niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział 26 "Nie wszystko jest takie jakie się nam wydaje."

Front pages all your pictures,
They make you look so small,
How could someone not miss you at all?
~~~~~~~~

Odrętwiałe ciało pomału budziło się z każdym nowym krokiem postawionym na zimnej posadzce schodów. Wytarłem zaropiałe oczy od zbyt licznego płaczu w nocy i w końcu mogłem spojrzeć na wszystko w odpowiednich barwach. Wszedłem do kuchni, gdzie jak zawsze panowała idealna czystość i otworzyłem lodówkę. Wyjąłem karton z sokiem pomarańczowym i od razu upiłem z niego kilka łyków. Odstawiłem z powrotem picie i zamknąłem drzwiczki, wciąż nie dobudzony nawet zimną cieczą, która spłynęła mi prosto do pustego żołądka.
- Przecież są czyste szklanki… - usłyszałem cichy szept kobiety, która stała w drzwiach.
- Wiem o tym… - mruknąłem nadal zaspany i odwróciłem się w jej stronę.
Drobne ciało kobiety okryte było szczelnie owinięte w wełnianym szlafroku. Jej nie uczesane włosy, dodawały wręcz uroku i nawet oczy nie były aż tak bardzo czerwone jak zawsze. Czyli nie płakała. Jeszcze...
- Co dzisiaj robisz? - zapytała przekręcając głowę w prawą stronę.
- Umm, jeszcze nie zastanawiałem się nad tym… - mruknąłem głośno ziewając.
Zaproszenie na kolejną imprezę do Sama przeleciało mi na chwilę przez głowę, ale ja jakoś nie miałem ochoty wstać jutro z mocnym kacem i uczuciem, jakbym przejechał wszystkie rollercoastery na całym świecie w 5 minut.
- Ciocia Greta dzwoniła do mnie wczoraj wieczorem. - powiedziała lekko się uśmiechając.
Boże nareszcie! Ta kobieta się uśmiecha! I to w mojej obecności! Wspaniały jak i nie zapomniany widok...
- Coś się stało? - zapytałem szybko lekko zdenerwowany. Z byle powodów ciocia Greta nie dzwoni...
- Nie, nie! - zaprzeczyła szybko i usiadła przy małym stoliczku. - Chciała po prostu się z Tobą zobaczyć. Dawno Cię nie widziała i trochę się za Tobą stęskniła.
Lekko się uśmiechnąłem, na samą myśl, że ktoś jednak o mnie myśli. A w szczególności jedna osoba, którą darzę ogromnym uczuciem i nie wstydzę się tego pokazać.
- Powiedziała kiedy dokładnie mam do niej przyjechać? - zapytałem drapiąc się po głowie.
- Nie. - pokręciła przecząco głową, a mój uśmiech od razu zszedł z twarzy. - Ale powiedziała, że jeżeli dzisiaj nie będziesz miał nic w planach, to możesz do niej przyjechać. - dodała po chwili, a ja szybko podniosłem głowę.
- Super! - krzyknąłem uradowany. - To ja zjem śniadanie i pojadę do niej.
Wyleciałem z kuchni niczym torpeda i od razu wpadłem do mojego pokoju. W ekspresowym tempie doprowadziłem siebie do porządku i po 10 minutach ubrany, wykąpany i oczywiście obudzony siedziałem w kuchni i jadłem moje chrupki z mlekiem.
- Uważaj tylko jak będziesz jechał. Miej zapalone światła i uważaj w centrum. Ruch jest potworny, a w szczególności teraz, kiedy zbliżają się święta… - mówiła cicho, kiedy zakładałem moje buty.
- Ja zawsze uważam. - powiedziałem i szybko założyłem kurtkę.
- Załóż czapkę. - odparła stanowczo, a ja wywróciłem oczami. - Nie chcesz się chyba przeziębić.
- Przecież wiesz, że nienawidzę w niej chodzić. A do tego wyglądam jak jakiś dupek.
Którym z resztą jestem, ale tego chyba nie muszę mówić na głos...
- Ale jest zimno. - znowu ten jej stanowczy głos, od którego wręcz miękną kolana. - Szalik też masz założyć.
- Mamo… - jęknąłem niezadowolony, na co tamta podeszła do mnie i sama wcisnęła na moją głowę szare nakrycie głowy i oplotła mnie czarnym szalikiem. - Nie mam 5 lat… - powiedziałem, kiedy w końcu się ode mnie odsunęła.
- Dla mnie masz. - wzruszyła ramionami i ponownie się uśmiechnęła.
Wiedziałem już, że dzisiejszy dzień jest jednym z tych nielicznych, w których mama ma dobry humor i w końcu przypomniała sobie o swoim synu. Uwielbiałem jej uśmiech i to w jaki sposób do mnie mówiła. I jej niebieskie oczy, które w tym momencie błyszczały szczęściem, a nie... Łzami...
- Kathy! - krzyk ojca rozszedł się po całym domu, a ja przestraszony znieruchomiałem. - Twój syn gdzieś poszedł! Albo jeszcze nie wrócił z wczoraj!
- Idź już. - nakazała mama i popchnęła mnie w stronę wyjścia. - Nie mam chęci słuchać niepotrzebnych kłótni… - dodała szeptem i otworzyła mi drzwi.
Popatrzyłem na nią ze współczuciem, na co zamknęła mocno oczy i pociągnęła głośno nosem.
- Mamo… - zacząłem cicho.
- Uważaj na siebie. - przerwała mi i zamknęła głośno drzwi.
Głośno westchnąłem i spuściłem głowę w dół. Skierowałem się w stronę garażu, gdzie stał mój samochód. Od razu wszedłem do środka i wyjechałem na opustoszałą jeszcze ulice.
To niesprawiedliwe, że jedni mają wszystko a drudzy nic. Ile bym dał, za przynajmniej jeden dzień spędzony w kochającej rodzinie? Za kilka minut porozmawianie z ojcem, który nie podniesie na mnie głosu? Za wspólny spacer z mamą, która śmiałaby się z moich żartów? Za jeden taki dzień, w którym nie musiałbym się martwić, że zrobiłem coś źle...
Jest bardzo trudno żyć z ciągłymi wyrzutami sumienia i obwinianiem się o każdy najmniejszy błąd. Bo skoro raz zrobiło się coś źle, to dlaczego wszystko inne musi być dobre?
Chciałbym być... Inną osobą... Innym Kendallem... Ale najgorsze jest to... Że ja nie potrafię... Nie potrafię się zmienić... Bo... Nie mam... Nie mam dla kogo...


Powolna jazda samochodem nieco działała mi na nerwy, ale nie mogłem przyśpieszyć ani odrobinę. Mama miała rację, co do zatłoczonego miasta. Wszyscy starają się, aby jak najszybciej zrobić zakupy przedświąteczne i nie mieć problemu na zapas. I tak gorączka świątecznych zakupów nie ominie nikogo, więc nie rozumiem po co aż tak bardzo się teraz denerwować. Po 15 minutach w końcu wyjechałem z centrum i mogłem dodać nie co gazu, aby jak najszybciej znaleźć się koło ciotki Grety.
W końcu mogłem zaparkować samochód na terenie placówki, na którą zawsze patrzyłem z bólem i żalem. Ogromny budynek rozchodzący się wzdłuż i wszerz, był kolejnym miejscem, które zaliczam do listy, gdzie nie mam ochoty przebywać.
Zatrzęsło mnie z zimna, kiedy wiatr zaatakował mnie od razu po wyjściu z samochodu. Niebo było ciemne i wydawało się, jakby było bardzo ciężkie i chciało wyrzucić na ziemię kilka swych obłoków. Do tego porywisty wiatr, który o mały włos nie porwał mojej szarej czapki, którą i tak zamierzałem zaraz ściągnąć.
Niepewnym krokiem zbliżyłem się do głównego wejścia i zadzwoniłem domofonem.
- Słucham? - odezwał się poważny kobiecy głos, a mi po plecach przeszły ciarki.
- Ja do Grety Poulston. - odpowiedziałem do czarnej skrzynki.
- Nazwisko. - i znowu ten stanowczy głos. Dokładnie taki sam jak Pana Marstona, który najczęściej siedział ze mną po lekcjach, kiedy coś "przypadkiem" wywinąłem.
- Schmidt. Kendall Schmidt.
- Proszę poczekać.
Odsunąłem się kawałek od drzwi i rozejrzałem się dookoła placu. Stare drzewa, odnowiony plac zabaw, dalej jest boisko do baseball'a, a za nim niewielki park, z kilkoma ławkami. Ośrodek jak i cały teren dookoła niego był bardzo zadbany i z tego co wiem, był jednym z nielicznych zadbanym Domem Dziecka w stanie California.
Znajomy dźwięk świadczący o pozwoleniu na wejściu do środka rozchodził się po ganku, a ja przekręciłem gałkę w drzwiach i wszedłem do środka. Zapach zupy kalafiorowej rozchodził się po całym korytarzu, a moje kupki smakowe niestety dały o sobie znać.
- Kendall! - znajomy głos dotarł do moich uszu, a ja od razu się uśmiechnąłem. Widok niskiej kobiety na końcu korytarza, która małymi kroczkami zbliżała się do mojego ciała rozczulił moje serce.
- Ciociu… - szepnąłem, kiedy poczułem otulające mnie małe ramiona, a tradycyjny całus na policzku przerodził się w lekkie rumieńce.
- Ależ Ty wyrosłeś! - krzyknęła z uśmiechem spoglądając na moją sylwetkę. - Opowiadaj co tam u Ciebie słychać ciekawego.
- Szczerze mówiąc to nic takiego… - mruknąłem cicho.
- Akurat, bo Ci uwierzę… - wydęła usta, a ja parsknąłem śmiechem. - Jak tam mama?
- Bez zmian. Chociaż dzisiaj nawet się do mnie uśmiechnęła! - powiedziałem zdziwiony, na ca tamta jedynie głośno westchnęła.
- A co w tym takiego dziwnego? To przecież oczywiste, że własna matka uśmiecha się do syna.
- Ale nie do syna, który przysporzył jej wiele smutku… - powiedziałem cicho, a ciocia jedynie objęła mnie w pasie.
- Będzie dobrze Kendall. Kiedyś na pewno będzie dobrze...
Te słowa powtarzam sobie praktycznie od dwóch lat i na prawdę bardzo chciałbym w nie wierzyć, ale mój realizm w tym momencie nie daje za wygraną.
- A jak w szkole? - kolejne pytanie z jej ust wyszło tak szybko, że zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno ciocia jest tą samą ułożoną i poważną Panną Gretą Pulston, czy może kimś innym?
- Nie najgorzej… - przyznałem zgodnie z prawdą.
- A chemia?
- Chyba już na zawsze zostanie moim ulubionym przedmiotem. - zaśmiałem się, ale poważny wzrok ciotki znacząco mówił, że nie ma nic tutaj śmiesznego.
- Gdybym chodź w połowie umiała, tego czego Wy się tam uczycie na pewno bym Ci pomogła. Ale wiedza Twojej ciotki jest ograniczona do minimum i niestety nie mogę Ci pomóc.
- Liczą się chęci. - wzruszyłem ramionami, a kobieta pokręciła głową.
Weszliśmy do głównej sali, gdzie bawiło się kilkoro dzieci i nawet nie zwróciło na nas najmniejszej uwagi. Ich głośne śmiechy rozchodziły się po całym pomieszczeniu a dyskusje na temat równego podziału klocków, jedynie przyczyniły się do większego uśmiechu niż był.
To niewiarygodne, że chociaż przeżyły najgorszą rzecz jaka może się komukolwiek przydarzyć, one i tak witają każdy dzień z szerokim uśmiechem i chęcią do dalszego życia. Ale wszystkie te osoby zgromadzone w tym jednym budynku, miały coś, czego ja nie doświadczyłem już od dłuższego czasu. Nadziei. Nadziei, że może ktoś po nich przyjdzie i zabierze ich z tego paskudnego miejsca, jakim jest Dom Dziecka. Chociaż ten Dom Dziecka był bardzo dobrą placówką, to nie mniej jednak brakowało tej rodzinnej atmosfery.
- Chodźmy do mojego gabinetu. - powiedziała ciocia i pociągnęła mnie za rękę w stronę białych drzwi.
Wyszliśmy z powrotem na korytarz, na którym rozmawiały małe dziewczynki. Lekko się zmieszały, kiedy pomachałem do nich, a słodkie rumieńce zagościły na jednej jak i drugiej twarzyczce.
- Chcesz coś jeść? Pić? - zapytała od razu, kiedy przekroczyliśmy próg pomieszczenia.
- Herbata z cytryną wystarczy. - powiedziałem z uśmiechem i zająłem swoje tradycyjne miejsce w dużym fotelu.
- Coś Cię gnębi… - szepnęła po chwili w moją stronę i usiadła na przeciwko mnie. Czy ja wspominałem, że ta kobieta potrafi czytać w myślach?
- Skąd te przypuszczenia? - zapytałem niepewnie.
- Nie znam Cię od dziś Kendall… - zmarszczyła brwi z rozbawienia.
Do gabinetu weszła młoda dziewczyna z tacą w ręku, na której stały dwie filiżanki i cukierniczka. Ciocia podziękowała dziewczynie, która szybko ulotniła się z gabinetu.
- Po prostu... Zbyt wiele mam na głowie… - odparłem podnosząc się z siedzenia i wziąłem moją herbatę.
- A więc słucham...


Upiłem jeden łyk gorącego napoju, a ciepło rozchodziło się po całym ciele, aż w końcu dotarło do zmarzniętych palców u stóp.
- Mam wrażenie, że wszystko jest przeciwko mnie… - zacząłem swój monolog, patrząc wszędzie byleby nie na kobietę siedzącą przede mną. - Na co dzień udaję kogoś, kim nie jestem byleby tylko nikt nie pomyślał o tym, że mam dobrą stronę.
- Ale Ty jesteś przecież dobrym chłopakiem. - wtrąciła się zdziwiona ciocia.
- Nie ciociu... Nie zasługuję na nic. Nawet na szczęście, czy miłość. Jestem złym człowiekiem...
- Nie jesteś zły. - powiedziała stanowczo. - Jesteś dobrym człowiekiem, któremu przytrafiły się złe rzeczy. Akurat los chciał, że musisz znieść cierpienia swoje, jak i innych osób. Bo dzięki temu, że Ty nie możesz być szczęśliwy, ktoś obok Ciebie może cieszyć się życiem.
Moje myśli od razu powędrowały do ciemnowłosej dziewczyny z zielonymi jak ja oczami. Jest teraz szczęśliwa. To widać na pierwszy rzut oka. I nie wiem czemu, ale świadomość tego, że ona nie cierpi, daje mi chwilę uspokojenia.
- A jeśli chodzi o moją siostrę i szwagra to… - urwała na moment i spuściła głowę w dół. - Oni też nie mają łatwo.
- Wiem o tym. Ale chociaż raz mogliby postawić się na moim miejscu. Poczuć to, co ja czułem. Te wszystkie wyrzuty sumienia, te wszystkie popełnione błędy, które źle wpływały na mój umysł i zostawiły ogromną dziurę po sobie.
- Dziura, która powinna być zapełniona odrobiną miłości… - zauważyła kobieta.
- Dokładnie.
- Chodź pokarzę Ci coś.
Podniosła się ze swojego krzesła i wskazała ręką na drewniany regał stojący na końcu pomieszczenia. Podszedłem do niej i spojrzałem na zaszklone półki, które były zapełnione licznymi fotografiami.
- Widzisz tutaj te zdjęcia? - zapytała z lekkim uśmiechem. - Są to dzieci, które zostały adoptowane. Dostały minimalną miłość od obcych ludzi, którzy pokochali ich za to, że w ogóle żyją.
Każde zdjęcia wstawione było w złotą ramkę, a uśmiech sam wkradał się na usta widząc ilość fotografii. To niesamowite, że aż tyle dzieci dostało nowe życie.
- Każde z nich miało odrębną historię swojego życia. I każde z nich było na tyle wspaniałe, że przywiązałam się do nich już od pierwszych godzin spędzonych razem. Na przykład Bryan. - pokazał na pulchnego chłopaczka ubrudzony kolorową farbą i śmiejącego się prosto w obiektyw. - Jego rodzice zmarli, kiedy miał 2 latka i nie miał kto się nim zająć. Trafił do naszego ośrodka i mieszkał z nami, aż do jego piątych urodzin kiedy to dostał najwspanialszy prezent urodzinowy.
- Jaki? - zapytałem zaciekawiony.
- Rodzinę. - odrzekła z uśmiechem. - Wyszedł z tego budynku dzień po urodzinach.
- Masz z nim kontakt? - zapytałem przejęty.
- Tak, oczywiście! Jestem jego przyszywaną ciotką, która uwielbia robić mu prezenty. - zachichotała pod nosem i odeszła ode mnie. - Każde dziecko, miało nadzieję, że w końcu poczują, że ktoś je kocha. Że nie spędzą kolejnych świąt w samotności.
- Kto to jest? - zapytałem szybko odnajdując zdjęcie może dwunastoletniej dziewczynki. Długie, ciemnobrązowe włosy sięgały do pasa, a malutka postura ciała była mi dziwnie znajoma.
- Ta tutaj? - zapytała upewniając się, że o tą samą fotografię mi chodzi. - A to jest jedna z moich ulubienic. - odrzekła z szerokim uśmiechem.
Otworzyła gablotkę i wyjęła złotą ramkę. Popatrzyła się na nią przez chwilę, a w jej oczach pojawiły się łzy które szybko otarła.
- Wspaniała dziewczyna… - szepnęła podając mi zdjęcie. - Wspaniała dziewczyna, którą spotkały same okropne rzeczy...
- Jak ma na imię? - zapytałem zdenerwowany.
- Anna. Ale nigdy nie lubiła, jak się do niej mówiło pełnym imieniem. Wiązało się to z jej przeszłością, którą bardzo wolno zapominała.
- Anna Smith? Tak teraz ma na nazwisko? - zapytałem kobietę.
Wszystkie fakty w końcu układały się w całość. Zdjęcie z gazety z wystawy Jade Smith od razu pojawiło się w mojej głowie. Niepodobieństwo Ani ani do mężczyzny ani do kobiety, męczyło mnie już od kilku tygodni. A teraz kiedy mam przed sobą zdjęcie małej, smutnej dziewczynki wszystko wyjaśniało.
- Tak. A dlaczego pytasz? - odezwała się zdziwiona.
- Bo... To jest moja znajoma… - skłamałem. - Kiedy tutaj trafiła?
- W wieku 13 lat. - powiedziała poważnie i wydmuchała swój nos.
- Dlaczego?
- Jej matka zmarła, kiedy miała 10 lat. Ojciec trafił do więzienia za… - urwała i zacisnęła usta. - Za złamanie prawa.
- Co takiego?! - zapytałem zszokowany.
W życiu bym nie powiedział, że Ania jest adoptowana.
O mój Boże... A ja tak obrażałem jej rodziców, kiedy ona straciła jednego jak i drugiego... Idiota ze mnie... Ale skąd mogłem w ogóle o tym wiedzieć?!
Widząc przerażoną minę cioci, zamknąłem na chwilę oczy i głośno wciągnąłem powietrze. Muszę się uspokoić. Muszę się uspokoić. Muszę się...
- Kiedy została adoptowana? - zadałem kolejne pytanie o wiele łagodniej, niż poprzednie.
- Pod koniec sierpnia tamtego roku. - odpowiedziała opierając się o biurko.
- Wspomniałaś coś o jej przeszłości… - zacząłem spoglądając na zdjęcie. - Wiesz coś więcej?
- Wiem zbyt dużo, niż sobie to wyobrażasz… - odeszła od biurka i podeszła do dużego regału z jakimiś segregatorami i innymi dokumentami.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - ta odpowiedź nieco zbiła mnie z tropu, a podsunięty plik dokumentów pod nos, od razu zaprał mi dech w piersiach. - To... To ona? - zapytałem podnosząc kolejne zdjęcie.
- To było wiosną 2009 roku. Przywieziono ją do nas w takim stanie… - szepnęła i ponownie wydmuchała nos.
Malutka, słodka dziewczynka w splecionych włosach w dwa warkoczyki i o bardzo dużych zielonych oczach. I gdyby nie fakt, że jej ciało pokryte było licznymi siniakami i bliznami, mógłbym stwierdzić, że wygląda na normalne dziecko z szczęśliwego domu. Jednak ślady zmian skóry, które były dosłownie wszędzie zapierał dech w piersiach. To nie możliwe, żeby teraz nie było po nich ani jednego śladu...
- Kto jej to zrobił? - zapytałem prawie płacząc.
- Kendall, nie mogę Ci powiedzieć. Ta sprawa została zamknięta kilka lat temu i ani ja, ani pewnie Ania nie ma ochoty wracać do przeszłości… - powiedziała stanowczo, a mi od razu przeszły ciarki. - Jeżeli jest to Twoja znajoma to porozmawiaj z nią. Ale nie sądzę, żeby cokolwiek chciała Ci powiedzieć...
- Dlaczego tak myślisz? - zapytałem cicho.
- Musi najpierw komuś zaufać, żeby mogła wszystko powiedzieć. W tej dziewczynie jest o wiele więcej strachu niż możesz sobie to wyobrazić.
Dustinowi chyba zaufała w 100 procentach...
- Dlaczego nie lubi, kiedy ktoś ją dotyka? - kolejne pytanie przeszło mi przez wyschnięte gardło i niepewnie spojrzałem w stronę zimnej pewnie już herbaty. Ale ta sprawa była o wiele ważniejsza niż domagania się przez mój organizm płynów.
- Kendall… - głośno westchnęła i zamknęła oczy. - Na prawdę bardzo chciałabym Ci powiedzieć, ale nie mogę! Takie sprawy nie należą do rozpowiadania wszystkim.
Zacisnąłem wargę i ponownie spojrzałem na zdjęcie. Tyle siniaków pokrywało to drobne ciało i zacząłem się zastanawiać przez ile czasu musiała zagoić jej się skóra. Na pewno nie walnęła się kilka razy o tą samą szafkę, więc zostaje tylko jedna opcja. Ktoś musiał jej to zrobić. Ale kto?
- Przerażające prawda? - zapytała szeptem kobieta. - Niby to tylko fioletowe plamy na ciele, ale i tak robią potworne wrażenie. A co najlepsze, jej ciało nie było pokryte jedynie tymi odbarwieniami.
- Było tego więcej? - zapytałem marszcząc brwi.
Ciocia Greta podeszła do mnie i zabrała mi z rąk segregator i zaczęła kartkować kilka kartek dotyczące dziewczyny. W końcu natknęła się na białą kopertę, którą od razu mi podała.
- Te zdjęcia zrobiono jej w szpitalu i trafiły do nas, abyśmy zobaczyli z czym mamy do czynienia. - wyjaśniła i odeszła ode mnie. Zajęła swoje poprzednie miejsce przed oknem i patrzyła na opustoszały plac.
Delikatnie otworzyłem kopertę i wyciągnąłem z niej plik kolorowych zdjęć. Z wrażenia musiałem usiąść na krześle, a ukrywające się łzy pod powiekami, w końcu dały swój upust.
- To... To ona? - zapytałem nie dowierzając.
- Niestety...
Coś okropnego... Zdjęcia pokazywały praktycznie każdą część ciała Ani. Od pleców, aż po stopy. I nie byłoby nic dziwnego w tym, że na każdym skrawku skóry znajdowały się liczne czerwone kreski. I to nie były ślady po nacięciach od żyletki. To było jakby ktoś bił ją batem zakończonym kilkoma malutkimi i cieniutkimi rzemykami, które wbijały się w skórę i trzeba było użyć bardzo dużo siły aby oderwać je od skóry. Rany były wszędzie. Na brzuchu, nogach, dłoniach... Wszędzie...
Jednak najgorsza była rana w kształcie rogala, albo można ją upodobnić do drugiej fazy księżyca, która znajdowała się na lewej łopatce. Krew nadal zbierała się dookoła rany i było nawet widać mięso. Szczerze mówiąc wyglądało to prawie jak kolorowy tatuaż! Albo specjalnie rozcięta skóra ostrym skalpelem...
- Twoja reakcja niczym się nie różni od innych ludzi, którzy oglądali te zdjęcia. - usłyszałem nad sobą głos ciotki, która położyła swoje ręce na moich ramionach. - Między innymi dlatego nie lubi, jak ktoś ją dotyka. Boi się, że ktoś może jej zrobić krzywdę. Nie znała takich uczuć jak miłość, czy poczucie bezpieczeństwa. Cały czas krążył wokół niej strach. Strach przed ludźmi.
- Nie chcę już tego oglądać… - wymamrotałem niewyraźnie rzucając zdjęcia na biurko. Schowałem twarz w dłonie i głośno westchnąłem. - Boże... A ja tylko pogarszałem sprawę… - chlipnąłem niewyraźnie i w końcu odsunąłem od siebie ręce.
- Nie wszystko jest takie jakie się nam wydaje. Skąd mogłeś o tym wiedzieć? - pocierała moje ramiona dodając mi nie co otuchy. - Państwo Smith byli wstrząśnięci historią Ani i za wszelką cenę chcieli jej pomóc. Chcieli pokazać, że na świecie nie ma samego zła. Mam tylko nadzieję, że jakoś im się to udaje.
Podniosłem się gwałtownie z krzesła i zacząłem chodzić w tą i z powrotem przeczesując co chwile włosy. Moje zdenerwowanie znacznie wzięło nade mną wodze i nie mogłem już siebie kontrolować.
Co ja najlepszego zrobiłem?! Jaki ja byłem ślepy! Mogłem się przecież domyślić, pierwszego dnia szkoły, że jest z nią coś nie tak! A ja zapatrzony byłem w siebie i swoją postawą alfa...
- Nie myśl zbyt dużo o tym… - spokojny głos siostry mojej matki był zdecydowanie nie na miejscu.
- Ja... Ja nie wiem co mam teraz robić… - jęknąłem niezadowolony. - Mam ochotę znaleźć tego, kto jej to zrobił i go zabić!
- Nie musisz. Siedzi w więzieniu. - kobieta wzrusza ramionami.
Kolejne fakty układają się w jedną całość. To jak nowo znalezione kawałki puzzli, które gubiłem podczas układania całego obrazka. Jednak nadal brakowało mi najważniejszych elementów, które pozwoliłyby w całości odtworzyć przeszłość Ani.
- To jej ojciec? - zapytałem niepewnie, na co ciocia skinęła głową. - Ale dlaczego! Dlaczego jej to zrobił?!
- To i tak są najdrobniejsze rzeczy, jakie zostawił po sobie mężczyzna.
- Nie rozumiem...
- I nie musisz. - kolejny raz wzruszyła ramionami. Głośno wciągnęła powietrze i spojrzała na zegarek. - Mam bardzo ważne spotkanie za 30 minut...
- Um, już wychodzę. I tak musiałem już jechać… - powiedziałem zmieszany i wziąłem swoją kurtkę.
- Jakbyś jeszcze mógł dać to mamie, byłabym Ci wdzięczna. - podniosła głos, kiedy kolejny raz udała się do ogromnego regału.
Kiedy ciocia Greta szukała czegoś w szufladach, ja popatrzyłem na zdjęcie małej dziewczynki z kilkunastoma siniakami, leżące na blacie biurka. Popatrzyłem niepewnie na kobietę, a potem szybkim ruchem zgarnąłem fotografię i wsadziłem ją do kieszeni kurtki.
- Znalazłam! - krzyknęła uradowana i podała mi kolejną kopertę, tym razem koloru niebieskiego. - To są dokumenty o które wcześniej mnie prosiła w sprawie naszego starego domu. Mama będzie wiedzieć o co chodzi.
- Okej… - wziąłem papier i również schowałem do kieszeni.
- Odwiedzaj mnie częściej Kendall. Tęsknię za Tobą. - uśmiechnęła się lekko i po raz kolejny wzięła mnie w swoje małe ramiona. - Mam nadzieję, że przynajmniej na święta się spotkamy.
- Nie obiecuję, ale przemyślę tą propozycję. - uśmiechnąłem się lekko i odsunąłem od siebie kobietę.
- Jedź ostrożnie. Zapowiadają duże opady śniegu, a ja nie mam ochoty następnym razem widzieć Cię w szpitalu.
- Jestem zawsze ostrożny.
Wyszliśmy z jej gabinetu i udaliśmy się do głównego wyjścia. Dostałem jeszcze mocnego buziaka w sam czubek głowy, na którą potem założyła mi moją szarą czapkę.
Wolnym krokiem szedłem w stronę mojego samochodu, a kłębiące się myśli wciąż nie dawały mi spokoju. Zbyt dużo informacji jak na jedno popołudnie. Ale i tak nie wiem jeszcze wszystkiego!
Wyjechałem z placu zszokowany i kompletnie oszołomiony. Nigdy, ale to przenigdy nie spodziewałbym się, że Ania może być adoptowana. A do tego bita przez swojego ojca i wiadomo co tam jeszcze jej robił!
Moja głowa tym razem zapełniona była licznymi wspomnieniami, jak Ania zachowywała się, kiedy ktoś ją dotykał. Kiedy ja... Ja ją dotykałem. Na przykład w garderobie. Już się nie dziwiłem dlaczego wtedy zaczęła płakać. Dlaczego zemdlała. Dlaczego trzęsła się, kiedy Belt złapał ją za rękę.
Jej strach górował nad nią i miał całkowitą kontrolę nad jej ciałem. Nie mogła od tego się uwolnić. A ja głupi pogarszałem jeszcze sprawę! Jak mogłem być tak lekkomyślny?!
Z głośnym hukiem zamknąłem drzwiczki samochodu, kiedy w końcu przyjechałem do domu. Nie interesowało mnie, czy ojciec już jest, czy może jeszcze w warsztacie. Teraz chciałem jak najwięcej dowiedzieć się o przeszłości Ani.
- Już jesteś? - głos mamy wydobywający się z kuchni rozszedł się po moich zmarzniętych uszach, a ja szybko ściągnąłem moje buty.
- Ciocia miała jakieś spotkanie. Kazała Ci to przekazać. - położyłem kopertę na stole i rzuciłem okiem na mamę.
To niewiarygodne jak ciocia Greta i matka są do siebie podobne. A między nimi było aż 7 lat różnicy, a wyglądały wręcz na bliźniaczki!
- Obiad będzie dopiero za 40 minut. - odparła rodzicielka i oparła się o blat kuchni.
- Będę u siebie...
Szybkim krokiem poszedłem do mojej sypialni i od razu włączyłem komputer. Może znajdę jakiekolwiek informacje o biologicznym ojcu Ani. Kiedy i dlaczego został aresztowany i w jakich okolicznościach. I chociaż miałem małą nadzieję, co do tego, że mógłbym coś znaleźć to jednak chęci były o wiele większe. Logując się na moje konto, usłyszałem dzwonek telefonu, a ja nie miałem ochoty na jakiekolwiek rozmowy.
- Od czego tu zacząć? - zapytałem samego siebie, kiedy przeglądarka internetowa otworzyła się gotowa do pomocy.
Wpisując jakieś hasła, które nie miały najmniejszego sensu, zdenerwowałem się jeszcze bardziej. Przecież musi coś być napisane!
Wchodząc na oficjalną stronę prasy News Los Angeles, zacząłem przeglądać artykuły archiwalne. Ktoś umarł, wypadek samochodowy, odnowa biblioteki. Nic co było mi na tę chwilę potrzebą. Wchodząc w kolejny rok niechcący kliknąłem reklamę dotycząca zajęć tanecznych, która od razu przekierowała mnie na niepotrzebną stronę. Głośno westchnąłem i już miałem zamiar wychodzić, kiedy natknąłem się na logo strony.
- Dance Studio… - szepnąłem do siebie i zmarszczyłem brwi. Ta nazwa coś mi mówiła, ale nie mogłem sobie dokładnie przypomnieć co takiego.
Wszedłem w zakładkę o informacjach i zacząłem czytać o jedynym tanecznym studiu w Los Angeles. Godziny zajęć, to akurat najmniej mnie interesowały, style tak samo... Instruktorzy! Bingo!
- Lucy Terry, Simon Adler, Oskar Tyler… - zacząłem wymieniać na głos mrużąc przy tym oczami. - Dustin Belt!
- Kendall! Obiad za chwilę!
- Już idę! - krzyknąłem w stronę drzwi i ponownie wróciłem do czytania.
Wszedłem w zakładkę Historia, a kolejny długi artykuł o tym jak i kiedy zostało wybudowane centrum taneczne, zniechęciło mnie do dalszego dociekania. Przewinąłem w dół i napotkałem się na czarno białe zdjęcie kobiety.
- Katherine Cross… - przeczytałem nazwisko i ponownie rzuciłem okiem na zdjęcie. - To nie możliwe...
Szybko podniosłem się z siedzenia i zacząłem poszukiwania gazety sprzed miesiąca. Co chwila wyrzucałem jakieś papiery z szuflad biurka, ale nadal nie mogłem znaleźć tej najważniejszej notatki. Schyliłem się pod łóżko i sięgnąłem ręką po zgniecione kartki.
Spojrzałem na fotografię w gazecie przedstawiająca wystawę Jade Smith, a potem na zdjęcie w internecie. I znowu na gazetę i na ekran komputera. Podobieństwo między niejaką Katheriną Cross z Anią było wyraźnie podkreślone. Te same rysy twarzy, uśmiech, nos, włosy, postura ciała. Wszystko takie same!
Kolejne hasło znalazło się w oknie przeglądarki internetowej i zaraz przed sobą miałem tysiące zdjęć Katherine.
- Kendall! Obiad!
Jednego byłem pewny na 100 procent: Katherine Cross, to biologiczna matka Anny Smith.
Tylko, co dalej?






~~~~
One Direction- Diana





____
Witam wszystkich tych cierpliwych, jak i tych nieco mniej xd
Podoba się rozdział? Mam nadzieję, że tak ;> A w ogóle spodziewaliście się takiego obrotu akcji?
Kendall dowiedział się CZĘŚCIOWEJ przeszłości Ani i jak myślicie, co teraz będzie chciał zrobić?


Tak jak obiecywałam, z każdym nowym rozdziałem idziemy o jeden krok do góry i nie! Nie cofamy się, tylko idziemy cały czas do przodu ;) Mam nadzieję, że nie możecie się doczekać następnych, bo mnie ciekawość zżera jaka będzie Wasza reakcja ;3



Trzymajcie się ciepło xd

Do zobaczenia za tydzień! ;*

8 komentarzy:

  1. Oesu... Kendall odkrył część prawdy o Ani, ale dość istotną jednak część. Dobrze, że przejrzał na oczy. Może zmieni swój stosunek. Jestem ciekawa dalszego rozwoju akcji. Super rozdział

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział ;) Kendall chyba ziemi swój stosunek do Ani :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział super, aczkolwiek według mojego mniemania ciotka Kendalla nie powinna mu tego mówić. Wiadomo - rodzina, ale to nie są sprawy rodzinne - żadna krewna, ani nikt, więc nie powinna mu tego mówić bez jej zgody, a tym bardziej pokazywać zdjęć. No. Trochę mnie poniosło.xd

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajnie że Kendall dowiedział się trochę o przeszłości Ani. Szczerze mówiąc , to kiedy czytałam twoje opisy tych zdjęć. ...byłam przerażona...to nie jest ojciec! To kat!
    Mam nadzieję że Kendzio się opamięta i zmieni swoje zachowanie względem Ani:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zajebiste ;) ŻEby Kendall się w niej zakochaał ! <3 I żeby rywalizował z Dustinem o Anię.

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękny początek, może to zwykły dzień Kendalla. Ale widać jak jest dla Niego ważny uśmiech Mamy. Piękne. Można się wzruszyć. Niesamowite :). Nie miałam pojęcia że Ciocia Kendalla pracuję w domu dziecka. Kendall musi się naprawdę źle czuć, z tym jak traktował Anię. To jak opisałaś Anię, i te wszystkie zdjęcia aż mnie ciarki przeszły po plecach. Genialne! Nie mogłam przestać czytać tego rozdziału. A gdy się skończył poczułam taki nie dosyt.. Niesamowity rozdział! Czekam na następny !

    OdpowiedzUsuń
  7. Wspaniały rozdział. Mało się nie popłakałam czytając. Mam nadzieję, że Kendall poznając bliżej historię zakocha się w niej. Czekam na następny./Gwiazda1900 z aska

    OdpowiedzUsuń
  8. mam nadzieje, ze Kendall sie opamieta i przeprosi Anie i, zeby potem byli razem;-)

    OdpowiedzUsuń