środa, 13 maja 2015

Rozdział 42 "Musisz połączyć przeszłość i przyszłość."

All the pain and the truth
I wear like a battle wound
~~~~~~~~~~~~~~~~


Nareszcie wiem, co to za zapach, którego nie potrafiłam zidentyfikować, kiedy zaciągałam się powietrzem przytulając Dustina. Było to drewno, które właśnie wychodziło spod obróbki jakiś dziwnych i kompletnie nieznanych mi maszyn.
Warsztat Pana Belta był dosyć sporych wielkości. Wielkie bale jasnego drewna zajmowały większą część ogromnej hali. Przebywając w takim miejscu mam wrażenie, że jestem taką malutką mróweczką, którą bardzo łatwo zdeptać, a wokół mnie krążą kilkumetrowe słonie. Jednak ludzi nie było aż tyle, jak mi się na początku wydawało. Od czasu do czasu Dustin podchodził do jakiegoś mężczyzny i witał się uściskiem dłoni, a ja mogłam dostać jedynie kiwnięcie głową, albo zwykły uśmiech.
Dotarliśmy na sam koniec warsztatu i dostrzegłam znajomą już dla mnie osobę, która siedziała przy jakimś biurku i usiłowała coś naprawić.
- Hej tato! - krzyknął głośno chłopak, aby chociaż trochę zagłuszyć ogromny huk, jaki przed sekundą nastąpił. Pan Belt odwrócił się w naszą stronę i od razu zachciało mi się śmiać, kiedy dostrzegłam jego maskę ochronną założoną na twarz. Wyglądał dosyć zabawnie, ale próbowałam ignorować ten fakt i zająć się ważniejszymi sprawami.
- Cześć dzieciaki! A co Wy tu robicie? - zapytał od razu i ściągnął z siebie to śmieszne coś.
- Mamy pewne zadanie dla Ciebie. - Dustin bez zbędnych wyjaśnień przeszedł do sedna sprawy, za co byłam mu wdzięczna. Odwrócił się do mnie i wyciągnął w moją stronę rękę. Sięgnęłam do torby i wyjęłam z niej moją pozytywkę, która od wczorajszego popołudnia nie chciała grać. Martwiłam się, że się zepsuła i nie da rady jej naprawić. Mam tylko nadzieję, że Pan Belt spróbuje coś z tym zrobić.
- A co to za cudeńko? - zapytał mężczyzna odbierając od swojego syna drewniane pudełko. Na swój nos założył okular, które miał przewieszone przez szyję na sznurku i zabrał się za dokładne oględziny. - Skąd macie taką staruszkę?
- Um, to jest moje. - odezwałam się niepewnie. - Dostałam ją.
Nie wiedziałam czy dokładnie mam powiedzieć, że należała ona do Katherine, przedtem jeszcze do mojej babki, której kompletnie nie pamiętam. Państwo Belt wiedzieli o tym że jestem adoptowana. Ale nie wiedzieli, że jestem córką samej Katheriny.
Pan Belt spojrzał na mnie pytającym wzrokiem, ale nie czekał na moje dalsze wyjaśnienia. Delikatnie postawił moją własność na blacie, przedtem odsuwając wszystkie niepotrzebne rzeczy i strzepnął wiórki drewna, które w tym miejscu nie były rzadkim widokiem.
- Może to mieć około pięćdziesiąt lat… - mruknął pod nosem. Podeszłam bliżej niego, aby lepiej słyszeć, co takiego ma do powiedzenia na temat pozytywki. - Idealnie wykonana, bez żadnej skazy. Piękne rękodzieło. - dodał z uśmiechem i się wyprostował. - Więc, z czym jest problem?
- Nie chce grać. - powiedziałam szybko i wyjęłam z torby jeszcze dwa kluczyki i podałam je mężczyźnie. - Próbowaliśmy już wielokrotnie, ale za każdym razem nic się nie dzieje.
Odebrał ode mnie malutkie kluczyki, ale ich nie użył. Za to powoli jak cholera, otworzył wieko pozytywki, w której znajdowała się już gotowa do tańczenia malutka baletnica. Ile bym dała, żeby usłyszeć tą cichą melodię tego przedmiotu. Mam wrażenie, że kiedy jej nie słucham, moja matka oddala się ode mnie i nie ma sposobu, żeby wróciła. Nie chcę się tak czuć, ani myśleć.
- Widziałem raz takie cacko. - wydął usta w jedną stronę i potarł swoje ręce. Chwycił jedną z ścierek leżących na krańcach biurka i wytarł w nią dłonie. - Ale to było ładne parę lat temu.
Wziął pierwszy kluczyk i obejrzał go dokładnie nad swoim okiem. Włożył go do otworu i pokręcił nim trzy razy, ale pozytywka nie wydała z siebie ani jednego dźwięku. To samo uczynił z drugim i znowu nic.
- Dziwna sprawa. - mruknął pod nosem. Wstał z krzesła i podszedł do dużego regału z którego wyjął średnią skrzyneczkę. Postawił ją obok pudełka i szybko otworzył. Widząc przeróżne narzędzia typu śrubokręty o przeróżnych końcówkach, obcęgi, kombinerki i kilka młotków, zaczęłam co raz bardziej obawiać się tego, co ma za chwilę nastąpić. Zaczął szukać czegoś w przegródkach i w końcu wyjął metalową pęsetę. Z kieszeni swoich roboczych spodni wyjął etui, w którym znajdowały się o wiele większe okulary niż te, które miał na sobie i od razu je założył na nos, uprzednio zdejmując mniejsze szkła.
- Takie pozytywki przekazywane były z pokolenia na pokolenie w rodzinach. - swoją pęsetą zaczął dotykać podstawy dla baletnicy, która była przytwierdzona do dziwnego mechanizmu znajdującego się pod czerwoną podszewką. - Zazwyczaj tylko po to, żeby strzec rodzinnej tradycji. - podniósł się na chwilę i spojrzał w moją stronę. - Albo tajemnicy. - dodał uśmiechnięty i znowu się schylił.
- Da się z tym coś zrobić? - zapytał Dustin, który opierał się o ścianę.
- Nie takie rzeczy reperowałem. - odparł rozbawiony i zaczął mruczeć pod nosem nieznaną dla mnie melodię. - Ktoś musiał obciąć uchwyt… - odezwał się po chwili.
- Jaki uchwyt? - zapytałam szybko i schyliłam się nad blatem.
- Malutka wstążka, która ułatwia podniesieniu tej czerwonej podszewki, żeby się dostać do mechanizmu pozytywki. U Ciebie został on ewidentnie obcięty. Widać ślady nitek… - zaczął wyjaśniać i wskazał na cienkie kawałki, które zostały po wspomnianym uchwycie. - Faktycznie...
- Zaraz coś z tym zrobimy...
Ze swojej skrzyni wyjął dwa długi narzędzie przypominające duże igły do szycia. Nadal mroczył pod nosem jakieś dźwięki, a ja stałam obok niego i martwiłam się, żeby przypadkiem niczego nie uszkodził. Jego spokój i opanowanie działało mi wręcz na nerwy i nie mogłam wytrzymać napięcia.
- No i proszę. - powiedział szczęśliwy, kiedy w końcu udało mu się podważyć podszewkę. Dwie igły zamienił na wcześniej używaną pęsetę i delikatnie wyjął czerwony materiał. - Zagadka rozwiązana! - krzyknął entuzjastycznie i odsunął się nieco od biurka, żebym mogła zobaczyć o co chodzi. W wnętrzu pozytywki znajdowała się biała koperta, która swoim rogiem wkręciła się cały mechanizm. Kartka była dosyć stara, sądząc po jej brudnym kolorze.
- Co to jest? - zapytał się chłopak.
- Jakaś koperta. - odpowiedział jego ojciec i powoli wyjmował nowe znalezisko. Po chwili wyciągnął w moją stronę rękę i lekko się uśmiechnął. - To chyba Twoje.
Niepewnie odebrałam kartkę i zaczęłam ją dokładnie oglądać, a kiedy odwróciłam ją na drugą stronę, znalazłam delikatne litery, zapisane zapewne niezatemperowanym ołówkiem, układające się w jeden wyraz.

Anna

To był list od Niej. Od Katherine. Byłam tego pewna na sto procent. Tylko Ona specyficznie zawijała literę "A" w moim imieniu. Tylko... Co tam napisała i dlaczego schowała ten list do pozytywki?
Po chwili do moich uszu dotarła delikatna melodia, której brakowało mi przez kilka ostatnich godzin. Na chwilę zapomniałam o trzymanym przeze mnie liście, a rozkoszowałam się cichymi dźwiękami wydobywających się prosto z wnętrza pozytywki.
- Działa jak nowa! - krzyknął szczęśliwy Pan Belt, a jego uśmiech był znacznie większy od mojego, jakby bardziej się cieszył, że ją zreperował, niż ja, że w końcu odzyskam moją działającą własność.
- Dziękuję Panu bardzo. - powiedziałam szczęśliwa, jednak ciężący w mojej dłoni list nie dawał o sobie zapomnieć, co trochę mnie dekoncentrowało.
- Nie ma sprawy. - machnął ręką, jakby dla niego takie rzeczy do naprawy były na porządku dziennym.
- W takim układzie będziemy już lecieć. - odparł Dustin i podszedł bliżej mnie. Położył rękę na moim ramieniu i lekko je potarł, aby dodać mi otuchy. Do mojej torebki schowałam pozytywkę i ten przeklęty list.
- Jeszcze raz bardzo dziękuję. - uścisnęłam dłoń Pana Belta, który jak zwykle emanował szczęściem.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - skinął lekko głową i przytrzymał nieco dłużej moją rękę, niż powinien, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało.
- Do zobaczenia tato.
Wyszliśmy z warsztatu w dziwnej i dosyć krępującej ciszy, która była zupełnie obcym zjawiskiem jak dla naszej dwójki. W takiej samej atmosferze jechaliśmy w stronę mojego domu, a natarczywa cisza nadal nas nie opuszczała. Dustin nawet nie pofatygował się, żeby włączyć radio, co dało mi do świadomość, że tak jak ja cały czas myśli o tym liście. Przynajmniej, tak mi się wydawało...
- To jest od Stana. - odezwał się w końcu, kiedy dotarliśmy do mojego domu. Odwróciłam się w jego stronę i przed sobą zobaczyłam czarne plastikowe pudełko. - Prosił, żebym Ci to przekazał.
- Dzięki. - mruknęłam i jakoś w ogóle nie przejęłam się, że to jest od tego gościa z klubu. Całe moje myśli poświęcone były cholernej kopercie, która ciążyła w mojej torebce.
- Wszystko w porządku? - zapytał jeszcze lekko chwytając za moją rękę.
- Nie wiem… - pokręciłam głową i spojrzałam na moje kolana.
- Jakby się coś działo, od razu do mnie zadzwoń.
- Dzięki Dustin. - uśmiechnęłam się do niego i za nim wyszłam z samochodu lekko pocałowałam go w policzek i z prędkością światła opuściłam pojazd. Nie odwracając się ani na chwilę w jego stronę, dotarłam do drzwi wejściowych i od razu weszłam do domu.
Słysząc głośne śmiechy domowników, poczułam rozchodzące się ciepło w moim sercu. Ściągnęłam kurtkę oraz buty i skierowałam się w stronę salonu, skąd dochodziły chichoty.
- Lewa ręka na zielone! - krzyknęła Alice siedząca na fotelu, a na kolanach trzymała dobrze znaną mi kwadratową planszę z dużą strzałką do kręcenia. Na środku pokoju rozłożona była mata do Twistera, na której wręcz kisiły się trzy osoby.
- Cześć Aniu! - jako pierwsza zauważyła mnie Caroline i z lekką trudnością położyła dłoń na wyznaczonym polu. - Dołączysz do nas? - zapytała z nadzieją.
- Świetnie radzicie sobie beze mnie. - odparłam rozbawiona widząc jak Daniel nie może dosięgnąć do zielonego kółka.
- Prawa stopa na czerwone! - komenda Alice znowu dotarła do moich uszu.
- Zaraz, ja jeszcze nie mam ręki na zielonym! - krzyknął zdesperowany mężczyzna.
- Coś słabo z Twoją gibkością. - odezwała się Jade, która zajęła czerwone pole.
- Ej! Ja miałam tam postawić stopę! - odezwała się Carla.
- Kto pierwszy ten lepszy. - kobieta poruszała brwiami i cicho się zaśmiała.
- Prawa ręka na niebieskie!
- Będę u siebie. - poinformowałam ich i wyszłam z salonu, kierując się prosto do mojego pokoju. Ściągnęłam z ramienia torebkę, z której zaczęłam wyjmować poszczególne przedmioty i ułożyłam je wszystkie obok siebie. Pozytywka od razu znalazła swoje miejsce na stoliku nocnym i od razu się uśmiechnęłam wiedząc, że znowu działa i że będę mogła ponownie słuchać jej melodii. Jednak mój uśmiech zniknął stanowczo za szybko widząc białą kopertę i tajemnicze czarne pudełko od Stana. Strach był potworny, że nawet odzwierciedlił się na pocących dłoniach i szybkim oddechu, przed otwarciem listu. Nie chciałam tego czytać. Nie chciałam w ogóle patrzeć na tą kopertę. Bałam się, że to co w niej znajdę będzie miało wpływ na wszystkie inne rzeczy. Jednak to było od Niej. Od mojej matki. A jeżeli zostawiła ten list w pozytywkę, z którą nie mogłam się rozstać, to musiało to być coś ważnego. Nie czekając dłużej rozerwałam stary papier i wyjęłam złożoną na cztery, kartkę papieru.

Kochana Anno,

Nie mam pojęcia, czy teraz masz siedem, czy może siedemdziesiąt siedem lat. Ale mam nadzieję, że jesteś już na tyle starsza jak i młodsza, żeby mnie zrozumieć.

Nigdy nie byłam dobra w pisaniu listów, a już na pewno w takich, w których muszę wszystko wyjaśnić. To nie jest ani trochę proste, Aniu...

Musisz wiedzieć, że było mi bardzo ciężko. Od samego początku, aż do teraz i pewnie jeszcze za kilka lat. Patrząc teraz na Ciebie, muszę stwierdzić, że jesteś pięknym dzieckiem. I nawet jeśli kilka minut temu krzyczałaś na cały dom, to teraz śpisz jak aniołek, a Twoje ciemne włoski uroczo wchodzą Ci na twarz. I jestem bardzo ciekawa, jak piękną dziewczyną będziesz w przyszłości. Szkoda tylko, że ja tego nie zobaczę...

Pogodziłam się z tym Aniu. Wiedziałam, że będzie mi trudno. Wiedziałam już to, kiedy się urodziłaś. To był cud, że mogłaś zaczerpnąć tlenu, który wszyscy wdychamy. Tak strasznie się bałam Aniu... Myślałam, że Cię stracę...

Jestem taką ciemną chmurką, która zasłania jasne słońce. Która nie dopuszcza ciepła, a jedynie przynosi potworny deszcz i ujemną temperaturę...

Jednak wyrzuty sumienia do tej pory nie chcą mnie opuścić... To nie była łatwa decyzja Aniu. Musisz to wiedzieć... I nie mogę się z nią nawet teraz pogodzić. To będzie ciągnąć się za mną do końca mojego życia i chociaż już niewiele mi go zostało to i tak będę o tym cały czas myśleć.

Przeszłości nie zmienię Aniu, nawet jeśli będę bardzo tego chciała. To co było minęło... Ale Ty i to co Ty zrobisz jest już przyszłością. Wszystkie Twoje decyzje i plany, będą miały ogromny wpływ, na to, co będzie później. Ale masz jedno bardzo ważne zadanie, Aniu. Musisz połączyć przeszłość i przyszłość.

Na zawsze Twoja ciemna chmurka,
Mama.


List wypadł mi z dłoni, a w gardle podeszła mi żółć. Moje policzki już dawno pokryły łzy, ręce były lodowate i do tego wszystkiego zaczęła mi drżeć dolna warga. Nie mogłam ani na moment się uspokoić. Emocje we mnie wrzały, a kłębiące myśli w mojej głowie nie dawały mi spokoju. To wszystko było zbyt skomplikowane, ale też i zbyt proste, żeby można było cokolwiek zrozumieć.
Podniosłam kartkę papieru z podłogi i jeszcze raz uważnie przeczytałam wiadomość od Katheriny. Dopiero teraz zauważyłam dobrze znany mi symbol baletek znajdujący się w rogu kartki. Był to jej tak jakby podpis, znak graficzny znaczący jej imię i nazwisko. Słone krople wody wydobywające się z moich gałek ocznych moczyły list, przez co w niektórych miejscach pismo stało się niewyraźne. Odłożyłam wiadomość na łóżko i schowałam głowę w mokre ręce, które pewnie spociły mi się z nerwów. Nie miałam pojęcia co o tym wszystkim myśleć. Nie wiedziałam nic, tak samo przed przeczytaniem listu, jak i po.
Wypuściłam głośno powietrze z ust i dopiero po kilku minutach podniosłam głowę, jednak nadal miałam zamknięte oczy. Nie wiedziałam o czym mam myśleć, co mam zrobić, jak się zachować. Nic nie wiedziałam. I to było właśnie najgorsze. Ogromna dziura w sercu, jak i w głowie powiększa się z każdą sekundą niewiedzy, ale też i strachu.
Podniosłam się z materaca i zaczęłam chodzić w tą i z powrotem po pokoju, żeby czymkolwiek zająć swoje ciało, zanim nie zrobi czegoś głupiego, jak na przykład wyskoczenia przez balkon. Mój wzrok zatrzymał się na kompletnie nieużywanym telewizorze, który w tym momencie mógł się do czegoś przydać. Sięgnęłam po plastikowe pudełko i podeszłam z nim do regału. Otworzyłam opakowanie i od razu w oczy rzuciła mi się zielona karteczka przyklejona na płycie CD.
- "Takie same, a jednak zupełnie inne." - przeczytałam pod nosem i jedynie wzruszyłam ramionami. Oderwałam karteczkę, a płytę włożyłam do odtwarzacza DVD i sięgnęłam po pilota, z którym usiadłam na białym fotelu. Ekran od razu zaczął zmieniać obraz i trochę trwało, aż w końcu pojawił się pierwsza scena.
Sądząc po jakości obrazu można stwierdzić, że wszystko było nagrywane starą kamerą wideo. Szybko podniosłam dźwięk filmu, żebym mogła cokolwiek usłyszeć. Ekran telewizora przedstawił pustą scenę, a sądząc po odgłosach w tle, wokół niej musiało się zebrać dużo ludzi. Zaraz na parkiecie wbiegła młoda dziewczyna, która została przywitania jeszcze większymi krzykami niż poprzednio. Ubrana była w czarne spodnie, białą koszulę, a na głowie znajdował się melonik. Ciemne włosy były rozpuszczone oraz lekko pofalowane i sięgały jej aż do pasa. Muzyka zaczęła grać, a tajemnicza postać od razu rozpoczęła swój występ, od bardzo dobrze znanych mi kroków. Najpierw obrót, który kończył się upadkiem na podłogę, gdzie wykonany był szpagat, a potem szybkie podniesienie się do pionu i zrobienie kilka kroków tyłem do publiczności, kręcąc przy tym biodrami. Te kroki były zbyt dobrze dla mnie znane, a osoba która je tańczyła, musiała być moją matką. Nim zaczęłam analizować dalsze domysły, Katherine zdjęła swój kapelusz i przełożyła go do prawej dłoni, którą wyciągnęła przed siebie i zaczęła wykonywać przeróżne ruchy, które też były mi bardzo dobrze znane. Tłum szalał, okrzyki wzrastały, a moja matka nadal tańczyła, jak gdyby nigdy nic. I to był właśnie urok Katherine. Dla niektórych tylko tańczyła, a dla innych wytwarzała wokół siebie pewien magnes, który przyciąga do siebie wszystkich, którzy chcą zobaczyć coś, czego nie mogli sami dojrzeć.
Obraz się urwał i już chciałam się podnieść, żeby wyłączyć sprzęt, ale ekran zaraz znowu się rozjaśnił. Wróciłam na swoje miejsce, ciekawa tego, co teraz będzie pokazane. Tym razem widok był o wiele wyraźniejszy, niż wcześniej, co mogło jedynie świadczyć o tym, że operator miał lepszej jakości sprzęt do nagrywania. Tym razem pokazana była mniejsza scena, ale też i o wiele więcej było zebranych ludzi wokół niej. Głośna muzyka rozchodziła się po całym moim pokoju, przez co znowu chwyciłam pilota z zamiarem przyciszenia. Kamera skierowana była wprost na dwójkę tańczących ludzi, naprzeciwko siebie. Był to chłopak i dziewczyna, która zabrała tamtemu czapkę z głowy i odeszła na swoje pole. Zaczęła wykonywać te same ruchy, co kilka minut wcześniej Katherine, z różnicą nakrycia głowy. Tym razem tą dziewczyną byłam ja, na bitwie tanecznej i walczyłam przeciwko Dustinowi. Otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia, gdyż po raz pierwszy widzę, jak ja tańczę po tak długiej przerwie. Moje ciało idealnie dostosowało się do dźwięków muzyki, wydobywających się z głośników. To było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe.
I kiedy chciałam dalej rozkoszować się widokiem, obraz znowu stał się czarny, ale zaraz podzielił się tak jakby na dwie części. Po lewej stronie znajdowała się Katherine, a po prawej ja i tańczyłyśmy dokładnie te same ruchy. Podobieństwo było przerażające i gdyby nie to, że między mną, a moją matką była ogromna różnica wieku, mogłabym stwierdzić, że wyglądamy jak siostry bliźniaczki. Do tego wszystkiego tańczymy tak samo, wyglądamy tak samo i nawet zachowujemy się tak samo. Jednak jedyną różnicą, między nami był kolor oczu...
Kiedy film się skończył od razu sięgnęłam po telefon i wybrała dobrze znany mi numer telefonu. Po kilku sygnałach, w końcu mogłam usłyszeć znajome "Hej Aniu", przez co od razu chciało mi się uśmiechnąć. Ale nie teraz. Sprawa była zbyt poważna, jak na dobry humor.
- Co powiesz na małą wycieczkę?

*

Zapach kawy, która była chyba najczęstszą rzeczą, którą kupowali kierowcy o tej porze dnia, rozchodził się po całym budynku i nawet przez chwilę nie pomyślałam, żeby go zamienić na jakiś inny. Siedząc przy jednym stoliku i popijając moją dawkę kofeiny, zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno to był dobry pomysł z tym wyjazdem.
- Co niby chcesz znaleźć? - zapytał chłopak wyrywając mnie przy okazji od zbędnych myśli.
- Cokolwiek. - wzruszyłam ramionami. - Najbardziej zależy mi na dokumentach ze szpitala i innych takich papierach.
- Wyniki badań i tak dalej?
- Taaa... I coś mi się wydaje, że to nie była ostatnia wiadomość od Katherine… - mruknęłam jakby do siebie i dokończyłam kawę jedynym łykiem.
Wyszliśmy z budynku i od razu skierowaliśmy się w stronę samochodu Dustina. Stacja benzynowa okazała się genialnym pomysłem, na chwilowy postój w czasie drogi. Jechaliśmy już około godziny i czekała nas jeszcze jedna, aż w końcu będziemy na miejscu. Zbyt wczesna pora wyjazdu odzwierciedlała się na głośnym ziewaniu i co i rusz chwilowym zamykaniu oczu. Jednak i tak nie zmieniliśmy naszych zamiarów i dalej kierujemy się na południe. Byłam wdzięczna Dustinowi, że zgodził się ze mną jechać. Gdyby nie on, nie mam pojęcia co bym zrobiła.
Dalsza droga minęła w znacznie lepszych humorach, niż wcześniej. Nasze rozmowy przechodziły na rożne tematy, a do tego lecąca z radio muzyka umilała nam drogę. Wszystko może i byłoby dobrze, gdyby nie cel naszej podróży, który zbliżał się znacznie szybciej niż przewidywałam. Strach wzrastał z każdą przejechaną minutą do mojego starego domu, w którym nie byłam już od siedmiu lat. Przed podróżą do tej części stanu musieliśmy zajechać jeszcze do banku i po krótkiej konsultacji mogłam otworzyć mój sejf, założony już kilka lat temu. Znalazłam w nim wiele rzeczy, które nigdy wcześniej nie widziałam. Jednak dzisiaj potrzebne były jedynie klucze od starego domu.
Nawigacja GPS, którą założył Dustin, zaczęła powtarzać jedynie trzy słowa, których nie chciałam usłyszeć, ale i tak wiedziałam, że kiedyś to nastąpi. "Dotarłeś do celu". "Dotarłeś do celu". "Dotarłeś do celu"...
- Chyba już jesteśmy… - mruknął Dustin i wyłączył silnik samochodu. Wyjrzałam przez okno i chcąc nie chcąc musiałam przyznać mu rację. Byliśmy na miejscu...
- Nic się nie zmieniło… - odparłam i zagryzłam wargę ze zdenerwowania.
- Jeżeli nie chcesz, to nie musimy tam wchodzić. - powiedział szybko, a ja prychnęłam pod nosem.
- Wiesz, że musimy...
Chłopak głośno westchnął i jako pierwszy wyszedł z samochodu, żeby później od razu otworzyć przede mną drzwi i pomóc mi wysiąść. Niepewnym krokiem ruszyłam w stronę miejsca, które kiedyś uważałam za mój dom. Ale to było bardzo dawno.
Drżącymi rękami przekręcałam kluczyk w zamku, a słysząc głośne KLIK, KLIK, KLIK oddech uwiązł mi w gardle. Dustin od razu wyczuł mój strach i szybko złapał za moją lewą dłoń, która swobodnie wisiała wzdłuż ciała i mocno ją ścisnął, jakby chciał dodać mi otuchy, że jest ze mną.
Przechodząc przez próg domu, od razu poczułam mrożący krew w żyłach chłód, spowodowany ogromną ilością wspomnień, które pojawiała się przed moimi oczami, robiąc kolejne małe ruchy wewnątrz budynku. Ciemność ogarniająca naszą dwójkę, była wręcz straszna, a do tego obite ściany deskami, dodawały wręcz zimna i niechęci do przebywania w tym miejscu. Nie mogłam uwierzyć, że kiedyś ten budynek, mogłam nazywać domem. Jak na razie wszystkie myśli związane z tym budynkiem były związane z czymś kompletnie negatywnym i niczym nie przypominającym do miłości, czy też rodzinnego ciepła. Wszystko było wręcz okropne i gdybym mogła, uciekłabym stąd gdzie pieprz rośnie. Ale przyjechaliśmy tutaj w jakimś celu, który muszę zrealizować.
Przechodząc przez główny korytarz, dotarliśmy do małego salonu, gdzie znajdowała się jedynie kanapa, jeden fotel, gdzie naprzeciwko nich na regale stał niewielkich wielkości telewizor pokryty kurzem. Stolik do kawy, dwa regały z książkami, uzupełnione licznymi powieściami z całego świata, trzy małe komody, i duże okna, które zasłonięte były ciemnymi zasłonami. Skrzypiąca podłoga od razu zwróciła moją uwagę i dostrzegłam ciemne plamy, które były widoczne praktycznie wszędzie. Dokładnie wiedziałam co to takiego, ale nie chciałam w ogóle dopuścić do siebie tej myśli. To było zbyt przerażające dla mojej głowy, żeby mogło być w ogóle realne. Czułam się, jakbym stała na jakimś planie filmowym, a postaci, które przelatywały przed moim oczami, były wspaniałymi aktorami. Gniew ojca na bezbronne dziecko, które niczym nie zawiniło, odzwierciedlający się na mocnych uderzeniach na skórze dziewczynki. Moje oczy powędrowały w stronę stojącej lampy w kącie, gdzie... Tam właśnie się to stało.
Zacisnęłam mocniej wargi i oczy, przypominając sobie potworny ból towarzyszący mi w tamtej chwili. Moje krzyki nie działały na tego potwora, który nawet nie zdawał sobie sprawy, jaką krzywdę zrobił własnemu dziecku.
Wycofałam się szybkim krokiem z pokoju i powędrowałam do kuchni i jadalni, której wystrój niczym się nie różnił od poprzedniego pomieszczenia. Cały dom, był stonowany w tych samych kolorach i tych samych meblach i nawet do tej pory nie mam pojęcia dlaczego. Możliwe, żeby zapanować nad chaosem życia i chodź na chwilę dać się ponieść monotonii, która każdego dnia nas dobijała.
Następnym pomieszczeniem, do którego zawitałam była moja dawna sypialnia, w której spędziłam większość mojego życia w tym domu. Białe ściany ozdobione były krokami baletnicy, która tańczyła po moim pokoju zostawiając ślady nawet na podłodze. Jednoosobowe łóżko stojące pośrodku pokoju, było najczęstszą kryjówką przed potworami i innymi strasznymi rzeczami, które sobie wyobrażałam. Od tamtej pory wiedziałam, że tymi potworami nie były tylko moje wyobrażenia, a jak się okazało, zwykli ludzie, którzy niszczyli życie dzieci.
- Proponuję zacząć już szukać. - odezwałam się w końcu, ale nadal patrzyłam się przed siebie. - Nie chcę tutaj spędzić całego dnia.
- Jasne. - odpowiedział od razu chłopak.
Jego zadaniem było sprawdzenie wszystkich dokumentów, znajdujących się w szafce pod telewizorem. Znaleźliśmy tam kilka segregatorów, z różnymi rachunkami i innymi papierami, które mogą naprowadzić nas na trop. Ja natomiast poszłam do sypialni rodziców, gdzie rozpoczęłam moje poszukiwania w starych rzeczach. Wchodząc do pokoju od razu doszedł do mnie znajomy zapach środków przeciw molom, które często pojawiały się między naszymi ubraniami. Centrum sypialni oczywiście było ogromne łóżko znajdujące się pod największą ścianą pokoju. Oprócz niego była tutaj trzydrzwiowa szafa, dwie komody i ogromny regał z książkami, który pokrywał całą ścianę. Zaczęłam od szafy, w której nie znalazłam ani jednego skrawka materiału, jedynie puste wieszaki, swobodnie wiszące na drążku. Później zaczęłam szukać w komodach, jakichkolwiek rzeczy, które mogłoby przykuć moją uwagę. Ale i w drewnianych szufladach nie mogłam niczego znaleźć. Na koniec zostawiłam regał, z którego zaczęłam ściągać wszystkie książki, kartkując przy okazji każdą z nich w nadziej, że może znajdę jakiś jeszcze jeden list. Ale ściągając książki z ostatniej półki, straciłam jakąkolwiek nadzieję.
- Chyba coś znalazłem… - usłyszałam głos chłopaka, który stał z plikiem dokumentów w ręku. Od razu wzięłam do ręki kartki i zaczęłam czytać poszczególne informacje. Były to przeróżne szpitalne dokumenty, w których mieściły się wyniki badań i opisy choroby i inne tego typu rzeczy. Jednak pierwsza kartka podana przez chłopaka, najbardziej mnie zaciekawiła.
- Zespół zaburzeń oddychania? - przeczytałam chorobę znajdującą się zaraz obok mojego nazwiska. Zmarszczyłam czoło zdziwiona faktem, że ani razu o czymś takim nie słyszałam. A już w szczególności o tym, że miałam coś takiego.
- Jest jeszcze to… - odezwał się za nim mogłam racjonalnie przemyśleć poprzednie dokumenty. Tym razem w moje ręce trafił akt urodzenia.
- Dlaczego koło mojej daty urodzenia jest Twoje imię? - zapytałam szybko i spojrzałam na Dustina.
- Dwudziesty szósty kwiecień to jest również i moja data urodzin. - szepnął zmieszany i spuścił głowę w dół. Teoretycznie jeszcze ani razu nie rozmawialiśmy na temat naszych urodzin… - I jeżeli mnie wzrok nie myli, to mam taki sam akt urodzenia w moim domu. Wręcz identyczny. Tylko z imieniem, bez nazwiska. - dodał zaraz i odkaszlnął chrypę, która pojawiła się w jego gardle.
Patrząc to na dokumenty, to na chłopaka mogłam dojść jedynie do jednego wniosku. Ale za nic na świecie nie chciałam tego stwierdzić, bo po prostu wiedziałam, że to nie może być prawda.
- Co to wszystko ma znaczyć? - zapytałam ostro i od razu tego pożałowałam. Przecież to nie jest wina Dustina, ani moja. Jedynie moich rodziców...
- To jeszcze nie wszystko. - powiedział już donośniej, a jego głos znacznie się zmienił. Był teraz zdenerwowany i mogłam stwierdzić, że też rozzłoszczony. Z tylnej kieszeni spodni wyjął małą kartkę, którą rozłożył i wyciągnął na wysokość swojej twarzy. Była to stara fotografia, której jeszcze nigdy wcześniej nie widziałam. Za to doskonale poznałam osobę znajdującą się na zdjęciu.
- Powiedz mi, kto to jest? - zapytał poważnie, a mi język uwiązł w gardle. Nie mogłam wydusić z siebie ani jednego dźwięku, już nie mówiąc o słowie. - Zadałem Ci proste pytanie… - powiedział cicho i sam zamknął oczy, żeby się nie co uspokoić, ale jego nerwy odzwierciedlały się na szybkim oddechu i drżeniu dłoni, w której trzymał owe zdjęcie. - Kto to jest do cholery?! - krzyknął na tyle głośno, że aż podskoczyłam w miejscu. Nigdy nie sądziłam, że Dustin może być taki stanowczy.
- Mój... Mój ojciec… - powiedziałam cicho i odwróciłam wzrok, aby nie mógł dojrzeć moich łez.
- Kiedy powiedziałaś mi, że kogoś Ci przypominam, przewidywałem wiele opcji. Ale nigdy, przenigdy nie pomyślałem o Twoim ojcu! - podniósł głos jeszcze bardziej, a ja zaczęłam się bać. - Jedyną, pieprzoną różnicą są te cholerne oczy, które Ty je masz! A ja? Mam oczy po Twojej matce!
Jeszcze nigdy nie miałam do czynienia z tak zdenerwowanym Dustinem. Jego złość była widoczna nie tylko w każdej części ciała, ale też i w jego aurze, która cały czas się powiększała. Jego oddech był znacznie szybszy, a drżące ręce, które co i rusz wymachiwał do góry, coś mi przypominały. A jeśli już to kogoś...
Po raz kolejny lekko podskoczyłam, kiedy usłyszałam głośny trzask i podniosłam szybko oczy przed siebie. Nerwy jednak wzięły swoje, przez co uderzył w jedną z pustych półek, która upadła z głośnym hukiem. Ale nie tylko ona zmieniła swoje położenie. Wraz z nią wyleciała tylna deska, służąca jako dno regału. Widząc dosyć sporą dziurę w ścianie, która była spowodowana brakiem cegieł, od razy popatrzyłam pytającym wzrokiem na Dustina, na co on jedynie szerzej otworzył oczy. Wyjął z kieszeni spodni swój telefon i włączył latarkę, która dawała jasne światło na nowo znalezioną dziurę. Dostrzegłam malutkie pudełko, które delikatnie wyciągnęłam z wnęki. Dmuchnęłam powietrzem, żeby pozbyć się warstwy kurzu i przetarłam ręką po pokrywce.
- Baletki… - szepnął chłopak i wskazał na niewielki znak graficzny w samym rogu pudełka. Wymienił ze mną porozumiewawcze spojrzenie, które od razu zrozumiałam i usiadłam z tajemniczym przedmiotem na łóżku, a zaraz dosiadł się też i czarnowłosy. Otworzyłam pokrywkę i od razu moim oczom rzuciły się dwie białe koperty. Chwyciłam jedną z nadzieję, że może znowu będzie podpisana do mnie, jednak się pomyliłam.
- To do Ciebie. - powiedział chłopak podając mi drugą kopertę i wskazał na moje imię napisane tym razem czarnym tuszem.
- A to do Ciebie… - szepnęłam i podałam chłopakowi kartkę.
Zdziwił się nieco, ale posłusznie odebrał swoją własność podpisaną jego imieniem. Jednak żadne z nas nie rozdarło papieru, tylko dalej wpatrywaliśmy się w wnętrze pudełka zapełnionym licznymi dokumentami.
- Co to niby ma wszystko znaczyć? - zapytał jakby samego siebie i potarł twarz swoimi dłoniami.
- Zobacz to… - podałam mu trzy fotografie, które znalazłam na samym wierzchu. Na pierwszej z nich znajdowało się dziecko, możliwe, że od razu po urodzeniu. Na drugim było kolejne, z różnicą wielkości do tego pierwszego i miało podłączone do swojego ciała wiele kabelków, a powieki były zaklejone cienkimi plastrami. I trzecie zdjęcie przedstawiało tą samą dwójkę dzieci leżących obok siebie. Podobne były do siebie jedynie pod względem koloru skóry.
- Przepraszam, to dla mnie zbyt wiele. - pokręcił głową i podniósł się z łóżka.
- Dustin...
- Nie, Ania.- przerwał mi w połowie zdania.- Muszę na chwilę zostać sam.
Wyszedł z pokoju, ale dostrzegłam, że w ręku trzymał zaadresowaną do niego kopertę. Możliwe, że będzie chciał przeczytać to, co w nim się znajduje. Ja za nim to zrobiłam przejrzałam jeszcze kilka dokumentów, które znalazłam na dnie pudełka. W większości były to wyniki badań, koszty leczenia, które sięgały bardzo dużej sumy. Nie wiem, czy nawet Jade i Daniel dysponują takimi pieniędzmi... Były też opinie lekarzy, ale też i papiery z ośrodka adopcyjnego. Nie chciałam wyciągać pochopnych wniosków, więc do ręki wzięłam białą kopertę i rozdarłam delikatnie papier, aby nie uszkodzić zamieszczonych w środku rzeczy. Na moją dłoń od razu wyleciał czarny woreczek przewiązany brązowymi rzemykami. Od razu do niego zajrzałam i wyjęłam z niego malutką przywieszkę w kształcie jednego skrzydła, tak jakby anioła, ale nie byłam do końca pewna. Odłożyłam znalezisko na bok i rozwinęłam kartkę papieru, wcześniej głośno wypuszczając powietrze, aby przygotować się psychicznie na nowe wiadomości.

Kochana Anno,

Jeżeli czytasz ten list, to pewnie musiałaś znaleźć i starą szkatułkę, w której schowane były wszystkie dokumenty. I pewnie masz teraz zbyt wiele pytań w swojej głowie, ale ja nie będę mogła na nie wszystkie odpowiedzieć. To jest zbyt trudne, niż Ci się wydaje Aniu...

Twoje pierwsze pytanie pewnie zabrzmiało "Co to jest?", potem było pewnie "W jaki sposób?", a na samym końcu dopiero "Dlaczego?". I właśnie tylko na to ostatnie pytanie jestem w stanie Ci odpowiedzieć, ale i tak nie wszystko.

Wiedziałam od samego początku, kiedy zaszłam w ciążę, że mogę narazić życie dziecka, z powodu mojej choroby. Ale nie sądziłam, że będzie to miało wpływ na dwójkę istnień, które nosiłam pod sercem. Dobrze zrozumiałaś Aniu, nie byłaś sama w moich brzuchu. Razem z Tobą rósł dzielny i silny chłopczyk, którego tak samo mocno pokochałam jak Ciebie. Kiedy zaczęłam rodzić, od razu wiedziałam, że coś pójdzie nie tak. Jednak moje negatywne myśli rozwiał krzyk Twojego braciszka, który jako pierwszy pojawił się na świecie. Byłam bardzo szczęśliwa, że jest cały i zdrowy i że żyje. Ale dopiero później wystąpiły komplikacje. Miałam trudności z urodzeniem drugiego dziecka, którego nie mogłam ani usłyszeć, ani zobaczyć. Bałam się, że urodziłaś się martwa...

Okazało się, że masz bardzo rzadką wadę oddychania, przez co od razu lekarze musieli podjąć leczenie. Niestety wymagało ono dosyć sporej sumy pieniędzy, o której nawet nie śniliśmy. To była bardzo trudna decyzja do podjęcia. Zachować dwójkę dzieci, gdzie jedno z nich, mogło zaraz umrzeć, z powodu braku leczenia, czy może oddać jedno, w pełni zdrowe dziecko, a zająć się tym chorym?
Jak można w ogóle wybierać pomiędzy żywymi istotami?! Wyrzuty sumienia do tej pory nie chcą mnie opuścić i będą się ciągnąć za mną, aż do końca moich dni. A uwierz mi kochanie, zostało mi ich już bardzo niewiele.

Nie proszę Cię o wybaczenie, bo i tak wiem, że mi nie wybaczysz. Nie potrzebuję litości, bo do niczego nie jest mi ona potrzebna. Jedynie o co Cię proszę to, żebyś odnalazła swojego brata. Daliśmy mu już imię - Dustin, czyli piękny. Znajdź mojego pięknego aniołka z jednym skrzydłem. Przekaż ode mnie list i moje przeprosiny. O nic więcej Cię nie proszę...

Kocham Cię,
Mama.

Głośny szloch wydobył się z moich ust, wraz z przeczytanym ostatnim słowem listu. Łzy już w pierwszym akapicie odnalazły swoją stałą ścieżkę po moich policzkach, które płynęły aż po szyi. Płakałam, nie z powodu prawdy, czy też z przyznania mi racji. Płakałam, bo dotarło do mnie to, że przeze mnie cierpiało zbyt wiele ludzi. Mama, tata i jeszcze Dustin, który niczym nie zawinił...
- Wybaczam jej. - usłyszałam chłopaka, który stał w progu. W ręku trzymał białą kartkę i również czarny woreczek, znaleziony wewnątrz koperty. - Wybaczam jej… - powtórzył jeszcze raz i szybko do mnie podszedł. Oplótł mnie swoimi ramionami, a ja jeszcze bardziej się popłakałam, mocząc przy okazji nie tylko moje ubrania, ale i jego. To wszystko było zbyt dziwne i niedorzeczne, żeby mogło być w ogóle prawdziwe.
- Musimy dowiedzieć się całej prawdy… - odezwał się po kilku minutach.
- Skąd? - zapytałam z wyrzutem i odsunęłam się od niego. - Nie mam przecież nikogo!
- Może jest chociaż jedna osoba, która wiedziałaby wszystko? - naciskał dalej, a ja jedynie pokręciłam przecząco głową.
- Nie ma Dustin. Gdyby była, mieszkałabym z nią, a nie z Jade i Danielem… - westchnęłam i przetarłam twarz dłonią. Po chwili dopiero przypomniałam sobie o jednej osobie. - Chociaż… - zaczęłam cicho. - Jest ktoś.
- Na prawdę? Kto? - zapytał szybko, a ja zacisnęłam wargi, bojąc się reakcji chłopaka.
- Mój ojciec...








~~~~
Demi Lovato - Warrior





____
Tak, już wszyscy wiemy: Ania i Dustin są rodzeństwem! Wielu z Was spodziewało się tego, ale myślę, że chyba nikt nie zgadł poprawnie dlaczego zostali rozdzieleni. Cóż, jeszcze nie wszystko zostało wyjaśnione, a więcej informacji na temat przeszłości tej dwójki zawarte będzie w następnym rozdziale, w którym jak się pewnie spodziewacie, będzie rozmowa Ani i Dustina z ich ojcem. Pamiętacie co takiego zrobił Pan Cross? ;3

Oczywiście, że zrozumiem, jeśli komuś nie będzie się podobać ten rozdział, gdyż sama uważam, że do najlepszych nie zasługuje. Mogą pojawić się błędy, których niestety nie byłam w stanie już sprawdzić, gdyż cały rozdział był praktycznie pisany na tablecie, a tam zrobić korektę jest cholernie trudno.

Dziękuję za Waszą wyrozumiałość i za Wasze życzenia na przeróżnych portalach. Zrobiło mi się bardzo miło, kiedy czytałam wiadomości i z chęcią przytuliłabym każdą osobę, która czyta tego bloga. Dzięki Wam odzyskałam siłę do życia i do pisania. Starałam się pisać ten rozdział najlepiej jak potrafiłam, ale uwierzcie mi, z bolącą głową jak cholera i do tego na niewygodnym urządzeniu nie było łatwo...

Dziękuję jeszcze za liczbę wyświetleń oraz za liczbę obserwatorów! I jeszcze za komentarze od tych stałych, jak i tych nowych czytelników, których chciałbym powitać bardzo serdecznie i mam nadzieję, że moje opowiadanie przypadnie Wam do gustu i zostaniecie ze mną już do samego końca :)

Jeszcze raz bardzo dziękuję i widzimy się w niedzielę! :*

7 komentarzy:

  1. Cudowny rozdział! Rzeczywiście nie spodziewałam się ze oddali dustina dlatego, ze chcieli się opiekować chorą ania. Nie mogę się doczekać niedzieli. 😘 Buziaczki

    OdpowiedzUsuń
  2. Nominuję http://rusherka-big-time-rush-opowiadanie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. List do Ani, nie wiele tłumaczył, lecz jak Rodzeństwo tak, już tak można pisać :). Jeżeli pojechali do domu Ani, to już wiadomo, że są rodzeństwem. Genialny rozdział. Alice też coś może wiedzieć, wizyta u Ojca.. uu. Świetny rozdział! Czekam na następny!

    OdpowiedzUsuń
  4. OMG WOW są rodzeństwem! :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Supcio rodział :* czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Supcio rodział :* czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam ! To rodzeństwo ! :D Coś mi się zdaje, że Alice o tym wiedziała .. Pamiętam jej reakcje, jak Dustin przyszedł do Ani . Hmmmm !
    Smith, była na coś chora?? o.O Łat ?! Takiej wersji nie przewidziałam :)
    Jestem ciekawa , czy pochwalą się tym Kendallowi, Bridgit, Jade .. nwm !
    Chcą pojechać do jej, znaczy ICH OJCA ?! ZABIĆ GO! ZABIĆ!
    Ok, czekam na nn !

    OdpowiedzUsuń