So wake me up when it's all over
When I'm wiser and I'm older
All this time I was finding myself and I
Didn't know I was lost
- Caroline podnieś nie co wyżej głowę. Tak, teraz jest dobrze.
- Długo jeszcze? - zapytała zniecierpliwiona dziewczynka.
- Im więcej będziesz się ruszać, tym dłużej będzie to trwać. - powiedziałam zaglądając do płótna.
- Ale ja jestem głodna! I mi się nudzi. - zaczęła jęczeć.
- Okej, niech Ci będzie. Ale tylko 10 minut. Później wracasz na krzesełko. - powiedziała Jade i położyła na bok paletę.
Dziewczynka szybko wybiegła z pracowni, a ja cicho zachichotałam pod nosem.
- Z tego co pamiętam Lucy i Matt mieli ją od czasu do czasu zabierać do domu. - powiedziałam cicho i spojrzałam na nie dokończony zarys portretu Caroline.
- Tak, wiem. Rozmawiałam z nimi o tym, że ich córka potrzebuje teraz rodziców, a nie ich znajomych. - głośno westchnęła i zaczerpnęła łyk zapewne zimnej już kawy. - Ale z drugiej strony, jakby mieli przyjeżdżać po nią po północy i znowu ją odstawiać o 07.00 rano to chyba lepiej żeby z nami mieszkała.
- Chyba tak... Szkoda mi jej. - odparłam i zaczęłam kręcić jednym pędzlem, który zanurzony był w zielonej puszce farby.
- Mi też... Ale co poradzić. Na szczęście jest na tyle zajęta każdego dnia, że może o tym nie myśleć. A Tobie? Jak idzie w szkole? - od razu zmieniła ton głosu i już wiem, że sprawa z Caroline jest zamknięta. Przynajmniej na sobotnie popołudnie.
- Nie najgorzej. Nawet dobrze. - odparłam niechętnie.
- Dlaczego nikogo nie zapraszasz? Pewnie masz jakieś nowe koleżanki, a ja z chęcią je poznam.
Tsaaa, a w szczególności Katelyn Tarver.
- Umm, na razie nie poznałam nikogo tak blisko. - zaczęłam się jąkać. Oczywiście oprócz Pani "Idealnej Blondi".
- A tak w ogóle, to z tego co mi wiadomo to w poniedziałek jest Bal Jesienny. - kolejna zmiana tematu. Akurat na ten, który nie jest moim ulubionym. Wszyscy teraz tylko i wyłącznie o tym rozmawiają, jakby to było najważniejsze.
- Tak, wiem o tym. Dekorowałam salę gimnastyczną. - odpowiadam nadal nie podnosząc na nią wzroku.
- Nie idziesz, prawda? - zapytała niepewnie.
- Nie. - szybko odpowiadam i wbijam wzrok w moje palce.
- Rozumiem. Nie będę Cię zmuszać. - głośno westchnęła, a w jej głosie wyczułam odrobinę smutku. - Chociaż fajnie by było zrobić Ci kilka zdjęć w pięknej sukni...
- Nie rozmarz się za bardzo. - powiedziałam z uśmiechem, na co tamta zachichotała pod nosem.
- Tak, wiem. Musisz wiedzieć, że nie tylko Tobie jest ciężko... - powiedziała poważnym tonem.
- Wiem Jade... Ale... Ja się staram. Ja na prawdę się staram. - mówię szybko i wymachuję przy tym rękoma na wszystkie strony.
- Ja to widzę Aniu. Widzę i jestem bardzo z Ciebie dumna, że w tak krótkim czasie zrobiłaś aż tyle postępów! Jak sobie przypomnę jak zachowywałaś się kiedy po raz pierwszy przekroczyłaś próg naszego domu, to aż ciarki przechodzą po moich plecach. - zaśmiałam się na jej komentarz. - Na prawdę! Wyglądałaś zupełnie inaczej niż przeciętne szesnastolatki, ale wiedziałam, że na pewno nie będziesz się zachowywać jak typowa nastolatka i Bogu niech będą dzięki.
- Ej! To nie jest miłe! - krzyknęłam oburzona, jednak po chwili zaczęłam chichotać pod nosem. - Taaa, pierwszy miesiąc był chyba najgorszy... - mruczę pod nosem.
- Nawet nie wiesz jak się o Ciebie wtedy bałam.. - szepnęła i usiadła obok mnie. - Nic nie mówiłaś, mało co jadłaś. Wyglądałaś jak śmierć!
Zaczęłyśmy się głośno śmiać, ale przestałyśmy kiedy do pracowni wbiegła Caroline.
- Gotowa? - zapytałam na co ona kiwnęła ochoczo główką. Wzięłam ją za rękę i poprowadziłam do małego taboretu. Wróciłam z powrotem do Jade, a ona spojrzała się na mnie pytająco - No co? - zapytałam zdezorientowana.
- Nic, tylko... Złapałaś ją sama za rękę. I nawet się nie wzdrygnęłaś. - szepnęła i obdarzyła mnie szerokim uśmiechem.
- Sama mówiłaś, że robię ogromne postępy. - mówię z uśmiechem i chwytam ją za rękę, a ona szeroko otwiera oczy.
- I nic? Żadnego bólu? - szepnęła, a ja kiwnęłam przecząco głową. Ścisnęła mocniej dłoń i widziałam jak w jej oczach pojawiają się łzy. - Mam nadzieję, że niedługo będę mogła poczuć więcej Twojego ciała. - powiedziała i szybko otarła łzy.
- Ja też...
- To malujemy czy nie? - zapytała oburzona Caroline, a ja i Jade zaczęłyśmy się śmiać.
Odsunęłam się kawałek dalej od kobiety, aby nie naruszać jej przestrzeni osobistej i oparłam się o jeden ze stołów w pracowni. Przypatrywałam się jak Jade jest w swoim żywiole, a Caroline nie za bardzo się to podoba, jednak ani razu nie powiedziała żadnego słowa.
Zaczęłam przypominać sobie to co było ponad rok temu. Jak po raz pierwszy zobaczyłam Jade i Daniela. A później Alice. I jak kilka dni później dowiedziałam się, że to będzie moja nowa rodzina. Że będę mieszkać w dużym domu i że będę miała psa, o którym zawsze marzyłam. Jednak na samym początku nie było tak kolorowo jak teraz. Nie miałam z nikim kontaktu. Nie umiałam spojrzeć nikomu w oczy. Byłam tak zamknięta w sobie, że bałam się nawet oddychać. Pierwsza noc spędzona w tym domu, nie należała do tych przyjemnych. Nie mogłam usnąć i cały czas miałam przed oczami moją prawdziwą mamę, która głaskała mnie po głowie mówiąc, że wszystko będzie dobrze i żebym usnęła. Ale ja nie chciałam. Nie chciałam zmrużyć powiek, bo wiedziałam, że kiedy to zrobię Jej już nie będzie. Nie będzie mnie przytulać i nic do mnie nie powie. Więc leżałam w łóżku jak najdłużej skupiając uwagę na zjawie stojącej przede mną. Kilka następnych dni, były podobne do każdego innego. Codziennie wstawałam o 08.00 rano, jadłam jedną małą kanapkę, a później szłam na taras i siedziałam na leżaku, który zawsze był postawiony w cieniu. I tak do wieczora, kiedy szłam do mojego pokoju i kładłam się do łóżka, gdzie nie mogłam usnąć. Dopiero kiedy przywieźli kilka moich starych rzeczy z domu, mogłam jakoś funkcjonować. Między innymi moją pozytywkę z tańczącą baletnicą. Najwspanialszy prezent jaki kiedykolwiek dostałam na urodziny. Uśmiechnęłam się pod nosem przypominając sobie dzień, w którym ją dostałam. Jednak moje szczęście nie trwało długo. W tym samym roku zmarła Ona. Kobieta, którą najbardziej na świecie kochałam. Kobieta która pokazała mi jak powinno się żyć. Kobieta, która była moją matką. Straciłam sens życia. Z radosnej i wiecznie uśmiechniętej dziesięciolatki zostały tylko wspomnienia, które i tak marnie je pamiętam.
Jednak od ponad roku, dziękuję każdego dnia, za drugą szansę. Za drugie życie Ani Cross. Tamtego nazwiska teraz w ogóle nie używam. Teraz jestem Ania Smith, prawna córka Jade i Daniela Smith'ów zamieszkałych w North Hollywood w Los Angeles. Chodząca do University Of California i ucząca się każdego dnia, jak przetrwać następny dzień.
- Aniu? I jak? - zapytała mnie Jade przerywając moje myśli. Spojrzałam na płótno.
- To jest przepiękne. - oświadczyłam.
- To na razie tylko szkic, jednak nasza modelka chyba zaraz uśnie z nudów na tym stołku. - Jade zaśmiała się, na co Caroline skrzyżowała ręce na piersiach. - Dobrze kochanie, jesteś wolna. Ale jutro musimy to dokończyć.
- Nareszcie! - krzyknęła dziewczynka i pośpiesznie wybiegła z pracowni. Spojrzałam najpierw w stronę drzwi, a potem na Jade i znowu wybuchłyśmy głośnym śmiechem.
- Dobrze, że zdjęcia robią się znacznie szybciej... - westchnęła i zaczęła sprzątać wokół siebie.
- To jest na tą wystawę? - pytam zeskakując ze stołu.
- Tak. Tytuł wystawy to: "To co cenię najbardziej." A najbardziej cenię moją rodzinę. - odpowiedziała z szerokim uśmiechem.
- I kogo jeszcze zamierzasz namalować?
- No Ciebie, Daniela, jeśli tyko go złapię w jakieś wolnej chwili, Alice i jeszcze się zastanawiałam nad naszym pupilem, ale myślę, że on nie usiedzi około 5 godzin w bezruchu na stołku. - parsknęła śmiechem zamykając ostatnią farbę.
- Skoro Caroline nie wytrzymała nawet 2 to Roky nie wytrzyma nawet 15 minut.
Pomogłam jeszcze Jade w sprzątaniu a potem wróciłam na górę. Rozejrzałam się, czy przypadkiem na korytarzu nikogo nie ma i weszłam do ogrodu, przymykając za sobą drzwi od tarasu, jednak nie zamknęłam ich całkowicie, żeby nie mogły się zatrzasnąć, jak to zwykle bywa.
Ruszyłam w kierunku mojej małej szklarni, gdzie pewnie większość roślin poczuło nadchodzące zimne powietrze. Otworzyłam drzwi moim kluczem i szybko weszłam do środka. Doniczki były prawie puste, a małe grządki porośnięte były małymi listkami poszczególnych kwiatów. Właśnie dlatego nienawidziłam jesieni. Nie czuć tej pięknej woni kwiatów, z drzew spadają kolorowe liście i nie słychać już śpiewu ptaków, które witały mnie zazwyczaj każdego wakacyjnego poranka. Zrobiłam małe porządki w szklarni i po 15 minutach wyszłam na zewnątrz. Zapięłam swoją bluzę pod samą szyję, kiedy nieprzyjemny wiatr zaczął tańczyć razem z moim włosami, które wyszły spod spiętego koka. Zamknęłam drzwi i ruszyłam w kierunku domu.
- Co jest... - powiedziałam do siebie, kiedy drzwi od tarasu były zamknięte. No pięknie. Zostałam uwięziona w własnym ogrodzie. Garaż jest zamknięty, no i nie mam przy sobie kluczy do domu. Spojrzałam do góry, gdzie nade mną był mój pokój, a dokładnie balkon.
- No to zaczynamy wspinaczkę... - znowu mruknęłam do siebie i poszłam do metalowej kratki, która ułatwia bluszczowi w rośnięciu. Na tę chwilę obecną chyba będzie miała inne przeznaczenie niż miała. Złapałam się mocno kratki i zaczęłam się po niej wspinać, aż w końcu dotarłam na mój balkon. Jednym skokiem pokonałam dzielącą mnie odległość i podeszłam do drzwi balkonowych. Cholera, zamknięte. Jednak okno było otwarte. No tak, sama je otworzyłam, żeby mogło się trochę wywietrzyć. Popchnęłam ramę okna do środka i oparłam się rękami o parapet. Już po chwili byłam znowu u siebie w pokoju, w którym zastałam...
- Alice? Co Ty tutaj robisz? - zapytałam lekko zdenerwowana.
- Przyglądam się jak włamujesz się do własnego pokoju. - mówi z uśmiechem.
- Byłam w ogrodzie, ale drzwi od tarasu się zatrzasnęły. A wiesz przecież, że Jade nie pozwala teraz wychodzić na dwór... - próbuję opcji pod tytułem "Skruszona Ania", aby nie dostać zaraz niemałej nagany.
- No niech Ci będzie. Ale następnym razem to przynajmniej mi powiedz, że idziesz do szklarni, to zostawię Ci otwarte drzwi i nie będziesz musiała wchodzić przez balkon. - odpowiedziała prawie się śmiejąc, a ja już wiem, że nic nikomu nie powie. - Myj ręce i idź do jadalni. Obiad za 5 minut.
Kiwnęłam głową i wykonałam polecenie gosposi. Po chwili siedziałam już na swoim miejscu w jadalni, gdzie Daniel czytał dzisiejszą gazetę.
- Coś ciekawego piszą? - pytam, a Daniel podnosi głowę znad druku. Składa gazetę i wskazuje na pierwszą stronę.
- "Ofiara gwałtu (Charlotta M.) w końcu opuściła szpital." - przeczytałam na głos i szybko otworzyłam na stronie 8, gdzie była reszta artykułu.
- Dziewczyna nic nie pamięta, co się tego wieczoru stało. - powiedział Daniel na głos. - Wie tylko tyle, że wracała od koleżanki i nagle puff! - machnął ręką nad głową. - Jakby za sprawą zaczarowanej różdżki, wszystko zniknęło.
- Może po prostu nie chciała wypowiadać się na ten temat. - odpowiedziałam i odłożyłam gazetę na bok, wciąż mając w głowie ostatnie zdanie artykułu. "Sprawca nadal jest na wolności."
- Może... - mruknął Daniel i zabrał się za krojenie swojego indyka.
~*~
- 97... 98... 99... 100. Koniec. - usłyszałem nad sobą głos Jamesa a ja opadłem na podłogę. - Marnie Ci idzie. To tylko 100 pompek a Ty już wysiadasz. Pod koniec tamtego roku wytrzymywałeś do 250. - mówi kręcąc się na moim krześle.
- Pod koniec tamtego roku miałem jeszcze dla kogo to robić. - mruknąłem i wytarłem się ręcznikiem, który wisiał na ramiu łóżka. Opadłem ze zmęczenia na materac i głośno zacząłem oddychać.
- A teraz? - zapytał z przejęciem przyjaciel, a ja pokręciłem przecząco głową.
- Zdałem sobie sprawę, że nie warto się męczyć, skoro nie ma się dla kogo. - podniosłem się z łóżka i wziąłem butelkę wody, którą od razu całą wypiłem.
- A dla siebie? - zadał kolejne pytanie.
- Nie ma sensu dla siebie...
Wypuściłem głośno powietrze i zaciągnąłem na mój tors biały T-Shirt i usiadłem obok Jamesa na krześle przy moim biurku. Spojrzałem na ekran monitora gdzie była wyświetlona główna strona Twittera.
- Coś ciekawego na świecie się dzieje? - zapytałem czytając wpisy.
- Oprócz tego, że Katelyn nie wie jaką wybrać sukienkę, to nie. - odpowiedział śmiejąc się i wziął garść chipsów. - A no i jeszcze Martin dodał coś o ćwiczeniach na zawody pływackie.
- Myślisz, że wygra? - zapytałem nadal patrząc w ekran monitora.
- Mam nadzieję, że tak. Jednak i tak mój rozum powtarza, że wygra Jacob. - wzruszył ramionami i upił z szklanki łyk coli. - Szczerze mówiąc nie mogę się doczekać poniedziałku. - odpowiedział z dumą.
- Z powodu? - zapytałem i wziąłem jednego chipsa.
- Po pierwsze zawody, po drugie bal, a po trzecie starcie pomiędzy Katelyn i Anną. - powiedział z uśmiechem i teatralnie zaczął ocierać swoje dłonie, a ja parsknąłem śmiechem. No tak, jakbym mógł zapomnieć? Przez cały tydzień o niczym innym nie mówi jak tylko o tym nadchodzącym poniedziałku. Zaczyna to się robić lekko denerwujące...
- Ty na serio chcesz iść na ten bal? - zapytałem unosząc brew.
- No pewnie! Głośno muzyka, dziewczyny w krótkich sukienkach no i prawdopodobnie małe co nie co...
- Co tym razem wymyśliłeś? - zapytałem przeciągając się na krześle.
- Tym razem tylko upokorzyć Panią Tarver. Albo Panią Smith.
- Hm, trudny wybór. - zaśmiałem się.
- No i to nawet bardzo.
- Jestem za obiema Paniami, jednak myślę, że Pani Smith nie pojawi się na balu. - podnoszę się z krzesła i staję przed moim oknem.
- Dlaczego tak sądzisz? - zapytał zdezorientowany.
- Mam takie przeczucie... - mruknąłem.
- Oby Twoje przeczucie się myliło. Idziemy gdzieś? - zmienił szybko temat, a ja skinąłem głową. Chwyciłem moją bluzę i ruszyliśmy w kierunku wyjścia z mojego pokoju. W holu założyliśmy buty i wyszliśmy na zewnątrz.
- Gdzie Twoi rodzice? - zapytał James zapinając swoją bluzę.
- Mama poszła do ciotki, a ojciec jest pewnie w warsztacie.
- Nadal bez zmian? - zapytał, chodź pewnie znał odpowiedź na to pytanie.
Mocniej zacisnąłem usta, a Maslow głośno westchnął.
- Nie powiem Ci, że będzie dobrze, bo tak nie będzie. Ale nie powiem też, że będzie źle, bo tak też nie będzie. Więc powiem, tylko żebyś się trzymał i że jakby coś, jestem zawsze gotowy żeby Ci pomóc.
- Dzięki James, to dużo dla mnie znaczy. - powiedziałem cicho i przez chwilę spojrzałem na niego, żeby później odwrócić wzrok w drugą stronę. - Chodźmy może po Carlosa i Logana.
- Dobry pomysł.
Skierowaliśmy się najpierw w stronę mieszkania Carlosa. Carlos bez żadnych problemów wyszedł z domu, co zawsze bywa problemem. Jego mama jest bardzo miłą kobietą i uprzejmą, jednak jeśli chodzi o wychodne Carlosa to zejdzie się pół godziny nim przekroczy próg własnego mieszkania. Powodów jest kilka. Najważniejszy to nadopiekuńczość Pani Pena, a drugi jest taki, że Carlos nie przykłada się do nauki przez co dostaje szlabany. Z jednej strony mu współczułem, jednak z drugiej zazdrościłem. Moja mama nie interesowała się co działo się ze mną w szkole. Dopiero wtedy, kiedy dostanie wezwanie od dyrektora. A tak, to nawet nie zapyta się mnie czy mam z jakiegoś przedmiotu problemy. Z resztą, jak Kendall Schmidt może mieć problemy w szkole? No jak?
- Co tak szybko? - zapytał zaskoczony James i podał rękę Carlosowi na przywitanie. Również wyciągnąłem swoją dłoń po czym schowałem ją z powrotem do kieszeni mojej bluzy.
- Mama rozmawiała przez telefon. - wyjaśnił chłopak, a ja parsknąłem śmiechem. - Ale zabawne. - zmarszczył nos i zaczął kręcić głową, przedrzeźniając mnie. - Gdzie idziemy?
- Najpierw po Logana, a później to się zobaczy. - odpowiedział James.
Chłopaki zajęli się rozmową na temat ostatniego meczu, który z tego co mogłem wywnioskować, zakończył się wynikiem 3:1 dla gospodarzy. Jednak nie mogłem zrozumieć, kto był gospodarzem, a kto gościem, więc po prostu ich nie słuchałem. Zacząłem kopać kamyk, który co chwila zatrzymywał się przed moimi nogami, by znowu przeturlać się na odległość mniej niż 3 metrów. Spojrzałem na moich kumpli, po czym znowu opuściłem głowę w dół i lekko się uśmiechnąłem. Dobrze, że mam ich przy sobie. Gdyby nie Ci dwaj i jeszcze Logan, nie wiem co by się ze mną działo. Wyciągnęli mnie z dołka i postawili na równe nogi, po czym dali zimny prysznic na przebudzenie.
Niechętnie wróciłbym do tego co było. Co działo się ze mną dokładnie 4 lata temu. Kiedy wpakowałem się w niezłe gówno i siedziałem w nim przez kolejne 3 lata. Żałuję podjętych przez mnie decyzji. Tego co zrobiłem. Powiedziałem.
Pragnąłem rzeczy, których nie mogłem mieć. A miałem to, co moim zdaniem nie było potrzebne. Nie chciałem mieć rodziny? Nie chciałem mieć ciepłego domu, w którym każdego dnia witałem się z miłością i ciepłem? A teraz? Teraz nie wiem jak to wszystko odzyskać. Zacząłem kręcić głową. Głupi to jednak byłem. I nadal jestem. Miałem WSZYSTKO. I w jednej chwili to WSZYSTKO zniknęło. Pękło jak bańka mydlana, zrobiona przez małe dziecko. Z chęcią wróciłbym do tego okresu, gdzie nie musiałem się martwić co przyniesie następny dzień. Jednak wiek dzieciństwa minął szybko. W moim przypadku nawet bardzo szybko.
- Dzień Dobry Pani Henderson. My przyszliśmy po Logana. - przywitał się James, stojąc na werandzie domu Henderson'a. Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem. Od kiedy jest taki uprzejmy i miły? Chociaż, jeśli chodzi o naszych rodziców zawsze dobrze się zachowywał. Ach, ten "gentleman" XXI wieku.
- Logan lekko się przeziębił, ale jak chcecie możecie wejść do środka. - kobieta szerzej otworzyła drzwi, żeby zrobić nam przejście. Weszliśmy do środka i rozebraliśmy się z ciepłych ubrań. - Logan jest u siebie. - powiedziała i poszła w stronę kuchni.
Pewnym krokiem przemierzyliśmy jednym korytarzem i weszliśmy po schodach. Skręciliśmy w prawo i bez pukania weszliśmy do pierwszych drzwi.
- Siema Henderson. - krzyknął Carlos i od razu rzucił się na łóżko, gdzie leżał chłopak i czytał książkę.
- Heeeej. A co Wy tu robicie? - zapytał zaskoczony i szybko zamknął książkę. Przymknąłem drzwi i podszedłem do mojego ulubionego zielonego fotela, na którym od razu się rozłożyłem.
- Wpadliśmy w odwiedziny. - odpowiedział James wzruszając ramionami. - Twoja mama nas wpuściła.
- Gdzieś się tak załatwił? - zapytałem i wskazałem głową na jego stolik nocny, gdzie na tacy stały 3 małe buteleczki z różnymi syropami i dwa pudełka z tabletkami.
- Wczoraj wieczorem wyszedłem na spacer od razu po prysznicu. - odpowiedział lekko przy tym kaszląc.
- Mamusia Cię nie nauczyła, że nie wolno wychodzić na dwór z mokrymi włosami? - zapytał Carlos.
- Nauczyła, tylko, że synek nie chce się słuchać. - usłyszeliśmy poważny głos mamy Logana, która weszła do pokoju z kolejną tacą, na której stały talerze z kanapkami, szklanki i dzbanek z sokiem pomarańczowym.
- Dzięki mamo... - mruknął Logan, a ja miałem ochotę wybuchnąć śmiechem.
- Przyniosłam Wasze ulubione kanapki. Jakbyście czegoś potrzebowali, to wołajcie. - obdarzyła nas uśmiechem i wyszła z pokoju.
- Uwielbiam Twoją mamę - powiedział Carlos i złapał od razu kanapkę z żółtym serem, sałatą i pomidorem.
- Chyba bardziej kanapki, jakie robi... - odezwał się James.
- Jednak wcale nie żałuję tego, że wyszedłem... - ciągnął dalej Logan, a ja poprawiłem się na fotelu. - Zgadnijcie kogo wczoraj widziałem.
- Supermana, czy Batmana? - zapytał Maslow, a ja wybuchłem śmiechem a za mną Carlos.
Logan zrobił groźną minę, jednak nie trwała ona zbyt długo bo zaraz zaczął głośno kaszleć. Przestałem się śmiać i poczekałem, aż gardło chłopaka wróci do normalnego stanu i na jego wyjaśnienia.
- Anię i Dustina. - odpowiedział po dłuższej chwili. Od razu na dźwięk tych dwóch imion wyprostowałem się na fotelu. - I jeszcze jakąś małą dziewczynkę. - dodał.
- Gdzie? - zapytałem.
- W Bel Air. Wychodzili z jakiego budynku, gdzie wisiał szyld Dance Studio. - ciągnął swoje wyjaśnienia.
- Co oni tam robili? - zapytał Carlos z pełną buzią, a ja popatrzyłem na niego z obrzydzeniem.
- A jak myślisz, co się robi w Dance Studio? - zadał pytanie Maslow, który cały czas siedział na krześle przy oknie.
- Oni tańczą? - zapytałem. Logan zaczął kręcić głową.
- Jeśli już to tylko Dustin i ta mała. I to nie jest siostra Ani. - wyjaśnił kręcąc głową.
- A dziewczyna? Pani Smith nie tańczy? - zadałem marszcząc nos.
- Myślę, że nie. Kiedy wyszli z tego budynku, poczekałem chwilę i wszedłem do środka. Na głównej ścianie wisiała duża tablica z rozpiską zajęć. Z resztą pokarzę Wam. Zrobiłem zdjęcie.
Wyciągnął rękę po swój telefon, który leżał obok tacy z lekarstwami i zaczął w nim grzebać. Po chwili wyciągnął rękę, a ja pierwszy zerwałem się z siedzenia i wziąłem komórkę Logana do ręki.
- Zajęcia dla dzieci w wieku 8 lat i wyżej. Godzina 17.30. Instruktor: Dustin Belt. - przeczytałem na głos. Podałem telefon Carlosowi, który szybko obejrzał zdjęcie i podał Jamesowi.
- No to już wiemy, czym zajmuje się Dustin po szkole. - odezwał się przeczesując swoje włosy.
- To Wy o tym nie wiedzieliście? - zapytał Carlos jedząc już chyba 5 kanapkę.
- O czym? - zapytałem.
- O tym, że Dustin tańczy. - mówi i wpakował do buzi całą kromkę chleba.
- A Ty wiedziałeś? - odezwał się Logan odzyskując swój telefon.
- No pewnie! Moja kuzynka chodziła na te zajęcia, ale złamała nogę i nie mogła tańczyć. - powiedział jak gdyby nigdy nic i nalał sobie soku do szklanki.- Na serio nic nie wiedzieliście?
- A niby skąd? Czemu nam nie powiedziałeś?! - zapytałem nie co głośniej niż zamierzałem.
- No bo myślałem, że Wy o tym wiecie. - odpowiedział zdezorientowany i wziął łyka napoju.
- Przynajmniej jedną sprawę mamy z głowy. Pozostaje nam tylko dowiedzieć się, kim jest ta dziewczynka, kim jest dla niej Ania no i skąd w ogóle się tutaj wzięła nasza Anna Smith. - powiedział James, wyliczając na palcach poszczególne etapy naszych zamiarów.
Miałem się odezwać, ale przeszkodził mi mój telefon, który zaczął dzwonić w mojej kieszeni. Spojrzałem na wyświetlacz i od razu skrzywiłem się widząc kto dzwoni.
- Czego? - warknąłem do telefonu.
- Może by tak grzeczniej? - usłyszałem miły głos Franka. Wywróciłem oczami.
- Powiesz mi czego chcesz, albo uważam rozmowę za zakończoną.
- Kasa Schmidt. Kasa.
- Powiedziałem już, że nie mam.
- Lepiej się pośpiesz. Jestem cierpliwy, ale do pewnego stopnia.
- Przecież dałeś mi czas.
- A wyrobisz się w nim?
Przez chwilę nic nie odpowiedziałem.
- Postaram się...
- Postarać się to ja mogę w wykończeniu Ciebie. Pamiętaj, będą ofiary. Do usłyszenia Schmidt.
Nie minęła sekunda, a już słyszałem sygnał zakończonego połączenia. Głośno westchnąłem i chciałem rzucić telefonem o ścianę, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałem.
- Co jest? - zapytał jako pierwszy James.
- To co zawsze. - warknąłem i zacząłem chodzić w tę i z powrotem.
- Zdobędziemy te pieniądze. Zobaczysz. - próbował mnie podnieść na duchu, jednak nie za bardzo mu to wychodziło.
- Jak?! Jak Ty sobie to wyobrażasz?! Bo ja wcale! - krzyknąłem na niego. Wypuściłem głośno powietrze, podniosłem rękę do czoła i zamknąłem oczy. - Przepraszam. - mruknąłem.
- Nic się nie stało. - odpowiedział. - Nie wiem jak, ale na pewno nie zostawimy Cię w tym gównie.
- Ile chce? - zapytał Carlos już poważnym tonem.
- Dużo. - mówię cicho i podchodzę do drugiego okna.
- A może dokładniej? - odezwał się Logan.
- Dużo. - powtórzyłem.
- Kendall, jeżeli mamy Ci pomóc to musimy wiedzieć szczegóły. - powiedział Carlos.
- Pomóc? Niby w czym? - zapytałem zaskoczony i odwróciłem się w stronę przyjaciół.
- Myślisz, że zostawimy Cię samego w tym wszystkim? - zapytał James unosząc brew.
Pokręciłem z niedowierzaniem głową. I czym ja sobie zasłużyłem na takich przyjaciół? Nie mam pojęcia. Jednak nie zamieniłbym ich na żadnych innych.
~~~~
____
Chciałabym Was przeprosić za ten rozdział, ale po raz kolejny musiałam na chwilę zatrzymać akcję... Ale mogę obiecać, że w rozdziale 9 duuuuużo się dzieje ;> Ale to dopiero w czwartek xd
No i piszcie co tam u Was słychać ciekawego i jak żyjecie :) Chciałabym Was trochę lepiej poznać, więc jakbyście mogli w komentarzu napiszcie coś o sobie ;) Może to być krótka informacja, np. : ulubiony kolor, czy hobby ;3
Ten rozdział jest z dedykacją dla mojej ukochanej kuzynki Jagody... Dziękuje Ci, że jesteś ze mną i pomagasz mi! To wiele dla mnie znaczy ;*
A więc do zobaczenia! ;*