody. - powiedział Logan.
- Jakie zawody?
- Kendall nie rób z siebie idioty… - westchnął Maslow i przeczesał swoje włosy.
- To może wyjaśnicie mi wszystko o co chodzi, a nie trzymacie wszystko przede mną w tajemnicy! - podniosłem głos, chociaż wcale tego nie planowałem. Z doświadczenia wiedziałem, że kiedy się na kogoś krzyczy, druga osoba od razu staje się potulna jak baranek. Tak jak przypuszczałem i w tym przypadku to zadziałało.
- Dustin dzwonił do mnie wieczorem. - westchnęła Mendler i zaczęła bawić się palcami u dłoni. - Powiedział mi tylko, że już obydwoje wyzdrowieli, a nie ma ich dlatego, bo przygotowują się na zawody, na które wyjeżdżają dzisiaj wieczorem.
- Co takiego? - otworzyłem szerzej oczy ze zdziwienia.
- Byłam pewna, ze Ania do Ciebie też dzwoniła. - dodała ciszej i w końcu na mnie spojrzała.
- Na ile wyjeżdżają? - zadałem w końcu jakieś konkretne pytanie.
- Turniej trwa do środy, ale wrócą pewnie dopiero w czwartek, albo przyszły piątek. - odezwał się Logan. - Chcemy jutro pojechać, żeby im kibicować. - dodał z uśmiechem.
Nie interesowało mnie już nic innego, po za nowymi wiadomościami. A więc Ania już ostatecznie mnie skreśliła. Po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy postanowiła od tak po prostu mnie olać. Jestem tylko ciekaw, dlaczego mnie ignorowała? Może przez ten ślub, kiedy to próbowałem ją pocałować? Ale przecież następnego dnia byłem u niej i wszystko wydawało się okej! A więc, co się stało, że nie chce nawiązać ze mną chociaż minimalnego kontaktu?
- O której wyjeżdżają? - zapytałem po chwili.
- Z tego co wiem o piątej. - odpowiedziała dziewczyna, a ja kiwnąłem głową.
Może Panna Smith nie chce mnie znać. Może i nie chce mnie widzieć. Ale ja tego wszystkiego tak nie zostawię. Muszę dowiedzieć się co było przyczyną zerwania ze mną kontaktów.
Do końca dnia w szkole nie mogłem się już na niczym innym skupić, jak tylko na nowych informacjach, które dostałem kilka godzin temu. Wszystko wydawało mi się mniej ważne od rozmowy, którą mam nadzieję, że zdążę przeprowadzić przed jej wyjazdem. W głowie układałem już sobie kilka przemów, jakie mógłbym jej zaserwować, ale i tak wiem, że powiem zupełnie co innego niż zamierzałem. Kilka razy przyłapałem się na myślach typu "Wybrała Dustina. Nie mnie." ale dosyć szybko się otrząsałem. Ona jeszcze nikogo nie wybrała, bo tak na prawdę nie ma pomiędzy kim wybierać. Co tamten idiota może jej dać, czego ja nie mam? "Jest tego dużo." - odezwała się moja podświadomość. I muszę niestety przyznać jej rację...
Po zjedzonym obiedzie w domu i krótkim opowiedzeniu co i jak działo się w szkole postanowiłem wybrać się do domu Państwa Smith, już po raz piąty w tym tygodniu. Skoro Ania miała dzisiaj wyjechać, to jest to logiczne, że będzie w domu. Musi się przecież spakować i w ogóle. Prędkość samochodu niestety musiałem nie co obniżyć z powodu padającego śniegu. No tak, nie padało przez kilka dni, to teraz będzie niezła śnieżyca.
Kiedy w końcu dotarłem do jej domu nie byłem ani trochę zdenerwowany, co było bardzo dziwne. Bardziej cieszyłem się, że w końcu po kilkunastu dniach zobaczę tą szczupłą sylwetkę z zielonymi oczami. Zaparkowałem samochód w tym samym miejscu co zawsze i wszedłem na posesję przez otwartą bramę. Zadzwoniłem dzwonkiem, a mój humor nadal się nie zmieniał. Nawet wtedy, kiedy drzwi otworzyła mi ta sama kobieta co zawsze i za każdym razem jej grymas jeszcze bardziej się powiększał.
- Ani nie ma. - powiedziała od razu. - I nie będzie jej przez cały tydzień.
Mina mi rzednie, a oczy nadal wpatrywały się w Panią Alice, jakby mój wzrok miał dokonać pewnego cudu, który będzie polegać na przywołaniu z powrotem dziewczyny.
- Emm, dawno pojechała? - zapytałem po chwili, kiedy w końcu się otrząsnąłem.
- Jakieś kilka minut temu. Razem z Dustinem mieli jeszcze zajechać do studio po jakieś stroje czy coś w tym rodzaju. - wzruszyła ramionami, a ja odetchnąłem z ulgą. - Jak się pośpieszysz, to może jeszcze ją złapiesz.
- Dziękuję Pani bardzo
Czyli jest jeszcze nadzieja. Trzeba się śpieszyć. Muszę jak najszybciej dotrzeć do tego studia i może uda mi się jeszcze z nią porozmawiać. Jechałem najszybciej jak mogłem, ale też tak, aby nie spowodować jakiegoś wypadku, który był bardzo prawdopodobny, zważywszy na późną godzinę i warunki pogodowe. Zaciskając ręce na kierownicy, myślałem, że zaraz nie wytrzymam, kiedy przede mną jakiś kierowca postanowił chyba uciąć sobie spacer z samochodem, a nie przejażdżkę. I na prawdę niewiele brakowało, żebym złamał przepisy drogowe na tym odcinku, które wyraźnie mówią "zakaz wyprzedania". W końcu moje modły zostały wysłuchane i czerwone audi skręciło w prawo, a ja dodałem nie co gazu jadąc cały czas prosto. Kiedy dotarłem na miejsce odetchnąłem z ulgą widząc dobrze znany mi niebieski ford Belta. Zaparkowałem w wolnym miejscu i od razu wysiadłem z mojego auta, chcąc jak najszybciej zobaczyć się z dziewczyną. Z zamiarem wejścia do budynku, skierowałem kroki w tamtą stronę, ale nawet nie zdążyłem przejść na drugą stronę ulicy, kiedy w głównych drzwiach stanęła dobrze znana mi postać z dwoma czarnymi pokrowcami. Na samym początku mnie nie zauważyła i spokojnym krokiem pokonała dystans dzielący ją od samochodu Dustina i otworzyła bagażnik, do którego włożyła zapakowane ubrania. Kiedy się odwróciła,w końcu mnie zobaczyła i byłem pewny, że jej zdezorientowana mina wyrażała wszystko, co w tej chwili czuje. Wolnym krokiem podeszła do mnie i stanęła na bezpieczną dla niej odległość.
- Co Ty tutaj robisz? - zapytała cicho, a ja miałem ochotę prychnąć pod nosem. Ja tutaj wylewam siódme poty, aby zdążyć przed ich wyjazdem, a ona mnie się pyta, co ja tutaj robię?! No to są chyba jakieś żarty!
- Przypadkiem przejeżdżałem i pomyślałem sobie, że skoro nie ma Ciebie w domu za każdym razem, kiedy ja do Ciebie przyjeżdżam to może jesteś tutaj? - zapytałem z głupim uśmiechem. - Nie odzywałaś się do mnie od prawie dwóch tygodni. Nie dawałaś ani jednego znaku życia jakimś głupim SMS-em, czy też jednym sygnałem na telefon. Nic. Kompletnie nic. - zacząłem wyliczać wszystko na palcach i sam się dziwiłem, że jeszcze nie wybuchłem moją złością, którą dusiłem w sobie już od kilku dni. - Do głowy Ci nie wpadło, że może się o Ciebie martwię?
- Kendall, miałam teraz na prawdę ciężkie dni i nie mam ochoty teraz się z Tobą kłócić… - westchnęła zdesperowana. - Mam inne sprawy na głowie.
- Ważniejsze ode mnie? - zapytałem prychając, czym kompletnie zbiłem ją z tropu. - Ważniejsze od przyjaciela? W sumie, to nawet nie wiem kim dla Ciebie jestem. - wydąłem usta i na prawdę byłem z siebie mega dumny, z mojego spokoju i stanowczości. - Bo Ty jesteś dla mnie na prawdę kimś ważnym. I będę się zawsze o Ciebie martwił, czy Ci się to podoba czy nie. Oczekuję tylko od Ciebie, żebyś w końcu zeszła na ziemię i zdała sobie sprawę, że ktoś nie może przez Ciebie spać w nocy, bo się boi, że coś Ci się stało i dać ten jeden, cholerny znak życia! - no i koniec po moim opanowaniu.
- Powiedziałam Ci przecież, że miałam pewne problemy i nie czułam się zbyt dobrze! - dziewczyna tak samo jak ja straciła opanowanie w swoim głosie i była tak samo zdenerwowana co ja.
- A ile razy mam Tobie przypominać, że mieliśmy razem walczyć z naszymi problemami? Mieliśmy nie mieć przed sobą tajemnic i pomagać sobie w nawet w najgorszych sytuacjach! A Ty co? Jak zwykle mnie olałaś!
- Gdybym Cię olała, nie stałabym tutaj i nie kłóciłabym się z Tobą o jakieś bzdety. - jej ostry ton zadziałał jak zachęta do dalszej wymiany ciętych słów i długo się zastanawiałem, czy nie przyjąć zaproszenia. Ale jeszcze miałem w zanadrzu inne rzeczy do zrealizowania.
- Wiesz co jest w tym wszystkim najlepsze? - zapytałem już ciszej - Że o tym, że jedziecie na zawody dowiedziałem się zupełnie przez przypadek i to jeszcze od chłopaków, którzy również opornie mi to powiedzieli.
- Może po prostu nie zasługujesz, żeby cokolwiek wiedzieć? - zapytała kpiąco, a jej słowa były jak ogromna igła wbijająca mi się w serce. Po raz pierwszy coś takiego poczułem i mogłem stwierdzić, że to nie było miłe doświadczenie.
- Dlaczego taka jesteś? - zapytałem z wyrzutem. Miałem już dosyć jej maski, która ukrywa moją prawdziwą Anię. Ta dziewczyna co teraz stoi przede mną w niczym nie przypomina uśmiechniętej brunetki z błyskiem w oczach.
- Bo mnie denerwujesz! - krzyknęła głośno i wyrzuciła swoje ręce do góry. - Myślisz, że Tobie wszystko wolno i że wszystko trzeba Ci mówić.
- No o zawodach to mogłaś mi spokojnie wspomnieć, skoro inni wiedzieli. - przerwałem jej.
- I po co Ci to było do wiadomości? Skoro i tak zignorowałbyś tą sprawę i zająłbyś się własnym czubkiem nosa?
- A skąd Ty niby to wiesz? Co Ty wróżką jesteś czy co? - zacząłem wymachiwać ręce do góry, jakby to miało mi pomóc w wyładowaniu złych emocji.
- Bo zawsze tak było! A niby co teraz się zmieniło? - złapała się pod boki i wyglądała teraz niczym jak mała dziewczynka domagająca się cukierka.
- Bo zależy mi na Tobie! - krzyknąłem to co już dawno leżało mi na sercu. I mogę przyznać, że zrobiło mi się o wiele lżej, kiedy pozbyłem się tego ciężaru. Nie sądziłem, że ludzkie uczucia mogą sprawiać aż tyle problemów!
Reakcja Ani była zupełnie inna, niż się spodziewałem. Miałem nadzieję, że może chociaż trochę zmieni swoje nastawienie względem mnie, ale zamiast tego dostałem zwykłe prychnięcie pod nosem i rozbawione spojrzenie. To było znacznie gorsze niż odrzucenie...
- Jasne… - mruknęła pod nosem.
No i nie wytrzymałem...
Na prawdę nie mam pojęcia w ciągu ilu sekund stało się to co się stało, ale wydawało mi się, że były to minimalne ułamki. Najpierw pociągnąłem ją za rękę, kiedy zaczęła się oddalać i przyciągnąłem ją bliżej siebie. Potem położyłem moje zamarznięte dłonie na również zimnych policzkach dziewczyny i złączyłem nasze wargi. Na samym początku było to tylko długie muśnięcie, ale nie mogłem powstrzymać się nad moimi wcześniejszymi rozmyślaniami dotyczącymi smaku ust dziewczyny i z każdą sekundą robiłem nowe kroki. Ania najpierw była zdezorientowana, ale zaraz zaczęła ze mną współpracować, co jeszcze bardziej zachęciło mnie do działania. Jej różowe usta idealnie dopasowywały się do moich ruchów i tylko ciekawość mnie zżerała, czy to ja jestem tym pierwszym, czy może już się z kimś całowała, skoro wiedziała co miała robić. Ale w tamtej chwili nie liczyło się już nic więcej prócz naszej dwójki, w tym momencie połączeni w jedność, stojącą w ciemnościach wczesnego wieczora, otuleni płatkami śniegu spadającymi z nieba. I ta chwila mogłaby trwać wiecznie, gdybym tylko mógł do końca życia pieścić usta brunetki, które w tym momencie były dla mnie najważniejsze. Kiedy dziewczyna chciała się ode mnie odsunąć, złapałem jej dolną wargę i ponownie ją do sobie przyciągnąłem, tym razem całując zupełnie inaczej niż za pierwszym razem. Możliwe, że był to powód zarzuconych najpierw na moją szyję dłoni Ani, a potem miarowymi pociągnięciami za końcówki włosów. To wszystko działo się zapewne w kilku minutach, a ja miałem wrażenie, jakbyśmy stali tutaj od kilku godzin i nie robimy nic więcej, prócz pieścimy nasze wargi. I na prawdę nie miałem nic przeciwko temu, aby zostać dłużej.
W nasz pocałunek wlałem dosłownie wszystko. Od początkowej nienawiści do burzliwego uczucia, które wypełniało mnie już od dłuższego czasu. I marzyłem tylko o tym, żeby Ania odebrała każdy najdrobniejszy przekaz, jaki do niej wysyłałem. Nigdy nie wierzyłem w magię, czy coś w tym rodzaju. Ale za każdym razem, kiedy nasze usta stykały się ze sobą odczuwałem pewne iskry rodzące się w wielki i burzliwy ogień, który po chwili gasł i rozpalał się na nowo.
Dziewczyna zaczęła znowu się lekko ode mnie odsuwać, a ja żeby zatrzymać ją dłużej przy sobie oparłem nasze czoła i głośno oddychając łapałem powietrza, którego teraz było mi potrzeba.
- Zależy mi na Tobie. - szepnąłem prosto w jej wargi i złożyłem malutki całus, na ustach. Nie usłyszałem już jej odpowiedzi, bo drzwi wejściowe od budynku się otworzyły, a my lekko speszeni odsunęliśmy się na dobrą odległość od siebie. W progu stał nie kto inny niż Dustin, który trzymał jeszcze cztery pokrowce.
- O! Cześć Kendall! - przywitał się szerokim uśmiechem, a ja jedynie machnąłem ręką. Jestem ciekawy, czy tak samo szeroko by się uśmiechał, gdyby dowiedział by się, że kilka minut temu właśnie całowałem się z Anią...
- Pogadałbym z Tobą, ale niestety musimy już jechać. - jasne Belt, przykro mi to stwierdzić, ale Ty nie umiesz kłamać. - Chodź Aniu.
Brunetka popatrzyła się w końcu na mnie i za żadne skarby nie umiałem powiedzieć, co przez to jedno spojrzenie chciała mi powiedzieć.
- Do zobaczenia Kendall… - szepnęła i odeszła ode mnie od razu wsiadając do samochodu Dustina. Zostawiła mnie samego ze wspomnieniami o najlepszym przeżytym przeze mnie pocałunku.
~~~~
Ed Sheeran - Little Bird
____
A teraz wyprzedzę reakcję większości czytelników i napiszę: OMG ONI SIĘ POCAŁOWALI!!!! AAAAA!!!
Hahaha sorry, ale nie mogłam się powstrzymać xd A tak na serio to... OMG! KENDALL I ANIA SIĘ POCAŁOWALI! LSKJGLSDJGSJ!
Jak widać, ja też się cieszę xd
Co do rozdziału, to jest cholernie długi i jest napisane wszystko to co powinno być napisane, zrealizowałam wszystkie pomysły, jakie wpadły mi do głowy, ale i tak nie podoba mi się on. Jest taki pusty, a w szczególności perspektywa Kendalla... Ale ocenie poddaję się Wam i czekam na Wasze opinie dotyczące rozwinięcia akcji. Nareszcie PRAWIE wszystkie tajemnice zostały rozwiązane! Nawet nie macie pojęcia, jak bardzo się cieszyłam, że w końcu dowiecie się całej prawdy na temat głównych bohaterów. To takie fajne uczucie pisać o czymś, na co miało się pomysł już praktycznie ponad pół roku temu xd W późniejszych rozdziałach zajmiemy się relacjami pomiędzy głównymi bohaterami ;)
Dziękuję każdej osobie, która czyta Parallel i ma chęć w ogóle tutaj zaglądać. Dziękuję również moim dziewczynom z klasy, które pomagają mi na każdym kroku i nadal niektóre z nich nie mogą dojść do siebie, po informacji o spokrewnieniu Ani i Dustina (tak Marlena, mówię tutaj o Tobie xd).
Wiele osób zadawało mi jeszcze pytania na temat mojego zdrowia. No cóż, na razie jeszcze nic nie wiem, niby przyszły już wyniki badań, ale nie chcę niczego jeszcze mówić, bo we wtorek jadę do lekarza, to może coś więcej się dowiem ;) Dziękuję bardzo za Wasze życzenia, ale proszę Was żebyście już się o mnie nie martwili. To nie jest nic takiego :)
Dobra, będę już kończyć, ale nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak mi jest ciężko się z Wami pożegnać. ;<
Klep !
OdpowiedzUsuńOMG !!! ONI SIĘ POCAŁOWALI !!! AAAA ! KENDALL I ANIA !!! <3
UsuńOkej, ogar :D
Cieszę się, że Dutin i Ania powiedzieli swoim 'rodzicom' prawdę, tylko .. Nie kumam, czm nie chcą mówić o tym FAKCIE przyjaciołom. No chociaż Kendallowi, czy Bridgit.
Myślę, że później albo im powiedzą, albo sami się dowiedzą.. TAK ! :)
Nawet do głowy mi nie przyszło, że Kendall tak się będzie martwił o Anię .. coś Ty Smith z nim zrobiła ? :D Spać nie może XD
Ja tu myślałam i byłam przygotowana, że Schmidt i Smith pokłócą się jeszcze bardziej, że Kendall za dużo powie, albo znów 'włączy' się jego zła strona.
On mówi, że zależy mu na niej a ona ?! A ona co ?! Śmieję się i prycha.. i jeszcze to "jasne". Kendall nie tylko Ty nie wytrzymałeś. Już myślałam, że on jej nawrzuca ... A TU KISS ! <3
Dustin, czm to przerwałeś ?! Ugh, sama nwm co Ania powie Kendallowi. A Belt, ciesz się, że tego nie widziałeś !
Dawaj tu szybko nn !
Czekam !!! Xx
Aaaaa!!!Dopiero niedawno zaczelam czytac twojego bloga, przez kolezankę, ale jak sie cieszę ze oni wreszcie sie pocalowali �� super blog, aaaaaaaa kisssss!!!!!!��
OdpowiedzUsuńWrażenia Kasi12
UsuńCudowny rozdział. Jestem nim zachwycona. W końcu ania i kendall się pocałowali! Nie mogę się doczekać kolejnych
OdpowiedzUsuńŁoo matuchno.. nareszcie się doczekałam! *^* No nie mogę no.. brak mi słów na to... Ileż ja się naczekałam na ten moment!♥ A ten opis.. cud, miód i orzeszki.
OdpowiedzUsuńZatkało mnie po prostu.. jak ja mam ci skomentować rozdział, kiedy jeszcze nawet nie ochłonęłam po tej wspaniałej, cudownej, przeuroczej i nie wiem jakich jeszcze mogłabym użyć epitetów, końcówce!
Jesteś genialna na nic innego mnie w tej chwili nie stać, jak podziwać twój geniusz!
Pozdrawiam i życzę weny♥
O M G !!!! RODZEŃSTWO! POCAŁUNEK! tyle informacji! *.* boziu kochammmm! <3
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak późno, ale dopiero teraz mam dostęp do internetu. Oj. W końcu Kendall się odważył i pocałował Anię już myślałam, że chłopak dostanie w policzek. A tutaj całus, aj. Świetna perspektywa Kendalla, to naprawdę było świetne, no i spotkanie z Ojcem. To już w ogóle, mega akcja. Tyle się działo, na początku Ania i Kendall wrogowie, a tutaj się całują. Ach! Piękne! Świetny rozdział! ♥ . Uwielbiam Twoje opowiadanie, normalnie. Czekam na następny rozdział! ;).
OdpowiedzUsuń