niedziela, 22 marca 2015

Rozdział 35 "Daje tak wiele a dostaje mniej niż połowę..."

I want to be the one to hold you when you sleep
~~~~~~~~


- A więc, co jutro robisz kiedy skończy się lekcja chemii? - zapytałam zamykając książkę.
- Podejdę do Pani, przeproszę za swoje zachowanie i poproszę o możliwość poprawy. - zaczął wymienić na palcach niczym mały chłopiec, który zapamiętuje listę zakupów.
- Zapomniałeś o czymś. - przypomniałam mu, na co tamten jedynie wywrócił oczami.
- Zapewnię, że się poprawię.
- Otóż to.
Kendall wciągnął powietrze i po chwili z głośnym świstem zaczął je wypuszczać, a ja chowałam podręczniki do szuflad biurka. Gniotąc pojedyncze kartki, na których znajdowały się bazgroły chłopaka jak i moje, wyczułam przenikliwe spojrzenie na moim ciele.
- Wiesz co? - zaczął chłopak i zmienił swoją pozycję na fotelu. - W ciągu kilku dni nauczyłem się więcej, niż w przeciągu trzech lat! - oparł z podziwem, a ja parsknęłam śmiechem.
- Może po prostu nie miałeś ambicji? - zapytałam unosząc jedną brew.
- Nie. To na pewno nie to. - od razu zaprzeczył, a ja pokręciłam głową z rozbawienia. - Myślę, że to zależy od nauczyciela. - dodał po chwili.
- Jasne… - mruknęłam pod nosem i szybko odwróciłam od niego głowę, na co tamten parsknął głośnym śmiechem.
- Dziękuję Ci. - powiedział poważnie. - Za wczoraj.
Kłębiące myśli zajęły mi głowę, a wspomnienia z chwil spędzonych na cmentarzu przed grobem Kevina wróciły ze zdwojoną siłą. Niedawno to ja wspominałam śmierć Katherine, a zaraz po tym minęła już czwarta rocznica śmierci brata Kendalla. I chociaż było potwornie zimno, to i tak zostaliśmy w tym okropnym miejscu przez dłuższy czas.
Po minie chłopaka mogłam dostrzec, jak wraca do tego dnia, kiedy Kevin został zabity. Jak wraca myślami do starego magazynu, gdzie Frank użył swoją broń...
A my? My mogliśmy tylko stać i patrzeć, jak kolejne płatki śniegu pokrywają nagrobek dziecka. Zastanawiam się jedynie, czy gdybyśmy mieli możliwość cofnięcia się w czasie, to co byśmy zrobili? Popełnili te same błędy, czy może inne? Możliwe, że gorsze?
- Nie ma sprawy.
- Jak tak z Dustinem? - zmienił szybko temat.
- Wciąż jeszcze się denerwuje, ale jest znacznie spokojniejszy niż wcześniej.
O ile głośne warknięcia i standardowe pytanie, zadawane przez niego za każdym razem, kiedy muszę iść do domu, pod pretekstem korepetycji: "Czy to jest konieczne?". Gdyby to nie był Dustin, mogłabym nawet stwierdzić, że jest strasznie zazdrosny, ale przecież to nie jest możliwe! On? Zazdrosny? I to o Kendalla? Zabawne...
- Słyszałem, że podobno ma niedługo wyjechać. - odezwał się cicho i wziął łyka swojej herbaty.
- Tak, na święta. Z tego co pamiętam to chyba w tą środę. - odpowiedziałam marszcząc czoło.
Jeżeli mam być szczera, to miałam cichą nadzieję, że na święta Dustin zostanie w Los Angeles. Czułabym się bardziej bezpieczniej, gdyby chłopak był w mieście. Niestety jego rodzina ma szerokie horyzonty i musi wyjechać aż do Wichita w stanie Kansas. To nie tylko kilkanaście kilometrów stąd, ale też zupełnie inny stan Ameryki. Ma wrócić dopiero przed samym Sylwestrem, który prawdopodobnie spędzimy u Bridgit, ale to nie jest jeszcze nic pewnego. Dziewczyna wspominała coś o dużej imprezie u Jamesa, ale jakoś nie mam ochoty na nią przychodzić...
- Jest może Caroline? - zapytał ni z tego ni z owego, a ja zmrużyłam oczy.
- Jest… - odparłam zaskoczona. - A po co Ci ona?
Chłopak po raz kolejny głośno westchnął i przeczesał włosy w ten cholerny i uroczy sposób, który od razu doprowadza mnie do wspomnień, kiedy to sama je głaskałam w szpitalu. Jak ja bym chciała je dotknąć! Tylko jeden jedyny raz!
- Trochę myślałem o Tobie i w ogóle… - zaczął niepewnie, a ja w duchu zachichotałam pod nosem. Ten jego głos, kiedy jest czegoś niepewny, albo zawstydzony jest zbyt uroczy. - Doszedłem do kilku wniosków.
- Mianowicie? - zapytałam powstrzymując śmiech i usiadłam na przeciwko niego.
- Możesz mnie za to znienawidzić, jeszcze bardziej niż teraz… - od razu podniósł ręce w geście obronnym, a ja wywróciłam oczami.
- Nie nienawidzę Cię Kendall. - powiedziałam poważnie, na co tamtemu rzednie mina.
- N-na serio? - zapytał zaskoczony.
- Na serio. - potwierdziłam. - Więc do czego doszedłeś?
- Chciałbym żebyś spróbowała... Spróbowała przytulić Caroline.
Mój uśmiech od razu znika, a zamiast niego przychodzi wielkie rozczarowanie i zdziwienie. Takiego obrotu sprawy kompletnie się nie spodziewałam...
- Słucham? - wyszeptałam nadal zaskoczona prośbą blondyna. Przecież to jest istne szaleństwo!
- Posłuchaj mnie Aniu. - zaczął poważnie cały czas patrząc się w moje oczy. - Wiele czytałem na temat tej całej haptofobii i wielu lekarzy wypowiadali się na ten temat. Większość z nich uważa, że najlepszą rzeczą dla osoby z taką chorobą są stosunki między dziećmi i zwierzętami. Jednak bardziej dziećmi. - zaczął powoli wyjaśniać, a ja obawiałam się tylko, czy moje serce da rade przedrzeć się przez żebra i wyjść na zewnątrz i dopiero tam bić, bo w moim organizmie już nie ma miejsca na taką dawkę szybkiego bicia. - Pomyślałem, że może... Że może i Tobie uda się chodź troszeczkę zmniejszyć działalność tej fobii. Nie mam pojęcia co o mnie w tej chwili myślisz, ale najmniej mnie to teraz obchodzi. Ty pomogłaś i pomagasz mi, więc ja Tobie również chcę pomóc.
Mogłabym przysiąść na wszystko, że teraz wyglądałam jak duży słup, pod którym rosną chwasty i załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne małe pieski...
- Proszę... Zrób to dla mnie...
- Kendall... Ja… - zaczęłam otwierać i zamykać buzię, nie wiedząc dokładnie co powiedzieć. - Ja nie wiem czy dam radę… - w końcu udało mi się wypowiedzieć całe zdanie i spuściłam głowę.
Jestem słaba. Zawsze byłam słaba. Powinnam się już przyzwyczaić.
- Uda Ci się. - zapewniał mnie chłopak.
Nie uda mi się.
Dlaczego?
Bo jestem tchórzem.
- Nie chcę robić nikomu nadziei. - powiedziałam poważnym tonem, nadal patrząc w podłogę.
Tchórz!
- Hej, spójrz na mnie. - Kendall klęknął obok mnie i delikatnie dotknął mojej brody, którą pochylił do przodu. Jego palce, które dotykały mojej skóry były zbyt delikatne jak dla niego. Kojące uczucie doprowadziło mnie do nowego stanu, którego jeszcze nigdy nie odczuwałam. To takie... Inne. Ale i wspaniałe.
Posłusznie odwróciłam wzrok z paneli na chłopaka. Rysy twarzy były wręcz idealne, gdzieniegdzie widniały ślady blizn, które były niewidoczne dla osoby, która patrzyła się na niego z dalszej odległości. Drobny nos zadarty lekko do dołu, pełne usta i te oczy. Te zielone tęczówki, które chłoną mnie całkowicie. To nie jest możliwe, żeby takie oczy istniały. Takie piękne i wyraziste.
On jest chodzącą perfekcją. I dlaczego ja tego wcześniej nie widziałam? No tak... Byłam zajęta opanowaniem umysłu tylko jego złymi cechami i nie dopuszczałam do siebie żadnych myśli związanych z dobrem.
- Poradzisz sobie. - mówił poważnym tonem patrząc w moje oczy. - Wierzę w Ciebie. Jesteś silną dziewczyną. Przeszłaś już tak wiele, że raczej dasz sobie radę z zwykłym przytuleniem małego dziecka.
Lekko się uśmiechnęłam na jego słowa, przez co on uczynił to samo. Tak nie wiele trzeba, żeby na jego ustach pojawił się chociaż lekki uśmiech...
- To jak? - zapytał zagryzając wargę, przez co całą uwagę skupiłam na jego ustach.
On to robi specjalnie, żeby odwrócić moje myśli, czy to ruch bezwarunkowy? Nie mam pojęcia, ale za każdym razem kiedy tak robi, przechodzą mnie przyjemne dreszcze.
- Aniu? Masz może pożyczyć papier kolorowy? - usłyszałam głos Caroline, która bez ostrzeżenia weszła do mojego pokoju, a kiedy zobaczyła mnie i Kendalla w... Nietypowej sytuacji, otworzyła szerzej buzię i wycofała się kilka kroków do tyłu. - Ups... Przepraszam! - zasłoniła swoją malutką dłonią oczy, a drugą usta. - Nic nie widziałam! - powiedziała szybko, a ja tak samo jak i Schmidt parsknęliśmy głośnym śmiechem.
- Nic się nie stało. - zapewniłam ją i pokrzepiająco się uśmiechnęłam.
- Właściwie, to dobrze, że przyszłaś. - odezwał się chłopak i stanął na równe nogi. - Będziesz mi do czegoś potrzeba.
- Ja? - zdziwiła się i szerzej otworzyła oczy.
- Właśnie Ty krasnalu. - kucnął przed nią i złapał ją za ręce. Popatrzył się w moją stronę, a potem zaczął coś mówić dziewczynce do ucha, tak żebym nie mogła nic usłyszeć.
- Ale na pewno? Mogę? - zapytała niepewnie patrząc to na mnie, to na Kendalla. Tamten ochoczo kiwnął głową i podniósł się do pionu.
Carla podeszła do mnie niepewnym krokiem i tym razem to ja kucnęłam przed nią i znowu lekko się uśmiechnęłam, aby dodać małej otuchy. W jej oczach gromadził się strach, ale też i szczęście.
- Nie będzie bolało? - zapytała cicho.
- Mam nadzieję, że nie.
- On powiedział, że będzie dobrze. - odparła patrząc na Kendalla. - A ja mu ufam. I Ty też powinnaś.
Niepewnie spojrzałam przez ramię dziewczynki, a widząc lekki rumieniec na twarzy chłopaka który rozczulił moje serce.
Powinnam mu ufać? Jest jeszcze za wcześnie. Stanowczo za wcześnie. A może tylko mi się tak wydaje? Nie, ja to po prostu wiem.
- Nie zrobię Ci krzywdy. - powiedziała Carla i położyła swoje malutkie rączki na moich policzkach.
- Wiem o tym. - odparłam poważnie.
Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko i po chwili jej ręce, które wcześniej znajdowały się na mojej twarzy, deliaktnie oplotły moją szyję, głowę położyła na ramieniu i czułam jej oddech na szyi. Na samym początku nie miałam pojęcia co mam zrobić. Kojące ciepło rozchodziło się we wnętrzu mojego ciała. Reakcja serca była natychmiastowa. Zamiast bić jak szalone, jak to zazwyczaj robiło w takich sytuacjach, ono uderzało w normalnym rytmie. Skóra nie paliła mnie tak bardzo, a strach... Zniknął? Nie, to nie możliwe!
Zamknęłam oczy i delikatnie podniosłam ręce i zaplotłam je na plecach Caroline. To tak, jakbym przytulała mniejszą wersję Dustina. Mniejszą, ale i bardziej cieplejszą.
- Kocham Cię Aniu.- szepnęła do mojego ucha Carla, a ja na to lekko się uśmiechnęłam.
- Też Cię kocham krasnalu. - powiedziałam nieco głośniej i mocniej zacisnęłam ramiona na jej drobnym ciele.
To zaskakujące, tak samo jak i dziwne. Nigdy nie myślałam nawet o tym, że kiedyś dopuszczę do siebie tą małą duszyczkę. Że przyjmę ją do swojego serca i nie będę chciała już nigdy jej wypuścić.
Z każdym dniem myślałam, że zamiast iść chociaż jeden centymetr do przodu, cofam się o kilka kilometrów do tyłu. Ale spotkania z Kendallem dały mi wiele do myślenia. Uświadomił mi kilka rzeczy, których Dustin nie potrafił. Teraz już wiem, że potrzebuję koło swojego boku i Dustina i Kendalla. Bo kiedy są ze mną, jestem silną osobą. Jeżeli zabraknie chociaż jednego, jakaś część mnie odchodzi. I ciężko jej potem znaleźć drogę powrotną.
Muszę zrobić wszystko, żeby już nigdy mnie nie opuścili. To jest mój nowy cel. I będę do niego dążyć za każdym razem kiedy zawita nowy dzień, a wraz z nim ciepłe i jasne słoneczko. Problemy się zaczną wtedy, kiedy zamiast gorących promyków na dzień dobry, dostanę ciemne chmury, z których wylatują ogromne krople wody.

*

- Nie smuć się. Wrócę nim się obejrzysz! - z uśmiechem przyklejonym na ustach Dustin mocno mnie do siebie przytulił, a ja wciągnęłam mocno powietrze. - Przecież już wyjeżdżałem, pamiętasz?
- Ale nie na tak długo… - mruknęłam mając usta na wysokości jego szyi.
- Ale też szybko wróciłem.
Wypuściłam powietrze i zamknęłam oczy. Nie chcę żeby wyjeżdżał i to do tego teraz, kiedy uświadomiłam sobie, że nie może mnie opuścić. Wiem, że nie będzie zawsze tam, gdzie ja sobie zażyczę, ale wtedy myślę, że jest przecież niedaleko ode mnie. A teraz? Teraz wyjeżdża do innego stanu. I wróci dopiero za dwa tygodnie, jak i nie dłużej...
- Dustin! Musimy jechać! - usłyszałam głos Shany, która wybiegła z domu państwa Beltów.
- Dzwoń do mnie. Zawsze, wszędzie, kiedy chcesz i o której godzinie chcesz. - odsunął się ode mnie i popatrzył głęboko w oczy. - Nie rób głupstw, okej?
- Daj spokój Dustin. - wtrąciła się Bridgit. - To nie jest małe dziecko!
- Masz jej pilnować. - zagroził palcem, na co blondynka jedynie wywróciła oczami.
- Tak jest Panie kapitanie. - dziewczyna zasalutowała, a ja parsknęłam śmiechem.
- W piątek o siedemnastej są zajęcia. Przećwicz z maluchami podstawowe układy i nic więcej.
- Okej. - kiwnęłam głową.
- Dam znać, kiedy dojadę.
- Dustin! Rusz ten tyłek! - tym razem krzyknęła Melanie, który wychyliła się specjalnie z samochodu.
- Idź już. - szepnęłam odsuwając się od niego na odległość wyciągnięcia ręki i pociągnęłam nosem, w którym nagromadziła się woda. - Wesołych Świąt Dustin.
- Wesołych Świąt Aniu. - oblizał jeszcze swoje usta i lekko się uśmiechnął. Odwrócił się ode mnie i zrobił dwa kroki do przodu, po czym zatrzymał się w miejscu. Zdziwiona jego zachowaniem, chciałam parsknąć śmiechem, ale kiedy ponownie do mnie podszedł i zamknął mnie w jego jednym ramieniu, nie było już mi do śmiechu. Poczułam jego usta na moim czole, które zostawiły po sobie delikatny pocałunek i tym razem już bez odwrotu opuścił mnie i moją przestrzeń osobistą. Wsiadając do samochodu pomachał jeszcze zaczepnie i zaraz auto państwa Beltów zniknęło z mojego pola widzenia.
- Mogłabym Was porównać do bajki "Zakochane kundle". - parsknęła śmiechem Bridgit, a ja wywróciłam oczami. - Chodźmy już. Zaraz zamarzną mi palce u stóp. - jęknęła i skierowała swoje kroki w stronę jej samochodu, który stał po drugiej stornie ulicy.
Głośno ziewnęłam i usiadłam na ciepłym siedzeniu pojazdu dziewczyny. Starałam się utrzymać rozmowę z dziewczyną, ale moje zmęczenie jednak przeważało nad innymi sprawami i o niczym nie marzyłam, jak tylko położyć się do łóżka i zasnąć. Bridgit chyba to zauważyła, bo od razu nieco przyśpieszyła i zaraz byłyśmy pod moim domem. Podziękowałam dziewczynie i całkowicie zmarznięta weszłam do mieszkania.
Cisza i spokój jaka panowała w środku, mogła jedynie świadczyć, że wszyscy domownicy są już w swoich sypialniach i przygotowują się do pójścia spać. Nie byłam gorsza i nim się obejrzałam, zaraz leżałam pod kołdrą wyczekując, aż Morfeusz zabierze mnie do swojej krainy.

Następnego dnia, kiedy weszłam do szkoły, czułam znaną mi pustkę. Jakby ktoś wyrwał kawałek mojego serca i wyrzucił je do kosza. Poranna rozmowa z Dustinem dała mi do świadomości, że przecież jego nie będzie. Zostawił mnie, a obiecał, że nigdy mnie nie opuści.
Może i w tym momencie byłam samolubna, ale cholernie za nim tęskniłam. Chciałabym go mieć przy sobie, Poczuć jak mnie przytula, słyszeć jak do mnie mówi, czuć jego zapach i widzieć jak się uśmiecha. A zostały mi tylko marne wspomnienia. To niewiarygodne jak bardzo uzależniłam się od tego chłopaka. Potrzebowałam go przy sobie. Teraz. Natychmiast!
Albo to ja miałam takie urojenia albo na serio lekcje były jakby o wiele dłuższe, a dzwonek specjalnie nie dzwonił w tym momencie kiedy moim zdaniem powinien zadzwonić. Przez cały dzień Bridgit chodziła za mną krok w krok, jakby obawiała się, że na serio coś sobie zrobię. Cóż... Kiedy nie ma Dustina w pobliżu, mogę przyznać, że sama siebie się boję.
Nie miałam kompletnie apetytu więc odpuściłam sobie dzisiejszy lunch i zamiast na stołówkę poszłam w stronę klasy biologicznej, w której za chwilę miałam mieć lekcje. W sali znajdowało się już kilka uczniów, którzy urządzili sobie krótkie pogawędki. Nie zwróciłabym na nich kompletnej uwagi, gdyby nie fakt, że tymi osobami okazali się chłopcy z drużyny footballu, Erin i Katelyn. Rzucili we mnie gromiące spojrzenie i już miałam wychodzić z klasy, kiedy John, który opierał się o ścianę koło drzwi, z głośnym trzaskiem je zamknął.
Nie miałam pojęcia o co chodzi, a poczucie bezpieczeństwa zniknęło tak szybko, że nie miałam pojęcia kiedy to nastąpiło. Myślami wróciłam do dwóch pierwszych tygodni września, kiedy to byłam zastraszana, przez te same osoby. Ale do ich paczki dochodził jeszcze Kendall, którego nie widziałam przez cały dzień. Zastanawiałam się, gdzie może być teraz, kiedy akurat potrzebuję go najbardziej. Jak zwykle, kiedy ktoś jest potrzebny to zawsze zostaję sama.
- Witaj Aniu. - przywitała się ze mną Katelyn, a mnie aż ciarki przeszły po całym kręgosłupie, kiedy jej przesłodzony głos doszedł do moich uszu.
Kendall, gdzie jesteś?
Mój oddech stał się coraz szybszy i każdy słyszany szelest słyszałam ze zdwojoną siłą. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i zaczęłam oceniać sytuację. Ośmiu umięśnionych chłopaków, dwie obce mi dziewczyny, Erin, Katelyn i zero procent na jakąkolwiek ucieczkę. To może być ciekawe...
- Czego chcesz? - zapytałam po kilku minutach ciszy. Jej chytry uśmiech, jedynie podziałał jeszcze bardziej na moje nerwy. Dlaczego do cholery nie może zadzwonić dzwonek!
- Jak zwykle bezpośrednia… - westchnęła głośno i przerzuciła swoje blond włosy na prawe ramię.
Zrobiłam kilka kroków do tyłu w celu opuszczenia klasy, ale moje plecy jedynie spotkały się z silnymi ramionami Johna, który z powrotem pchnął mnie do przodu.
- Już chcesz nas opuścić? - zapytała wydymając dolną wargę. - Nie tak prędko. Najpierw trochę porozmawiamy.
Tym razem to Greg złapał za moje ramiona i posadził mnie na pierwszej ławce. Na przeciwko mnie stanęła Katelyn i oparła się tyłkiem o blat biurka nauczycielskiego. Jej perfidne zachowanie nie wróżyło nic dobrego. Mam nadzieję, że Bridgit zaraz zacznie mnie szukać, bo inaczej będzie już po mnie...
- O co Ci chodzi? Znowu zaczynasz? - w końcu mój niewyparzony język dał o sobie znać. - Przez tyle czasu nawet na mnie nie patrzyłaś, a teraz tak nagle sobie o mnie przypomniałaś?
- Bo znowu zaczynasz mnie irytować. - nadal patrzyła na swoje długie paznokcie, a ja wywróciłam oczami. - Wiesz co? Szkoda mi Kendalla. - zaczęła ni z tego ni z owego. - Niepotrzebnie narażał swoje życie, żeby Ciebie uratować. Teraz nie może trenować, zostawił drużyną na pastwę losu, z powodu skręconej kostki. A to wszystko dzięki Tobie. - w końcu odwróciła się w moją stronę i czułam się, jakbym była pod ostrzałem jej oczu.
Szczerze mówiąc, to nic nowego mi nie powiedziała. Obwiniałam siebie już za to wielokrotnie, ale za każdym razem Schmidt był przy mnie i mówił, że to nie moja, tylko jego wina. Bo to on zaczął kumplować się z takimi osobami, jak Frank i jego bandą. Ale teraz, nie było przy mnie Kendalla. Nie miał już kto mnie pocieszyć i podnieść na duchu.
- Zobacz ile sprawiasz kłopotów. - ciągnęła dalej dziewczyna. - Popatrz na Dustina. Co Ty z nim zrobiłaś? - oparła swoje ręce na ławce i nachyliła się nade mną, tak, że mogłam poczuć jej perfumy, a pojedyncze włosy łaskotały moje policzki. - Kiedyś był zupełnie inny. Był szczęśliwy i nie musiał się o nic martwić. A potem pojawiłaś się Ty i Twoje wieczne problemy. Myślisz, że on na prawdę chce Ci pomóc? Że mu na Tobie zależy? - zadawała kolejne pytania, które już kiedyś słyszałam w mojej głowie. Ale zawsze je ignorowałam, bo wiedziałam, że jest inaczej. Jednak dzisiaj, teraz, coś we mnie cisnęło. Coś jakby, chciało mnie totalnie wykończyć i wygrać nad moim ciałem nie dając nawet ani grama możliwości, żeby się podnieść.-  On to robi z litości. - wycedziła przez zęby i z uśmiechem odeszła ode mnie kawałek. Wiedziała co ze mną robi. Widzi jak na mnie wpływa. Jak działają na mnie jej słowa. A i tak tym się kompletnie nie przejęła. Trudno żeby Katelyn Tarver przejmowała się czymś innym, prócz swojej reputacji, czy brudnych butów… - A Twoi rodzice?
Od razu podniosłam głowę do góry, na dźwięk tego słowa.
Co ona do diabła zamierza?
- Wspaniali ludzie, nieprawdaż? - przejechała palcem po biurku rozglądając się po całej sali. Zachowywała się, jakby ta rozmowa nie miała dla niej żadnego znaczenia, ale wiedziałam na sto procent, że jest przeciwnie. Jeżeli byłoby inaczej, to nadal by mnie ignorowała, jak to miała w zwyczaju. Coś leżało na rzeczy, a ja nie miałam pojęcia co takiego. - Nie dość, że ciężko pracują to muszą jeszcze przejmować się problemami swojej córki.
Jade i Daniel tacy nie są. Oni zawsze mi pomogą, niezależnie od tego czy są zmęczeni, czy nie mają czasu. Oni obiecali, że będą ze mną i dla mnie zawsze, kiedy tylko tego chcę. Ale Dustin również obiecał, że nigdy mnie nie zostawi, a tym czasem wyjechał.
Ale przysięgli na słowo honoru! Meli być! Mieli mi pomóc! Obiecali...
- Widzisz? Gdzie nie pójdziesz, to za Tobą będą się ciągnąć niezliczone problemy...
Ona ma rację. Niestety muszę jej to przyznać, ale mówi prawdę... Nikt nie powinien się do mnie zbliżać. Nie chcę żeby inni cierpieli przeze mnie...
- Biedna i zagubiona Ania w labiryncie pełnym niespodzianek. Niestety w Twoim przypadku, to są te złe niespodzianki.
Podniosłam na nią wzrok i czułam jak w oczach zbierają mi się łzy, które zaraz wypłyną na policzki. Nie chcę, żeby widzieli, że jestem słaba. Ale myślę, że już to od dawna wiedzą, nawet bez moich łez. Bo ja jestem słaba...
- Prawda boli, co nie kotku? Musisz w końcu zrozumieć, że nie wszyscy będą użalać się nad Tobą. Nawet Dustin, czy Bridgit. A o Kendallu już nie wspomnę. - parsknęła śmiechem, jakby powiedziała coś na prawdę śmiesznego. - Dobrze Ci radzę, żebyś się do niego nie zbliżała. Nie jest tym, kim Ci się wydaje, że jest. Kiedyś, takie osoby jak Ty nękał i ośmieszał na tle całej szkoły.
Na korytarzu rozbrzmiał dzwonek, ale chyba żadna osoba która tutaj przebywała w ogóle się tym nie przejęła. Chciałabym już stąd iść. Zapaść się pod ziemię i nigdy z niej nie wyjść...
- Jest dla Ciebie miły, żeby później Cię wykorzystać. Będzie udawać, że zależy jemu na Waszej znajomości, a potem zostawi Cię jak psa. - ciągnęła dalej blondi.
Nie mam pojęcia czemu, ale te słowa zabolały mnie najbardziej. Znowu muszę przyznać dziewczynie rację. Przecież to jest ten sam Schmidt, który obrażał mnie na każdy możliwy sposób. A ja jemu powiedziałam wszystko. Powiedziałam mój najcięższy sekret, który może rozpowiedzieć każdej osobie przebywającej w tej szkole. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam?
- Jesteś nikim Anno Smith.
Głos otwierających się drzwi, był dla mnie niczym zbawieniem. Podniosłam się szybko z krzesła i nie zważając na nikogo wybiegłam z klasy biologicznej i biegiem wybiegłam ze szkoły, ciągnąc za sobą wór prawdy, jaką powiedziała mi Katelyn.

~*~

- Jesteś nikim Anno Smith. - wystarczyło, że usłyszałem to jedno zdanie, a już wiedziałem, że coś jest nie tak.
Widok wybiegającej brunetki z klasy, pełnej osób z mojej drużyny, lekko mnie zdziwił, a kiedy dostrzegłem Katelyn, wiedziałem, że coś już zrobili Ani.
- Witaj Kendall. - przywitała mnie Tarver słodkim głosem, a ja jedynie spiorunowałem ją wzrokiem i podniosłem na nią palec.
- Jeżeli coś jej się stanie, będzie to tylko i wyłącznie Twoja wina. - rzuciłem ostro i szybko się odwróciłem.
Dostrzegłem wybiegającą dziewczynę ze szkoły w samej bluzie, w którą była ubrana, bez żadnego okrycia. Biegłem ile sił w nogach, żeby tamtą dogonić i nawet ból w kostce przestał o sobie dać znać, kiedy myśli skupiłem tylko na tej jednej osobie. Dlaczego wcześniej nie spostrzegłem, że coś jest nie tak? Ciekaw jestem co takiego Katelyn jej powiedziała, że wybiegła z klasy cała zapłakana. Już dawno nie było starć pomiędzy Anią, a Katelyn i tylko czekałem, kiedy blondynka w końcu nie wytrzyma i da upust swoim emocją. Ale nie spodziewałem się, że to będzie akurat dzisiaj i do tego teraz!
Czując zimne powietrze, które przywitało się ze mną od razu po tym, kiedy przekroczyłem próg szkoły, zacząłem biec jeszcze szybciej, widząc, że Ania nie jest wcale tak daleko. Odległość między mną a nią zmniejszała się z każdą sekundą i z każdym nowo postawionym krokiem.
Byłem już dosłownie metr za nią, kiedy ta chciała wybiec na ulicę prosto pod koła jadącego samochodu. Przestraszony zaistniałą sytuacją złapałem za lewą rękę Anię i mocno pociągnąłem w moją stronę, tak, że wylądowała prosto w moje objęcia. Odetchnąłem z ulgą, kiedy samochód bezpiecznie przejechał, a Ania była cała i zdrowa i do tego mocno przylegająca w moich objęciach.
Na samym początku bałem się, że może mnie odepchnąć, albo coś w tym rodzaju, ale ta jedynie jeszcze mocniej przylgnęła do mojego ciała i zaczęła cicho szlochać w moją szarą bluzę. Objąłem ją delikatnie ramionami i zacząłem głaskać jej plecy i włosy, uspakajając dziewczynę.
W końcu mogłem poczuć jej ciepło i jej dotyk na własnej skórze. Szkoda tylko, że odbyło się to w takich okolicznościach, a nie innych...
- Jest dobrze. Jestem tu… - mówiłem szeptem do jej ucha, a ona jedynie jeszcze bardziej przyciągnęła do siebie moje ubrania.
Nie miałem pojęcia, czy mam płakać, czy się śmiać. No bo... W końcu Ania Smith przytulała się do mnie. DO MNIE. Rozumiecie to?! Dziewczyna, która nie ufa ludziom, która bała się i nadal boi dotyku, nareszcie sama, bez jakiejkolwiek zachęty trzymała mnie blisko przy sobie. Gdyby to Dustin widział...
Dopiero teraz poczułem jak zaczyna mi się robić zimno i od razu pomyślałem o brunetce. Co robić? Przecież nie zaprowadzę jej z powrotem do szkoły! To byłby najgorszy pomysł... Uwolniłem jedną rekę i zacząłem szukać kluczyków od mojego samochodu w kieszeniach spodni.
- Dasz radę iść? - zapytałem kiedy znalazłem własność. Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko głośniej załkała, a ja głośno wypuściłem powietrze.
- Rozumiem, że nie… - mruknąłem i zaraz brunetka znalazła się na moich rękach. Kurczowo trzymała materiał mojej już zimnej bluzy, a ja wolnym krokiem kierowałem się na szkolny parking. Zauważyłem kilku uczniów, którzy stali jak wryci z telefonami w rękach i śledzili każdy mój ruch. Gdyby nie zaistniała sytuacja już dawno pogoniłbym tamtych bachorów, ale w tym momencie to Ania była najważniejsza. Jedną ręką otworzyłem drzwiczki od tylnych miejsc samochodu i usadowiłem dziewczynę na kanapach.
- Aniu musisz mnie puścić. Zaraz Cię stąd zabiorę.. - mówiłem uspokajająco, na co dziewczyna odezwała się głośnym pociągnięciem nosem i powoli wypuszczała materiał mojej bluzy z rąk. Odsunąłem się od niej i szybko zamknąłem drzwi, aby jak najmniej zimnego powietrza wleciało do wnętrza. Już miałem usiąść za kierownicą, kiedy usłyszałem wołanie Jamesa.
- Co Ty wyprawiasz? - zapytał szybko i podał mi moją kurtkę.
- Trzeba było przynieść kurtkę Ani, a nie moją. - rzuciłem oschle i ponownie otworzyłem drzwi od strony pasażera i okryłem ciało brunetki ubraniem.
- Kendall, nie mam pojęcia co Ci się stało, ale wynikną z tego same złe rzeczy… - popatrzył się na mnie z niedowierzaniem, a ja prychnąłem pod nosem.
- Dzięki za pomoc. - mruknąłem i już na dobre usadowiłem się na moim siedzeniu. Odpaliłem silnik i szybko wyjechałem ze szkolnego parkingu.
Pytanie teraz brzmi: dokąd mam jechać? Dom Ani stanowczo odpada. Jakoś mi się nie uśmiecha dostać z patelni i innych garnków, jakie znajdą się w szafkach kuchni dziewczyny, od starszej kobiety. Gdyby był Dustin, zawiózłbym ją do niego, ale tamten jak zwykle musiał gdzieś wyjechać. Zostaje jeszcze ostatnia opcja, która jest chyba najgorsza, ale i też najlepsza z możliwych do wyboru.
Co chwila patrząc w lusterko, nie mogłem skupić się na drodze. Paznokcie u rąk zaczynały mi już marznąć, a palce u stóp już zdążyły odmarznąć kilkakrotnie. Po kilku minutach w końcu dojechałem i szybko wyciągnąłem dziewczynę z samochodu. Otwierając jak zawsze niezamknięte na zamek drzwi łokciem, usłyszałem krzątanie mamy w kuchni, która zapewne przygotowywała obiad.
- Kendall? A co Ty tak wcześnie? - zapytała głośno i wyszła z pomieszczenia wycierając ręce w ścierkę. Kiedy w końcu spojrzała się na mnie, przez moment pomyślałem, że chyba dostała lekkiego szoku, albo coś w tym rodzaju.
- Nie teraz mamo. - szybko ją zbyłem i nadal trzymając na wpół żywą Anię poszedłem do swojego pokoju, a zaraz za mną kobieta. Na moje szczęście nie zdążyłem jeszcze zrobić bałaganu w sypialni i nawet pościeliłem łóżko, na które położyłem Pannę Smith.
- Jest cała zmarznięta. - stwierdziła mama i szybko wyszła z pokoju. Zacząłem ściągać jej buty i rzuciłem gdzieś w kąt, żeby nie przeszkadzały.
- Będzie dobrze… - mówiłem cały czas szeptem, żeby wiedziała, że nie jest sama.
- Ma całe mokre ubrania. Najlepiej by było, gdyby się przebrała. - mama zaraz pojawiła się koło mojego boku z trzema grubymi kocami, które położyła na łóżku. - Może się zaraz przeziębić.
- Aniu musisz ściągnąć ubrania. - wytłumaczyłem dziewczynie i delikatnie podniosłem ją do pozycji siedzącej. Wyglądała jak zwykła marionetka pozbawiona życia. Jakby opuściła ją dusza i zostawiła po sobie tylko martwe ubytki.
Popatrzyłam najpierw na zdezorientowaną minę mamy, a potem z powrotem na Anie. Ubrania rodzicielki będą stanowczo dla niej za małe. Mam szczęście, że wzrost odziedziczyłem po ojcu.
- Potrzymaj ją przez chwilę. - poprosiłem kobietę i szybko skierowałem się w stronę szafy, z której wyjąłem szary dres i zielony t-shirt. Z szuflady wyjąłem jeszcze grube skarpetki i to wszystko położyłem na łóżko. Teraz najgorsza część.
- Aniu spójrz na mnie. - klęknąłem miedzy jej kolanami i delikatnie podniosłem jej głowę. Widok jej zagubionych oczu totalnie mnie powalił. Nie mam ochoty już nigdy więcej widzieć taki wyraz twarzy dziewczyny, jak teraz. Tęczówki pozbawione życia, jednak całe pokryte skorupą słonej wody. Jej wargi dygotały i nie mam pojęcia, czy to było z zimna, czy może z nerwów. A może ze strachu? Coś okropnego… - Jesteś cała zmarznięta. Musisz się przebrać w ciepłe ubrania. - tłumaczyłem jak małemu dziecku. Okej, teraz albo nigdy. - Mam Ci pomóc?
Zero reakcji. Nawet małego kiwnięcia głową, czy zamruganie oczami. Nic.
Cholera!
- Może ja to zrobię? - zaproponowała mama.
I jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Ania szybko spojrzała w tamtą stronę, a jej wyraz twarzy mówił wszystko. Znowu zaczynała się bać. I znowu wracamy do punktu wyjścia...
Zaskoczyło mnie, kiedy dziewczyna zamiast uciec w najdalszy kąt, ona ponownie przylgnęła do mojego ciała i głośno się rozpłakała. Objąłem ją jedną ręką, a drugą położyłem na plecy i wykonywałem wolne ruchy, żeby się mogła uspokoić.
- Wstawię wody na herbatę… - szepnęła mama i wyszła z mojego pokoju zamykając za sobą drzwi. Byłem jej ogromnie wdzięczny, że nie zadawała jakichkolwiek pytań, ale jestem pewny, że kiedy zejdę na dół nie uniknę przesłuchania.
- Już się nie bój. Jesteśmy sami. Nic Ci nie zrobię. - mówiłem cicho w między czasie docierając ręką do suwaka w bluzie. Nadal była w objęciu mojej jednej ręki, a drugą próbowałem jakoś ściągnąć okrycie, ale nie było to takie łatwe jak mi się wydawało.
- Aniu musisz mi pomóc. - próbowałem jakoś dotrzeć do dziewczyny, żeby zaczęła ze mną współpracować. O dziwo odsunęła się ode mnie, ale miała nadal zamknięte oczy, jakby nie chciała widzieć, tego co robię. Ściągnąłem jej bluzę i położyłem na końcu łóżka.
- Ręce do góry. - powiedziałem z uśmiechem, ale dziewczyna nie odwzajemniła gestu. Posłusznie podniosła kończyny i bez problemu mogłem ściągnąć jej koszulkę. W moje oczy rzuciły się delikatne białe kreski na ramionach dziewczyny i brzuchu. Jedyna myśl, jaka przyszła do mojej głowy, to ojciec Ani. To on musiał jej to zrobić. Zniszczyć tak perfekcyjne ciało... Szybko się otrząsnąłem i założyłem dziewczynie moją koszulkę i górę od dresu.
- Teraz ściągniemy spodnie… - mówiłem cicho, jakby to miało uspokoić nie tylko Smith, ale i mnie. Delikatnie ułożyłem dziewczynę na materacu i zacząłem odpinać guzik od spodni, a ja lekko się uśmiechnąłem. - Gdyby ktoś tu teraz wszedł, nie chciałabyś wiedzieć, co by pomyślał. - powiedziałem rozbawiony i zauważyłem jak dziewczyna delikatnie podnosi swoją kąciki ust do góry, żeby później z powrotem opadły na swoje miejsce. Próbowałem myśleć racjonalnie i zaprzątać swoją głowę innymi rzeczami, niż perfekcyjnie gładkiej skórze Ani, ale jeżeli miałem być szczery, to była najtrudniejsza rzecz do wykonania. Zsuwając jej spodnie z nóg dostrzegałem co raz to nowe blizny. Jedne mniej widoczne inne bardziej. Ale mogła zobaczyć to tylko osoba, która na prawdę miała wyostrzony wzrok. Założę się, że gdyby dziewczyna stanęła przede mną kilka metrów dalej, w ogóle bym nie zauważył, że ma jakieś ślady!
Jej dżinsy znalazły się w tym samym miejscu co bluza, a na gołe nogi założyłem dół szarych dresów. Ściągnąłem jej zimne skarpetki i niechcący zahaczyłem palcami o stopy, przez co dziewczyna szybko podkuliła nogi.
- Masz łaskotki. - zachichotałem i jeszcze raz przejechałem palcem po skórze. W odpowiedzi dostałem stłumiony jęk i głośne wciągnięcie powietrza. - Spokojnie, już nie będę Cię gilgotał. - zapewniłem ją i założyłem na bose stopy grube skarpetki, które dostałem od babci na święta. Kiedy dziewczyna w końcu była już przebrana, pomogłem jej się podnieść z łóżka i odsunąłem kołdrę pod którą zaraz się schowała. Przykryłem ją jeszcze dwoma kocami, które przyniosła moja mama i poprawiłem poduszkę.
- Kendall… - po raz pierwszy od kilka minut z jej ust wydobyło się jakieś słowo. I nie będę oszukiwał jeżeli powiem, że jestem szczęśliwy, bo to właśnie moje imię wypowiedziała.
- Co się stało? - nachyliłem się nad nią, a ona złapała moją koszulkę i mocno pociągnęła do siebie.
- Zostań. Proszę… - szepnęła cicho, a z jej oczu popłynęły pojedyncze łzy.
- Nigdzie się nie wybieram.
Położyłem się obok niej i dziewczyna od razu mocno wtuliła się w moje ciało, a ja jedynie przyciągnąłem ją bliżej. To takie niesamowite uczucie, trzymać kogoś w ramionach, kto jest bardzo ważny w Twoim życiu. Tak, Ania była ważna. I nadal jest. To dzięki niej moje życie odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Pozwoliła mi otworzyć oczy na rzeczy, które kiedyś były mocno zamknięte. Dzięki niej w końcu wiem co to szczęście i poczucie odpowiedzialności, które teraz obdarowuję drobne ciało brunetki.
Wróciłem wspomnieniami do chwil, kiedy nie mogła znieść mojego dotyku. Kiedy bała się do mnie podjeść nawet w odległości jednego metra. Te wydarzania wydają się takie odległe, że wydawało się jakby to było kilka lat temu. A teraz? Ania Smith sama się do mnie przytula i ani na chwilę nie chciała się ode mnie oderwać. Gdyby komukolwiek bym to powiedział, zapewne by mnie wyśmiał. Z resztą, nie dziwię się... Sam jestem bardzo zaskoczony czynami dziewczyny.
Czując mokre plamy na koszulce zrozumiałem, że dziewczyna znowu zaczęła płakać. Dlaczego tak krucha i wspaniała osoba musi aż tyle przejść na swojej drodze? Daje tak wiele a dostaje mniej niż połowę...
- Co takiego Ci ona powiedziała? - zapytałem samego siebie i położyłem usta do czoła dziewczyny. Była nadal zimna, ale jej temperatura ciała zaczęła się powoli podnosić.
Nie mam pojęcia ile czasu minęło, ale czując jak Ania równomiernie oddycha, odsunąłem się kawałek i zauważyłem, że dziewczyna usnęła. Wyswobodziłem się z jej malutkich dłoni i podniosłem się z łóżka. Rzucając jeszcze jedno spojrzenie na Pannę Smith wyszedłem z pokoju przymykając za sobą drzwi. Byłem wykończony, ale też i dumny. Po raz kolejny ją uratowałem, ale tym razem nie miałem żadnych wątpliwości, czy też wyrzutów. Wszedłem do kuchni, gdzie moja mama siedziała na krześle przy stoliczku i tępo wpatrywała się w okno, za którym ponownie zaczął padać śnieg. Wyczuła moją obecność i od razu rzuciła we mnie pytającym spojrzeniem.
- Jak z nią? - zapytała cicho.
- Zasnęła. - odetchnąłem z ulgą i wyczerpany usiadłem na przeciwko niej.
- To dobrze. - uśmiechnęła się lekko i upiła łyk czegoś, co miała w swoim kubku. Założę się, że była to zielona herbata, którą zawsze robiła, kiedy się denerwowała. - Trzeba zawiadomić jej rodziców.
- Co? - uniosłem jedną brew ze zdziwienia.
- Trzeba do nich zadzwonić i powiedzieć, że Ania jest u nas. - wytłumaczyła powoli, a ja walnąłem się w czoło.
- No przecież… - westchnąłem zrezygnowany i przetarłem twarz dłonią.
- Co się w ogóle stało? - byłem pewien, że tego pytania na sto procent sobie nie odpuści, a ja jedynie głośno westchnąłem.
- To zbyt skomplikowane… - mruknąłem, dając jej do wiadomości, że nie mam chęci teraz o tym rozmawiać.
- Dlaczego przywiozłeś ją tutaj, a nie do jej domu?
- Jej gospodyni nie za bardzo mnie lubi i jestem pewien, że kiedy zobaczyłaby mnie na rękach z prawie półprzytomną Anią, od razu wyrzuciłaby mnie z domu. - powiedziałem rozbawiony na myśl starszej pani.
- Dobrze zrobiłeś. - kiwnęła głową i lekko się uśmiechnęła.
- Też tak sądzę.
- Zmieniłeś się. - powiedziała po chwili, a ja zmrużyłem oczy. - Jesteś inny Kend. I jeżeli ma to związek z tą dziewczyna, to powinnam jej chyba podziękować.
Oj jest czego mamo. Jest czego jej dziękować...
- Taaa...
Oparłem głowę na moich rękach i zacząłem zastanawiać się, jak tu zrobić żeby nie doszło do bliskiego spotkania z Państwem Smith i broniącą jak lwica swej kuchni Pani Alice. Może wyślę SMS-a z telefonu Ani, że jest u mnie i żeby się nie martwili? Pod jakimś względem ten pomysł był dla mnie beznadziejny.
Słysząc głośne krzyki dochodzące z góry, zdezorientowany najpierw spojrzałem na przestraszoną matkę, a potem szybkim ruchem zerwałem się z krzesła i pognałem do swojego pokoju. Widząc wiercącą się Anię na wszystkie strony nie miałem pojęcia co robić. Miała koszmar, tego byłem pewien. Ale jak z nim walczyć?
- Obudź ją. - powiedziała stanowczo moja mama, która pojawiła się obok mnie.
Szybko podszedłem do łóżka i zacząłem trząść ciało dziewczyny na wszystkie strony, żeby mogła się wybudzić.
- Aniu! Obudź się! - krzyczałem jak najęty, ale i to nie pomagało.
- Ona zaraz coś sobie zrobi. - powiedziała przerażona kobieta i usiadła z drugiej strony łóżka.
Jedyna osoba, jaka przyszła mi do głowy, która może pomóc był niestety Dustin. Dłużej nie myśląc zacząłem grzebać w kieszeniach spodni dziewczyny w poszukiwaniu telefonu. Kiedy znalazłem potrzebny numer bez chwili namysłu od razu nacisnąłem zieloną słuchawkę i czekałem, aż w końcu chłopak podniesie telefon.
- Już się stęskniłaś? Szybka jesteś! - głos chłopaka rozbrzmiał w słuchawce, a ja miałem ponownie dać sobie mocnego plaskacza w czoło. Mogłem przecież zadzwonić od siebie z telefonu, tak aby nie narażać się na bliskie starcie z Dustinem. - Ania? Jesteś tam?
- Um, tutaj Kendall. - przywitałem się poważnie i czekając na zbędne pytania od razu przeszedłem do rzeczy. - Słuchaj mam mały problem. Ania ma koszmar i nie mogę jej żaden sposób wybudzić. Jeżeli nic nie zrobię, może zaraz zrobić sobie krzywdę. - wyjaśniłem szybko i spojrzałem na łóżko, gdzie dziewczyna cały czas krzyczała, a moja mama próbowała ją uspokoić, ale i sposoby rodzicielki nie zdawały egzaminu. Po drugiej stronie odpowiedziała mi jedynie głucha cisza, a ja miałem mu ochotę przywalić w mordę. Ja tutaj wylewam siódme poty, żeby Ania w końcu się uspokoiła, a tamten nawet palcem nie kiwnie! I to się nazywa przyjaciel?!
- Po prostu ją do siebie przytul. - warknął do słuchawki, a mi aż przeszły ciarki. - Najlepiej by było, gdybyś puścił jej melodię z pozytywki.
- Ona jest u mnie. - głośno westchnąłem i przeczesałem moje włosy.
- Połóż się koło niej i mocno ją do siebie przyciągnij. Przytrzymaj ręce z dala od jej twarzy.
Nie urywając połączenia z chłopkiem, zrobiłem to co mówił. Położyłem się obok niej i oplotłem ją najmocniej jak mogłem ramionami. Jej oddech nadal był przyspieszony, ale krzyki w końcu ustąpiły i nie szarpała się już tak mocno.
- Chyba się udało. - odezwałem się do słuchawki i usłyszałem jak głośno wypuszcza powietrze.
- Lepiej pożegnaj się z przyjaciółmi, bo jak wrócę, to nie ręczę za siebie. - odezwał się jeszcze i zakończył połączenie. Odłożyłem telefon i zamknąłem oczy dalej ściskając do siebie bezbronne ciało.
- Pójdę już. - odezwała się mama i nim zdążyłem coś powiedzieć, już jej nie było.
Zacząłem się zastanawiać, co takiego śniło się dziewczynie. Była taka bezbronna i delikatna. Nie mogłem sobie nawet wyobrazić tego, co ojciec Ani wyczyniał. Jej blizny mówią same za siebie, że nie miała lekko.
Ten mężczyzna musiał być chyba jakimś masochistą, skoro tak zniszczył drugiego człowieka. Jak można skrzywdzić bezbronne dziecko? Nadal tego nie mogę pojąć... A co najlepsze, że oprócz tych wszystkich złych rzeczy jakie ją spotkały w dzieciństwie, musi jeszcze przejść przez trudne życie pod ostrzałem Katelyn Tarver. Gdyby tylko ona wiedziała ile już dziur zrobiła w sercu brunetki... Ale ja każdą tą dziurkę staram się załatać. Nie uda mi się zaszyć wszystkich, ale przynajmniej połowę z nich.
W tej chwili uświadomiłem sobie, że Ania w końcu mi zaufała. W końcu i mnie przyjęła do grona tych nielicznych ludzi. I nie mam pojęcia, czy to dobrze, czy źle. Będę musiał teraz uważać nie tylko na słowa, ale i na czyny, które mogą zranić dziewczynę. Nie chcę znowu patrzeć jak przeze mnie płacze. Nie mam ochoty w ogóle widzieć, że płacze...
- Już nikt Cię nie skrzywdzi. - szepnąłem cicho i złożyłem delikatny pocałunek na włosach dziewczyny. - Obiecuję.









~~~~
One Direction- Happily







____
Od razu na wstępie powiem Wam szczerze: nie podoba mi się ten rozdział. Jedynie pierwsza część, kiedy Ania przytula Caroline, a dalej jest taka jakaś dziwna... Pisałam ten rozdział przez cały tydzień i nie to, że nie miałam na niego pomysłu, bo ich miałam strasznie dużo. Tylko po prostu nie umiałam ich dobrać w słowa. Dlatego jest taki dziwny i bezuczuciowy...

Ale powiem Wam pewną historię, kiedy siedziałam na korytarzu z koleżankami z klasy i gadamy o bzdetach i ja nagle mówię: "Jestem przy tym jak Kendall rozbiera Anię." Mina koleżanek była bezcenna! Tak bardzo żałowałam, że wtedy nie zrobiłam zdjęcia! Hahaha xd Do tej pory mnie to bawi i nie mogę się przestać śmiać! xd

Po raz kolejny muszę Wam podziękować, gdyż ponownie pobiliście rekord w wyświetleniach w ciągu jednego dnia. 19 marca licznik dokładnie pokazywał 1168 wyświetleń. Kiedy to zobaczyłam moje oczy wyszły z orbit a z ust wydobyło się wielkie i głośne WOW. Nie mam pojęcia co powiedzieć, bo zwykłe dziękuję chyba tu nie wystarcza. Jesteście niesamowici i będę to powtarzać pod każdym rozdziałem! Zawdzięczam Wam tak dużo, a ode mnie praktycznie nie dostajecie nic. Nie czuję się z tym dobrze... Chcąc nie chcąc muszę to napisać: Dziękuję.

Mam jeszcze pewną propozycję: co Wy na to, żebym dała playlistę do Parallel? Dodałabym wtedy piosenki, przy których piszę (i w większości będą to same smutne xd), ale też i takie, które kojarzą mi się z tym opowiadaniem. Moglibyście też  oczywiście dodawać swoje propozycje ;) Co o tym sądzicie?

Pozdrawiam! ;*

13 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. AAAAAAAAAAAAAAAAAAA !
      Ok, już żyję ;)
      ANIA UFA KENDALLOWI ! ONA MU UFA ! UFA !
      Co Ty wgl gadasz ?! Nie podoba Ci się ten rozdział ?! Jest niby dziwny?! To jest przecież świetne! Ania i Kendall zbliżyli się do siebie! W końcu! I chyba nawet bardziej niż Ania i Dustin !
      Ania - widać progres ! Ogromny ! A to wszystko i wyłącznie zasługa Schmidta! <3 <3 <3
      Jestem ciekawa, czy Dustin groził mu tak na serio.. Pobiją się?? Szczerze przyznam, że nawet chciałabym,żeby się tak stało :D Pobiliby się o Anię ! <3
      James, co ty pieprzysz? Wynikną z tego same złe rzeczy?! No chyba nie! Szkoda mi Kendalla. Ma przyjaciół, którzy tak naprawdę go nie znają.A kiedy w małym stopniu, chce pokazać swoje prawdziwe 'JA' , to im to nie pasuje. Można powiedzieć, że nie przyjaźnią się z Kendallem, tylko z wrakuem człowieka, który był kiedyś, ale teraz chce się zmienić! TEAM KENDALL !!!
      Wracając do tematu.. Dustina ma nie być przez 2 tyg.? WOW ! Nie ma go dopiero jeden dzień, a już tyle się wydarzyło, to co będzie po tygodniu ! :D
      Mama Schmidt jest naprawdę wyrozumiała.. Nie pyta, jak Kend będzie chciał, to powie. I jeszcze zauważyła, że się zmienił! Jejku ! Takie surprise w tym rozdziale !
      Ok, kończę bo się rozpisałam, poczytasz sb troszku xD Tak więc,
      Czekam na nn xx.

      Usuń
    2. Teraz tak na to poradzęe i myślę 'To ja to napisałam ?!' Łat ? ;D

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Ania ufa Kendallowi <3 Oni są przeuroczy. Kendall niech uważa, bo jak Dustin wróci... Wgl. Ja rozumiem Dustina, on się martwi. Ja uważam, że są rodzeństwem, więc to może ten syndrom starszego brata?

      Usuń
  3. Co Ty gadasz? Świetny był ten rozdział. Magiczny w niektórych momentach. Ania i Kendall muszą być razem! A Tarver niech spada na drzewo prostować banany!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ania i Kendall są świetną parą, oby to trwało jak najdłużej. Dziewczyna w koncu mu ufa, Może na Nim polegać. Katelyn mnie wkurza.. Idiotka. Rozdział cudowny! Najlepszy. Czekam na następny :).

    OdpowiedzUsuń
  5. Bezuczuciowy?!? Bezuczuciowy?!? Jak czytając to prawie się popłakałam :( ten rozdział zajmuje oficjalnie drugie miejsce! (zaraz po ich rozmowie w szpitalu xD)
    Uwieeeeeeeelbiam <333

    OdpowiedzUsuń
  6. Jejku! Cudowny rozdział, jak możesz sądzić że jest dziwny? Jest cudowny jak zawsze. ;). Kocham to opo pozdrawiam i czekam na nn <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja Ci dam bezuczuciowy!
    Jest cudny! Ania i Kendall muszą być razem!
    Pozwólcie mi zabić tą głupią szmaaa... Katelyn , co takie głupoty gada! Jak ja tej dziewczyny nienawidzę. Jak ja jej nienawidzę...
    Biedna Ania, szczęście, że Kendall się pojawił i jej pomógł...
    Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział :-)
    Kocham <333

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak na wstępie przepraszam,że nie komentowałam ostatnich rozdziałów ale komp mi padł -.-
    Kurde, a myślałam już że Katelyn da siebie z nią spokój! Chociaż Ania zabrała jej Kendalla więc się nie dziwie... :(
    Nie wiedziałam się tego,że Ania zaufa Kendowi! No Carla jeszcze Ok ale Kendall? Tego się nie spodziewałam taki ''niespodziewany zwrot akcji'' ;) Z tego co widzę po tobie można spodziewać się wszystkiego! Ale to dobrze że tak działasz na czytelnika, w pewnym momencie zaczęły mi lecieć łzy, a ja nawet tego nie spostrzegłam dopiero po chwili się zorientowałam. Jak ty to robisz?!
    Jak Kendall rozbierał Anię, jak sobie to wyobraziłam to myślałam że zaraz dostane ataku śmiechu xd
    Tak w ogóle ciesze się że Ania w pewnym sensie wróciła do tańca :)
    Spoko może lecieć w tle muzyka wtedy będzie taki nastrój... ;) A ja znów zacznę płakać, jak to ja na każdej nawet dennej komedii a co dopiero tutaj na takim świetnym opowiadaniu. :)
    Ale się rozpisałam.. no trudno,myśle że to przeczytałaś, te moje emocje wyrzuciłam z sb ;P
    Weny :)

    OdpowiedzUsuń
  9. http://bigtimerushna-zawsze.blogspot.com/ ZAPRASZAM <3 P.S Super piszesz

    OdpowiedzUsuń
  10. Echem, tak na początek: Mogę cię udusić? No, dobra to nie był dobry początek... No chodzi oto : Bezuczuciowy. Jak on może być bezuczuciowy jak ja tu się tak wzruszyłam... i miałam ochotę wyrywać kłaki Katelyn! Ale udusić cię nie mogę bo by nie było tego cudownego opowiadania :) heh
    Co do rozdziału : Już wyobrażam sb minę Dustina po drugiej stronie słuchawki, bezcenna ;) A jak Kendall rozbierał Anię.. nie mogę...
    Jejku nie wiesz jak się cieszę,że w końcu mu zaufała! Żebyś tylko widziała jak szczerzyłam się do ekranu jak to czytałam, chociaż musiało to wyglądać kosmicznie ;) Cały czas dręczy mnie to co jest między relacjami Alice i Dustinem i co się dzieje z Bridgit która ostatnio strasznie schudła. No i ta scenka z Carlą, świetne!
    Na prawdę jestem pełna podziwu jak piszesz i dziękuję sobie że wpadałam na to opowiadanie :)
    Do następnego, weny :)

    OdpowiedzUsuń