niedziela, 12 lipca 2015

Rozdział 59 "Przestań w końcu ode mnie uciekać."

Whenever I was away
I'd miss you
And I miss you
~~~~~~~~~~~~~~~~


Jeżeli kiedykolwiek byłem zdenerwowany, to to było zupełnie nic, w porównaniu do tego, co teraz czuję. Emocje sięgały zenitu, tak samo jak prędkość samochodu, który mknął przez ulice znaczniej szybciej, niż pozwalała na to przepisowa prędkość. Myślę, że kiedy Ci wszyscy kontrolerzy ruchu drogowego, dowiedzieliby się o zagrożeniu życia niewinnej dziewczyny, od razu zmieniliby przepisy ruchu drogowego. Zachodzące słońce na horyzoncie oślepiało moje oczy, ale nawet ono nie powstrzymywało mnie od szybkiej jazdy i chęci jak najszybszego dotarcia do celu. Głowa buzowała od natłoku myśli i wyrzutów sumienia i odzwierciedlało się to wszystko na mocnym pulsowaniu. Wystarczył tylko jeden dzień, aby zostawić Anię samą, a już jej się coś dzieje! Gdybyśmy się wczoraj nie pokłócili, zapewne nigdy do tego by nie doszło. Ale oczywiście, wszystko poszło nie tak, jak powinno.
Parkując samochód w leśnej uliczce, ogarnął mnie pewien strach. Czy nie przyjechałem zbyt późno, czy zdążyłem, czy coś jej zrobił, czy ona jeszcze w ogóle żyje? Nie darowałbym sobie, gdyby coś jej się stało. Znowu za swoją głupotę płacę wysoką cenę... Ile bym dał, aby cofnąć się w czasie i wrócić do wczorajszej kłótni, aby móc ją w dobrym momencie przerwać i powiedzieć, że jest w porządku. Że się nie gniewam, chociaż tak wcale nie było...
Widząc zarysy dachów starych magazynów, nie mogłem uwierzyć, że znowu muszę wracać do tego miejsca, które przyczyniło się do wielkich zmian w moim życiu. I ani jedna nie była pozytywna... To miejsce, Ci ludzie, którzy tutaj przebywali, przyczynili się, aby zniszczyć moje człowieczeństwo. I najchętniej zrobiłbym wszystko, aby wymazać te chwile z mojego życia.
Z głośnym trzaskiem otworzyłem metalowe drzwi i szybko rozejrzałem się dookoła siebie. Wokół mnie panowała ciemność, którą rozjaśniłem dzięki latarce w moim telefonie. Wolnym krokiem przechadzałem się po wnętrzu budynku, w którym jak zawsze panował nieprzyjemny smród. Docierając do kolejnej hali, gdzie również nie było nic szczególnego, mogłem jedynie usłyszeć ciche jęki bólu, dobiegające z pomieszczenia obok. Nie czekając dłużej pobiegłem w tamtą stronę i ujrzałem siedzącą Erin, która była przywiązana do drewnianego krzesła z zaklejoną buzią. Na jej policzkach widniały fioletowe siniaki i miała przecięty łuk brwiowy.
- Erin… - szepnąłem i jak najszybciej próbowałem rozwiązać grube sznury, ale dziewczyna nie chciała sobie pomóc i zamiast ze mną współpracować, to ta zaczęła się kręcić na krześle i gdyby nie zaklejone usta, zapewne głośno by krzyczała. Delikatnie odkleiłem taśmę z jej twarzy i wyrzuciłem ją na podłogę. - Kto Ci to zrobił? - zapytałem szybko i ponownie wróciłem do rozwiązywania sznurów.
- Musisz stąd uciekać! - powiedziała zdesperowana. - Nie możesz tu zostać.
- Erin, uspokój się. - udało mi się rozwiązać jej ręce, które również były mocno posiniaczone. Kto mógł jej coś takiego zrobić?
- To zasadzka. - jęknęła z bólu, kiedy dotknęła swoich zranionych nadgarstków, a ja spojrzałem się na nią pytającym wzrokiem. I kiedy chciałem coś powiedzieć, wokół nas rozeszła się jasność z jarzeniówek, powieszonych przy suficie. Odwróciłem się za siebie i dostrzegłem przechadzającą się Katelyn, która głośno klaskała.
- No no no... Gratulacje Panie Schmidt. - krzyknęła rozbawiona, nadal bijąc brawo. - Spisałeś się na medal. Prawdziwy z Ciebie bohater.
- W coś Ty się wpakowała?! - krzyknąłem zdenerwowany. Rozwiązałem do końca węzły na jej kostkach, które również były mocno zranione. Złapałem ją pod ramię i pomogłem podnieść się z krzesła.
- Pomagasz dziewczynie swojego kumpla, a nawet nie zainteresujesz się swoją własną? - zapytała z cwanym uśmiechem i zaraz pstryknęła w palce. - A no tak! Zapomniałam przecież, że ktoś tu się pokłócił i chyba już nie jesteście razem.
Odwróciłem się w jej stronę z wymalowanym niedowierzaniem na twarzy. Skąd ona o tym wie, że się pokłóciłem z Anią? Przecież nikogo wtedy przy nas nie było!
- Co takiego? - odezwała się Erin, która zaraz głośno zaczęła kaszleć, a każdy następny ruch, przysparzał ją o jeszcze więcej cierpienia i bólu.
- Och biedna mała Erin… - Katelyn wydęła swoje wargi i popatrzyła smutnym wzrokiem na swoją przyjaciółkę. - Kto by pomyślał, że Ty też możesz stać się częścią tego cholerstwa.
- Czemu jej to robisz? - zapytałem ostro. - Chodzi Ci o mnie, a nie o nią!
- O nie! I tu się mylisz! - znowu pstryknęła w palce. - Musisz pamiętać, że tu nie zawsze chodzi o Ciebie Schmidt.
- Kendall puść mnie. - szepnęła Erin. - Dam sobie radę, a Ty idź znaleźć Anię… - chciała mi się wyrwać, ale dalej mocno trzymałem ją blisko siebie. Nie wiem, co by mi Logan zrobił, gdyby dowiedziałby się, że zostawiłem jego dziewczynę, aby szukać własnej. O ile nasz związek nie zakończył się wczoraj, kiedy Ania kazała mi wyjść.
- Gdzie jest Ania? - warknąłem w stronę blondynki, która jedynie szerzej się uśmiechnęła.
- Mogę Cię zapewnić, że towarzystwa jej nie brakuje. - zaśmiała się pod nosem i odeszła od nas, kierując się w stronę innego korytarza.
- Dasz radę iść? - zapytałem dziewczynę, która lekko pokiwała głową. Rozejrzałem się dookoła, chcąc przypomnieć sobie wszystkie zakamarki tego budynku. - Widzisz tamte drzwi? - wskazałem na metalową powłokę, na końcu pomieszczenia. - Za nimi znajduje się korytarz prowadzący do kolejnych sal. Musisz skręcić w prawo i idziesz cały czas prosto, aż dojdziesz do kolejnych drzwi, które prowadzą na zewnątrz budynku.
- Zauważą mnie… - szepnęła zdesperowana.
- Wyjdziesz na tyłach terenu, także nie sądzę, aby ktoś zwrócił na Ciebie uwagę. - uspokoiłem ją szybko i zacząłem dalej tłumaczyć plan ucieczki. - Musisz przejść wzdłuż lasu, aż dojdziesz do leśnej ścieżki, która zaprowadzi Cię do mojego samochodu. Tu masz kluczyki. - wręczyłem jej klucze od mojego samochodu, któremu mam nadzieję nic się nie stanie. - Zadzwoń stamtąd na policję i siedź tam dopóki nie przyjadą.
- Mogę przecież tutaj zadzwonić… - zmarszczyła lekko brwi i zaniosła się głośnym kaszlem.
- Nie ma tutaj zasięgu. - wyjaśniłem wzdychając, przypominając sobie próby skontaktowania się z kimśkolwiek, kiedy to Kevin został postrzelony. - Dasz sobie radę. - pocieszyłem ją jeszcze i pomogłem doczłapać się do metalowych drzwi.
- Kendall? - odezwała się jeszcze zanim zniknęła w ciemnym korytarzu. - Uważaj na siebie.
W odpowiedzi kiwnąłem głową i zamknąłem za nią drzwi, mając nadzieję, że mój plan się uda. Jednak nie przeliczyłem, ile czasu może zająć dziewczynie w jej ucieczce. Szybkim krokiem poszedłem w stronę, w którą udała się Katelyn i z wolą walki, stawiałem pewniej kolejne kroki. Nie mogłem teraz myśleć o głupotach, a przede wszystkim o tym, że Ani mogło się coś stać.
- No już myślałem, że tutaj nie trafisz! - usłyszałem głos Franka, kiedy tylko przekroczyłem wejście do dobrze znanej mi hali. Rzuciłem szybkim spojrzeniem na ścianę, gdzie dalej widoczne był ślady krwi niewinnego dziecka. - Zapomniałeś drogi, czy się zgubiłeś?
Odwróciłem głowę w jego stronę, a adrenalina jak na zawołanie od razu zaczęła płynąć w moich żyłach. Nigdy nie sądziłem, że widok jednego człowieka, może aż tak pobudzić do agresji. O ile można było dać miano człowieka, komuś takiemu jak Frankowi, który wyrządził więcej szkód, niż wszyscy razem wzięci.
- Kto by pomyślał, że znowu spotkamy się w tym samym miejscu i w podobnych relacjach, co kilka lat temu...
- Gdzie jest Ania?! - zapytałem głośno, chcąc jak najszybciej zakończyć tą głupią gadkę, która nie ma żadnego sensu.
- O patrzcie, jaki niecierpliwy! - zaśmiał się pod nosem, a zaraz zawtórowali mu Shoan i jeszcze jeden typek, którego wcześniej nie widziałem. Obydwoje stali pod ścianą, ze skrzyżowanymi rękoma na piersiach, jakby chcieli pokazać swoje stanowisko w tym całym gównie.
- Bo Pan Schmidt musi dostać wszystko czego sobie zapragnie w momencie, kiedy o tym pomyślał. - obok Franka stanęła Katelyn, która standardowo poprawiła swoje długie blond włosy i uśmiechnęła się szeroko. Z nie do wierzeniem patrzyłem to na nią, to na niego i zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie powinienem zapisać się na wizytę do okulisty.
- Pytaj śmiało Schmidt! - zaśmiał się mężczyzna i usiadł na krześle postawionym przy brudnym stole. - Myślę, że to jest odpowiedni czas i pora, abyś wszystkiego się dowiedział.
- Ale tak bez widowni? - zapytała Tarver.
- Masz rację słoneczko. Przyprowadź naszych gości. - uśmiechnął się do niej i ponownie całą uwagę zwrócił na mojej osobie. - Siadaj Schmidt. - wskazał na drugie krzesło, naprzeciwko niego.
- Dziękuję, postoję. - mruknąłem podchodząc nieco bliżej. Z oddali usłyszałem odgłos odbijających się kroków, które echem rozchodziły się po całej sali. Zaraz ponownie pojawiła się Katelyn, ale tym razem nie była sama. Za nią szedł jakiś ciemnowłosy mężczyzna, który miał jedynie związane mocno ręce, które trzymał kolejny młody chłopak, którego wcześniej nie widziałem.
- Witaj Mark! - krzyknął w jego stronę zabójca mojego młodszego brata. - Dawno się nie widzieliśmy, nieprawdaż?
Mark? To jest właśnie Mark Covenant?! To nie mogła być prawda!
Kiedy podniósł na mnie wzrok, byłem już absolutnie pewien, że to właśnie on jest ojcem nie tylko Ani, ale też Dustina. Podobieństwo między Dustinem, a tym facetem było wręcz namacalne. Te same rysy twarzy, kolor włosów, sama postura! Czy to jest na pewno możliwe, żeby być aż tak diabelnie podobnym do swojego rodzica?
I wstrzymałem oddech, kiedy do pomieszczenia weszła jeszcze dobrze znana mi brunetka, z również związanymi rękoma, którą popychał Dave. Na jej rękach znalazły się liczne zadrapania i siniaki, które mogłem dostrzec nawet z tak wielkiej odległości. Brunet mocno nią szarpał, przez co upadła na kolana i chciałem jak najszybciej do niej podejść i pomóc jej się podnieść, ale przeszkodził mi dźwięk odbezpieczania pistoletu.
- Nie tak szybko Schmidt. - zaśmiał się Frank z wycelowaną lufą w moją stronę. - Jeszcze jeden krok, a już nie będziesz miał czym chodzić.
Zacisnąłem mocniej pięści, ale widząc łagodne spojrzenie Ani w moją stronę, które mówiło, że da sobie radę, minimalnie mnie uspokoiło, ale i tak bałem się, że przeze mnie może cierpieć. Dziewczynę postawiono pod ścianą, kilka metrów od jej ojca, na którego ani razu nie spojrzała. Obecność Marka Covenanta ciekawiła mnie coraz bardziej i nie mogłem zrozumieć, czemu on też tutaj się znajduje.
- A teraz proszę o pytania. - odezwał się ponownie z zaskakującym spokojem.
- Zabawmy się. - między nami stanęła szczęśliwa Katelyn, jakby dopiero co dostała jej wymarzoną zabawkę. - Ma piętnaście minut na swoje pytania, a potem po prostu ich zabijemy. - powiedziała normalnym tonem, a ja o mały włos nie zakrztusiłem się śliną. Zabić? No błagam! To jakaś komedia, czy to już zalicza się pod horror?
- Hm, w sumie podoba mi się ten pomysł. - mężczyzna przytaknął i położył pistolet na stole, gdzie rozłożył też tam swoje nogi. Z kieszeni wyjął swój telefon, gdzie ustawił czas i położył go obok pistoletu. - A więc Kendall, pytaj.
- Dlaczego z nim współpracujesz? - zapytałem Katelyn, która jeszcze szerzej się uśmiechnęła o ile było to możliwe.
- Tak samo jak i Frank, ja też mam na kim się zemścić, a że ja znałam osobę, na której chce się zemścić Frank, a on na której ja, postanowiliśmy być wspólnikami. - wzruszyła niewinnie ramionami i zaczęła spacerować po pomieszczeniu.
- Nasza znajomość nie była na początku różowa. - odezwał się mężczyzna. - Spotkaliśmy się w nietypowych warunkach.
- Frank chciał mnie zgwałcić. - wyjaśniła bez ogródek, a ja otworzyłem szerzej oczy ze zdziwienia, za jej otwartość i brak emocji w tonie głosu. Jakby mówiła coś, co jest tak oczywiste, jak chodzenie do łazienki. - Jakoś udało mi się go przekonać i oto jesteśmy! - klasnęła w dłonie jak mała dziewczynka i okręciła się wokół własnej osi.
- Ty nią cały czas kierowałeś? - zapytałem tym razem Franka, który jedynie kiwnął głową.
- Pomysły miałem dobry, nieprawdaż? Najbardziej podobał mi się ten z wrzuceniem do basenu i na wieczorku filmowym w Waszej szkole. Tylko jak zwykle musiałeś wszędzie się wpierniczyć, co wkurzało mnie jeszcze bardziej.
- Ty chciałeś się zemścić na mnie. - wskazałem na siebie palcem, a potem odwróciłem się w stronę Tarver. - A Ty?
- Na niej. - warknęła głośno i rzuciła ostre spojrzenie w stronę Ani, która miała na wpół otwarte oczy. Czym oni ją nafaszerowali, że wyglądała teraz jak warzywo?
- Co Ci niby zrobiła? - zapytałem lekko rozbawiony. - Pozbawiła Cię szacunku w szkole?
- Znałyśmy się jeszcze wcześniej, niż Ci się wydaje… - powiedziała cicho i podeszła do brunetki. - Ale Ty pewnie tego nie pamiętasz. - splunęła na jej twarz, a ja znowu się zerwałem z miejsca, aby odsunąć od Ani Katelyn, jednak pistolet Franka znowu znalazł się w jego posiadaniu. Cholera Erin! Żebyś zdążyła tylko na czas, zanim ich tutaj wszystkich pozabijam...
- Możesz jaśniej?! - krzyknąłem głośno, na co odwróciła się w moją stronę i mogłem dostrzec te dobrze znane mi czerwone plamy na jej szyi.
- Chodziłam na zajęcia taneczne, na które również uczęszczała ta suka… - wyjaśniła przez zaciśnięte zęby. - Zawsze to ona była najlepsza i była oczkiem w głowie Katherine! Teraz wiem dlaczego… - znowu odwróciła się w jej stronę i podeszła stanowczo za blisko. - Jesteś jej pieprzoną córką! - krzyknęła i uderzyła prosto w prawy policzek brunetki.
- Gdzie tak lecisz? - zapytał mnie Frank, kiedy po raz kolejny chciałem jak najszybciej naleźć się obok dziewczyny i mocno ją do siebie przytulić. A najlepiej jakbym ją stąd zabrał. Zacisnęła mocno wargi i wiedziałem, że ten cios bardzo ją bolał, ale nie dała po sobie tego poznać. Podniosła na mnie oczy i po raz kolejny mogłem wyczytać z nich, że według niej wszystko jest w porządku. Ale moim zdaniem nic nie było w porządku.
- Odebrała mi wszystko! Miłość rodziców, którzy wierzyli, że ich córka w końcu wystąpi w pierwszym, a nie ostatnim rzędzie. Wstydzili się mnie, a ja dalej zapewniałam ich, że się poprawię, że będę lepsza. - mówiła dalej Katelyn lekko zdesperowana. - Nikt nie wiedział, kim jest, skąd pochodzi, jakie jest jej prawdziwe nazwisko. Po prostu była i już! - znowu do niej podeszła i pociągnęła za jej włosy do góry, aby spojrzeć prosto w jej oczy. - I właśnie za to Twoje bycie tak bardzo Cię nienawidzę, że mam ochotę Cię zabić. Przez Ciebie straciłam normalne dzieciństwo. Moi rodzice przestali się mną zajmować, bo uważali, że jestem ta najgorsza i nie będą pokazywać się na występach swojego dziecka, którego w ogóle nie widać.
- To nie była moja wina, że Twoi rodzice Cę nie kochali… - odezwała się Ania i w tym momencie to ja ją miałem zamiar uderzyć, za jej niewyparzony język. Mogłaby chociaż raz darować sobie kilka słów i oszczędzić swojego zdrowia. Ale ta jak zwykle musi postąpić, tak jak to ona uważa za stosowne. Po raz kolejny Katelyn stanęła naprzeciwko niej i już trzymała rękę w górze, ale ktoś skutecznie jej przeszkodził w zadaniu kolejnego ciosu.
- Nie dotykaj mojej córki. - warknął Pan Covenant, który do tej pory stał kilka metrów obok Ani i wszystkiemu się przyglądał z wielkim zaciekawieniem.
- A już myślałem, że Ci język obcięli w tym więzieniu. - odezwał się Frank i poprawił się na krześle. - No dalej! Robi się coraz ciekawiej! - zaśmiał się pod nosem i zaczął bawić się swoim pistoletem, który w dalszym ciągu był odbezpieczony. Wystarczył tylko jeden niekontrolowany ruch i może stać się nieszczęście.
- Córki?! - jak na zawołanie krzyknęła Katelyn. - Którą biłeś i zgwałciłeś? - zaśmiała się pod nosem, widząc jak Mark Covenant spuszcza głowę w dół, jakby wstydził się tego co uczynił.
- Nie miał wyboru. - powiedział Frank, na którego spojrzałem pytającym wzrokiem.
- O czym Ty mówisz? - zapytałem szybko, chcąc wiedzieć jak najwięcej.
- Mark, przyjacielu, może tym razem Ty co nieco powiesz? - zwrócił się do mężczyzny, który w dalszym ciągu patrzył się w ziemię. - Opowiedz, jak to spotkałeś mnie po śmierci swojej żony. Jak pomogłem Ci się wydostać z dołka, sprowadzając Cię na o wiele lepszą drogę. Jak zaciągnąłeś u mnie długi, za które musiałeś zapłacić.
- Jak zapłacić? - znowu to ja zadałem pytanie, mając wrażenie, że tylko ja jestem zainteresowany przeszłością Pana Covenant.
- Zamiast zapłacić odpowiednią sumę pieniędzy, ten zachował się jak tchórz i chciał trafić za kratki. - wyjaśnił Frank, polerując swój pistolet. - W ten sposób wywinął się od zapłacenia, a jego córeczka trafiła do Domu Dziecka, z którego trudno byłoby mi ją wydostać. Więc, w pewnym sensie nadal jest mi winien kupę forsy. Ale ja mam zamiar inaczej ją sobie odebrać.
Kiedy skończył mówić, po sali rozbrzmiał się dźwięk dzwonka budzika, wydobywający się z komórki Franka, która z cwanym uśmiechem podniósł przed swój nos.
- Koniec pytań. Czas na część przyjemniejszą.
Machnął ręką w stronę Dave, który popchał Anię na środek pomieszczenia. Dziewczyna była lekko oszołomiona i zapewne wstrząśnięta nowymi informacjami. Nie wiedziała chyba co dokładnie wokół się niej dzieje, tak samo jak ja, bo nawet nie poczułem kiedy Shoan łapie mnie mocno za ramiona i odciąga lekko na bok. Próbowałem mu się jakoś wyrwać, ale bezskutecznie. Dave rozwiązał ręce Ani, które tak samo jak Erin były mocno poranione. Swoją drogą, mam nadzieję, że tamtej udało się bezpiecznie doczłapać do samochodu i policja jest już w drodze do tego miejsca.
- Panie przodem. - Frank podał pistolet Katelyn, która przyjęła go z wielką ochotą. Wymierzyła lufę prosto na dziewczynę, która stała nieruchoma na tle zakrwawionej ściany, po poprzednim zabójstwie. Czy teraz też tak będzie?
- Katelyn, błagam Cię! - krzyknąłem w jej stronę, ale ta nie zamierzała chyba przerwać swoich czynów. Czułem jak Shoan traci kontrolę nade mną i wystarczyło tylko jedno mocne szarpnięcie, aby wyrwać się z jego uścisku.
- Będzie Cię bolało, tak samo jak mnie, kiedy straciłam moich rodziców. - powiedziała jeszcze i przygotowała się, aby pociągnąć za spust.
Nim wokół nas rozbrzmiał dźwięk wydobywającej się kuli z czarnego pistoletu Franka, udało mi się uwolnić w końcu z uścisku chłopaka i jak najszybciej pobiegłem w stronę brunetki, która jedynie miała zamknięte oczy. Pchnąłem ją jak najmocniej, sam stając na środku celownika. Najpierw przyszło pewne oszołomienie, które trwało dopóki nie poczułem twardego gruntu pod plecami i strasznego bólu w okolicach żołądka. Pulsowanie w głowie nie chciało ustąpić, nawet kiedy zamykałem oczy. Czułem wszystko dwa razu mocniej i słyszałem o wiele lepiej niż do tej pory. Krew szumiała mi w uszach, oddech stawał się coraz cięższy i trudniej mi było unieść klatkę piersiową. Jedynie oczy pokazywały białą przestrzeń, która nie znikała nawet wtedy, kiedy zamykałem powieki.
Ból. Strach. Oszołomienie. I znowu ból. I strach. Niepewność. I ból. Ale była też odrobina miłości...
Kevin?

*

Świat pomiędzy rzeczywistością, a jawą, jest bardzo dziwny. Czułem jakbym unosił się w gęstym powietrzu, które dziwnie trzymało mnie jeszcze w górze, ale z jakiegoś powodu pchnęło mnie w dół. Chciałem otworzyć oczy, ale z jakiegoś powodu nie mogłem tego wykonać. Jakby ciało było przygotowane do ponownego funkcjonowania, za to umysł niekoniecznie. Ta walka mnie męczyła i byłem coraz bardziej zmęczony, aż w końcu się poddałem i dałem się ponieść powietrzu, które już bez żadnych oporów cisnęło mnie w dół.
I kiedy wziąłem kolejny oddech, tym razem towarzyszył mi potworny ból, tylko jeszcze nie potrafiłem go zidentyfikować. Rozchodził się na pewno od głowy i przechodził do każdej komórki w moim ciele, nasilając się tylko w niektórych miejscach. Nigdy nie sądziłem, że można mieć trudność w nabraniu powietrza, kiedy ma się całe poobijane żebra.
Z biegiem czasu doszedł jeszcze dźwięk, który idealnie komponował się z biciem mojego serca i pulsowaniem w głowie. Tylko, że ten dźwięk był o wiele gorszy. Taki denerwujący i bardzo rozpraszający. Ale dzięki niemu powoli wracałem do rzeczywistości.
Z każdym kolejnym wdechem, moje nozdrza zapełniły się dziwną substancją, która pachniała bardzo znajomo. Próbowałem zagłębić się w wspomnienia i przypomnieć sobie tą dziwną woń, którą na pewno gdzieś już czułem, ale z każdą kolejną podjętą próbą szperania w swojej głowie, wszystko bolało mnie jeszcze bardziej, a organizm wysyłał impulsy do mózgu, aby przestać myśleć.
Postanowiłem spróbować jeszcze raz podnieść powieki, mając nadzieję, że tym razem się uda. Nie przypuszczałem, że wykonam tą czynność bez żadnych oporów.. Ale zmuszony byłem ponownie je przymknąć, kiedy dotarło do mnie dziwne i nieprzyjazne światło.
Ponownie otworzyłem oczy i powoli zacząłem się przyzwyczajać do źródła światła, którym okazała się mała lampa wisząca przy suficie, która i tak dawała słabe światło. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, które przypomniało mi o wydarzeniach, jakie miały miejsce w starym magazynie.
Frank. Katelyn. Pistolet. Strzał. Krew.
Dostałem? I przeżyłem?
I kiedy chciałem zanieść się atakiem paniki spowodowanym przez niepewność, co do stanu zdrowia brunetki, poczułem w mojej prawej dłoni coś, co przypominało ludzkie palce. Odkręciłem się w tamtą stronę i dostrzegłem powód mojej chwilowej paniki. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem widząc, że trzyma się w o wiele lepszym stanie ode mnie. Jej głowa spoczywała na kołdrze, pod którą schowała jedną rękę, a druga leżała wyprostowana i to właśnie ona była połączona z moją dłonią. Delikatnie podniosłem moją drugą kończynę i pogłaskałem Anię po głowie, chcąc upewnić się, że jest tutaj ze mną. Dziewczyna głośno wypuściła powietrze, a ja zacisnąłem jej rękę, chcąc dać jej znać, że już jestem z nią. I jak na zawołanie podniosła powoli swoją głowę i spojrzała się na mnie zmęczonymi oczami. Ale na jej usta rozszedł się lekki uśmiech i poczucie ulgi.
- Hej… - zacząłem cicho, nadal mocno trzymając ją za rękę.
- Hej. Jak się czujesz? - zapytała od razu i przetarła swoją twarz.
- Jak gówno. - odpowiedziałem szczerze, na co tamta zaśmiała się pod nosem.
- Zawołać lekarza?
- Nie. - zaprzeczyłem od razu. - Powiedz mi, co się stało.
Chciałem zmienić pozycję, aby ją lepiej widzieć, ale kiedy podniosłem moje biodra, mocny impuls przeszedł przez całe moje ciało, uniemożliwiając mi wykonania jakiegokolwiek ruchu.
- Nie możesz się ruszać. - ostrzegła mnie i podniosła się z krzesła, chcąc poprawić moją poduszkę. - Kula weszła dosyć głęboko i lekarze długo się męczyli, zanim ją z Ciebie wyjęli.
- Kula? - zmarszczyłem brwi ze zdziwienia, ale też i z bólu.
- Nie pamiętasz? - zapytała zaskoczona i usiadła ponownie na swoim krześle. Przeczesała swoje włosy, a ja mogłem dostrzec zawinięte nadgarstki bandażami, które były już lekko pobrudzone. Chwyciłem delikatnie za jej rękę i dokładnie jej się przyjrzałem. - To nic takiego… - powiedziała cicho i oblizała ze zdenerwowania wargi.
- To Katelyn we mnie strzeliła? - zapytałem, aby się upewnić.
- Strzelała we mnie, ale Ty mnie osłoniłeś… - mruknęła spuszczając głowę w dół. - Znowu mnie uratowałeś.
- Taka chyba już moja natura. - zaśmiałem się pod nosem. - Jak to się w ogóle stało, że Cię porwali?
- Wychodziłam ze studia i kiedy skręcałam zatrzymał się koło mnie samochód, do którego wpakowali mnie siłą, przykładając jakąś chustkę z odurzającym zapachem i straciłam przytomność. Kiedy się obudziłam, ktoś zaczął mnie bić, ale nie mogę przypomnieć sobie twarzy… - mruknęła niezadowolona.
- Gdzie wtedy był Dustin? - zapytałem zdenerwowany. Jak zwykle, kiedy jest potrzebny, jego oczywiście nie ma!
- Musiał wyjść wcześniej z zajęć i pomóc ojcu w transporcie drewna. - wyjaśniła lekko wzruszając ramionami.
- Idiota… - powiedziałem pod nosem.
- To Katelyn wpłaciła kaucję za Franka i innych. - głośno westchnęła i ukradkiem na mnie spojrzała. - Podobno planowali to od dawna. Jej rodzice nie interesowali się nią kompletnie, przez co mogła spokojnie opuszczać szkołę, aby kontaktować się ze wspólnikami Franka. Zaczęła brać, ale nikt tego nie spostrzegł...
- Nie musisz mówić dalej. - przerwałem jej, chcąc obniżyć jej cierpienia spowodowanymi przez wspomnienia.
- To na mnie chciała się zemścić. - ciągnęła dalej. - A ja nawet nie mogę sobie jej przypomnieć z tych wszystkich zajęć. - przetarła swoje oczy rękawem bluzy i na chwilę zagryzła wargę. - Bo byłam zawsze z przodu. I nie dawałam nikomu szansy na bycie lepszym ode mnie.
- Aniu, to było dawno...
- Ale skutki tych wydarzeń pojawiają się dopiero teraz. - przerwała mi szybko. - Wszystko się psuło zawsze przeze mnie. Dustin trafił do Domu Dziecka przez moją chorobę. Ojciec trafił za kratki przez zły czyn, ale również popełniony na mojej osobie. Wszystko co teraz się stało, było przeze mnie i...
- I co masz zamiar z tym zrobić? - wtrąciłem się w połowie zdania, lekko zdenerwowany jej postawą. - Bo jeżeli chcesz uciec to...
Urwałem widząc jej poważną minę. Nie, nie, nie... Ona chyba sobie kpi!
- Nie możesz tego zrobić. Nie możesz wyjechać!
- Przykro mi… - szepnęła ze łzami w oczach. - Ale nie mam innego wyboru. - spojrzała się na zegarek wiszący na ścianie i głośno westchnęła. - Samolot mam za dwie godziny.
- Nie rób mi tego… - jęknąłem zdesperowany. - Nie rób nam tego
- Muszę Kendall. Tak będzie lepiej. - podniosła się ze swojego krzesła i przewiesiła swoją torbę przez ramię. Zrobiła kilka kroków w stronę drzwi wejściowych, a ja teraz przeklinałem bolącą ranę, która uniemożliwiała mi wykonania jakiegokolwiek ruchu.
- Kocham Cię. - powiedziałem jeszcze, zanim wyszła z mojej sali. Stanęła w drzwiach i powoli odkręciła się w moją stronę.
- Kocham Cię. - szepnęła i ze łzami w oczach wyszła z pokoju, zostawiając mnie jeszcze bardziej podziurawionego, niż byłem do tej pory.

*

Z wielkim zmęczeniem usiadłem na moim dotychczasowym łóżku i od razu złapałem się za jeszcze bolący bok, gdzie nadal przyklejone były duże plastry, chroniące niewygodne szwy. Obliczyłem szybko w głowie ile jeszcze czasu będę musiał się z nimi męczyć i miałem nadzieję, że kolejne dni miną tak samo szybko, jak te poprzednie.
- W porządku? - zapytał James stawiając moją torbę na ziemi.
- Chyba tak. - kiwnąłem głową i głośno westchnąłem. - Dzięki.
- Nie ma za co. - uśmiechnął się lekko i przeczesał swoje włosy. - Rany, ale tutaj jest gorąco… - jęknął unosząc swoją koszulkę. - Dobrze, że zabrałem więcej krótkich spodenek.
- Gdzie reszta? - zapytałem podchodząc do bagażu.
- Carlos się kąpie, a Logan rozmawia przez Skype z Erin. - wyjaśnił siadając na swoje łóżko. - Ta zmiana stref czasowych, jest dosyć dziwna. - zaśmiał się pod nosem, a ja przyznałem mu rację.
- Kontaktowałeś się z nimi? - zapytałem wyciągając z torby ubrania na przebranie.
- Yep. - kiwnął głową i wyciągnął swój telefon z kieszeni. - Od dzisiaj mają wolne i wracają dopiero za dwa dni. Dustin coś wspominał o krótkich wakacjach przed ciężką pracą. Tylko nie mogłem zrozumieć, jaką pracę miał na myśli...
- Może zaczyna trenować nową grupę? - wzruszyłem ramionami, nie wiedząc co mogłem jeszcze powiedzieć. - Idę do łazienki.
- Uważaj na opatrunki!
Po dwóch godzinach cała nasza czwórka była orzeźwiona i gotowa do wyjścia. Hiszpania nocą była jeszcze piękniejsza niż w ciągu dnia, kiedy to przylecieliśmy w godzinach popołudniowych. Nowy plaster, który nakleiłem sobie po kąpieli, lekko mnie denerwował, ale i on nie przyczynił się do odwrócenia moich myśli od powodu mojego przyjazdu do Europy. Całą naszą paczką prowadził Logan, który wcześniej przestudiował poszczególne uliczki Barcelony i dokładnie wiedział kiedy i gdzie skręcić. Byłem mu bardzo wdzięczny za tak dobre przygotowanie się do tej wyprawy. Co do przyjazdu do tego miejsca, nie było problemu. Wszyscy wiedzieli, że chcą pojawić się na mistrzostwach świata, ale problem jedynie polegał na stanie mojego zdrowia. Lekarza trudno było ubłagać o szybszy wypis ze szpitala, ale jednak w końcu się przekonał.
- To tutaj! - Logan pokazał ręką na niewielki budynek, z którego dochodziła głośna muzyka w rytmie salsy. Podeszliśmy do ochroniarza, który pilnował wejścia do klubu i po podaniu naszych nazwisk od razu nas wpuścił. Sprawę z wejściówkami załatwiał Maslow ze Stanem, który jako jedyny wiedział o naszym przyjeździe i pomógł nam w zakwaterowaniu w hotelu.
- Całkiem fajnie tutaj. - skomentował Carlos kręcąc się wokół własnej osi.
- Są na balkonie. - wyjaśnił Logan, pokazując wiadomość od trenera naszych bliźniaków. Skierowaliśmy się w stronę wyjścia na zewnątrz i długo nie musiałem szukać mojego jedynego powodu do życia. Stała oparta o balustradę, zawzięcie rozmawiając z jakąś dziewczyną. Jej głośny śmiech był jakby uczuciem ulgi i lekkiego szczęścia.
- Już myślałem, że do nas nie traficie! - krzyknął Stan podnosząc się od stołu. Przywitał się z każdym z nas uściskiem w rękę i tradycyjnymi pytaniami, dotyczącymi naszego samopoczucia.
- Kendall...
Ten głos. To był jej głos. To był ona. Dziewczyna, która pozwoliła mi widzieć, czego nie mogłem zobaczyć. Która pokazała mi czym są uczucia i jak powinno się kochać i być kochanym. Jak mam tęsknić, jak mam myśleć. Jak mam żyć...
Szybko stawiała swoje kroki i delikatnie objęła mnie wokół szyi, przyczepiając się do mnie jak jakaś małpka. I lekko zasyczałem z bólu, kiedy niechcący dotknęła mojego bolącego miejsca pod żebrami.
- Przepraszam! - odskoczyła szybko ode mnie, ale nim mogła odsunąć się jeszcze dalej, złapałem za jej rękę i czule pocałowałem w usta. Tego mi właśnie było trzeba. Poczucia kogoś ważnego dla mojej osoby. Chęć życia. I w końcu szczęścia, które nie pojawiło się ani razu, kiedy ode mnie odeszła w szpitalu...
- Tęskniłem… - wyznałem szczerze i musnąłem ponownie jej wargi. - Przestań w końcu ode mnie uciekać.
Nic się w tamtym momencie nie liczyło. Nie obchodziło mnie, że mieliśmy widownię która z wielką ciekawością przyglądała się naszym ruchom. I tak samo olałem Dustina, któremu miałem ochotę wlać, kiedy się dowiedziałem, że to między innymi przez niego, Ania wyjechała. Po prostu byliśmy tylko my. Ja i ona.
- Gratulacje wygranej! - usłyszałem Logana, który chyba podał swoją dłoń Dustinowi. - Nareszcie wolne wakacje, co?
- Nie do końca. - odezwał się Stan, przez co podniosłem na niego wzrok.
- Co macie teraz w planach? - zapytał James, siadając na krześle.
- Ciężka praca i kolejne wyjazdy. - odpowiedział Dustin popijając coś ze swojej szklanki. - Życie takie, jakie sobie wymarzyłem.
Zmarszczyłem brwi ze zdziwienia i pytającym wzrokiem spojrzałem na brunetkę, która od razu posmutniała na twarzy. Co znowu oni knują?!
- Jutro wylatujemy do New York. - wyjaśnił Dustin z szerokim uśmiechem. - Broadway Dance Center czeka na nowych mistrzów świata.
- Jak to jutro? - odezwałem się szybko. - Mieliście wyjechać za dwa dni do Los Angeles!
- Plany się zmieniły. - mruknął Stan. - Od środy Dustin i Ania zaczynają zajęcia. Mają szansę na podpisanie dwuletniego kontraktu z pewną agencją. Tylko muszą się stawić w New York, aby wszystko dokładnie ustalić.
- Dwuletniego? - odezwał się Carlos.
- Będą podróżować z artystami po światowych trasach koncertowych. Rita Ora już nie może się doczekać kolejnych nagrywanych teledysków z takimi tancerzami.
- Przez dwa lata? - otworzyłem wręcz szerzej oczy ze zdziwienia. Ja tutaj przez ocean lecę, żeby się dowiedzieć, że oni nawet nie zamierzają wracać do Los Angeles?! - Mieliście przecież wrócić do domu!
- Kendall, nie planuj czegoś czego nie jesteś pewien. - westchnął mężczyzna i zaczął bawić się swoim telefonem.
- I Ty nic nie powiesz?! - zapytałem wściekły, nie wytrzymując już napięcia. Dziewczyna popatrzyła się na mnie przepraszającym spojrzeniem i odeszła kilka kroków dalej, stając obok Dustina.
Jej zachowanie było dla mnie jednoznaczne.
Wybrała jego.










~~~~
Ed Sheeran - Sunburn








____


Ostrzegałam, że jest strasznie długi ;X Mam nadzieję, że nie usnęliście gdzieś po drodze...

No cóż, przedostatni rozdział i praktycznie wszystko się wyjaśniło. Mam nadzieję, że tajemnice, które napisałam w początkowych rozdziałach, zostały ujawnione i już nic nie zostało bez wyjaśnienia.


Mogę od razu Was ostrzec, że rozdział 60 jest do dupy. I chociaż poprawiałam go milion razy, to jednak nie jest taki, jaki chciałam żeby był. Także, chciałabym tutaj wszystkich przeprosić, jeżeli się na mnie zawiedziecie, ale myślę, że mój mózg potrzebuje krótką przerwę od pisania...

Więcej będę pisać pod następnym rozdziałem. Mam nadzieję, że całe opowiadanie podobało Wam się na tyle, żeby od czasu do czasu przypomnieć sobie kilka fragmentów.
Dziękuję Wam za wszystko i nie będę już nic pisać, bo zaraz się popłaczę xd

(1 do końca.)

6 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Jeden,
      CO KUR*A ?!
      Dwa,
      POSTRZELILI GO !
      Trzy,
      URATOWAŁ JA A ONA WYBRAŁA BELTA ?!
      OSZ TY W MORDĘ ! JA PIERDZIELE ! ANIA ! ANIA, NAGRABIŁAŚ SB !!
      SCHMIDT POSTRZELONY, LEDWO UCHODZĄCY Z ŻYCIEM A TA WYBRAŁA BELTA ?!
      COŚ MNIE TRAFI ZARAZ !! ANIA ! UGHH ! BELT !!
      SCHMIDT JESTEM PO TWOJEJ STR !
      TEAM SCHMIDT !
      I ostatni jutro.. prawie dziś :) .. jeju .. szkoda.. ale
      CZEKAM NA NN ! Xx !

      Usuń
  2. Cudowny. Nie przypuszczałam takiego wyjaśnienia wszystkich spraw. W życiu bym nie pomyślała, że Ania i kaytlyn znały się wcześniej, ze ojciec ani zrobił to co zrobił swojej córce by nie spłacić długu I jakby ochronić córkę, ze kaytlyn miała być ofiarą franka, ze wrzucenie ani do basenu było ustawione. Nie domyslilam się tego. Szkoda że Ania zostawiła kendalla. On się załamie. Nie mogę uwierzyć ze to już prawie koniec tejhistorii. Czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny szkoda ze to juz prawie koniec czekam na następny i mam nadzieje ze powstanie nowe opowiadanie ♡♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Nieeee. Oni muza być razem RAZEM! Ona nie może wyjechać! Nieee

    OdpowiedzUsuń
  5. Dustin? Wybrała jego? No nie.. Załamałam się tym faktem, myślałam, że jakoś to będzie inaczej, ale rozdzial naprawdę świetny. Co z Katelyn i resztą, co dalej? Rozdział genialny! Czekam na następny! :).

    OdpowiedzUsuń