niedziela, 15 marca 2015

Rozdział 34 "Pomagasz innym, a sobie nie chcesz pomóc."

People like us, we don’t need that much.
Just someone that starts, starts the spark in our bonfire hearts.
~~~~~~~~


Wydawało mi się, jakby moje serce miało zaraz stanąć z wysiłku. Powolne przekręcanie kluczem w zamku jedynie pogorszył moje nerwy i wydawało mi się, jakby osoba która stała po drugiej stronie drzwi wiedziała doskonale co czuję i specjalnie przedłużała czynność. Chyba, że to moje urojenia, a zbyt duża ilość obejrzanych kryminałów dają mi się właśnie we znaki. Głośno wciągnąłem powietrze, kiedy powłoka się otworzyła.
- Cześć. - usłyszałem cichy dziecięcy głos i spojrzałem na dołu. Przede mną stała mała dziewczynka z szerokim uśmiechem i błyszczącymi oczkami, które wyglądały jak ciemne bursztyny.
- Umm, cześć… - przywitałem się lekko zaskoczony obecnością takiej małej duszyczki w drzwiach. Ania nic nie wspominała, że ma rodzeństwo… - Jest Ania? - zapytałem bardziej pewniej i schowałem ręce w kieszenie kurtki.
- Jest. - odpowiedziała nadal stojąc w progu. Lekkie rumieńce zagościły na policzkach jej malutkiej twarzyczki i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Caroline! Mówiłam Ci coś na temat otwierania drzwi bez mojej wiedzy! - dobrze znany mi głos starszej Pani który rozszedł się w głębi domu i zaraz kobieta pojawiła się za plecami dziewczynki. - Pan Schmidt jak miewam? - zapytała unosząc brew, a w jej oczach widziałem lekką złość. Cóż, chyba kobieta nadal będzie na mnie wściekła, kiedy to przyszedłem z propozycją spaceru.
- Miło mi Panią znowu widzieć. - odparłem z uśmiechem, na co tamta pokręciła tylko głową i otworzyła szerzej drzwi.
Wszedłem do domu i zdjąłem moją kurtkę i już miałem zamiar ściągać buty, kiedy usłyszałem czyjeś kroki zbiegające ze schodów. Odwróciłem głowę i dostrzegłem brunetkę, która jak zwykle miała poważną minę.
- Nie ściągaj butów. - powiedziała od razu. - Masz stabilizator na kostce.
- Nie chcę niczego pobrudzić. - zagryzłem wargę z nerwów, ciekawy dalszego rozwoju akcji.
- Twoje zdrowie jest chyba ważniejsze niż pobrudzona podłoga. - skrzyżowała ręce na piersiach i wydęła lekko usta.
Podniosłem się do pozycji stojącej i teraz mogłem już lepiej się jej przyjrzeć. Jej włosy nadal były spięte w idealnego warkocza, co lekko mnie zdziwiło. Zawsze miała tego swojego kucyka na czubku głowy i związanego go w jakąś paplaninę. Chociaż i tak wolałem jak miała rozpuszczone. Dawno nie widziałem żeby się tak czesała...
- Caroline zaprowadzi Cię do mojego pokoju. Zaraz do Ciebie przyjdę, muszę tylko iść jeszcze pomóc Jade w pracowni. - powiedziała szybko i skierowała się w głąb domu. Spojrzałem na małą dziewczynkę, która dalej stała kilka metrów ode mnie bacznie mi się przyglądając. Machnęła ręką, żebym poszedł za nią i skierowała się w stronę schodów, po których wbiegła w ekspresowym tempie. Próbowałem dotrzymać małej kroku, ale boląca kostka dała o sobie znać w chwilowych bólach, które trzymały przez kilka sekund. Skręciliśmy w lewo, gdzie znajdowały się kilka białych drzwi i dziewczynka otworzyła ostatnie na tym korytarzu.
Niepewnym krokiem wszedłem do środka i zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu. Ściany pomalowane na jasny fiolet dawały uczucie spokoju i bezpieczeństwa. Jasne meble idealnie ze sobą współgrały i wszystkie dodatki, które służyły za dekorację pasowały do siebie wręcz idealnie. Najbardziej moją uwagę przykuła jednak sylwetka dziewczyny stworzonej przez napisane słowa. Podszedłem bliżej i zacząłem czytać poszczególne wyrazy. Smutek, ból, strach, bezpieczeństwo, odpowiedzialność, marzenia, szczęście, miłość i wiele innych.
- Jesteś chłopakiem Ani? - usłyszałem pytanie Caroline siedzącej na łóżku, a ja szybko się do niej odwróciłem. Ja? Chłopakiem Ani? No to są chyba jakieś żarty!
- Znajomym ze szkoły. - powiedziałem z uśmiechem i podszedłem do materaca, gdzie usiadłem obok dziecka. Mała mogła mieć jakieś siedem może osiem lat i była bardzo spokojną osobą jak na swój wiek. No i moim zdaniem bardzo bystrą, jak na te kilka minut przebytych w jej towarzystwie. Jeszcze raz przeleciałem wzrokiem pa całym pokoju i zatrzymałem się na małej szkatułce stojącej na stoliczku nocnym. Nie była szczelnie zamknięta, a ślady palców na pokrywie świadczyły tylko o tym, że ktoś niedawno dotykał tajemniczego pudełka.
- To jest pozytywka. - odpowiedziała dziewczynka na moje zadane pytanie w myślach.
- Na prawdę? - zapytałem zaskoczony. Kto normalny ma w swoim pokoju jakąś pozytywkę? No tak, Ania Smith nie należała do normalnych osób. Sięgnąłem ręką, aby zbadać pudełko w swoich dłoniach, ale poczułem ostry ból spowodowanym przez Caroline, która uderzyła mnie w palce.
- Nie dotykaj. - zakazała mi stanowczo. - Ona nikomu nie pozwala jej dotykać.
- Czemu? - zapytałem unosząc brew ze zdziwienia.
- Ona ją dostała na urodziny od mamy. - zeskoczyła szybko z łóżka i podeszła do okna balkonowego i zawołała mnie ręką. Posłusznie podszedłem do okna i wyjrzałem przez szybę, ciekawy co takiego może się tam znajdować. - Teraz jej mama jest tą gwizdką i świeci praktycznie codziennie. - pokazała palcem na ciemno niebieskie niebo. Podniosłem głowę w skazanym kierunku i faktycznie dostrzegłem malutką gwiazdkę. Malutką, ale błyszczącą o wiele jaśniej niż wszystkie. - Piękna prawda? - zapytała rozmarzona.
- Masz rację. Bardzo piękna...
- Ania mówi, że każdy ma swoją gwiazdkę. Taką, która się Tobą opiekuje i która wysłucha Cię zawsze kiedy będziesz potrzebować z kimś porozmawiać. Nawet jeśli jej nie widać, ona zawsze tam jest. A jeżeli nie tam… - urwała na moment, a ja od razu skierowałem wzrok na słodką twarzyczkę. - To tutaj. - pokazała na lewą pierś i z powrotem wyjrzała przez okno.
- Co jeszcze takiego mówi Ania? - zapytałem cicho, aby nie zakłócić tej dziwnej atmosfery między nami. Nie mam pojęcia czemu, ale ta dziewczynka strasznie przypominała mi Kevina. Jest bardzo mądra i spostrzegawcza. On też taki był...
- Ania dużo nie mówi. - powiedziała szybko kręcąc główką. - A jeżeli tak jest, to najpierw słucha melodii z pozytywki. Słyszałam jak ciocia Jade rozmawiała z Alice na ten temat. - pociągnęła mnie za rękę, żebym zniżył się do jej poziomu co też szybko uczyniłem. - Podobno to jest jedyna rzecz jaką ma po mamie. - dodała szeptem. - Ale ciii… - położyła palec na usta, na co lekko się uśmiechnąłem.
- Okej. - również szepnąłem i powtórzyłem jej gest.
Caroline lekko się uśmiechnęła i zachichotała pod nosem. Miała uroczy śmiech. Taki bardzo dziecięcy i przypominający o tych wszystkich beztroskich latach, kiedy również się tak śmiałem. Spojrzała mi głęboko w oczy, a ja jedynie zastanawiałem się co takiego w nich widzi.
- Twoje oczy wyglądają jak ocean. - powiedziała w końcu nadal patrząc na mnie. - Taki w którym są kolorowe ryby i syreny, które pilnują skarbu.
- Jakiego skarbu?
- Tajemnicy i sekretów.
Usłyszałem za sobą ciche chrząknięcie i przestraszony szybko podniosłem się do pionu. W drzwiach stała brunetka ze srebrną tacą w ręku, na której znajdowały się dwie filiżanki, cukierniczka i kilka miseczek z jakimiś smakołykami.
- Carla możesz już iść do siebie. - powiedziała cicho dziewczyna.
- Miło było Cię poznać. - dziewczynka uśmiechnęła się do mnie i w podskokach wyszła z pokoju. Kiedy stanęła w progu jeszcze do mnie pomachała i zamknęła za sobą drzwi.
Nadal zaskoczony słowami tej jasnowłosej zacząłem się zastanawiać nad sensem jej wypowiedzi. Ocean pełen ryb i strzegących skarbu syren. Bardzo ciekawe...
- Słodzisz? - zapytała mnie Ania, a ja szybko otrząsnąłem się ze swoich myśli.
- Tak, jedną.- odparłem przeczesując włosy i głośno westchnąłem. - To Twoja siostra? - zapytałem.
- Przyjaciele Jade i Daniela nie mają czasu, aby zajmować się małą. Do tej pory pilnowała ją opiekunka, ale ta wyjechała, czy coś w tym rodzaju. - wyjaśniła mieszając w filiżankach.
- Robicie tak jakby za jej zastępczą rodzinę? - zapytałem podchodząc bliżej.
- Można tak powiedzieć. Jej rodzice zabierają ją tylko na weekendy i jak mogą to w tygodniu, ale to się rzadko zdaża. Zazwyczaj większość czasu przebywa z nami.
- Jest bardzo mądra. - stwierdziłem zgodnie z prawdą. - Ile ona ma lat?
- Niedługo będzie miała osiem.
W końcu odwróciła się w moją stronę i wskazała na jedne z białych foteli postawionych pod oknami. Przestawiła mały stoliczek na środek pokoju, gdzie postawiła tam przekąski i filiżanki z herbatą.
- Dużo się pomylę, jeżeli powiem, że pewnie nie chce Ci się uczyć chemii? - zapytała zajmując miejsce w fotelu, a ja uczyniłem to samo.
- Ani odrobinę. - przyznałem rozbawiony. - Wolałbym z Tobą porozmawiać. - dodałem.
Dziewczyna głośno westchnęła i zamknęła na chwilę oczy, jakby się nad czymś zastanawiała. Po chwili je otworzyła i spojrzała na zegarek. Podniosła się z fotela i podeszła do biurka, z którego wzięła książki, zeszyt i jeszcze jakiś notatnik.
- Do której masz czas? - zapytała kartkując strony.
- Do tej, której mnie wygonisz. - wzruszyłem ramionami i lekko się uśmiechnąłem.
- Najpierw zobaczę na jakim poziomie stoisz i co muszę z Tobą przećwiczyć. - mówiła nadal tym poważnym tonem, a ja jedynie wywróciłem oczami. - Dzisiaj będzie tylko taki wstęp do tego co nas czeka. Poćwiczymy przez godzinkę, a potem będziemy mogli porozmawiać. Co Ty na to?
- Innej opcji raczej już nie ma, więc zostaje mi tylko się zgodzić.
Na samym początku cała sytuacja była dosyć krępująca. Widziałem doskonale jak Ania chciała mi pomóc, ale jej dystans do mnie był stanowczo za daleki, aby mogła jakoś się zbliżyć. Krótkie zdania i pytania przez nią wypowiedziane dawały mi do myślenia, czy ona się mnie jeszcze boi? Starałem się, na prawdę się starałem aby cokolwiek zrozumieć z pierwszych tematów i powoli nowe wiadomości wchodziły mi do głowy. Styl uczenia Ani znacznie różnił się od rudowłosej nauczycielki. Dziewczyna dawała proste przykłady i kazało mi kojarzyć się ze wszystkim co mnie otacza. Zdziwiło mnie, kiedy dawała przykłady związane z footballem. Mało kto zna tak dobrze zasady tej gry, a wśród dziewcząt to jest bardzo rzadkie zjawisko. Jak widać Panna Smith może mnie niejednokrotnie zaskoczyć swoją wiedzą.
- Okej, na dzisiaj starczy. - powiedziała po godzinie widząc jak ciężko wydusić ze mnie jakąkolwiek odpowiedź. - Kiedy spotykamy się ponownie? - zapytała upijając już chyba ostatni łyk herbaty. Ja swoją wypiłem nawet nie wiem kiedy, ale to chyba wszystko z nerwów.
- Może jutro? - zaproponowałem z cichą nadzieją.
- Nie masz żadnych planów?
- Chemia jest chyba ważniejsza niż jakieś spotkania towarzyskie, nie sądzisz? - uniosłem jedną brew, a tamta parsknęła śmiechem. Nareszcie! Już myślałem, że dzisiaj nie usłyszę jej śmiechu! Już tak niewiele brakuje, żeby znowu była tą samą dziewczyną co rano...
- W takim układzie widzimy się znowu jutro. - powiedziała podnosząc się z fotela i odłożyła podręczniki na biurko.
- Mam już iść? - zapytałem niepewnie.
- Z tego co pamiętam chciałeś pogadać. - odwróciła się w moją stronę i oparła swoje ciało o mebel, a ręce skrzyżowała na piersiach.
- Z tego co wiem rozmowa opiera się na wymianie zdań co najmniej dwóch osób, a nie jednej. - powiedziałem z uśmiechem. - A kiedy wypowiada się jedna osoba jest to monolog.
- Widzę, że Pan uważał na języku angielskim. - podniosła z wrażenia brwi. - Jestem pełna podziwu Panie Schmidt.
- Staram się jak mogę Panno Smith.
Po raz kolejny Ania zachichotała pod nosem, a ja mogłem przyznać sobie kolejny order uśmiechu za poprawienie dziewczynie humoru.
- Była u Ciebie policja? - w końcu zabrałem się za poważniejsze tematy, a atmosfera od razu spoważniała.
- Kilka razy. - kiwnęła głową i usiadła naprzeciwko mnie. - Ale nic nie mówiłam. Kazali mi przyjść jak najszybciej na komisariat, kiedy w końcu poprawi mi się stan zdrowotny. A prawda jest taka, że wolałam się najpierw skonsultować z Tobą, niż wpakować Cię w kłopoty. - wzruszyła lekko ramionami i spuściła wzrok na palce.
- Powiedz im prawdę. - odparłem poważnie.
- Prawdę? - prychnęła pod nosem. - Mam powiedzieć im wszystko co wiem? Wszystko co mi powiedziałeś? O narkotykach, handlowaniu, śmierci Twojego brata… - zaczęła wymieniać lekko poirytowana. - Trafisz do poprawczaka, jak i nie na odsiadkę.
Miała rację. Kompletnie o tym zapomniałem! Miałem ochotę palnąć siebie w czoło. I to tak pożądnie mocno. Prawda była taka, że Ania myślała racjonalnie, a ja zbyt pochopnie. Jest zupełnie inna niż ja. I właśnie to jest cholernie w niej pociągające.
- Przepraszam, nie pomyślałem o tym… - mruknąłem pod nosem i zagryzłem wargę. - Zostałaś porwana przez obcych dla Ciebie facetów, z którymi nic nie miałaś do czynienia, a jeżeli będą się pytać o nasz relacje i skąd mnie znasz, to odpowiedź jest chyba prosta. Więcej nic nie wiesz.
- Okej. - kiwnęła głową i w końcu na mnie spojrzała. - Ale ich było trzech w samochodzie.
- Wiem o tym. Jeden musiał zwiać. Ale nie musisz się martwić. Nic nie powinien zrobić, a w szczególności kiedy Frank jest za kratkami. Jeżeli on siedzi, nikt nie wie co ma robić.
- Czyli mogę być spokojna o moją rodzinę i przyjaciół? Na pewno nic im nie zrobi? - upewniała się, a jej opiekuńczość w tym momencie mnie strasznie zdziwiła. Ona nie martwiła się o siebie, jak to myślałem, tylko o osoby które ją otaczają. I niech mi ktoś tylko powie, że Ania Smith jest normalną dziewczyną...
- Jeżeli będzie chciał się zemścić to tylko na mnie. - powiedziałem rozbawiony.
- Do tego grona zaliczałam też Ciebie. - mruknęła poważnym tonem, a mnie wręcz zatkało. Zależy jej na moim bezpieczeństwie? Przecież to jest chore!
- O mnie się nie martw. Dam sobie radę. - podniosłem ręce i zacząłem ją uspakajać, ale ta wyglądała jakby jeszcze bardziej była zdenerwowana.
- Właśnie dlatego się o Ciebie boję. Zawsze mówisz, że sobie dasz radę, a później jesteś cały poobijany. - zmarszczyła nos i podniosła się z fotela. Podeszła do okna, gdzie wcześniej stałem tam z Caroline. Głośno westchnąłem i przeczesałem swoje włosy również podnosząc się z wygodnego siedzenia.
- Dlaczego się mną interesujesz? - zapytałem ciekawy.
- Będę się interesować każdym, kto odegrał w moim życiu ważną rolę. I Ty do tych osób należysz. - odwróciła się od okna, a w jej oczach dostrzegłem nutkę złości.
- Nie zaśmiecaj sobie mną głowę. Nie jestem tego wart.
- I tu jest właśnie Twój problem. Uważasz, że nie zasługujesz na jakiekolwiek pozytywy bo zawsze byłeś tym złym. Nie dopuszczasz do siebie szczęścia, czy nawet opiekuńczości. Pomyśl przez chwilę, gdybyś chodź raz przestał być takim oschłym dla wszystkich, ludzie zmieniliby do Ciebie stosunek. - z każdym kolejny słowem podchodziła do mnie co raz bliżej i podnosiła o jedną oktawę głos. Zacząłem się obawiać, że zaraz zacznie krzyczeć, a to nie wróżyło niczym innym jak tylko nieprzyjemnym spotkaniem z groźną gospodynią tego domu i jej patelnią.
- A może ja tego nie chce? - zapytałem zaskakując nie tylko ją ale i siebie.
- A może po prostu się boisz?
Ta opcja wielokrotnie zawitała w moich myślach. I za każdym razem musiałem przyznać temu rację. Boję się, że jeżeli pokarzę inną stronę, ludzie mnie zranią. A tego nie chcę. Nie chcę czuć bólu przez odrzucenie. To nie jest fair w stosunku do osoby, która stara się być sobą, a ktoś to totalnie olewa, a co gorsza wyśmiewa.
- To jest zbyt skomplikowane… - szepnąłem i usiadłem na łóżku.
- Nie Kendall. To nie jest skomplikowane. To Ty to niepotrzebnie komplikujesz, żebyś miał po prostu powód do tego, żeby się nie zmienić. - szepnęła i stanęła naprzeciwko mnie.
- Nie mogę okazywać emocji. - powiedziałem stanowczo.
- Dlaczego?
- Ludzie mnie zniszczą. Zniszczą mnie na zewnątrz i w środku. Będą uważali mnie za słabego i dlatego będą chcieli się mnie pozbyć.
- Oni Cię nie zniszczą, tylko będą szanować. Każdy ma uczucia. Problem polega na tym, że nie każdy potrafi je pokazać.
- Więc co mam zrobić? - zapytałem już nic nie rozumiejąc i podniosłem się z materaca. - Powiedz co mam robić… - powtórzyłem szeptem podchodząc bliżej do dziewczyny.
- Powiedz co teraz czujesz. Ujawnij przede mną swoje myśli. - jej ton znacznie złagodniał, a po wściekłej Ani nie było śladu. Spojrzała mi głęboko w oczy i oczekiwała aż coś w końcu powiem.
- To jest jakby ktoś próbował wejść mi do mózgu i zrobić generalne porządki. - lekko się uśmiechnąłem na swoje słowa. - Jednak za każdym razem, kiedy pojawia się w mojej głowie nie sprząta do końca i zostawia pewne ubytki, które ponownie rosną.
- Te ubytki musisz sam posprzątać. Ja tego nie będę robić za Ciebie.
- Czuję coś w rodzaju strachu. - ciągnąłem dalej. - Przed tym co może się wydarzyć za parę minut. Wszystko się układa w jeden wielki znak zapytania, który tylko prosi się, aby w końcu odpowiedzieć na zadane pytania.
- Jakie to są pytania?
- Na przykład, dlaczego mi pomagasz? Co takiego zrobiłem, że zasługuję na to, aby dostać u Ciebie kolejną szansę? Dlaczego mnie po prostu nie zignorujesz? I jeszcze kilkanaście innych dotyczące Twojej osoby.
Ania lekko się uśmiechnęła i chwyciła delikatnie moją dłoń. Zaskoczony jej gestem nie rozumiałem dokładnie o co jej chodzi. No i czy nie czuje bólu albo strachu kiedy mnie dotyka?
- Widzisz? To nie było takie trudne. To Ty sprawiasz, że wszystkie sprawy muszą się wydawać nie do rozwiązania, a tak naprawdę nie jest. - mówiła patrząc gdzieś przed siebie. - Wszystko musisz sobie poukładać i zrobić pranie mózgu, ale najpierw… - urwała i położyła moją dłoń na moim sercu. - Musisz pogadać z tym Panem. Bo to on jest odpowiedzialny za wszystkie nasze emocje. Musisz dojść z nim do porozumienia, bo na razie jesteście na linii wroga. Może kompromis wystarczy? - zapytała rozbawiona i odeszła ode mnie zostawiając mnie z kłębiącymi myślami.
Czy ona mówiła prawdę? Tak, z pewnością tak. I to mnie właśnie dziwło. Skąd ona do diabła wiedziała, co siedzi w mojej głowie? Z czym mam problem? I dlaczego nie chcę sobie pomóc? To było znacznie skomplikowane niż mi się wydawało. Ale cholera... Ona miała rację.
- Pomagasz innym, a sobie nie chcesz pomóc. - odezwałem się w końcu.
- Nie potrzebuję pomocy. - powiedziała szybko.
- Też do tej pory tak myślałem. - mruknąłem pod nosem, a ona jedynie wywróciła oczami. - Nie będę się pytać o przyczynę, bo ją znam. Bardziej chciałbym wiedzieć, dlaczego nie próbujesz zaufać ludziom?
- Masz na myśli, dlaczego nie pozwalam się nikomu dotykać?
- Rozumiem, że to też jest coś w rodzaju strachu. Ale nawet nie masz pojęcia jak to cholernie dziwnie wygląda kiedy normalnie przytulasz się do Dustina, a inne osoby nawet nie mogą dotknąć Twojej ręki.
Dobra Schmidt, po prostu przyznaj, że jesteś zazdrosny i już… - moja podświadomość najwyraźniej na świcie miała ze mnie ubaw, kiedy ja chciałem na poważnie porozmawiać.
- Sama nie wiem jak to działa. - wzruszała ramionami. - Kiedy jestem obok Dustina czuję przy sobie moją mamę. Czuję jej oddech, słyszę co do mnie mówi, widzę ją. Ale tylko wtedy kiedy jest przy mnie Dustin. Kiedy mnie przytula, mam wrażenie, że robi to mama.
- A wtedy, kiedy przeze mnie zemdlałaś? Leżałaś u pielęgniarki, pamiętasz? - zapytałem niepewny czy mogę wracać do tej sytuacji.
- Role się jakby zamieniły. Kiedy to Ty mnie dotykałeś czułam pewien spokój i wiedziałam, że mogę ci zaufać. A kiedy Dustin, czułam strach.
- Chcesz może… - przerwałem nie wiedząc jak zakończyć to zdanie. Ale zanim zdążyłem coś powiedzieć, palce Ani wplotły się z moimi i tamta lekko się uśmiechnęła. - I?
- Odrobina bezpieczeństwa. Ale nadal strachu.
Wyrwała swoje ręce i głośno wciągnęła powietrze. Widziałem jak była czymś zdenerwowana. Tylko nie miałem pojęcia czym. Tak bardzo chciałbym jej pomóc. Wziąć na siebie jej cierpienie i udowodnić, że nie ma czego się bać. Że nie wszyscy są tacy źli.
Doszedłem do wniosku, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Ja się boje pokazać swoją prawdziwą stronę, a ona boi się zaufać. A to wszystko dlatego, że obydwoje mamy za sobą ciągnącą się przeszłość która nie daje nam spokoju i przypomina o sobie na każdym kroku. Chciałbym być wolny. Wolny od wspomnień. Jednak kiedy bym zapomniał o tym co się wydarzyło, zapomniałbym o Kevinie. Tak samo jak Ania. Zapomniałaby o swojej matce...
- Jutro rano jadę na cmentarz. - odezwałem się w końcu. - Chcesz jechać ze mną?
Dziewczyna ochoczo kiwnęła głową i usiadła na łóżku. Jej spojrzenie nadal było smutne, a ja chciałem zrobić wszystko żeby w końcu przestała się martwić.
- Co się stało? - zapytałem niepewnie, a pytający wzrok Ani skierowany w moją stronę spowodował chwilowe zagryzienie wargi. - Rano byłaś taka szczęśliwa, a później… - urwałem nie wiedząc jak zakończyć.
- Po prostu doszłam do wniosku, że niektóre osoby są miłe tylko wtedy kiedy coś ode mnie chcą.
- Na przykład?
- Na przykład Ty. Wystarczy nieodpowiednie towarzystwo a z powrotem jesteś tym samym dupkiem co kiedyś.
- Kogo masz konkretnie na myśli? -  zadałem kolejne pytanie.
- No nie wiem. Powiedzmy Panna Tarver?
Łącząc ze sobą wspólne fakty szeroko się uśmiechnąłem. Dlaczego ja tego wcześniej nie zauważyłem! Ale ja byłem głupi...
- Jesteś zazdrosna. - stwierdziłem z drwiną w głosie.
- Chyba żartujesz! - zaprzeczyła szybko.
- Jesteś! - krzyknąłem rozbawiony. - O Katelyn!
- Ugh… - wypuściła głośno powietrze i wywróciła oczami. - Nie, nie jestem. Tylko zastanawiam się po jakiego grzyba Ty z nią jesteś?
- Jeżeli uważasz, że związek, który opiera się jedynie na spotkaniach w szkole i częstszym kłóceniem się, niż rozmawianiem, jest związkiem to gratuluję poprawnego toku myślenia.
- Nie rozumiem… - zmarszczyła brwi i usiadła na białym fotelu, nadal patrząc się na mnie pytającym wzrokiem. - Czyli jesteście razem, ale nie jesteście?
Głośno westchnąłem i przeczesałem kilka razy swoje włosy. Jeżeli mam być szczery, to nawet nie wiem jak mam ocenić nasze relacje...
- Będę z Tobą szczery. - powiedziałem po dłuższej ciszy jaka między nami zapanowała. - Ten związek jest na pokaz. Na samym początku chciałem komuś coś udowodnić, ale nie sądziłem, że będzie to ciągnęło za sobą aż tyle konsekwencji.
- Co i komu chciałeś udowodnić? - zadała kolejne pytanie, a ja chytrze się uśmiechnąłem.
- Takiej jednej dziewczynie, która uważała, że nie mam uczuć. - powiedziałem nonszalancko i obserwowałem jej reakcję. Jej mina najpierw była lekko zdziwiona, potem przeszła na zakłopotanie, a na sam koniec w lekki uśmiech.
- O ile się pomylę, jeżeli powiem, że tą dziewczyną jestem ja? - zapytała rozbawiona, a ja w duchu aż robiłem małe fikołki, widząc jak z każdą minutą jej uśmiech poszerza się i to jedynie z mojej przyczyny.
- Hmm... Chyba trafiłaś w samo sedno.
- Już nie musisz mi niczego udowadniać. - powiedziała poważnym tonem.
- Tak samo jak Ty możesz przestać zgrywać taką twardzielkę. - odparłem zaczepnie, na co tamta zmarszczyła czoło, nie rozumiejąc o co mi chodziło. - Aniu... Ja wiem, że Tobie jest ciężko i w ogóle...
- Do czego zmierzasz? - przerwała mi w połowie zdania, a ja zagryzłem wargę.
- O Twoją fobię. - powiedziałem poważnie, na co tamta od razu zamarła. - Powinnaś wiedzieć, że nie wszyscy ludzie wokół Ciebie chcą Ci zrobić krzywdę. Większość z nich chce Ci pomóc, żebyś w końcu przestała się bać. Żebyś miała jak najlepiej.
Na przykład ja...
- Wiem o tym. - powiedziała cicho. - Problem polega na tym, że w przeszłości zaufałam ludziom, którzy potem mnie skrzywdzili. Boję się popełnić tego samego błędu... Nie chcę czuć ten sam ból.
Nie miałem pojęcia jak mam się w tamtej chwili zachować. To było wręcz straszne, że ta dziewczyna nosi w sobie aż taką historię. Po raz pierwszy spotkałem taką osobę, która toczy walkę o siebie samego, aby móc kontrolować swoje ciało i umysł. Aby móc w spokoju żyć... Jednak, jak to John Irving powiadał: "Pamięć jest straszliwa. Człowiek może o czymś zapomnieć - ona nie. Po prostu odkłada rzeczy do odpowiednich przegródek. Przechowuje dla Ciebie różne sprawy albo je przed Tobą skrywa - i kiedy chce, to Ci to przypomina. Wydaje Ci się, że jesteś Panem swojej pamięci, ale to odwrotnie - pamięć jest Twoim Panem."

*

Następnego dnia około siódmej rano podjechałem pod dom Państwa Smithów. Po wczorajszej rozmowie z Anią doszedłem do wniosku, że nasze spotkania w sprawie nauki chemii, nie będą opierał się tylko na tym przedmiocie. Muszę jej pomóc. Nie wiem jak, nie wiem gdzie i nie wiem od czego zacząć. Ale ona nie zasługuje na takie życie. Nie zasługuje na żadną z tych rzeczy, jakie ją spotkały. Śmierć matki, potem gwałt i na końcu strach przed ludźmi. Muszę coś zrobić, żeby ten ból ją opuścił. Żeby mogła zaufać przynajmniej swojej rodzinie. Bo to właśnie oni ją uratowali i im należy się jakaś wdzięczność. Jakiś jeden gest...
Po kilku minutach Ania pojawiła się w moim samochodzie i w ciszy udaliśmy się na cmentarz. Zazwyczaj jest mi niezręcznie, kiedy jestem w jej obecności i nic nie mówimy, jednak dzisiaj było zupełnie inaczej. Słowa były zbyteczne, wystarczyła sama obecność. I chociaż brunetka jest zawsze ciężko do odczytania, dzisiaj z jej oczu mogłem zobaczyć wszystko. Na pewno znalazła się tam niepewność, tradycyjnie strach, ale też i odrobina szczęścia.
Wielkie było zaskoczenie kilku uczniów, którzy nadal stali na parkingu szkoły, kiedy zobaczyli mnie i Pannę Smith w jednym samochodzie. Zanim mogłem coś powiedzieć, pierwsza odezwała się dziewczyna, której słowa co chwila odbijają mi się echem w głowie: "Jeżeli zależy Ci na reputacji, możemy zachowywać tak jakby nic się nie wydarzyło". Jeżeli mam być szczery, to nie sądziłem, że to powie. Byłem postawiony na to, że będzie cały czas koło mnie i nie odstępować mnie na krok, skoro jest nadal pokłócona z Dustinem. Zapomniałem jednak, że Ani nie przeszkadza samotność, skoro przez tyle lat była sama. Ale ja nie chcę, żeby dalej tak było. Nie chcę, żeby czuła to samo, za każdym razem, kiedy otworzy oczy od razu po przebudzeniu. Ona na to nie zasługuje...
Przez cały dzień nawet na mnie nie spojrzała. Czułem się, jakbym nie istniał. To nie było miłe uczucie. Nienawidzę kiedy ktoś mnie ignoruje. Nikt nie może mnie ignorować. Jestem Kendall Schmidt - najważniejszy w tej szkole i mają wszyscy się mnie słuchać!
Ale ta dziewczyna, to Ania Smith. Przebywająca w swoim świecie brunetka, która nie chce do siebie dopuścić nikogo. Tajemnicza i skrywająca przed światem wielki sekret. Zastanawiam się tylko, czy gdyby inni wiedzieli co się jej stało, zachowywali się w stosunku do niej jak teraz? Ale jestem dowodem na to, że nie. Sam mogę to przyznać, że się zmieniłem. Szkoda, że dopiero kiedy poznałem prawdę...
Nienawidzę siebie za to, że byłem aż tak bez szczelny w stosunku do niej. Nie powinienem się dziwić, dlaczego mnie więc unika. Zasługuję na to, aby mnie ignorować. To niewiarygodne jak kilka słów, może doprowadzić człowieka do kompletnej zguby. Nie mam pojęcia jak się mam zachować. Z jednej strony jestem nadal tym Kendallem Schmidtem, którego zna każdy. Agresywny, wybuchowy, bez szczelny i mógłbym dalej tak wymienić te negatywne cechy... Ale z drugiej, jestem tym dawnym Kendallem, którego odkryła ta niewinna brunetka. I prawda jest taka a nie inna, że jednak tęsknię za tamtym młodym chłopakiem...
Nie mogę nic na to poradzić, że nie potrafię się w pełni zmień. Zawsze zostanie ta część Kendalla i będą o siebie walczyć.
Kto tę walkę wygra? Nie mam pojęcia...

~*~

Co roku, kiedy patrzę na tę datę, mam w oczach liczne wspomnienia. 13 grudzień. To właśnie dzisiaj mija ósma rocznica śmierci Katheriny. To już osiem lat, kiedy nie ma jej przy mnie. Kiedy odeszła i zostawiła mnie samą. Bez słowa otuchy, czy minimalnego wsparcia. Tylko z malutką prośbą, która pojawia się za każdym razem w mojej głowie, kiedy patrzę na drewniane pudełeczko stojące na nocnym stoliczku.

- Nie zapomnij o mojej pozytywce. Dobrze?

Nie rozumiem do tej pory, dlaczego aż tak bardzo zależało jej na tym, abym pamiętała o tej zwykłej pozytywce? Niczym nie różniąca się do innych, stara szkatułka z tańczącą baletnicą w środku do delikatnej muzyki.
Spojrzałam na zegarek i szybko poderwałam się z miejsca, zabierając ze sobą klucze i telefon. Wczorajsze korepetycje z Kendallem dały mi odrobinę świadomości, że jednak powinnam pierwsza postawić krok. To dziwne, że chłopak pomaga mi w poprawieniu stosunkach między mną i Dustinem, skoro aż tak bardzo się nienawidzą. Ale chcąc nie chcąc muszę przyznać, że Kendall mi pomógł. Minimalnie, ale jednak troszeczkę.
Przeskakując przez kilka schodków, weszłam niczym burza do budynku i bez zbędnych słów skierowałam się w stronę pomieszczenia, gdzie zajęcia są dla dzieci. Już na korytarzu było słychać delikatną muzykę, co mogło oznaczać, że Dustin postanowił samemu trochę poćwiczyć.
Niepewnie otworzyłam powłokę i wychyliłam głowę, aby rzucić spojrzeniem w głąb pomieszczenia. Ruchy czarnowłosego i sam układ znacznie różnił się do tych wszystkich, jakie już do tej pory widziałam. Niby delikatne, a jednak stanowcze. Nic nie znaczące, a bardzo ważne.
Nie wiem ile bym dała, żebym mogła sama wykonać takie ruchy. Żeby zapomnieć o otaczającym mnie świecie i zatracić się w tańcu. Tak bardzo bym chciała znowu tańczyć...
- Ania? Co Ty tutaj robisz? - pytanie skierowane w moją stronę wybudziło mnie z rozmyślań, jak i przypatrywania się ruchom chłopaka. - Wszystko w porządku?
Nic nie mówiąc weszłam głębiej do sali i stanęłam na przeciwko chłopaka. Gdyby to było takie łatwe, jak mówił wczoraj Kendall od razu bym go przeprosiła. Ale moja wewnętrzna blokada, właśnie dała o sobie znać.
- Przepraszam… - szepnęłam po kilku minutach błogiej ciszy i poczułam jak po policzku spływają mi łzy. Czemu ja do cholery płaczę?!
Na samym początku obawiałam się jego reakcji. Byłam ciekawa, co takiego zrobi, co powie... A on, jak to miał w zwyczaju, zacisnął swoje ręce na moich plecach i mocno przycisnął do swojej piersi. Tak po prostu. Bez zbędnych słów, które nie były na miejscu. Bez zbędnego tłumaczenia, które nie miało sensu. On po prostu był. Był dla mnie. Był mój.
- Przepraszam. - usłyszałam jego drżący głos przy swoim uchu i zaczęłam zastanawiać się, czy przypadkiem on też nie płacze.
Nie mam pojęcia ile tak staliśmy, ale w jego ramionach mogłabym zatrzymać się na całą wieczność. To tak jakby była przy mnie Katherina. Jakby to ona mnie uspokajała, głaskała po plecach i głowie, dawała słowa otuchy. Do tego jeszcze to dziwne uczucie, związane z rocznicą śmierci tej kobiety. To ciężkie do zrozumienia, że tyle czasu minęło odkąd jej nie ma...
W końcu odsunęliśmy się od siebie na długość rąk i patrząc w oczy lekko się uśmiechnęliśmy. Dustin otarł spływającą łzę z mojego policzka i schował pojedyncze włosy, które opuściły mój kok.
- Często zachowuje się Pani tak, że nie mam pojęcia, co z Panią zrobić Panno Smith. - powiedział cicho głośno przy tym wciągając powietrze.
- I Vice Versa Panie Belt. - uśmiechnęłam się chytrze. - Ale czas chyba najwyższy zrozumieć proszę Pana, że to moja sprawa z kimś się zadaję.
- Nie chcę, żeby Schmidt zrobił Ci krzywdę. - odparł poważnie. - On jest do wszystkiego zdolny.
- Nie zrobi. - zapewniłam go kładąc ręce na jego policzkach. - Jest zbyt zagubiony, żeby mógł mnie skrzywdzić. Nie zapomnij, że mnie uratował, tak? To teraz zrobię wszystko, żeby mu się odwdzięczyć.
- Boję się, że wyniknie coś z tego złego… - urwał na moment i zamknął na chwilę oczy. - Powiedz mi, czy te korepetycje są aż tak potrzebne?
- Między innymi, dzięki niemu odważyłam się dzisiaj tutaj przyjść. - wzruszyłam delikatnie ramionami. - Nie oceniaj go, skoro go nie znasz. - dodałam.
- Aniu, to Ty go nie znasz. On jest zupełnie inny, niż Ci się wydaje. - odsunął się dalej ode mnie i przeczesał swoje włosy. - Cholera, przecież on był związany z narkotykami! Kto wie, czy do tej pory nie siedzi w tym gównie?
- Już dawno z tego zrezygnował. - powiedziałam szybko. Tak bardzo bym chciała, żeby Dustin wiedział o wszystkim, ale dałam słowo blondynowi. On mi zaufał.
- Skąd Ty niby o tym wiesz? - rzucił oschle, a ja jedynie wywróciłam oczami.
- Nie możesz po prostu mi uwierzyć? Nie mam ochoty się z Tobą kłócić.
- Boję się tylko o jedno.
- Mianowicie? - skrzyżowałam ręce na piersiach i czekała na dalszy rozwój akcji.
- Że mi Cię zabierze. - powiedział poważnie i ponownie mocno przytulił mnie do swojego serca.










~~~~
James Blunt - Bonfire Heart










____

Hej wszystkim! :*
Dzisiaj przychodzę z takim o to mega długim rozdziałem, ale mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza. Z tego co zdążyłam zauważyć, to bardzo lubicie długie wpisy...

Co sądzicie o tym rozdziale? Czy spodziewaliście się takiej pierwszej lekcji chemii? Mnie się bardzo podoba scena rozmowy Kendalla i Caroline. Mogę obiecać, że ta mała dziewczynka jeszcze trochę pomiesza nam w stosunkach między Anią, a Kendallem ;) Ale to dopiero w następnych rozdziałach :3
No i jest jeszcze Dustin! Moja koleżanka - Natalia - nie darowała mi tej sceny. Szczerze mówiąc rozdział miał się zakończyć po perspektywie Kendalla, ale wyszło na Waszą korzyść.
Podoba Wam się, kiedy rozdziały są pisane od strony Kendalla, czy bardziej Ani?

Chciałabym jeszcze przeprosić blogi, które obserwuję i nie dodaję komentarzy. Czytam Wasze nowe notki, tylko po prostu brak mi czasu na skomentowanie. Obiecuję, że w najbliższym czasie na wszyskich blogach pojawią się moje komentarze.

4 komentarze:

  1. Supereściaściaściniusiński rozdział :) Uwielbiam Caroline :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej ! Jej ! Jej !
    GENIALNE !!! Ania chyba bardziej otwiera się przy Kendallu niż przy Dustinie .. I to jest fajne ! Schmidy ją mu zabierze? ..Czy Tobie Belt się zdaje, że Ania jest tylko i wyłącznie Twoja ?? Mylisz się. ANDALL FOREVER !!!
    Czekam na nn xx .

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajna rozmowa , Caroline jest świetna. A Kendall może coś zrozumiał. Chemia dosyć dziwna, ale tak miało być. Bardzo fajny rozdział! Czekam na następny! :).

    OdpowiedzUsuń
  4. Więc się zmieniło? Teraz Ania czuję mame gdy dotyka Kendalla a nie Dustina? Nie wiem czy Dus powinien się bać, że Kendall mu ją zabierze. Powinien zaakceptować fakt, że Kendall bd teraz bliżej Ani, I dobrze. Super rozdział :)

    OdpowiedzUsuń