niedziela, 10 maja 2015

Rozdział 41 "Zmień się dla siebie, a nie dla kogoś."

Baby You light up my world
like nobody else
~~~~~~~~



- Mamo, proszę Cię. Umiem przecież wiązać krawat… - jęknąłem zrezygnowany.
- Wiem, że umiesz, ale nie umiesz tak doskonale jak ja. - odparła rozbawiona i znowu zabrała się za poprawianie mojego kołnierzyka. - Nie ma być dobrze, tylko idealnie. - poklepała mnie po ramieniu i w końcu odsunęła się o kilka kroków do tyłu. - No, teraz wyglądasz jak człowiek.
- Chyba jak pajac… - mruknąłem pod nosem, na co tamta głośno westchnęła.
- Nie marudź. - przyjrzała mi się jeszcze i ponownie podeszła do mnie, tym razem poprawiając jakieś cholerne kwiatki, które znalazły się w kieszeni marynarki. Z tego co mi wiadomo powinna tam się znaleźć chusteczka, a nie jakieś różowe chwasty. - Wyglądasz bardzo poważnie. - przyznała z uśmiechem, a ja wywróciłem oczami.
- Musimy tam iść? - zapytałem już chyba setny raz dzisiaj, a milionowy w tym tygodniu.
- Gdybyśmy nie zostali zaproszeni, to byśmy nie musieli iść. - a ona już po raz setny mi dzisiaj odpowiedziała tym samym tekstem. Na serio nie miałem ochoty na spędzenie sobotniego wieczoru na jakimś weselu, gdzie nikogo nie będę znać.
- Wszyscy gotowi? - zapytał ojciec, który wszedł do salonu. Odwróciłem się w jego stronę i szczerze mówiąc nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Po typowym mechaniku samochodowym, nie było ani śladu, a zastąpił go dosyć poważnie wyglądający mężczyzna, ubrany podobnie do mnie, jednak i tak pewnie lepiej wygląda niż ja w tym zasranym garniturze. Wszystko bym oddał, żeby z powrotem założyć moje dresy...
- Jeszcze chwileczkę. - powiedziała rodzicielka i wyszła z salonu, zapewne jeszcze do łazienki poprawić swoją fryzurę. Zostałem sam na sam z tatą, który uważnie mi się przyglądał, co nie było ani trochę przyjemne.
- Emm, dobrze... Wyglądasz… - odparł lekko zmieszany i poprawił od razu swoje włosy. Gest oznaczający, że jest zestresowany. Czy to jest normalne, żeby ojciec denerwował się przy własnym synie?
- Dzięki. Ty również. - zacisnąłem mocniej usta, aby niczego więcej, czego nikt nie chce usłyszeć, powiedzieć.
- Tylko Twój krawat… - zaczął przekręcając głowę w bok i zmrużył jedno oko. - Wyglądasz w nim, jakbyś miał z ponad trzydzieści lat.
- To ma być komplement? - zapytałem nie rozumiejąc jego aluzji.
- Raczej zachęta, żebyś go ściągnął… - zaśmiał się, ale po chwili z powrotem wrócił do poprzedniego wyrazu twarzy, jakby przypomniał sobie, że rozmawia przecież z własnym synem, który zrobił... To co zrobił...
- Możemy już iść. - do pokoju weszła mama, która zakładała na siebie swoje czarne okrycie. Już chciałem skomentować jej dobór koloru, jaki wybrała, ale już sobie odpuściłem. Nie chciałem, żeby jeszcze przeze mnie wybuchła awantura, która jest mi teraz do niczego nie potrzebna. Jednak nadal uważam, że kobieta ubrała się jak na pogrzeb, a nie na wesele swojej chrześnicy. Stukot jej obcasów dochodził już z holu, co oznaczało tyle, że trzeba w końcu się ruszyć. Spojrzałem jeszcze raz w lustro i wywróciłem oczami. „Pajac. Totalny pajac.” Przeczesałem moje włosy, które również układała mama i poprawiłem poły marynarki od garnituru. Do tego jeszcze jakieś niewygodne buty, które podobno nazywają się pantoflami, cholernie rzucały się w oczy. No dobra, może i były wygodne, ale za nic na świecie nie założyłbym ich zwykłego dnia. Tak samo jak ta biała koszula i ogólnie cały garnitur. Kto to do cholery wymyślił?
Wyszedłem z domu, zabierając po drodze jeszcze czarny płaszcz i zamknąłem za sobą drzwi, sprawdzając dwa razy, czy aby na pewno dobrze je zamknąłem. Spojrzałem na chodnik, gdzie znajdował się jeden z tych samochodów, na które stać bogatych ludzi. Państwo młodzi nie szczędzili sobie chyba pieniędzy i załatwili jeszcze dojazd dla każdego z gości na ślub i wesele. Szykownie...
Jako ostatni usiadłem na miękkich siedzeniach pojazdu, a kiedy zamknąłem za sobą drzwi, od razu usłyszałem uruchamianie silnika i zaraz włączyliśmy się do ruchu drogowego. Głośno westchnąłem i oparłem głowę o szybę marząc jedynie o tym, żeby to wszystko zakończyło się szybciej, za nim się zaczęło. Analizując wszystkie rzeczy związane z tą uroczystością doszedłem do wniosku, że nie ma z tych żadnych korzyści. Zero towarzystwa, totalna nuda i muzyka tak denna, że lepiej nie mówić. No dobra, są pewne plusy. Na przykład darmowe jedzenie i zapewne dobry szampan. Mam nadzieje, że będę mógł się jakoś z tego wszystkiego wykręcić jeszcze przed północą...
W końcu dojechaliśmy do mini pałacyku, w którym miała się odbyć cała ceremonia. Nie był dużej wielkości, ale do małych też nie należał. Wokół niego krążyło sporo osób, oczywiście ubranych jak na wybieg, a nie na zwykłe wesele, a padający śnieg mógłby i dodać uroku, ale ja nie widziałem w tym żadnego znaczenia. Świąteczne lampki oświetlały równo przycięte żywopłoty i tylko ciekawość mnie zżerała, czy były sztuczne, czy może prawdziwe.
Wygrzebaliśmy się z samochodu, który od razu pojechał i zostawił nas w totalnym osłupieniu. Spojrzałem na rodziców, którzy wydawali się być nawet szczęśliwi. Mama złapała za rękę ojca, a mi zostało trzymanie jakiegoś dziadowskiego prezentu, zapakowanego w ozdobny papier i przewiązany ogromną, czerwoną kokardą. Ciekaw jestem, co takiego mama wymyśliła, skoro Ci ludzie pewnie mają wszystko czego sobie zapragną. Snoby i tyle...
Weszliśmy do środka i od razu poczułem na sobie blask fleszy, przez co musiałem zmrużyć oczy. W pierwszej sekundzie poczułem się niemal jak typowa gwiazda filmowa, której robią miliony zdjęć przy każdej okazji. Po chwili uświadomiłem sobie, że przecież jestem nikim, w porównaniu do osób znajdujących się w tym budynku. Rozejrzałem się dookoła, a widząc uśmiechniętą od ucha Panią Smith, która trzymała w ręku dosyć spory i zapewne kosztowny sprzęt lekko się uśmiechnąłem. Po prostu, od razu kiedy widzę tą kobietę, mam ochotę szczerzyć się jak głupi. Pani Jade była wspaniałą osobą, bardzo sympatyczną i skorą do rozmowy. Zaraz... Jeżeli jest tu Pani Smith, to może jest i Ania?
- Dobry wieczór. - przywitała się z nami i lekko skinęła głową.
- Dobry wieczór Pani Smith! - krzyknęła moja mama. - Jak miło Panią tutaj widzieć.
- Panią również. - odwzajemniła uśmiech mojej mamy, która wręcz emanowała szczęściem. Nie przypominam sobie, kiedy ta kobieta była aż tak szczęśliwa. Szybko przypominałem sobie kolejne wydarzenia z mojego życia i zatrzymałem się dopiero cztery lata temu, kiedy żył jeszcze Kevin...
- Pani z rodziny? - odezwał się mój ojciec.
- Nie, nie. - zaprzeczyła szybko i podniosła swój aparat do góry. - Dzisiaj pełnię funkcję uwieczniania wszystkiego na zdjęciach. - posłała moim rodzicom słodki uśmiech i jedną ręką poprawiła swoje włosy.
- Mam nadzieję, że będziemy miały okazję, żeby porozmawiać. - powiedziała od razu moja mama. - W takim układzie nie będziemy teraz przeszkadzać. - dodała wzdychając i po krótkim pożegnaniu, zostawiliśmy Panią Smith samą, które od razu zabrała się za robienie zdjęć. Kiedy zrobiliśmy kilka kroków dalej podeszli do nas jacyś faceci proszący o nasze okrycia, które teraz były zdecydowanie zbędne.
- To jest ta żona Daniela Smith? - zapytał od razu ojciec, kiedy odeszliśmy na bezpieczną odległość. Zauważyłem miejsce, gdzie zostawiane były prezenty dla Państwa Młodych, więc szybko pozbyłem się dosyć ciężkiej paczki i wróciłem do rodziców.
- Tak. Urocza kobieta. - odpowiedziała mama, a ja musiałem przyznać jej rację.
- A jej córką jest ta Ania? Ta która u nas była? - zadał kolejne pytanie.
- I przy okazji pomaga Kendallowi w chemii. Na prawdę wspaniali ludzie. Chętni do pomocy i bardzo, ale to bardzo sympatyczni. - zaczęła ich wychwalać, a ja wywróciłem oczami.
Przeszliśmy do dużej sali, gdzie ustawione były krzesełka, a na samym końcu stał ogromny łuk, na tle otwartych, bardzo dużych drzwi do tarasu. Sama dekoracja jak i wystrój był... No dobra, przyznam się, że nawet mi się podobało. Wszędzie było biało, a poustawiane dookoła sztuczne drzewka choinkowe, które były ozdobione malutkimi, białymi bombkami i tradycyjnymi lampeczkami, sprawiały jakby to jedno pomieszczenie urwane było z jakieś lodowej krainy. Sztuczny śnieg, który został wysypany na podłogę, do tego zwisające z sufitu małe lampki, które jako jedyne dawały oświetlenie i jeszcze te otwarte drzwi na taras, przez które przechodził lekki powiew wiatru. Mógłbym nawet powiedzieć, że to wszystko wygląda jak w tradycyjnej bajce, gdzie była królewna, książę i te sprawy. No i tradycyjne zakończenie: i żyli długo i szczęśliwie. Sorry, ale to nie dla mnie.
Z każdą kolejną minutą zaczęło przybywać co raz to więcej osób, więc postanowiliśmy zająć w końcu miejsca i poczekać tam do rozpoczęcia uroczystości. Od razu nie spodobał mi się pomysł, aby usiąść na samym początku, więc poszedłem na tyły, a rodzice obok starych znajomych, których kompletnie nie znałem. Jak większość osób przebywających w tym pomieszczeniu.
Moje myśli powędrowały do niedawno spotkanej osoby i od razu odpowiedziałem sobie na moje wcześniejsze pytanie. Pani Smith przyjechała tutaj służbowo, co mogło oznaczać tyle, że pewnie przyjechała tutaj sama. No może zjawił się też Pan Daniel, w co wątpię. Z drugiej strony jakby na to patrzeć, może to i dobrze, że nie będzie brunetki? Nie zobaczy mnie w tym dziadowskim stroju, który z chęcią zdjąłbym nawet tutaj.
Wyczekująco spojrzałem na zegarek znajdujący się na moim nadgarstku. Wybiła właśnie godzina szósta, więc ślub powinien się już zacząć. I kiedy o tym pomyślałem, usłyszałem z prawej strony dźwięk skrzypiec, wiolonczeli i innych instrumentów smyczkowych, które zaczęły grać cichą melodię. Od razu wszyscy spojrzeli na główne wejście, w którym stały małe dziewczynki trzymające w rączkach koszyczki. Szły jedna za drugą, co i rusz wysypując z wikliny srebrny brokat na czerwony dywan, poprowadzony aż do altanki. Bezgłośnie jęknąłem kiedy zobaczyłem jeszcze cztery uśmiechnięte druhny, ubrane i uczesane identycznie i tylko ciekawość mnie zżerała, czy w trakcie ustalania koloru sukienek doszło do jakiś rękoczynów, czy może obyło się bez kłótni... W końcu pojawił się jakiś starszy facet, który zapewne był ojcem Panny Młodej i o razu jak za komendą wszyscy podnieśli się z krzeseł. Swoją drogą kobieta wyglądała dosyć ładnie. Moja wyobraźnie tym razem dała o sobie znać i gdybym miał pokazać Królową Śniegu zapewne od razu wskazałbym na tą kobietę. Ciemne włosy związane były z tyłu głowy w okrągłą kulkę, z pod której ciągnął się biały welon. Suknia było śnieżnobiała z gorsetem bez ramiączek i mogłem dostrzec wyszywane na nim różne wzroki, a cały efekt kończyła długa spódnica sięgająca do ziemi. Na pierwszy rzut oka wyglądała jakby była wykonana z tiulu.
- Zebraliśmy się tutaj… - zaczął mówić jakiś staruszek, a ja już myślałem, że wyjdę z siebie i stanę obok. Ponownie opadłem na moje krzesło i z wymuszoną ciekawością patrzyłem co dzieje się przede mną. Słysząc co i rusz kobiece pociągnięcia nosami wywracałem oczami i wciąż się zastanawiałem, jak można wzruszyć się na czymś takim? Ona powie "TAK" i on powie "TAK", a potem i tak będzie rozwód.
- Ja Olivia… - delikatny, ale też i pełen stanowczości głos rozszedł się echem po sali.
- Biorę Ciebie Williamie za męża. - odezwał się staruszek.
- Biorę Ciebie Williamie za męża. - powtórzyła za nim jak z nagrania.
- I ślubuję Ci.
- I ślubuję Ci.
Wierność, miłość i uczciwość małżeńską, bla bla bla... I tak wszyscy wiemy, że to nie jest możliwe, żeby wytrzymać do końca życia z jedną osobą. Jezu... To musi być udręka...
- Ja William.
Podniosłem się wręcz z siedzenia, żeby dokładnie zobaczyć, na co ten facet się godzi. Boże człowieku, uciekaj za nim powiesz coś czego nie miałeś na myśli! Nogi za pas i zwiewaj stamtąd!
- Oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. - raczej problemy i kłopoty aż do śmierci...
Podniosłem się do pionu razem z innymi i zacząłem niechętnie klaskać w dłonie, kiedy świeżo upieczone małżeństwo postanowiło wymienić się swoją silną. Och, jakie to romantyczne...
Podążając za tłumem ludzi, którzy bardziej wiedzieli w którą stronę się kierować ode mnie, wyszedłem z sali i próbowałem dojrzeć moich rodziców. Widząc ich rozmawiających z jakimiś starszymi ludźmi odpuściłem sobie ich towarzystwo i stanęłam pod ścianą jednych z korytarzy i czekałem na dalsze rozwinięcie akcji. Wszyscy goście kierowali się w stronę schodów, które pewnie prowadziły do kolejnych pomieszczeń, gdzie miało się odbyć wesele. Po krótkiej chwili i ja tam poszedłem i od razu na wejściu dostałem kieliszek szampana od kelnera, który stał i rozdawał musujący alkohol każdemu kto wejdzie. Podziękowałem mu i już chciałem upić jednego łyka, ale przypomniałem sobie, że przecież trzeba poczekać na wszystkich. Głośno westchnąłem i przechodząc przez długi korytarz w końcu dotarłem do głównej sali, gdzie rozstawione były okrągłe stoliki, przystrojone białymi obrusami i oczywiście z pełną zastawą, a na środku każdego z nich znajdował się bukiet białych kwiatów i dookoła nich zapalone w malutkich szklanych pojemniczkach świeczki zapachowe, które unosiły waniliowy zapach w całej sali. Były też jednym z nielicznych źródłem światła, gdyż oprócz nich były jeszcze pojedyncze lampki zwisające z sufitu przypominające tańczące śnieżynki na wietrze za oknem. Wszystko było z dokładnością urządzone i żadna przestrzeń nie została pusta. W oddali mogłem podziwiać ogromnej wielkości parkiet do tańczenia i na lekkim podwyższeniu stał już w pełni gotowości do grania zespół, składający się z pięciu mężczyzn i jednej młodej kobiety. Przed nosem śmignęła mi postać Pani Jade Smith, która co i rusz robiła zdjęcia każdemu szczegółowi. Zazdroszczę tej kobiecie zapału do pracy, jak i ogólnie chęci.
Znalazłem wzrokiem moich rodziców, którzy stali przy filarze, mocno do siebie przytuleni i wpatrzeni w świeżo upieczone małżeństwo, którzy stanęli na środku i zaczęli coś tam mówić, co akurat mnie nie interesowało. Uśmiechnąłem się widząc, że chociaż jednego dnia moja mama i mój tata mogli być szczęśliwi. Co i rusz szeptali sobie coś do ucha, a ojciec skradał mamie nawet niewinne pocałunki na jej już i tak zarumienionych policzkach. Wyglądali na naprawdę szczęśliwych.
Upiłem szampana, kiedy już wzniesiono toast za młodych i złapałem kontakt wzrokowy z mamą, która pokazała głową na jeden ze stolików, stojących przy oknie. Kiwnąłem tylko głową i od razu zacząłem iść w tamtym kierunku. W końcu udało mi się przecisnąć przez multum ludzi i od razu usiadłem na wolnym miejscu koło mojej rodzicielki.
- Wszystko w porządku? - zapytała cicho.
- W jak najlepszym. - mruknąłem i wypiłem szampana do dna.
- Usiądzie jeszcze z nami ciocia Emma ze swoim synem. - poinformowała mnie, a ja jęknąłem bezgłośnie. Na samą myśl przesiedzenia w towarzystwie tej upierdliwej ciotki i jej grubego syna, przyprowadza mnie o mdłości.
Długo nie musieliśmy czekać na wykwintne dania jak i towarzyszy, którzy od razu zaczęli rozmawiać z rodzicami. Jednej rzeczy jakiej teraz pragnąłem to szybkiej ucieczki z tego miejsca i wbicia się nawet na najgorszą imprezę. Kiedy wszyscy goście zjedli swoje dania nadszedł czas na pierwszy taniec Olivii i Wiliama. Moja mama razem z ciotką Emmą co i rusz wycierały swoje oczy, pytając siebie nawzajem, czy przypadkiem się nie rozmazały. Nie rozumiem, jak można popłakać się przy takim czymś?! No błagam! Przecież oni tylko tańczą, wpatrzeni w siebie, jakby świata po za sobą nie widzieli... A może to właśnie tutaj był ten cały urok?
- Idę się przejść. - oświadczyłem, kiedy większość gości postanowiło dołączyć do wirującego na parkiecie małżeństwa. Nie czekając na odpowiedź, podniosłem się z wygodnego krzesła i odszedłem od naszego stolika. Wyszedłem na korytarz, gdzie było słychać tylko stukot moich pantofli, które odbijały się od posadzki, co mnie cholernie irytowało. Przeczesałem włosy, nie myśląc już, jak to mama męczyła się żeby je ułożyć. Podniosłem głowę z nad podłogi, dopiero wtedy, kiedy dotarłem do schodów i stanąłem jak wryty. Widok pięknej, na prawdę pięknej dziewczyny, która po woli wchodziła po każdym schodku, doprowadzał mnie do stanu osłupienia. Delikatna różowa sukienka opinała jej szczupłą sylwetkę. Na ramionach zarzuconą miała granatową marynarkę, a słysząc dekoncentrujący stukot obcasów, od razu spojrzałem na długie i chudziutkie nogi oraz na malutkie stopy, które włożone były w tego samego koloru co marynarka, kilkucentymetrowe szpilki. Lustrując ponownie ciało dziewczyny, zatrzymałem się na twarzy, która niestety zwrócona była w podłogę, a do tego jej dziwnie znajome włosy wchodziły na całą buzię. Kiedy w końcu podniosła głowę, ponownie dostałem mocnego kopniaka w moje serce. Te zielone oczy, które poznam praktycznie wszędzie, teraz patrzyły się na mnie z wielkim zdziwieniem.
- Kendall? - zapytała niewinnie i przystąpiła na przedostatnim schodku. - Co Ty tu robisz?
- Stoję. - starałem się, aby mój głos nie drżał z powodu ciągłego zaskoczenia, ale chyba nic z tego nie wyszło. Dziewczyna nerwowo oblizała swoje usta, a mi ciśnie serca od razu podskoczyło do najwyższego. Jezu Chryste...
- Nie spodziewałam się Ciebie tutaj… - szepnęła i w końcu stanęła na przeciwko mnie, a ja mogłem uważnie jej się przyjrzeć. Ciemne włosy, które zazwyczaj były spięte w idealnego koka, teraz były rozpuszczone i z tego co zdążyłem zauważyć, wokół jej całej głowy zapleciony był warkocz, a wszystkie włosy, chyba znalazły się pod ostrzałem lokówki. Albo ona miała takie naturalne kręcone włosy? Niby skąd mam to wiedzieć, skoro zawsze chodziła w spiętych! Jej oczy były lekko pomalowane, za co mogłem być jej wdzięczny. Nigdy nie lubiłem, jak dziewczyny mają na sobie tonę makijażu. A już w szczególności, kiedy próbował on odwrócić uwagę od koloru oczu. Za to Ania, zrobiła odwrotną rzecz.
Kiedy zauważyła, że przyglądam się jej twarzy, lekko się uśmiechnęła i speszona spuściła głowę w dół. W tym momencie nie mogłem uwierzyć w kilka rzeczy. Pierwszą i najważniejszą jest chyba samo przybycie dziewczyny na tą uroczystość. Drugą, już mniej ważną, był jej wygląd. Po raz pierwszy miałem okazję zobaczyć dziewczynę w sukience. I muszę śmiertelnie poważnie przyznać, że wyglądała przepięknie.
- Długo jeszcze będziesz się na mnie patrzeć? - zapytała po chwili ciszy.
- Umm… - zamrugałem kilka razy oczami i odchrząknąłem chrypę, która niechciane pojawiła się w moim gardle. - Pięknie wyglądasz. - powiedziałem w końcu coś sensownego i bez drżącego głosu.
- Dziękuję… - szepnęła nadal z puszczoną głową. Po chwili podniosła ją do góry, zatrzepotała kilka razy powiekami i znowu zagryzła swoją wargę od środka. Kurwa… - Ty też niczego sobie. - powiedziała już głośniej z uśmiechem.
Obydwoje zaśmialiśmy się ze swoich komentarzy, jak i tej niezręcznej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Przeczesałem swoje włosy, nadal nie wiedząc co powiedzieć, albo zrobić. Dobra Schmidt, weź się w garść!
- Więc… - zacząłem niepewnie i głośno wypuściłem powietrze. - Przyjechałaś z Jade? - powiedziałem pierwsze lepsze pytanie, które nasunęło mi się na język.
- Tak jakby. - zmarszczyła czoło. - Olivia i William są znajomymi z pracy Daniela i ogólnie się przyjaźnią. A że Jade jest fotografem i jest dobra w tym co robi, więc postanowili nie co ją wykorzystać. - uśmiechnęła się na swój komentarz. - Obiecałam Jade, że pojadę z nimi na to wesele i o to jestem. - zakończyła swoje wyjaśnienia wzruszając ramionami. - A Ty?
- Moja mama jest chrzestną Olivii. - odparłem szybko. - Wiesz rodzina i te sprawy… - wywróciłem oczami, co dziewczyna skomentowała cichym chichotem. Zrobiła kilka kroków do tyłu i spojrzała się w kierunku korytarza.
- Idziesz? - zapytała niepewnie.
W odpowiedzi podszedłem do niej i stanąłem po jej lewej stronie i wyciągnąłem swoje prawe ramię. Parsknęła śmiechem, ale posłusznie mnie chwyciła i razem kroczyliśmy w stronę wejścia na salę, z której parę minut wcześniej chciałem jak najszybciej uciec. Kiedy przekroczyliśmy wejście, kolejny raz tego wieczora zobaczyłem błysk lampy od aparatu i długo nie musiałem się zastanawiać, kto zrobił nam zdjęcie. Pani Smith pomachała nam jedną ręką i zaraz od nas odeszła.
- Mam nadzieję, że nie zrobiłem żadnej głupiej miny… - mruknąłem pod nosem.
- A to Ty robisz jeszcze inne, oprócz tych głupich? - zapytała rozbawiona. - Chodź ze mną na chwilę. Muszę ściągnąć z siebie tą marynarkę. Zdecydowanie jak na zimowy klimat jest tutaj za gorąco.
Zaśmiałem się pod nosem z jej komentarza, ale posłusznie udałem się za dziewczyną. Zdjęła swoje okrycie i po raz kolejny tego wieczoru moje serce zabiło o wiele szybciej niż powinno. To nie jest normalne, żeby Ania mogła tak perfekcyjnie wyglądać w zwykłej sukience. Coś musiało jeszcze być oprócz tej kiecki, że nie dało się urwać od niej wzroku. Może to te włosy? Albo ten delikatny naszyjnik z okrągłą przywieszką? Nie mam pojęcia....
Poszliśmy w stronę dużego okna, gdzie stały wolne krzesła. Po drodze złapałem jeszcze dwa kieliszki szampana i podałem jeden dziewczynie, która od razu podziękowała i upiła łyk. Sposób, jaki to wszystko robiła, te zwykłe prozaiczne ruchy, sprawiał, że wręcz robiło mi się co raz goręcej i tylko marzyłem o tym, żeby wziąć garść śniegu i wetrzeć go w twarz.
- Pięknie razem wyglądają… - powiedziała po chwili ciszy wpatrując się w tańczących małżonków. - Piękny ślub, piękne wesele i piękne miejsce. - dodała z uśmiechem.
- Tylko nie mów, że Ty też się popłakałaś, kiedy powiedzieli sobie "tak". - odparłem opierając się o krzesło.
- A czemu miałabym nie płakać? - zapytała oburzona. - To było pewne, że się wzruszę przy czymś takim.
- Dla mnie ten cały ślub jest zwykłym przedstawieniem i pokazanie ile mają kasy w kieszeni.
- Tak, są bogaci, ale jak widzisz wlali dużo pieniędzy w całą ceremonię, żeby wszystko było idealnie. - upierała się nadal przy swoim i słyszałem po jej głosie, że była lekko zdenerwowana. - Zrobili to wszystko, żeby mogli wspominać ten dzień, kiedy przyrzekli sobie miłość do końca życia.
- Nie ma takiej. - prychnąłem. - O ile się zakładasz, że będą mieli rozwód za pięć lat? Ślub to tylko zwykłe przedstawienie. - wzruszyłem ramionami i niepewnie spojrzałem na brunetkę, która o dziwo się uśmiechała.
- Dlaczego tak sądzisz? - zapytała zmieniając pozycję na krześle, że odwróciła się przodem do mnie. Za nim mogłem cokolwiek powiedzieć ona ponownie zabrała głos. - Właśnie o to w tym wszystkim chodzi. Ta cała ceremonia, powiedzenie sobie tego "tak" i założenie obrączek przypomina im, że się do czegoś zdeklarowali. Zdeklarowali sobie nawzajem, że będą się kochać i nigdy nie zostawią drugiej osoby. Bo skoro postanowili być ze sobą, to wiedzą, że im się to uda. Że będą razem. Na zawsze.
Byłem zaskoczony słowami Ani. Znałem tą definicję, ale to jak powiedziała dziewczyna, miało głębsze znaczenie. Pomyślałem przez chwilę o moich rodzicach. Od razu popatrzyłem w tamtym kierunku, a widząc puste miejsca przy stole, zacząłem się rozglądać po parkiecie. Zauważyłem ich tańczących blisko siebie. Mocno przytuleni i kołyszący w swoim własnym rytmie. Oni się kochali. To było widać już na pierwszy rzut oka. Są razem po tylu latach, szczęście i jeszcze więcej smutku, jakie ich spotkało. Trzymali się, kiedy było źle. Razem...
- Kiedyś to wszystko zrozumiesz. - odezwała się brunetka i upiła do końca swojego szampana. - Jeszcze jest za wcześnie. - dodała, jakby mówiła do siebie. Uśmiechnąłem się sam do siebie i głośno westchnąłem.
- Masz ochotę zatańczyć? - zapytałem poważnie i dopiero po chwili na nią spojrzałem. Jej wyraz twarzy od razu się zmienił i na prawdę nie wiele brakowało, żebym parsknął śmiechem. Nie czekając na jej odpowiedź wyjąłem z jej dłoni pusty kieliszek i odstawiłem go na parapecie obok mojego. Wstałem z krzesła i stanąłem na przeciwko dziewczyny wyciągając w jej stronę rękę. Patrzyła to na mnie, to na dłoń, aż w końcu mogłem poczuć jej drobne palce, które zaplotła z moimi.
Objąłem ją w tali, a kiedy dotarliśmy do parkietu stanąłem na przeciwko niej, czekając na jakąś reakcję. Zespół zaczął przygrywać jedną z tych miłosnych piosenek Ed'a Sheeran'a, a widząc lekki uśmiech dziewczyny skierowany w stronę grających na gitarach ludzi, zacząłem sobie gratulować za idealne wyczucie czasu. Wyciągnąłem lewą dłoń, którą od razu chwyciła dziewczyna, a prawą położyłem na jej tali, przysuwając nie co bliżej do siebie. Poczułem jak drobne palce niepewnie układają się na ramieniu, aż w końcu jest na tyle pewna swoich czynów, że sama przysunęła się bliżej. Zaczęliśmy lekko kołysać się w rytm muzyki i szczerze mówiąc miałem gdzieś co inni teraz o mnie myślą. Mogą mówić co chcą, ale zdania swojego nie zmienię, iż... Ta o to dziewczyna, która wygląda dzisiaj olśniewająco, ma w sobie pewien magnes, który za cholerę nie chce zmienić swojego biegunu i jest oczywiście odwrotny do mojego. Nic na to nie poradzę, że za każdym razem ciągnie mnie do niej jeszcze i jeszcze bardziej.
- Jakby mi ktoś powiedział, że będę tańczyć z samym Kendallem Schmidtem, od razu bym go wyśmiała. - powiedziała rozbawiona i spojrzała się w moje oczy.
- A ja się nadal dziwię samemu sobie, że to ja pierwszy poprosiłem Cię do tańca, bez niczyjego nakazu.
- Trudno w to uwierzyć. - dodała wydymając usta. - Uwielbiam tą piosenkę… - dodała po chwili, zamykając swoje oczy.
- Czemu? - zapytałem z ciekawości.
- Nie mam pojęcia. Może tylko dlatego, że śpiewa ją Ed Sheeran i to mi wystarcza?
- Czyli już wiem, na czyj koncert mam Cię zabrać. - odarłem kiwając głową.
Do końca piosenki już się nie odzywaliśmy. Jedynie nadal kręciliśmy się w rytm delikatnych szarpnięć strun gitary, nadal patrząc w swoje oczy. Chyba jeszcze nigdy na tak długi czas nie zatraciłem się w jej spojrzeniu. Ten wieczór zastanie mi w pamięci na długi czas. Ten sposób jaki do mnie mówi i sam fakt, że jeszcze ani razu się nie pokłóciliśmy był nie do uwierzenia.
Co i rusz czułem, jak Jade Smith robiła nam zdjęcia. Ale w tym momencie kompletnie się tym nie przejąłem. Nie obchodziło mnie też ciekawskie spojrzenia rodziców, którzy tańczyli kilka metrów dalej od nas. Czułem jakbyśmy byli tylko we dwoje. W tej dużej sali, przepięknie udekorowanej, tańcząc do jednej z ballad samego Ed'a Scheeran'a. I wielki był mój smutek, kiedy piosenka dobiegła końca, a wszyscy stanęli na parkiecie i zaczęli głośno klaskać w swoje dłonie.
- Chodźmy stąd. - szepnąłem do dziewczyny i szybko ulotniliśmy się z parkietu. Po drodze Ania zabrała swoją marynarkę i szybko opuściliśmy salę weselną. Trzymając się za ręce wyszliśmy do również ozdobionego ogrodu, gdzie powietrze było dosyć rześkie, ale na szczęście nie było aż tak zimno jak mi się wydawało. Zeszliśmy po marmurowych schodach i nadal nic nie mówiąc, przechodziliśmy przez następne alejki zamrożonych roślin.
- Pięknie tu. - odezwała się w końcu, kiedy doszliśmy do samego serca ogrodu, którym była okrągła fontanna. I pomimo zimy, nadal tryskała z niej woda, a migocące światła dawały przecudowny efekt.
- Ty też jesteś piękna… - szepnąłem, mając cichą nadzieję, że tego nie usłyszy. Na moje szczęście, albo i nie, od razu się do mnie odwróciła i posłała mi nieśmiały uśmiech. Po chwili odwróciła głowę i zaczęła przechodzić dookoła fontanny tak, że stała na przeciwko mnie. Nie rozumiałem o co jej chodzi i zdziwiony przechyliłem głowę na prawą stronę. Wolnym krokiem poszedłem za nią, a widząc zbłąkane spojrzenie w stronę wody, nie wiedziałem co mam zrobić. Powiedziałem coś nie tak? A może to wszystko jest jeszcze za wcześnie?
- Proszę powiedz mi. - poprosiłem dotykając jej podbródka i przekręciłem w swoją stronę. - O czym myślisz?
- Zastanawiam się, czy mam do czynienia z prawdziwym Kendallem, czy może z kolejną maską Schmidta. - odpowiedziała od razu. - Czy po raz kolejny będziesz dla mnie miły, a potem znowu na mnie nagrzeszysz, czy może coś się zmieni?
- Zmieniam się. - powiedziałem szczerze. - Dla Ciebie.
- Zmień się dla siebie, a nie dla kogoś. - mruknęła i zagryzła wargę. Nie mogłem powstrzymać wzroku i musiałem spojrzeć na te usta, i tą przeklętą wargę, którą sam najchętniej bym przygryzł.
- Nie jesteś tylko ten ktoś. - lekko się oburzyłem jej odpowiedzią. Jak może wrzucić swoją osobę do jednego worka z innymi ludźmi? Ona nie zasługiwała na to. - Jesteś bardzo ważna dla mnie i będę to powtarzał dopóki tego nie zrozumiesz. Jesteś wspaniałą dziewczyną, która pozwoliła mi otworzyć oczy. Która pomaga zepsutej zabawce, którą inni już dawno chcieli wyrzucić. Ale Ty jako jedyna znalazłaś jeszcze odrobinę nadziei na zreperowanie mnie. No to, żebym mógł żyć tak jak kiedyś. I wiedz, że teraz tak łatwo to się mnie nie pozbędziesz. - moje palce zataczały lekkie okręgi na delikatnej skórze jej policzków. Jej oczy zaczęły błyszczeć od łez, których tak bardzo obawiałem się dzisiejszego wieczoru. - Nie płacz, proszę… - szepnąłem i przycisnąłem ją do siebie. Oplotła swoje ręce wokół moich ramion i nie byłem do końca pewien, czy to przez to, że jest jej zimno, czy może na prawdę chciała się do mnie przytulić. Po kilku minutach lekko odsunęła się ode mnie i tym razem to ona położyła swoje dłonie no moich policzkach.
- Kend… - powiedziała cicho i zaczęła bawić się moim włosami. Słysząc zdrobnienie od mojego imienia w jej ustach, jest jak jedzenie najlepszej czekolady na świecie. Jeszcze nikt, oprócz mojej mamy, tak na mnie mówił. No i Kevina...
- Powtórz to. - poprosiłem.
- Co? - zapytała zaskoczona i oderwała swoje ręce. Zanim mogła je opuścić, szybko złapałem koniuszki palców i ponownie położyłem je na swojej twarzy.
- Powtórz moje imię. - szepnąłem błagalnie.
- Kend? - odparła niepewnie, nie rozumiejąc chyba do końca, czy aby na pewno o to chodzi. Zamknąłem oczy z rozkoszy i lekko się uśmiechnąłem. To niej jest normalne, aby tak cieszyć się, że ktoś mówił skrócone moje imię. Ale jak wspominałem, Ania to nie jest zwykły "ktoś". Przybliżyłem się jeszcze bliżej i oparłem swoje czoło o niej. I mogłem teraz umrzeć, wpatrzony w jej zielone i tajemnicze oczy oraz napawając się zapachem jej słodkich perfum, które unosiły się za nią jak niewidzialna mgiełka.
- Nie jest Ci zimno? - zapytałem cicho po kilku minutach.
- Nie. - odpowiedziała szybko.
- Mówiłem Ci już, że pięknie wyglądasz? - uśmiechnąłem się chytrze, na co tamta skomentowała jedynie parsknięciem śmiechem.
- I to nie raz.
- A mogę powiedzieć jeszcze raz?
- Jeśli musisz. - wzruszyła ramionami.
Oblizałem swoje usta i jeszcze bardziej pochyliłem się nad dziewczyną. Ukradkiem spojrzałem na jej usta, które teraz były lekko rozchylone. Wszystko bym zrobił, żeby je pocałować. Ale wiedziałem doskonale, że dziewczyna była jeszcze na to nie przygotowana. Stopniowo, kroczek po kroczku, aż w końcu będę lepszy od Dustina. Przechyliłem głowę i odgarnąłem jej włosy, by nie utrudniały mi dotarcia do celu
- Przepięknie wyglądasz. - powiedziałem prosto do jej ucha i lekko cmoknąłem jej płatek. Poczułem jak dziewczyna wstrzymuje oddech, a potem stopniowo go wypuszcza ze swoich ust. Byłem stuprocentowo pewny, że była nie tylko zmieszana, ale też i mocno rozkojarzona i zdezorientowana. No bo, która dziewczyna nie byłaby, gdyby sam Kendall Schmidt powiedział im takie słowa? Moje zbyt pewne siebie ego właśnie dało o sobie znać, a ja zastanawiałem się, gdzie położyłem knedel do ust, żeby go uciszyć.
Powoli odsunąłem się od niej, ale nadal zostawiłem między nami minimalną odległość. Jeżeli ktoś by nas zobaczył z daleka, mógłby powiedzieć, że się całujemy, na co mam wielką ochotę. Chcąc nie chcąc, znowu spojrzałem na jej pełne wargi, które w tym momencie były ważniejsze niż wszystko inne. Nie wiem, czy będę umiał się powstrzymać. Pokusa jest zbyt wielka, ale konsekwencje wynikające z moich czynów mogą być jeszcze większe.
Czemu nie mogę po prostu się opamiętać? Nie chcę tego! To znaczy... Chcę. A może i nie? Moja głowa została zajęta przez pewną myśl, jak nasze wargi mogą idealnie dopasować się do siebie. Jak będziemy toczyć zawziętą walkę o dominację. Jak będziemy oddychać tym samym powietrzem. Jak w końcu ją poczuję...
Jak na złość musiała powoli i strasznie denerwującą oblizać dolną część jej ust. Już na prawdę nie wiele brakuje, żebym rzucił się na nią i zrobił to, o czym myślę już od kilku dni.
- Cholernie mnie dekoncentrujesz. - mruknąłem spoglądając na jej oczy. Jej oddech był płytki i bardzo szybki i nie mam pojęcia dlaczego. Uwielbiałem w jaki sposób na mnie reaguje.
- Co chcesz zrobić? - zapytała szeptem, kiedy powoli schylałem głowę w dół. W jej głosie nie mogłem niczego wyczuć, oprócz lekkiego drżenia, które usprawiedliwiłem zimną temperaturą.
- A co byś chciała, żebym zrobił?
- Na pewno nie to, czego będziemy później oboje żałować. - powiedziała poważnie i zrobiła jeden krok do tyłu.
Podziałało to na mnie jak zimny kubeł wody wylany prosto na moją głowę. Miałem ochotę przywalić sobie za swoją głupotę i nachalność. Takiego idioty jak ja to jeszcze nie miałem okazji zobaczyć. Tylko... Dlaczego powiedziała, że oboje będziemy tego żałować? Może ona tak, ale ja? Nigdy w życiu!
Moje zachowanie z każdą następną minutą przebytą z tą dziewczyną zmienia się nie do poznania. I jeżeli mam być szczery to co raz bardziej się siebie bałem. Mam ogolić się na łyso? Jansa sprawa! Skoczyć z okna? Co to dla mnie! Pojechać na koniec świata, tylko dlatego, żeby przywieźć jej prawdziwe chińskie suchsi? Mogę nawet i teraz iść na piechotę.
Nie zrobię na pewno jednego. Rzeczy, której tak strasznie się boję, od kiedy zaczęła mi ufać. Której obawiam się, że może w każdej chwili nastąpić. Dlatego staram się jak mogę, żeby nigdy do tego nie doszło. Boję się, że kiedyś nastąpi taki czas, kiedy będzie kazała mi odejść. A tego nie potrafię zrobić.


*


Czy jestem zmęczony? Trudno, żeby nie.
Czy jestem obolały? Nie zaprzeczę.
Czy jestem wykończony? Tego to chyba nie muszę potwierdzać.
W takim układzie, czy jestem normalny? Oczywiście, że nie!
Normalny człowiek po całej nocy spędzonej na weselu, następny dzień spałby jak zabity i ruszałby się wyłącznie do łazienki i do kuchni, żeby nalać sobie wody i wyleczyć kaca. Problem polegał na tym, że ja tak nie potrafię! A może po prostu nie chcę?
Nie mam pojęcia, co mi strzeliło do głowy, żeby z puchnącą głową jechać samochodem, ale to jest zdecydowanie silniejsze ode mnie. Nie umiem powstrzymać tych kłębiących myśli i miliony pytań, które cholernie ciążyły mi na głowie. No i zamiast się z tym przespać, ja właśnie zaparkowałem samochód w tym samym miejscu co zawsze i szybko z niego wysiadłem. Sprawdziłem dwa razy, czy aby na pewno go zamknąłem i od razu podszedłem do głównej bramy, gdzie na jednym filarze, wykonanego z cegły, znajdował się domofon. Nacisnąłem duży guzik i czekałem, aż ten sam kobiecy głos co zawsze przywita mnie chamskim tonem.
- Słucham? - usłyszałem po kilku minutach, cierpliwego czekania na dworze.
- Dzień Dobry Pani Alice! - przywitałem się z udawanym uśmiechem, wpatrując się prosto w kuchenne okno, przez które zawsze patrzyła kobieta.
Po drugiej stronie usłyszałem jedynie głośne westchnięcie i zaraz mogłem swobodnie przejść na posesję Państwa Smith. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że tak jakby, zaczynam się wręcz narzucać na rodzinę Ani. Cóż mogę na to poradzić, że po prostu zaczynam uzależniać się od jej towarzystwa. Kiedy przekroczyłem próg domu od razu usłyszałem głośny śmiech Carli dobiegający chyba z kuchni. Uśmiechnąłem się pod nosem i zacząłem się rozbierać z ciepłego okrycia.
- Hej! - przywitała mnie zaraz roześmiała Ania. Jej ubranie jak i włosy były pobrudzone jakimś białym proszkiem, który miała też na dłoniach. - Co Cię sprowadza?
- Po prostu chciałem odwiedzić moją znajomą i tyle. - wzruszyłem ramionami. „Którą wczoraj chciałem pocałować” - dodałem w myślach.
- Nie jesteś zmęczony? - zapytała krzyżując ręce na piersiach.
Oczywiście, że jestem potwornie zmęczony i tylko o czym marzę to położeniu się do łóżka i nie wstania z niego przez co najmniej tydzień. Ale zamiast tego przyszedłem prosto do Ciebie, bo po prostu brakowało mi Twojego uśmiechu.
- O dziwo nie. - powiedziałem z uśmiechem, na co tamta zachichotał.
- Chodź. - machnęła energicznie ręką. - Pieczemy właśnie babeczki.
Zmrużyłem lekko oczy, ale posłusznie udałem się za brunetką, która od razu weszła do kuchni. Byłem pewny, że kiedy wejdę do tego pomieszczenia, przywita mnie od razu nieskazitelna czystość i błysk. Jednak jak się okazało kuchnia byłą w masakrycznym stanie. Wszędzie była rozsypana mąka i chyba jeszcze cukier, ale nie byłem do końca pewien. Na każdym blacie rozstawione były różne blachy i foremki, a w samym centrum stała również ubrudzona Pani Alice, wraz z uśmiechnięta od ucha do ucha Carlą.
- Cześć Kendall! - przywitała mnie dziewczynka stojąca na jednym z krzeseł barowych. - Pomożesz nam w pieczeniu? - zapytała od razu.
- Raczej będę tylko przeszkadzał, niż pomagał. - odparłem rozbawiony.
- Nie, nie, nie! - krzyknęła kręcąc główką. - Musisz nam pomóc! Prawda Aniu? On musi! - zwróciła się do dziewczyny, która stała koło mnie.
- Jeśli już to może, a nie musi. - poprawiła ją rozbawiona. - I nie może tylko na pewno. - dodała szybko i chwyciła mnie za rękę.
- Ale ja na serio nie wiem co mam robić. - zacząłem szybko się wymigiwać, kiedy dostałem kolorowy fartuszek. Już kolejny raz muszę nosić to dziwactwo.
- Nie ma nic w tym trudnego. - odezwała się kobieta, po raz pierwszy odkąd tu wszedłem. - Ale zazwyczaj mężczyźni nie mają ani grama pojęcia, co i kiedy robić.
- To prawda, ale to nie znaczy, że nie może się tego nauczyć. - stanęła w mojej obonie Ania, która wycierała ręce w ścierkę. - A czym nas więcej, tym szybciej pójdzie robota.
- I będzie większa bitwa na mąkę! - wtrąciła Carla i od razu sypnęła we mnie białym puchem.
Mogłem sobie jedynie pogratulować i przyznać ogromny puchar jak i nie medal, za mój genialny pomysł, żeby tutaj przyjechać i spędzić popołudnie. Nie sądziłem, że zwykłe pieczenie jakiś babeczek, może dać aż tyle frajdy! Z każdą nową minutą przebytą w tym samym pomieszczeniu co jedna natarczywa kobieta, co i rusz piszczące dziecko i uroczo śmiejącą się dziewczyną, czułem, że zbliżałem się do tej rodziny jeszcze bardziej. Moje umiejętności kulinarna jednak nie były aż takie złe, jakby się mogło wydawać i nawet Pani Alice była pod wielkim zaskoczeniem. Kilka razy zaczęła nawet zagadywać mnie o moje prywatne życie, wliczając w to moją rodzinę i życie szkolne. I chcąc nie chcąc, muszę to stwierdzić, że ta staruszka była całkiem miła.
Wkładając już ostatnią porcję wypieków, w końcu mogliśmy zabrać się za ich ozdabianie, z którym przenieśliśmy się do kuchni. Mając pod sobą wiele różnych materiałów, mogłem stwierdzić, że to już nie był pierwszy raz, kiedy upieczono około stu babeczek. I tylko ciekawość mnie zżerała, po co im aż tyle tych słodkości?
- Dlaczego Twoje babeczki są smutne? - zapytała mnie Caroline, kiedy skończyłem ozdabiać już szóstą muffinkę. Dziewczynka miała rację. Każda z nich była zupełnie niczym, w porównaniu do tych, które robią dziewczyny.
- Nie wiem… - wzruszyłem ramionami. - Chyba się do tego nie nadaję. Za to Tobie wychodzi o wiele lepiej niż mi. - potargałem jej długie włosy, przez co znowu zachichotała.
- Daj mi to lepiej. - zażądała stanowczo.
- To może Ty i Alice będziecie ozdabiać, a my pójdziemy pogadać, okej? - zaproponowała słodkim głosem brunetka, na co tamta ochoczo kiwnęła główką.
- A będę mogła zaraz przyjść? - szybko zapytała.
- Oczywiście. - Ania kiwnęła głową na znak potwierdzenia.
- To zapukam do drzwi, żeby Wam nie przeszkadzać jak się całujecie.
I w tym momencie dziękowałem każdemu, kto nie dał mi w moje ręce nic porcelanowego, albo pozwolił mi usiąść na jednym z tych wygodnych krzeseł. Bo gdyby było inaczej, nie tylko szklane przedmioty byłyby potłuczone, ale też i mój tyłek. Pokręciłem szybko głowę, żeby jak najszybciej wyrzucić ze swojej myśli zdanie Caroline i nadzwyczajnie na świecie podniosłem się od stołu i wyszedłem z jadalni, a zaraz za mną Ania. Słysząc jej stłumiony chichot, z ledwością mogłem opanować się do wybuchnięcia śmiechem ale postanowiłem być nie co poważniejszy.
- Czy przypadkiem tamta nie ogląda zbyt dużo filmów dla dorosłych? - zapytałem kiedy weszliśmy do fioletowego pokoju.
- Ja bym bardziej zrzuciła to na szkołę i tego co oni ich tam uczą… - mruknęła dziewczyna i poprawiła swoje włosy, które nachodziły jej na oczy. - A tak w ogóle… - zaczęła mówić, ale przerwał jej w tym dzwonek domofonu, który rozbrzmiał po całym obszarze. - Kogo to jeszcze niesie… - zapytała samą siebie i wyszła na korytarz. Słysząc otwierające się drzwi wejściowe, a później dobrze znany mi rechot Carlosa, wiedziałem że z naszej rozmowy już nic nie wyjdzie.
- Chyba mamy kolejnych gości. - oświadczyła dziewczyna niepewnie unosząc ramiona do góry.
Kilka minut później pokój brunetki wypełnił się głośnymi przywitaniami i pytaniami skierowane do mojej osoby, na temat pobytu w tym domu. Szybko o tym każdy zapomniał, kiedy jeszcze do naszej watahy dołączyła Caroline, która w ręku trzymała talerz z wcześniej upieczonymi przez nas babeczkami. Szum, gwar, głośne śmiechy i głupie rozmowy były zapewne słyszane w całym domu. Ale najwidoczniej nikomu to nie przeszkadzało. Bardziej denerwował mnie fakt, że od kiedy pojawili się tutaj wszyscy, Ania ani na moment na mnie nie spojrzała. Cały czas siedziała koło Dustina, który zawzięcie o czymś jej opowiadał. Nie czułem się z tym ani trochę dobrze... No dobra, może i byłem zazdrosny. Ale tak na serio bardzo mało! Odrobinę...
- Aniu, gdzie masz drugi kluczyk do pozytywki? - nasze rozmowy przerwała Carla, która w swoich dłoniach trzymała drewniane pudełko. Jeszcze ani razu nie słyszałem jakie dźwięki wydobywa ten przedmiot.
- Gdzieś tam powinien obok leżeć. - odparł wychylając się przez ramię.
- No jest, ale ani jeden ani drugi nie działa… - powiedziała smutno dziewczynka i podała pudełko Ani, a zaraz i dwa malutkie kluczyki.
Dziewczyna włożyła jeden z nich do specjalnego otworu, pokręciła nim kilka razy i otworzyła wieko pudełka. Niestety baletnica nawet nie drgnęła i nie było słychać ani jednego dźwięku. To samo zrobiła z drugim kluczykiem i znowu nic.
- Zepsuła się… - oświadczyła smutno.
- Może da się jeszcze coś z tym zrobić? - od razu odezwał się Dustin. - Mój ojciec lubi naprawiać takie zabawki, więc możemy mu ją jutro zanieść.
W jego wypowiedzi ani razu nie usłyszałem "ja", albo "mogę". Było tylko "my" co mnie cholernie irytowało. Przecież nie ma czegoś takiego między nimi jak "my". Jest "ona" i "on", ale nie "my". I na pewno nie pozwolę, aby coś takiego miało w ogóle miejsce, jak "Ania i Dustin".
Dobra, przyznaję się: jestem cholernie zazdrosny. I wcale nie jest mi z tym źle!








~~~~
One Direction- What Makes You Beautiful







____


Odnośniki do tekstu:
Sukienka Ani z wesela: TUTAJ
Fryzura Ani z wesela: TUTAJ
Piosenka z wesela: Ed Sheeran- Kiss Me

Hej wszystkim! Jak żyjecie? Możecie być ze mnie dumni, gdyż udało mi się przetrwać pierwszy tydzień kursów! xd


Przechodząc do rozdziału: tak, wiem o tym doskonale, że jest nudny jak flaki z olejem i ciągnie się jak guma do żucia, ale mogę obiecać, ze następny będzie o wiele lepszy od tego! Już nie mogę się doczekać, kiedy skończę pisać rozdział 42 i 43 ;3.
Ale dzisiaj chciałam pokazać stronę Kendalla i tego co sobie tam myśli w tej swojej główce. Myślę, że choć trochę udało mi się pokazać jego niepewność i zmiany decyzji z minutę na minutę :)


Przypomniałam sobie, co miałam napisać w tamtej notce!
Jakieś 2,3 tygodnie temu wspominałam Wam na temat moich złych wyników badań. Było spore zagrożenie, że mogło być bardzo źle, jednak jak widać wszystko jest okej. Bardzo Wam dziękuję za życzenia typu "powrotu do zdrowia" i sam fakt, że się o mnie martwiliście. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i jak na razie powinno być w porządku ;)


Dziękuję za każdy najdrobniejszy ślad, jaki po sobie zostawiacie... A kiedy patrzę na ilość rozdziałów, która już sięga ponad 40, wręcz nie mogę wydusić z siebie ani jednego słowa! I wtedy zawsze sobie myślę: "Kurczę, jest już ponad 40 rozdziałów i jeszcze nikt z nikim się nie całował! Ania musisz w końcu spiąć dupę!" xd Hahaha, obiecuję że dany moment nastąpi szybciej niż się spodziewacie ;)
A no i najważniejsze… Rozdziały od teraz będę dodawała 2 razy w tygodniu (środa/niedziela) kto się cieszy? ^^


Ugh, znowu się rozpisałam...
Do następnego! :*

6 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA ! KENDALL ZAKOCHAŁ SIĘ W ANI ! AAAAAAAAA ! A wmawia sobie jakieś. .. Ugh, Kendall, kochasz ją! ;D
      Nudny ? Ten rozdział jest nudny ? No chyba nie ! Jest świetny !
      Schmidt jak baba ! - 50 razy na minutę zmienia zdanie. Sam nie wie czego chce, a chce Ani !
      Oni prawie się kissnęli ! :D Schmidt, spinaj dupę i działaj, a nie się czaisz ! Co prawda nwm czy Smith tego chciała .. Zdaje mi się, że naprawdę chciała, ale mówiła zupełnie inaczej. No bo gdyby nie chciała, to nie pozwoliłaby Kendowi na TAKIE rzeczy. ;)
      Jak się Dustin dowie ! To dopiero będzie! Ale mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.
      Mam wrażenie, że ktoś podglądał Schmidt'a i Smith przy tych ich czułościach. Może Jade, a może rodzice Kendalla, albo jeszcze ktoś inny.A może tylko mi sie zdaje ? :D
      Nawet nie wiesz jak się cieszę, że rozdziały będą 2x w tygodniu ! ŚWIETNIE !
      Ok, kończę, bo się rozpisałam :D
      Czekam na nn !
      Do środy! Xx

      Usuń
  2. Rozdział piękny. Zresztą jak każdy. Kendall się zakochał w ani. Jakie to piękne. Oczywiście się ciesze, że rozdziały będą dwa razy w tygodniu. Nawet nie wiesz jak ja z tego powodu się cieszę. Kiedy to przeczytałam to prawie zpadłam z krzeselka. Nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów. 😀😜

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, tak! Środa, niedziela :). Bardzo fajnie, bardzo fajnie. Kendall się zakochał, Kendall się zakochał.. Zero całowania, szok. Rozdział był swietny, w końcu sam Kendall taki od środka, poznany na nowo. Ania też ma pewnie chęć pocałować Schmidta, uroczy są. Osobiście mnie Dustin lekko denerwuje, ale może tylko mnie. Świetny rozdział, czekam na następny!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jednym słowem cudo, bo nie da się tego inaczej opisać. Kendall był taki... taki... nie umiem się wysłowić xd Jak dla mnie to wszystko jest PER-FECT, więc to, że jest 40 i nikt się nie całował to nie problem xd
    Cieszę się, że wszystko jest w porządku:)
    Teraz życzę Ci tylko dużo weny i...
    Do.następnego xd:*

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja się cieszę! Bardzo! <3

    OdpowiedzUsuń