The dark is too hard to beat.
And I'm not keeping now, the strength I need to push me.
~~~~~~~~
Kolejny raz straciłem moje zaufanie. Z resztą... Czy ja kiedykolwiek ufałem Ani Smith? Nie sądzę... Ta dziewczyna to jeden, wielki, chodzący znak zapytania. Jest to pierwsza osoba, która w tak krótkim czasie zrobiła na mnie ogromne wrażenie. I pozytywne i negatywne. Ale bardziej negatywne. Chyba. Znaczy się... Mam taką nadzieję.
No bo kto mógłby zrobić na mnie pozytywne wrażenie? I do tego jeszcze osoba płci przeciwnej? Zawsze, powtarzam ZAWSZE, ludzie uważali mnie za zwykłego dupka, bez uczuć, to dlaczego ja tak nie mogę sądzić o innych? To co oni mi zrobili i to co ja zrobiłem, zostało w mojej pamięci już na zawsze. To jak nacięcia żyletki na delikatnej skórze. Blizny już zostaną, przypominające o najtrudniejszym okresie życia. Nie uwolnimy się od tego.
Czy się jeszcze zmienię? Nie sądzę. Już się przyzwyczaiłem do takiego Kendalla Schmidta. Wrednego, chamskiego, nieuczciwego, okropnego i aroganckiego chłopaka, który próbuje żyć jak normalny nastolatek. Nie ma tamtego Kendalla, który liczył się z opinią innych, był zawsze grzecznym i wyrafinowanym chłopcem. Może i chciałbym być nim. Ale nie mogę. Nie umiem.
I chociaż minęło już tyle czasu, wspomnienia nadal wracają. Chociaż tak bardzo nie chcę! Chcę zapomnieć! Teraz! Już! Natychmiast!
Z każdym nowym krokiem do przodu, cofam się o dwa do tyłu. I tak w kółko. Nie proszę już o nic, bo i tak wiem, że moje prośby na nic się nie zdadzą. Prosiłem o szczęśliwą rodzinę. W zamian za to dostałem unikającą mnie matkę i nienawidzącego mnie ojca. Już sam nie wiem co jest lepsze... Prosiłem o normalne życie ucznia University of California. W zamian za to dostałem nauczycieli, którzy próbują mnie zniszczyć na każdym kroku i miano najbardziej agresywnego ucznia. Co wcale mi nie przeszkadza... Prosiłem o minimalną miłość. W zamian za to dostałem tonę nienawiści. Gdzie tu jest jakikolwiek sens?
Po co mam być dobry, skoro nic za to nie dostaję? Racja, próbowałem się zmienić. Chciałem być znowu dobrym i ułożonym chłopaczkiem. Wytrzymałem godzinę. Mógłbym i dłużej, gdyby nie ten pierdolony sukinsyn który zaczął obrażać moją matkę! Nikt nie ma prawa mówić o niej złego słowa! Nikt!
Ona niczym nie zawiniła. Jeśli już, to tylko i wyłącznie ja. Nikt inny. To moja wina. Czy jeszcze będzie dobrze? Czy będę mógł żyć normalnie? Głupie pytanie. Przecież ja żyję normalnie! To jest moje życie! Taki jest prawdziwy Kendall Schmidt. Zero uczuć. Zero wrażliwości. Twardy jak skała. Odporny jak Eskimos. Groźny jak cerber. Odważny jak lew. To ja. Kendall Schmidt.
- Wszystko w porządku?
Mrugnąłem powiekami i odwróciłem się w prawą stronę. Na miejscu pasażera siedział James, a za nami Logan i Carlos. Głośno westchnąłem i kiwnąłem głową.
- Powinniśmy już iść. - mruknął Logan.
Miał rację. Powinniśmy już iść. Tylko, że ja nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. Wolałem być sam. Ale im szybciej załatwimy tą sprawę, tym szybciej będę mógł być w domu. Jako pierwszy opuściłem moje BMW, a zaraz za mną moi przyjaciele. Zaciągnąłem kaptur na głowę i ruszyłem w stronę wejścia do parku. Nie trudno było znaleźć Dustina i Anię, bo park był całkowicie opustoszały. Nie było to wielkim zdziwieniem, gdyż pogoda nie zachęcała do spacerowania.
- Coś Ty mu do cholery powiedziała?! - krzyknąłem od razu, gdy dotarliśmy do ławki zajętej przez tamtą dwójkę. Nie przejąłem się zbytnio tym, że przechodnie mogli mnie usłyszeć. Byłem tak zdenerwowany, że aż bałem się co mogę zrobić.
- Ciebie również miło widzieć Schmidt. - warknęła brunetka, przez co jeszcze bardziej mnie zdenerwowała.
- Mieliśmy plan. A Ty jak zwykle musiałaś postąpić inaczej! - nie przejąłem się jej komentarzem i przestałem panować nad moją tonacją głosu. Ta dziewczyna z każdą kolejną minutą doprowadza mnie do frustracji!
- Kendall, uspokój się. - powiedział spokojnie James, który położył swoją dłoń na moim ramieniu Od razu ją strzepnąłem i odwróciłem się w jego stronę.
- Nie z Tobą rozmawiam! - po raz kolejny krzyknąłem i z powrotem odwróciłem się do Ani.
- Tak na pewno nie będę z Tobą rozmawiać. - oburzyła się i podniosła się z ławki. Prychnąłem pod nosem. Ze zdenerwowania zdjąłem kaptur z głowy i zacząłem przeczesywać moje włosy, obserwując jak ciało dziewczyny oddala się o kilka metrów, a za nią idzie Dustin.
- Dobra! - krzyknąłem w jej stronę, na co tamta się odwróciła. - Spróbuję być spokojny!
- Spróbujesz, czy będziesz? - zapytała, a ja wywróciłem oczami.
- Okej, będę. - powiedziałem z rezygnacją, na co tamta wróciła na swoje miejsce. Gdyby nie to, że ta sprawa dotyczy również mojej osoby, po prostu bym ją olał, ale fakt, że dzięki mnie ta dziewczyna jeszcze oddycha z każdą minutą mnie przerasta.
- Zaczniesz w końcu mówić? - zapytał niepewnie James, a jego głos na chwilę się załamał. Spojrzałem na niego zdziwiony. Jak James Maslow może tak mówić w obecności dziewczyny? Zawsze był pewny i z łatwością przychodziły mu rozmowy z dziewczynami, a teraz? Boi się Ani? Co ona ma takiego, że wszyscy nie wiedzą jak mają się zachowywać w jej towarzystwie?
- Nie masz się czego obawiać. Nic przeciwko Tobie nie powiedziałam. - wzruszyła ramionami. O patrzcie! Odezwała się! No gratulacje dla Panny Anny Smith!
- A więc co takiego powiedziałaś? - zapytałem znacznie łagodniejszym tonem, niż powinienem.
- Po zakończeniu zawodów, czekałam na Dustina, aż przyjdzie, ale ten długo się nie zjawiał, więc postanowiłam w końcu się samej ruszyć. Kiedy przechodziłam obok toru basenowego, na swojej drodze spotkałam Katelyn, która zaczynając rozmowę zaczęła podchodzić do mnie, a ja się od niej odsuwałam. W pewnym momencie usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi, co trochę mnie przestraszyło i straciłam równowagę. Wpadałam do basenu, a osobą która wchodziła na pływalnię byłeś właśnie Ty, który ruszył mi na ratunek. Ze względu na to, że nie umiem pływać i szybko tracę oddech, straciłam przytomność. To wszystko.
Otworzyłem szerzej oczy. Nic o Katelyn. Nic o mnie. Tylko pierdołowatość Panny Smith. No tego to się nie spodziewałem.
- Kto Cię uratował? - zapytał Carlos.
- Kendall. - odparła jakby to rzecz oczywista. - Za co jestem mu bardzo wdzięczna i poprosiłam, aby nie mieszać Cię w tą sprawę.
Parsknąłem śmiechem.
- Co proszę? - zapytałem rozbawiony.
- Mam Ci to przeliterować, czy może wolisz w formie pisemnej? - zapytała łapiąc się pod boki.
- Wystarczy, że powtórzysz. - uśmiechnąłem się słodko, na co tamta przewróciła oczami.
- Jesteś niewinny Schmidt. Uratowałeś mnie, za co powinieneś dostać medal. Jedną osobą, która dostanie karę jestem ja, za to, że nie opuściłam pływalni kiedy musiałam.
- Zaraz, chwila. A co z Katelyn? - zapytał Dustin, który do tej pory nie powiedział ani jednego słowa. Brunetka wzruszyła ramionami.
- Jest niewinna. - odparła krzyżując ręce na piersiach.
- Przecież to ona Cię wrzuciła. - tym razem odezwał się Henderson.
- Wpadłam sama do basenu. Koniec, sprawa zakończona. - powiedziała zdenerwowanym głosem machając przy tym rękoma.
- Dlaczego bronisz Katelyn? - zapytałem marszcząc brwi.
- Nie bronię jej, tylko po prostu nie chcę, żeby ucierpiały na tym niewinne osoby. - wyjaśniła kręcąc głową.
- I Twoim zdaniem Katelyn jest niewinna? - pytam rozbawiony.
- Nie możesz po prostu podziękować mi za to, że uratowałam Ci tyłek? Ty uratowałeś moje życie, ja Twoje. Jesteśmy kwita.
- Co ona Ci takiego napisała? - zapytałem nie przejmując się poprzednią wypowiedzią.
- Co takiego? - zapytała oburzona.
- Co Ci napisała na pierwszej lekcji? - powtórzyłem pytanie.
- To nie jest Twoja sprawa na jakie tematy koresponduję. Ja się Ciebie nie pytam o czym rozmawiasz ze swoimi kumplami.
- Od kiedy Katelyn jest Twoją kumpelą? - zapytałem podnosząc ręce. - Ach tak! Już pamiętam doskonale kiedy się zaprzyjaźniłyście! - popatrzyłem na nią z góry, zadowolony ze swojej postawy lidera. - To chyba był poniedziałek, kiedy wrzuciła Cię do basenu! - podniosłem głos. - Mam Ci przypomnieć, co by było gdyby nie ja?!
- To po jaką cholerę mnie wyciągałeś z tego basenu?! - również podniosła głos. Jej zielone oczy zrobiły się na tyle ciemne, że prawie nie było widać różnicy pomiędzy tęczówką, a źrenicą. - Trzeba było mnie zostawić w tej wodzie i nie miałbyś teraz ze mną problemu.
- No oczywiście, że powinienem Cię zostawić! Ciekaw jestem tylko, co byłoby potem!
- Na pewno byłabym Ci bardzo wdzięczna, że nie musiałabym się z Tobą użerać każdego dnia!
- Aniu, uspokój się. - odezwał się Dustin, ale ta nawet na niego nie spojrzała. Jej złość była całkowicie skupiona na mojej osobie.
- Po co mnie uratowałeś?! - krzyknęła na tyle głośno, że aż wszystkie ptaki z pobliskiego drzewa opuściły schronienie. - Co się w Tobie tak nagle obudziło, że podpowiedziało Ci "uratuj ją"?
- Aniu! - krzyknął Dustin.
- Podobno Kendall Schmidt nie ma żadnych uczuć, więc co to do jasnej cholery było? Bo nie sądzę, żeby to był instynkt samo zachowawczy. - ciągnęła dalej swoją wypowiedź, a ja zrobiłem krok do tyłu. - Odpowiedz mi! - zażądała.
Zamilkłem. Nie wiedziałem w sumie co powiedzieć. Szczerze mówiąc nie zastanawiałem się nad tym. Dlaczego ją uratowałem? Co to było?
- Widzisz? - zakpiła. - Nie umiesz nawet odpowiedzieć, na tak banalne pytanie. A wiesz dlaczego? Bo jesteś tchórzem. - wytknęła mnie palcem. - Boisz się przyznać, że jednak coś czujesz. Że masz uczucia. Ale do tego trzeba dorosnąć, żeby zrozumieć.
- Ja nie mam uczuć! - w końcu się ogarnąłem i zrobiłem jeden krok do przodu, tak, że między mną a Anią dzieliły zaledwie 5 centymetrów. - Nie miałem, nie mam i nie będę mieć! A Ty nie masz prawa mnie oceniać! Nikt nie ma prawa, żeby mnie oceniać!
- Najwyższy czas przywitać się z rzeczywistością Schmidt. - prychnęła pod nosem. - Tego się właśnie boisz. - tym razem szepnęła, co trochę mnie zdziwiło. - Boisz się, że będziesz coś czuł. Obojętnie, czy to będzie strach, złość, czy nawet miłość. Ty po prostu się boisz swoich emocji.
- Wiesz co? Z każdą koleją sekundą żałuję, że Cię uratowałem. - mruknąłem po nosem. Ta automatycznie zrobiła dwa kroki do tyłu i zaczęła kręcić głową.
- Czego Ty się spodziewasz od innych, skoro sam nie jesteś lepszy? - zapytała cicho. - Sam nie wiesz czego chcesz Schmidt.
- Wiem doskonale co chcę. A teraz najchętniej zakończyłbym tą jakże miłą pogawędkę. - odpowiedziałem mrużąc oczy.
- Twoje życzenie, jest dla mnie rozkazem. - ukłoniła się w moją stronę, po czym odwróciła się, zrobiła kilka kroków do przodu i znowu stanęła w miejscu. - Jestem tylko ciekawa kto Ci wyrządził tyle krzywdy. Kto był na tyle podłym, żeby wyssać wszystko co dobre.
- A nie przyszło Ci na myśl, że ja po prostu taki jestem?
- Oszukujesz samego siebie.
- Uważaj lepiej co mówisz, gdyż każde słowo może być użyte przeciwko Tobie! - podniosłem prawą rękę i zacząłem machać nią na wszystkie strony.
- Już to gdzieś słyszałam! - odwróciła się i tym razem już na dobre opuściła park.
Zamknąłem na chwilę oczy i zacząłem głośno oddychać. Moje ręce uformowały się w dwie pięści, które mocno zacisnąłem. Po raz pierwszy ktoś doprowadził mnie do takiego stanu. Nikt jeszcze nie umiał na tyle mnie zdenerwować, żeby później przyznać tej osobie rację. Tak, Ania ją miała. Nie wiem jakim cudem, ale przejrzała mnie na wylot.
- A Ty dlaczego za nią nie pójdziesz? - usłyszałem pytanie Carlosa. Odwróciłem się w stronę chłopaków, którzy przez cały czas stali cicho i nie odezwali się ani jednym słowem.
- Nie wiem jak Ty, ale mam 3 siostry, które w takich chwilach wolą być same, niż z kimś gadać. - powiedział Dustin, poprawiając swój plecak.
- To Ty ją do tego namówiłeś? - zapytałem poważnym tonem.
- Do tego, żeby zrzuciła całą winę na siebie? - zapytał rozbawiony. - Tak, ale w moim scenariuszu były jeszcze delfiny, które wykonały numer z piłkami i poręczami.
Carlos zaczął chichotać pod nosem, ale zaraz przestał kiedy zmroziłem go spojrzeniem.
- Nie wiem, jak Ty ale ja nie zamierzam tego tak zostawić. - powiedział poważnym tonem Dustin.
- Co Ty się jej tak uczepiłeś? - zapytałem marszcząc nos.
- O to samo mógłbym zapytać Ciebie. - wskazał na mnie ręką. Cholera, miał rację. - Uważam, że nie zasługuje na takie traktowanie.
Zaśmiałem się sarkastycznie.
- Weź się nie ośmieszaj Dustin. - wywróciłem oczami.
- Odpowiedz mi szczerze Schmidt. Zaintrygowała Ci? - zapytał chowając ręce do kieszeni.
- Co takiego?! - zapytałem oburzony.
- Spodobało Ci się to, że ona się nie poddaje i dlatego aż tak bardzo Ci zależy, żeby cierpiała. Bo ona walczy. A Ty nie wiadomo kiedy, jak i dlaczego przestałeś. Po prostu zazdrość Cię zżera, że ona potrafi się postawić. Gdybyś był na jej miejscu, już dawno byś uciekł.
- Zamknij się. - syknąłem.
- Nie, dopóki nie przyznasz mi racji. - powiedział z dumą w głosie. - Wiesz, ja mogę tak ciągnąć i ciągnąć bez końca. Mam dużo ar...
- No dobra! Niech Ci będzie, że masz rację! - krzyknąłem zrezygnowany. - Zadowolony?
- I to nawet nie wiesz jak bardzo. - uśmiechnął się szeroko. - Przepraszam, ale muszę opuścić Wasze towarzystwo.
Pomachał nam jeszcze na pożegnanie i ruszył w przeciwnym kierunku niż Ania zakładając na głowę kaptur od bluzy. Ze złości kopnąłem leżący przede mną kamień i zacząłem wypuszczać z ust moją wiązankę przekleństw.
- On ma racje. - odezwał się Logan. Spiorunowałem go wzrokiem. - Możesz mi zrobić co chcesz, ale on i tak będzie miał rację.
- Wiem o tym doskonale. - powiedziałem przez zaciśnięte zęby. - Nie chcę o tym gadać, jasne? - zapytałem szorstko, na co wszyscy kiwnęli głową.
- Co teraz będzie z Katelyn? - zapytał cicho Carlos, a ja zacząłem drwiąco chichotać. Pokręciłem głową i spojrzałem na moje ubłocone buty.
- Nie słyszałeś? - zapytałem kierując na niego wzrok. - Katelyn Tarver jest niewinna.
- Ty też nie. - stwierdził James.
- I ja też nie... - powtórzyłem za nim.
Ta sytuacja... Ta dziwna sytuacja... I do tego jeszcze ta dziwna dziewczyna. Nie znam osoby, która broniłaby swojego wroga. Jestem tylko ciekaw, dlaczego? Co takiego Katelyn jej powiedziała, że nagle odłączyła się od naszego planu? Mój telefon zaczął dzwonić, co nie wróżyło nic dobrego. I kiedy wyjąłem, wcale się nie myliłem.
- Czego?! - rzuciłem prosto do słuchawki, nie przejmując się komentarzem osoby po drugiej stronie.
- To już jest drugi raz, kiedy dzwonię do Ciebie a Ty w niegrzeczny sposób odzywasz się w moją stronę. To może mieć ogromny wpływ, na to co się dzieje dookoła Ciebie. - usłyszałem, jakże przesłodzony głos Franka. Wywróciłem oczami.
- Nie mam. - powiedziałem od razu, wiedząc do czego ta rozmowa zmierza.
- To nie dobrze Schmidt! To nie dobrze... - po drugiej stronie można było usłyszeć stłumiony chichot i głośne westchnięcie. - Grabisz sobie Schmidt, oj grabisz sobie. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, z tego jak wielką cenę możesz zapłacić za brak dotrzymania słowa.
- Czego chcesz ode mnie? Bo nie sądzę, żeby tylko na kasie Ci zależało.
- Po prostu uczę moich byłych współpracowników odpowiedzialności. Ale wiesz, że w każdej chwili słowo "byłych" mogę z łatwością usunąć.
- Nie wrócę do tego gówna. - powiedziałem zdenerwowanym głosem co raz mocniej zaciskając telefon przy uchu.
- Spodziewałem się takiej odpowiedzi. Wiesz co Ci powiem? Nie mam pojęcia co to była za dziewczyna, z którą rozmawiałeś parę minut temu, ale muszę przyznać, że jest bardzo ładna.
Automatycznie po tych słowach zacząłem rozglądać się na wszystkie strony. On gdzieś tu jest! Ma szczelność przebywać w bliskiej odległości ode mnie!
- Nie zobaczysz mnie Schmidt. - jak na zawołanie w słuchawce rozbrzmiał zachrypnięty głos. - Myślę, że powinieneś nauczyć się rozmawiać z kobietami, a w szczególności tak pięknymi. Szkoda by było gdyby coś jej się stało...
- Nie waż się jej tknąć. - syknąłem do słuchawki.
- A co mi zrobisz? Ty się z nią kłóciłeś, a ja mam ochotę się z nią zabawić. Ewentualnie z tą blondynką, która właśnie przechodzi z prawej strony.
Automatycznie odwróciłem wzrok w tamtą stronę. Faktycznie, szła tam wysoka blondynka zapięta pod samą szyję w dużych słuchawkach na uszach.
- Ładna, nie? Też mi się podoba. Jednak tamta brunetka zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu.
- Jeśli ją tylko tkniesz, przy najbliższym spotkaniu urwę Ci jaja.
- Och, już nie mogę się doczekać kiedy to nastąpi! Nie boję się Ciebie Schmidt. I albo pośpieszysz się z tą kasą, albo zrobię coś tej dziewczynie.
Po drugiej stronie rozbrzmiał sygnał zakończonego połączenia. Przy lewej stronie parku można było usłyszeć pisk opon i warkot silnika. Długo nie musiałem się zastanawiać do kogo należał czarny ford.
- O co chodziło? - zapytał jako pierwszy James. Kompletnie zapomniałem, że tamta trójka przez cały czas siedzieli i słuchali każdego wypowiedzianego przeze mnie słowa.
- Groził, że zrobi coś Ani, jeżeli nie oddam kasy. - powiedziałem pociągając nosem. - Ani, albo komukolwiek innemu.
Chłopaki popatrzyli najpierw na mnie, potem na każdego z osobna, a na samym końcu wszyscy spuścili głowy w dół. Nikt się nie odezwał. W sumie, sam bym nie wiedział co powiedzieć.
- Wiecie co? Ja już chyba pójdę. Muszę... Muszę przemyśleć kilka spraw. - powiedziałem cicho zaciskając mocniej wargę. - Podwieźć Was?
- Nie trzeba. Poradzimy sobie. - od razu odezwał się Logan i uśmiechnął się słabo. - Dam Ci radę. Z problemami, najlepiej się trzeba przespać.
- Dzięki. - mruknąłem w odpowiedzi i bez większych wyjaśnień opuściłem park.
Szybkim krokiem przeszedłem przez alejki i dotarłem do mojego samochodu. Trzasnąłem drzwiami i szybko odpaliłem silnik. Chcąc nie chcąc musiałem kierować się w stronę domu, gdzie nie miałem ochoty tam przebywać. Ale również nie chciałem włóczyć się bez sensu po ulicach Los Angeles. W sumie sam nie wiem czego chcę. Nie mam pojęcia co mam robić, co powiedzieć, jak się zachować. Nic nie wiem. I nie ma nikogo kto mógłby mi powiedzieć, co mam robić. Jestem wrakiem człowieka. Wrakiem Kendalla Schmidta. Wrakiem, który włóczy się bez użytecznie na świecie. Wrakiem, którzy wszyscy spostrzegają jako człowieka ze stali. Jednak prawda jest inna. I zawsze bolesna. Ale ja nie mogę wierzyć w nią. Mam właśnie taki być. Dla chłopaków, Katelyn, Ani, Dustina. Dla siebie. Nie mogę się zmienić. Nie chcę. Nie umiem. To wszystko jest bez sensu...
- ... Przestań go bronić! Nie zapomnij, co przez niego się stało! - usłyszałem krzyk ojca, kiedy wszedłem do środka. Głośniej trzasnąłem drzwi, aby wiedzieli żeby zakończyć kłótnię, bo właśnie przyszedł ich obiekt dyskusji. Zdjąłem buty w holu i głośno westchnąłem.
- Nie przeszkadzajcie sobie, możecie dalej się o mnie kłócić. - mruknąłem pod nosem, kiedy przechodziłem obok wejścia do kuchni.
Przeskakując po dwa stopnie schodów, zaraz znalazłem się w swoim pokoju. Po raz kolejny trzasnąłem drzwiami i rzuciłem swój plecak pod biurko. Kopnąłem białe krzesło, a później ramę łóżka. Następnym przedmiotem mojej złości były poduszki, które leżały na pościeli. Wyrzuciłem wszystkie kartki, które leżały na biurku, a potem rzuciłem moją piłką. Całą złość wyładowałem na małym, niebieskim pokoiku, który wyglądał jakby przeszło przez niego tornado. Moje policzki już dawno były mokre od licznych łez. Ich też już nie dałem rady powstrzymać. Zrezygnowany usiadłem na podłodze opierając się o łóżko i zacząłem łkać.
To dla mnie zbyt wiele. To co się wokół mnie dzieje. Szkoła... Dom... Do tego jeszcze Frank... Rodzice... Ja tak nie chcę. Nie chcę już się męczyć. Nie będę się pytał, co ja takiego zrobiłem, że tak cierpię, bo wiem doskonale co zrobiłem. Moje cierpienie jest sumą cierpień innych osób, które cierpiały przeze mnie. Chyba za dużo wyrazu "cierpienie" jak na jedno zdanie... Ale tak jest. Nic nie da się z tym zrobić.
No niby jest jedno wyjście. Bardzo dobre wyjście.
- Gdzie to schowałem? - zapytałem samego siebie. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, a mój wzrok utkwił na półce z książkami. Oderwałem się szybko i zacząłem zrzucać wszystkie książki, które jedynie zbierały kurz.
- Jest. - szepnąłem, kiedy moje palce wyczuły drewnianą skrzyneczkę. Kiedy ją otworzyłem, uśmiech sam zagościł mi na usta. Było tutaj wszystko, co chciałem. Pudełko Morfiny, 3 dobrze naostrzone żyletki, paczka małych strzykawek z heroiną, butelka whisky i gruby sznur. Są jeszcze szczypce do przecięcia kabli hamulcowych.
Usiadłem na łóżku i zacząłem wyjmować wszystkie przedmioty na pościeli. Każde z osobna wyglądały idealnie, a razem? Jeszcze lepiej. Mój uśmiech nadal nie schodził z twarzy. Do ręki wziąłem jedną strzykawkę i wyciągnąłem ją przed siebie. Ciemny płyn rozchodził się po ściankach strzykawki. Tak, to jest chyba najlepszy sposób. Skończyć ze sobą z tej przyczyny, od której to wszystko się zaczęło.
Zdjąłem bluzę i rzuciłem gdzieś w kąt. Do ręki wziąłem paczkę z heroiną i butelkę whisky. Resztę schowałem z powrotem do skrzyneczki i podniosłem się z materaca.
Rzuciłem spojrzeniem po raz ostatni na mój pokój, pewny tego co mam zamiar zaraz zrobić. Jednak mój wzrok zatrzymał się na tablicy korkowej, gdzie przyczepione były stare fotografie. Niepewnym krokiem podszedłem do niej, a mój uśmiech znikł o wiele szybciej niż się tego spodziewałem. Tablica wspomnień. Tak ją kiedyś nazwałem i bardzo mi się spodobała ta nazwa. Było tutaj wszystko, o czym najchętniej bym powspominał jakieś 2 lata temu. Ale kiedy patrzę na nią dzisiaj, zamiast uśmiechu zawitały gorzkie łzy.
Spojrzałem na szklaną butelkę i foliową paczuszkę. Nie. Nie mogę tego zrobić. Nie mogę się poddać. Muszę być silny. Muszę walczyć. Muszę Mu pokazać, że potrafię żyć bez Niego.
Po raz kolejny otworzyłem drewnianą skrzyneczkę. Po raz kolejny schowałem w niej moje skarby. Po raz kolejny dobrze ją zamknąłem i po raz kolejny schowałem w zagłębieniu między półkami. Po raz kolejny ułożyłem zbyteczne książki na półce. I po raz kolejny dzięki Niemu nabrałem siłę życia.
I tak już od 1,5 lat. Dzień w dzień, ratuje moje życie, kiedy On stracił swoje przez moją głupotę.
*
Ostatni raz spojrzałem w lustro i poprawiłem moje włosy. Mój prawy policzek nie wyglądał zbyt dobrze, a o podbitym oku już nie wspomnę. Głośno westchnąłem i założyłem ciemne okulary. Nic nie mówiąc opuściłem budynek, który kiedyś miałem szczelność nazwać domem. Nie mam pojęcia, jak w ogóle mogłem tak mówić. Przecież to jest obce dla mnie środowisko. Pełne zła i nienawiści. Wrzasków, krzyków, kłótni, nerwów i wypływem agresji, którą doświadczyłem na własnej skórze. Jednak zdążyłem się już przyzwyczaić. Co to dla mnie kolejny raz podbite oko, czy mocno zaczerwieniony policzek.
Kiedy wyszedłem na zewnątrz od razu wiedziałem, że to był zły pomysł, żeby wstać z łóżka. Zatrząsłem się z zimna i poszedłem w stronę mojego samochodu.
- Jest 8:00 i zapraszamy na wiadomości... - kobiecy głos rozbrzmiał w środku, kiedy tylko przekręciłem kluczyki w stacyjce. Prychnąłem tylko pod nosem i ruszyłem w stronę University of California, gdzie najprawdopodobniej zaczynają się lekcje. Droga minęła dosyć szybko, tak samo jak tłumaczenie się biologiczce dlaczego się spóźniłem. Powód był tak oczywisty, że każdy mógłby się spostrzec.
Kiedy minęła pierwsza godzina, szybko opuściłem salę lekcyjną, nie zważając na nauczycielkę która podawała pracę domową. Szczerze mówiąc, chyba jeszcze nigdy nie odrobiłem lekcji z biologii. Moja nienawiść do tego przedmiotu wzrasta z każdą minutą.
- Co Ci się stało? - zapytał od razu Carlos, na korytarzu. W odpowiedzi wzruszyłem tylko ramionami.
- Ania i Dustin idą. - szepnął w moją stronę James. Automatycznie wyjrzałem przez jego ramię i faktycznie. Idą dwie ofermy tej szkoły. Jednak chcąc nie chcąc musiałem z nimi porozmawiać. Wyminąłem szybko chłopaków i podszedłem do tamtej dwójki.
- Czego chcesz? - zapytała od razu dziewczyna. Miała mieszany wyraz twarzy. Najpierw spojrzała na mój policzek, później na okulary, a dopiero później skrzyżowała ręce na piersiach. Jej włosy już drugi tydzień spięte były w wysokiego koka, który uniemożliwiał nawet najmniejszym kosmykom wydostać się spod ściśniętej gumki do włosów.
- I gdzieś się tak załatwił? - zapytał Dustin, marszcząc brwi. Wywróciłem oczami, co pewnie tamci nie widzieli dzięki czarnym szkiełkom okularów.
- Dustin, pozwól na chwilę. - zignorowałem jego pytanie, tak samo jak dziewczynę stojącą z miną dezaprobaty. Tamten spojrzał na dziewczynę niepewnym wzrokiem, a później odeszliśmy kilka metrów dalej.
- O co chodzi? - zadał kolejne pytanie.
- Pilnuj Ani. - powiedziałem od razu przeczesując włosy.
- A co ja niby robię? - pyta zdezorientowany.
- W szkole jak i po za szkołą.
- W coś Ty się wpakował?
- Nie chcesz wiedzieć... - mruknąłem pod nosem. Dziwny był fakt, jak my ze sobą rozmawiamy. Chyba po raz pierwszy wymieniamy zdania bez żadnych krzyków i upokorzeń. Co się ze mną dzieje? - Miej ją na oku przez jak najwięcej czasu.
- Robię to odkąd się na nią uwzięliście. - powiedział poirytowany i zaczął kręcić głową. - To wszystko?
- Ja mówię serio. - syknąłem przez zaciśnięte usta.
- Ja też.
- Nie chcę, żeby coś jej się stało.
- Och, na prawdę? A od kiedy zacząłeś się nią przejmować?
- Nie przeginaj...
- Odpuść Schmidt.
~~~~
____
Wiele z Was marudziło, że brakowało im Kendalla... Mam nadzieję, że tym rozdziałem jakoś Wam poprawiłam humor ;) Nie wiem jak Wam, ale mnie się on bardzo, ale to BARDZO podoba ;3 I szczerze mówiąc to dosyć szybko go pisałam... xd
Mega rozdział !> ;D
OdpowiedzUsuńJejku nawet nie wiesz jak się ciesze, że Kendall się nie zabił !! ^^
Czuje, że miedzy nim a Anią coś zaiskrzy, choć teraz się nienawidzą :D
Tak mnie zaskoczyłaś tymi zeznaniami Ani !! :O Myślałam, że wszytko zrzuciła na Kendalla a tu taki szok ! :OO
Jak dla mnie to opowiadanie ogólnie jest mega i wprost nie mogę się doczekać nn !! <33
Monika.
Jesteś nieprzewidywalna. Takiego scenariusza po Ani się nie spodziewałam. A jak Kend wyciągnął te wszystkie rzeczy z pudła to myślałam, że się zabije. Uff. A ostatni fragment jest na swój oryginalny sposób... uroczy :) Mnie też bardzo podobał się ten rozdział :)
OdpowiedzUsuńKocham *,* Rozdział cuudooowny ;* Ania zagięła Kendalla heheuhe... ;D Szybciutko dodawaj nn, bo się nie mogę doczekać ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę wenki xoxo
Mistrzostwo :)
OdpowiedzUsuńŚwietne!
OdpowiedzUsuńDowiedziałam się co powiedziała Ania :) Troszkę to dziwne, że nie boi się Katelyn, ale jednak dała się jej zastraszyć. Zajebista rozmowa między Kendallem i Anią. A jak Kendall wyciągał to pudełko to ja sobie szeptałam po cichu "Nie rób tego, nie rób tego." szkoda, że przeczytałam jak byłam na foie, a on odmawiał komentowania... Do niedzieli jeszcze tyle czasu.... Ech...
Pozdro :****
Ten rozdział ocieka perfekcją. Wydaje mi się, że to może jego brat nie żyje przez niego, ale nie jestem pewna. Oby nic się nie stało Ani, bo martwię się, że to się wydarzy. Jednak nawet jeśli to może Kendall ją uratuje. Czekam do niedzieli na nowy rozdział. /Gwiazda1900 z aska
OdpowiedzUsuńBoże kiedy pisałaś, że Kendall chce się zabić myślałam, ze przerwiesz. Jednak nie jesteś taka zła.
OdpowiedzUsuńKendall prosi Dustina, żeby pilnował Ani. Serio musi się o nią martwić.
Czekam :)
OdpowiedzUsuńKendall Sobie przypomniał Siebie dawniej.. Teraz przeraża mnie wizja Kendalla o samym Sobie. Ania i Kendall, chociaż się nie nawidzą to jednak muszą do Siebie coś czuć w głębi duszy.
Ale dlaczego, nie opowiedziała całej historii? Tej prawdziwej, tylko całkowicie inną wersję.. Huhu. Tego się nie spodziewałam, że Ania tak się uniesie w stosunku do Kendalla, myślałam że zaraz
skoczą Sobie do gardeł. Niesamowite. Czyżby w Kendallu obudziły sie jakieś uczucia, względem naszej Ani? Czy.. Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Ten rozdział jest jednym z moich ulubionych ♥ .
Rozdział NIESAMOWITY ! Oby więcej takich. Sytuacja między Kendallem a Anią jest ciekawa.. Coś może między Nimi zaiskrzyć, ale muszą się chyba otworzyć na Siebie :).
GENIALNY ♥ . Czekam na następny :).
OdpowiedzUsuńJeju kolejny cudowny rozdział *-*
nie wiem skąd czerpiesz pomysły ale są zajebiste :P
już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :)
Czyżby Kendall lubił Anię, ale nie chce tego przyjąć do wiadomości?
OdpowiedzUsuńSuper :D
No ja już nie wiem co pisać ! Kochana pisz.dalej i dodawaj rozdziały szybciej :)
OdpowiedzUsuń