niedziela, 25 stycznia 2015

Rozdział 27 "Nie macie pojęcia, co wtedy ta osoba czuje..."

I don’t mean to leave you
With a trivial excuse
~~~~~~~~

- Aniu, wstawaj! Obudź się! - krzyk dziewczynki był zdecydowanie ostatnią rzeczą, jaką chciałam usłyszeć o tak wczesnej porze.
- Caroline, daj mi spać… - mruknęłam niezadowolona i naciągnęłam na siebie kołdrę.
- Ania! Podnieś się! - mała wskoczyła na moje łóżko i zaczęła mnie bić jedną z leżących obok mnie poduszek.
Przysięgam, jeszcze chwila i nie ręczę za siebie!
- Śnieg! Śnieg pada! - nadal krzyczała mi prosto do ucha, a ja wiedząc, że już przegrałam tą bitwę odsunęłam od siebie pościel i spojrzałam na zegarek.
Zostało mi dokładnie 30 minut do budzika, a ten mały potwór już mnie budzi o 6 rano! Przetarłam moje oczy i spojrzałam niewyraźnie na dziewczynkę, której uśmiech był o wiele większy niż na co dzień.
- Co mówiłaś? - zapytałam cicho.
- Śnieg! Pierwszy śnieg! - krzyknęła uderzając mnie poduszką.


Spojrzałam na okna i głośno westchnęłam. Podniosłam się z materaca i posłusznie stanęłam przed szybą. Ten mały potwór miał rację. Biały, gęsty puch pokrył cały nasz ogród, a kilku centymetrowa warstwa piętrzyła się na balkonie i jego balustradzie.
- Widzisz?! Nareszcie będzie można lepić bałwany! - głośne okrzyki dziewczynki nie miały końca a ja przeczesałam włosy.
- Widzę, widzę. A teraz możesz już wyjść i dać mi poleżeć jeszcze przez te pół godziny… - powiedziałam pod nosem i z powrotem walnęłam się na łóżko. Gadanie przez Skype do 2 w nocy z Dustinem nie było dobrym pomysłem. W sumie to jego wina! To on nie umie się pożegnać w mniej niż 40 minut...
- Opłaca Ci się spać, skoro zaraz i tak musisz wstać? - zapytała dziewczynka siadając obok mnie.
- Jeżeli będziesz cicho, to nawet uda mi się zasnąć w jedną minutę...
Carla zachichotała pod nosem i w podskokach wyszła z pokoju, a ja głośno westchnęłam i ponownie odwróciłam się w stronę okna.
Duże płatki śniegu wirowały na lekkim wietrze, który dodawał im delikatności i niewinności. W tym roku śnieżne opady zaszczyciły nas swoją obecnością nieco później, niż zawsze. Mam tylko nadzieję, że silne mrozy będą ograniczały się jedynie do -12 stopni.
Kiedy minęły te 30 minut, ponownie podniosłam się z łóżka, ale tym razem posłusznie udałam się do łazienki. Gorąco woda, jaka spłynęła po moim ciele rozluźniła moje napięte już od dłuższego czasu mięśnie, a ja zrobiłabym wszystko aby zostać pod prysznicem. Po kilku minutach w końcu opuściłam moją oazę spokoju i w samym ręczniku weszłam do garderoby.
Kiedy byłam już gotowa do wyjścia, spakowałam wszystkie potrzebne książki na dzisiejsze lekcje i rzuciłam jeszcze okiem na telefon sprawdzając czy przypadkiem nie mam jakiś nowych wiadomości. Uśmiechnęłam się widząc moją tapetę, na której jestem razem z Dustinem, Bridgit, Carlosem oraz z Loganem w pizzerii.
- Dzień Dobry wszystkim. - przywitałam się wchodząc do jadalni, gdzie wszyscy moim domownicy zajęli miejsca przy stole łącznie z Alice.
- Witaj Aniu… - odezwał się cicho Daniel, a ja popatrzyłam na niego pytającym wzrokiem.
- Coś się stało? - zapytałam siadając koło uśmiechniętej Carli, która wcinała swoje płatki z mlekiem.
Alice popatrzyła na mnie smutno i wyszła z głośnym westchnięciem z pomieszczenia, a ja rzuciłam pytające spojrzenie Jade.
- O co chodzi? - zapytałam ponownie, na co Daniel zamknął na chwilę oczy. Sięgnął ręką za siebie, gdzie znajdował się stary kredens i podał mi dzisiejszą prasę.
- Znowu? - zapytałam cicho i zaczęłam czytać artykuł z pierwszej strony, który dotyczył kolejnego napadu gwałtu i to ze skutkiem śmiertelnym. Na szczęście to nie była żadna dziewczyna od nas ze szkoły, ale i tak strach wziął swoje.
- To już nie jest normalne… - szepnęła Jade i odstawiła swoją filiżankę z kawą. - Tyle dziewczyn...
- Nie myśl o tym. - odezwał się Daniel.
- Jak mam o tym nie myśleć? Czy Ty nie widzisz co tu się dzieje?! Kolejne młode dziewczyny zostają napadane przez jakiegoś zb...
- Caroline tu siedzi! - przerwałam jej napad histerii i spojrzałam na nadal uśmiechającą się dziewczynkę, która nie ma o niczym pojęcia, co się wokół niej dzieje. I niech tak zostanie...
- Przepraszam… - mruknęła kobieta, a ja zacisnęłam mocniej wargi. - Zmieńmy temat, proszę...
- Proszę Aniu. - odezwała się Alice, która weszła z powrotem do jadalni z talerzem w ręku, na którym znajdowały się dwie grzanki.
- Dziękuję.
- Aniu, ubierz się dzisiaj cieplej. Sama widzisz, że pogoda nie jest zachwycająca. - ponownie odezwała się Jade, a jej głos był o wiele milszy niż kilka chwil temu.
- A moim zdaniem jest! - krzyknęła Caroline. - Można w końcu lepić bałwany!
Zachichotałam cicho pod nosem i zabrałam się za swoje śniadanie. Przysłuchując się marudzeniom Jade, na temat jej poważnej sesji zdjęciowej, która ma się dzisiaj odbyć, zastanawiałam się co dzisiaj takiego przytrafi mi się w szkole.
- Dustin już przyjechał. - odezwał się Daniel wychylając się w stronę okna.
Niczym torpeda poderwałam się z krzesła i pobiegłam na górę do swojego pokoju po torbę. Przeskakując po dwa stopnie słyszałam stłumione chichoty domowników, którzy jak widać mieli ze mnie totalny ubaw. Ignorując polecenie Jade założyłam moje miętowe air max'y i szybko przerzuciłam przez ramiona moją kurtkę.
- Wychodzę! - krzyczę już w progu i zamykam za sobą drzwi. Szybko przechodzę przez brukową kostkę, w końcu docieram do samochodu Dustina, który jak zwykle wita mnie promiennym uśmiechem.
- Mogłaś się spokojnie ubrać. Przecież bym poczekał… - mruknął niezadowolony, kiedy zawiązywałam mój szalik na szyi, a czarna czapka znalazła się na głowie.
- Ciebie również miło widzieć. - odgryzłam mu się, na co tamten jedynie parsknął śmiechem i wyjechał z podjazdu.
- Jak ślisko… - westchnął spoglądając na ulice pokryte pojedynczymi płatkami białego puchu. - Nie lubię zimy...
- Szczerze mówiąc ja też nie. Ale coś czuję, że dzięki Carli moje zdanie na temat tej pory roku, chyba się zmieni.
- Dlaczego?
- W końcu będzie mogła lepić bałwana, a nie sądzę żeby Jade i Daniel pozwolili jej wychodzić nawet na podwórko samej...
- Czytałaś gazetę? - pyta niepewnie, a ja zagryzam wargę.
- Niestety tak...
Chłopak wjeżdża na szkolny parking, gdzie stoją pojedyncze samochody i niektórzy uczniowie rozmawiający w swoich paczkach. I jak zawsze przypatrują się pojazdowi chłopaka, jakby to był 8 cud świata. Ich oczy mogłyby wyjść już dawno z orbit, ale kiedy wysiądziemy z samochodu, mam wrażenie, że ich gałki oczne ograniczają się jedynie do białek. Przeszkadzało mi to jakieś 3 tygodnie temu, kiedy po raz pierwszy jechałam z Dustinem do szkoły. Ale dzisiaj jedynie prycham pod nosem i kręcę głową z rozbawienia.
- Czas najwyższy ponownie przywitać się z łopatą… - westchnął chłopak, i objął mnie w pasie, kiedy weszliśmy do szkoły. - I nawet już wiem, kto mi będzie pomagał… - dodał z nutką rozbawienia, a ja walnęłam go w ramię.
- Możesz na mnie liczyć jedynie w funkcji dopingującej. - odparłam uśmiechając się.
- Jak zawsze...
Wywróciłam oczami i lekko popchnęłam chłopaka biodrem, na co on zrobił mi to samo, ale jak zwykle dwa razy mocniej. Docieramy do szafek z uśmiechami na twarzy, ale kiedy spostrzegłam kto stoi obok mojej, uśmiech od razu zszedł z twarzy.
Patrzył się w naszą stronę i szczerze mówiąc jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale kiedy podeszliśmy bliżej, w jego oczach był nieznany dla mnie błysk.
- Możesz się odsunąć? - pytam szorstko, na co tamten nadal patrząc na mnie i Dustina odchodzi od mojej szafki.
- Musimy pogadać. - odparł poważnie zagryzając wargę.
Denerwuje się? Schmidt? W mojej obecności? Och, to chyba nowość...
- Nie mamy o czym… - warknęłam zdejmując z siebie kurtkę, którą zaraz schowałam w szafce.
- To ważne… - jego poważny ton, był dosyć nietypowy, a sam fakt, że jeszcze nie wydarł się na mnie, albo nie zaczął się śmiać od kiedy stoimy w odległości od siebie 3 metrów, jest dosyć dziwny.
- Nie rozumiesz, że ona nie chce z Tobą rozmawiać? - zapytał przesłodzonym głosem Dustin.
- Jakbym nie musiał, to nie prosiłbym o rozmowę, ale to sprawa jest dosyć ważna. - powiedział przez zaciśnięte zęby i widziałam jak zacisnął swoje dłonie w pięści. Jego mordercze spojrzenie w stronę Dustina, od razu zrzuciłoby mnie z nóg, ale mój przyjaciel jest typem człowieka dla którego takie gierki nie działają.
- Skoro to jest aż tak ważne, to słucham… - odparłam krzyżując ręce na piersiach.
- W cztery oczy… - znowu jego rządzicielski ton, a jego wzrok nadal był uwieszony na Dustinie.
- Chciałbyś. - rzucił Dustin i zrobił jeden krok do przodu w stronę Kendalla. - A potem co? Mam ją odebrać od pielęgniarki, czy może ze szpitala?
- Dustin. - przerwałam mu i pociągnęłam jego rękę nieco do tyłu, aby odsunął się kawałek od blondyna.
Jeżeli i Dustin się zdenerwuje to nie będzie już wesoło, a ta krótka wymiana zdań może zakończyć się ostrą bójką. A ja nie mam zamiaru widzieć, jak mój przyjaciel i wróg, biją się na środku korytarza i to w dodatku w poniedziałek rano.
- Idź się przebierz. - powiedziałam w stronę czarnowłosego. - Zobaczymy się pod klasą.
- Nie zostawię Cię z nim… - warknął spoglądając na blondyna, który nadal rzucał gniewne spojrzenia w jego stronę.
- Nic jej kurwa nie zrobię… - odezwał się cicho.
- Skąd mam to wiedzieć? Skąd mam wiedzieć, że Twoje nerwy zaraz nie puszczą i tym razem nie przywalisz jej? - prychnął Belt.
- Nie uderzę dziewczyny, któ… - urwał w połowie zdania, jakby coś wiedział, ale w porę ugryzł się w język. - Mam swoje zasady. - dodał po chwili.
- Dustin, idź. - rzuciłam poważnie, chcąc jak najszybciej zakończyć tą rozmowę.
Chłopak spojrzał najpierw na mnie, a potem na Kendalla i z powrotem na mnie. Widziałam, jak jego emocje skaczą z jednego humorku na drugi, ale on starał się to ukryć.
- Jeżeli coś jej zrobisz, zabiję Cię. - warknął jeszcze grożąc palcem i odszedł w końcu w stronę swojej szafki, która znajdowała się w drugim korytarzu.
Odprowadziłam go wzrokiem, a kiedy zniknął z pola widzenia spojrzałam się na Kendalla, który nadal patrzył się przed siebie. W końcu odwrócił na mnie wzrok, a jego tęczówki znacznie pojaśniały i nie było widać już ani grama gniewu, czy złości.
- Czego chcesz? - pytam ostro i przerzucam ciężar ciała na drugą nogę.
- Wiem co ukrywasz. - odparł od razu. Jego ton był o wiele milszy niż mogłam to sobie wyobrazić. Tak jakby... Współczujący?
- Co ukrywam? - zapytałam o wiele szybciej niż powinnam.
- Twoją przeszłość… - szepnął, a ja szeroko otworzyłam oczy.
Co?! Jak to wie?! Ale skąd?!
- Nie rozumiem o co Ci chodzi… - postanowiłam grać głupią idiotkę, która nie ma o niczym pojęcia.
- Nie udawaj Ania… - wypuścił głośno powietrze. - Ja...
- Kendall! - bardzo znany mi głos rozszedł się za moim plecami, a ja jedynie wywróciłam oczami.
- O nie… - jęknął niezadowolony chłopak wyglądając mi przez ramię. - Musimy dokończyć tą rozmowę. - powiedział patrząc się już na mnie, a ja nadal nie dowierzałam jakiego używał tonu, aby cokolwiek do mnie powiedzieć. Był bardzo miękki i nawet bym powiedziała przyjazny. I gdyby nie fakt, że przede mną stoi sam Kendall Schmidt, który od samego początku roku szkolnego robi wszystko, abym znienawidziła wszystko i wszystkich dookoła, mogłabym stwierdzić, że jest dla mnie miły.
- Nic nie musimy… - odparłam szorstko i delikatnie odkręciłam głowę za siebie, gdzie widziałam idącą w naszą stronę Katelyn Tarver. - Twoja dziewczyna chce się chyba z Tobą przywitać. - dodałam z udawanym uśmiechem i już chciałam wyminąć chłopaka, kiedy ten złapał mnie lekko za łokieć i pociągnął w swoją stronę.
- Chcę Ci pomóc… - szepnął patrząc mi głęboko w oczy. Jego oddech otoczył praktycznie całą moją twarz i nawet mogłam poczuć zapach perfum, które znacznie różniły się od tych które używa Dustin. Ale i te mi się podobają.
- Już wystarczająco mi pomogłeś w nienawidzeniu Ciebie, także nie musisz się już wysilać. - warknęłam przez zaciśnięte zęby i oswobodziłam się z jego uścisku.
Nadal staliśmy naprzeciwko siebie i gromiliśmy się wzrokiem, do czasu, kiedy wkurwiająca blondi nie podeszła do chłopaka i nie wpiła mu się w usta, a ja poczułam, jakby moje śniadanie miało właśnie zaraz wyjść tą samą drogą którą weszło...
Oczy Schmidta nadal były odwrócone w moją stronę, a ja jedynie prychnęłam pod nosem i udałam się pod salę historyczną, gdzie stał zdenerwowany Dustin i rozmawiał z Bridgit, która próbowała go uspokoić.
Nie miałam ochoty na przesłuchanie ze strony chłopaka jak i dziewczyny, więc szybko się odwróciłam i poszłam w przeciwną stronę, nie zwracając uwagi na dzwoniący dzwonek. Mój humor diametralnie się zmieniał z minuty na minutę, z czego nie byłam ani trochę zadowolona. A to wszystko przez Kendalla, który musiał wszystko zepsuć!
Cały czas nurtują mnie pytania typu: "jak?", "ile?", "skąd?", "od kogo?", "od kiedy?" i "czy komuś powiedział?". A może to tylko i wyłącznie jego kolejny podstęp? Tak, to jest bardziej prawdopodobne, że chciał mnie jedynie upokorzyć, niż to, że wie o mnie wszystko. I tej myśli powinnam się trzymać. Nie powinnam dawać mu do zrozumienia, że się go obawiam, czy coś w tym stylu. Nie mam pojęcia o czym on mówił i już.


- Ania? Wszystko w porządku? - za sobą słyszę głos Bridgit, która chyba musiała mnie zauważyć, jak wchodzę do damskiej toalety. Kto się ze mną założy, że Dustin stoi pod drzwiami i zdenerwowany wystukuje pewien rytm nogą?
- Jasne. - upewniam nie tylko ją, ale i siebie. Przecież wszystko jest w porządku!
- Dustin się o Ciebie martwi. Mówił, że rozmawiałaś z Kendallem… - dążyła dalej temat, a ja jedynie głośno westchnęłam.
- Nic mi nie zrobił. Porozmawialiśmy przez chwilę, ale przerwała nam Katelyn, a ja nie miałam ochoty patrzeć na gołąbeczków. - od razu wywróciłam oczami, przypominając sobie słodki uśmiech blondi.
- Ja Ci wierzę. Gorzej będzie z Dustinem… - mruknęła pod nosem wskazując na drzwi wyjściowe.
Przejrzałam się jeszcze w lustrze i powolnym korkiem skierowałam się w stronę wyjścia z toalet i delikatnie otworzyłam drzwi. Rozejrzałam się po korytarzu, a widząc zdenerwowanego chłopaka krążącego w tą i z powrotem, uśmiech sam zagościł na twarzy, a rozbawienie odzwierciedliło się na cichym chichocie, który chłopak usłyszał i szybko się odwrócił w moją stronę.
- Z czego się tak śmiejesz? - zapytał zdenerwowanym głosem, a ja stanęłam na przeciwko niego.
- Z Ciebie. - odparłam wzruszając ramionami.
- A co jest we mnie takiego zabawnego?
- Wszystko… - szepnęłam i przytuliłam się do niego. Wiedziałam doskonale, że nigdy mnie nie odtrąci i ten gest nie co zmniejszy poziom strasu w jego organizmie i niedługo w końcu będziemy mogli na spokojnie porozmawiać.
Tak jak przypuszczałam, chłopak zaraz zacisnął swoje ręce na moich plecach i wtulił się w moje ciało, na co ja tylko uśmiechnęłam się pod nosem. Uwielbiam kiedy tak robi...
Po kilku minutach każdy z nas odszedł w swoją stronę i spóźnieni na lekcje wchodziliśmy do klas z szerokimi uśmiechami na twarzach.
Kolejne godziny lekcyjne mijały w szybkim tempie, a po złej atmosferze z samego rana nie było ani śladu. Wszyscy byliśmy szczęśliwi i co chwila śmieliśmy się z żartów Dustina, który nie szczędził sobie dzisiaj dowcipów. I właśnie takie chwile uwielbiam! Patrząc to na Dustina, to na Bridgit, a później uśmiechniętych od ucha do ucha Carlosa i Logana, którzy zapewne nie mogli się odczekać naszego wspólnego spotkania, serce biło o wiele szybciej niż powinno, a endorfiny rozchodziły się po całym ciele.
Przed ostatnią godziną poszłam do szafki i wzięłam moją kurtkę, którą przewiesiłam przez torbę. Kilka uczniów, którzy mieli teraz lekcje przyrodnicze byli zwolnieni z zajęć i musieli iść na salę gimnastyczną, gdzie mieliśmy zacząć przygotowywać się na Bal Zimowy, który miał się niedługo odbyć. Szczęście jednak w końcu się odwróciło w moją stronę i uśmiechając się pod nosem skierowałam się do wejścia na salę, a nie do klasy biologicznej.
- Zajmijcie miejsca na trybunach i bądźcie przez chwilę cicho. - zarządził dyrektor, kiedy przyszliśmy na salę gimnastyczną. - Wiem o tym doskonale, że teraz mieliście robić dekorację na Bal Zimowy, ale mam dla Was złą wiadomość.
Na trybunach zapanowała grobowa cisza i wszyscy czekali aż sam dyrektor zacznie wszystko wyjaśniać. Doszły mnie słuchy, iż balu miało nie być, ale nie przywiązywałam do tego żadnej wagi. Bal Zimowy jest jedną z wielu tradycji tej szkoły i nie sądzę, żeby tak nagle...
- Bal Zimowy zostanie odwołany. - powiedział donośnym głosem, a jęknięcia i okrzyki niezadowolenia rozeszły się po całym pomieszczeniu. Najgłośniej marudziła jednak Katelyn, która zapewne już kupiła swoją kreację na tą imprezę.
- Jestem do tego nie tylko zmuszony, ale i sam przyznałem, że to nie jest dobry pomysł, aby bal się odbył. - podniósł swój głos i próbował przekrzyczeć komentarze uczniów, którzy zapewne nie są zadowoleni z tej decyzji.
- Można wiedzieć dlaczego? - odezwał się Tom.
- I to jest właśnie kolejna sprawa, dlaczego zostaliście tutaj wezwani. Wszystkie trzecie klasy zostały podzielone na 3 grupy, w których odbędą się zajęcia z psychologiem.
Psychologiem? A po co nam jakiś psycholog?
- Jak pewnie zauważyliście napady gwałtów w Los Angeles doszły do linii granic i nie możemy dalej ryzykować. Za chwilę przyjdzie tutaj Pani Gabriele Flark, która poprowadzi z Wami zajęcia.
- Dotyczące gwałtów? Niby po co mi to? - zdziwienie jak i rozbawienie w głosie Sama było wyczuwalne na kilka kilometrów.
Nie mam pojęcia z czego on się śmieje. Nie on jest narażony na napad jakiegoś seryjnego psychopatę, który z każdym następnym dniem staje się co raz groźniejszy.
- Sami się przekonacie. - mężczyzna głośno westchnął i przeczesał swoje włosy. - To nie jest tylko dla Was ciężka sytuacja. Cała szkoła jest pogrążona w smutku i żałobie po śmierci 5 dziewcząt. Jeszcze nigdy nie przytrafiło mi się aż tyle zgonów w jednym roku szkolnym, a już nie będę mówił o pierwszym semestrze. Poczekajcie przez 3 minuty i zaraz przyjdzie do Was Pani Flark. Nie muszę chyba przypominać jak macie się zachowywać.
Dyrektor głośno westchnął i wyszedł z sali gimnastycznej, w której od razu rozeszły się głośne rozmowy dotyczące nowej wiadomości. Niepewnie rozejrzałam się po trybunach i cicho przeklinałam towarzystwo znajdujące się wokół mnie. Tarver, Schmidt, Maslow. Wszyscy, których akurat nie miałam ochoty widzieć. Pech chciał, że Dustin i Bridgit mają właśnie informatykę i to graniczyło by się z cudem, gdyby tak nagle się pojawili...
Usłyszeliśmy jak drzwi się otwierają, a potem głośny stukot obcasów. Nie wiem czemu, ale ten dźwięk od razu kojarzył mi się z naszą królową szkoły, która jako jedyna nosi buty na wysokim obcasie. Spojrzałam się w stronę odgłosów i przyjrzałam się młodej kobiecie, która przywitała nas od razu z szerokim uśmiechem i nie była ani trochę skrępowana.
- Witam wszystkich, nazywam się Gabriele Flark i spędzicie ze mną najbliższe półtorej godziny. - odezwała się od razu i postawiła swoją teczkę na krześle, które było postawione naprzeciwko naszego sektora. Ubrana była dosyć sportowo, jak na psychologa, a krótkie kasztanowe włosy odejmowały zdecydowanie jej lat. Mogła mieć gdzieś tak około 28 może 30 lat.
- Wiem doskonale, że temat na jaki będziemy rozmawiać nie będzie łatwym, ale postaram się aby obyło się od nie wyjaśnionych informacji.
Jestem ciekawa skąd ona posiada taką wiedzę? Na studiach wyjaśniają krok po kroku jak kogoś zgwałcić, czy co? Muszę ostrzec Dustina przed studiowaniem psychologi...
- Najpierw wyjaśnijmy sobie co to jest przemoc. Ktoś wie? - zapytała klaszcząc przy tym w dłonie, co tylko i wyłącznie jeszcze bardziej mnie denerwowało. - Nikt? - zapytała po chwili ciszy.
- Wywieranie wpływu. - odezwała się jedna z dziewczyn siedzących w pierwszych miejscach.
- Doskonale. A jakie są rodzaje przemocy? - kolejne pytanie z ust tej kobiety rozchodziło się po sali, a ja nie wiem czemu ale co raz bardziej stawałam się zdenerwowana. Dlaczego muszę w tym uczestniczyć?
- Psychiczna i fizyczna. - tym razem odezwał się sam Maslow.
- Brawo. Jest jeszcze cyberprzemoc, ale nie o tym dzisiaj. - położyła swoją czarną teczkę na podłodze, a sama usiadła na krześle i oparła swoje łokcie o kolana. - Przejdziemy teraz nie co wyżej. Co to jest przemoc seksualna?
Moje oczy od razu poszerzyły się, a oddech stał się o wiele szybszy. Do czego to wszystko prowadzi?
- Coś jak gwałt, albo molestowanie seksualne… - odparła kolejna osoba.
- Dobrze. Jak widzicie gwałt pochodzi od przemocy. Można to określić błędnym kołem, który nie ma wyjścia. Jeden czynnik wpływa na drugi, z kolei tamten przechodzi na następny.
Fajnie by było gdyby to wszystko było takie łatwe, jak brzmi...
- A powiedzcie mi, gdzie mogą być dokonane ataki? - zmieniła swoją pozycję i tym razem oparła się całym ciałem o krzesło. - Na imprezie? Na pewno. W ciemnych uliczkach? Oczywiście. - zaczęła wymieniać na palcach, a mi przechodziły ciarki z co raz to nowszym przykładem. - W domu? Jansa sprawa. To teraz powiedzcie mi, co czuje osoba po takim napadzie?
Mocniej zamknęłam oczy, nie pozwalając, aby łzy wypłynęły na moje policzki. Nikt nie może zobaczyć, że paczę. Nikt!
- Ból...
- Jasne. Co jeszcze?
Och, a skąd Wy to wszystko możecie wiedzieć?
- Może popaść w depresję.
Żeby tylko...
- Boi się dotyku innych.
- Jak taka choroba się nazywa?
Nie, błagam. Nie chcę tego słyszeć!
- Haptofobia. - usłyszałam jego głos. Głos Kendalla Schmidta.
- Tak jest. Jest to dosyć ciężka choroba psychiczna, którą ciężko się leczy.
Wiem o tym doskonale. To samo słyszałam 3 lata temu...
- Niskie poczucie własnej wartości.
Błagam! Przestańcie o tym mówić!
- Poczucie winy.
Skąd Wy to wszystko możecie wiedzieć?! Przeżyliście to?! Bo chyba nie, skoro mówicie o tym tak lekko i bez emocji! Nie macie pojęcia, co wtedy ta osoba czuje...
- Koszmary senne.
Dosyć! Przestańcie! To boli...
- Zostają wspomnienia do końca życia.
Do końca życia? Mam wrażenie, że to wszystko będzie się ciągnąć jeszcze w życiu po życiu...
- A najważniejsze? - dopytywała się kobieta, a ja miałam ochotę walnąć ją czymś twardym i ciężkim. I chyba robi wszystko, aby niedługo dostać ode mnie cegłą, którą szybko znajdę...
- Strach.
Tego już za wiele. Nie chcę już nic więcej słyszeć!
Złapałam moją torbę i kurtkę i biegiem opuściłam trybuny, a potem salę gimnastyczną. Nie przejmowałam się, że zostałam spiorunowana wzrokiem przez każdą osobę znajdującą się w tym samym pomieszczeniu. Nie mogłam tam dłużej siedzieć. Nie mogłam tam dłużej przebywać, kiedy oni rozmawiali o czymś, o czym kompletnie nie mieli pojęcia!


Wciąż biegnąc, założyłam moją kurtkę, a czapkę i szalik wcisnęłam do torby. Nie miałam ochoty ani siły na przebywanie w tym budynku co najmniej 5 minut! To dla mnie zbyt wiele...
- Ania!
Odwróciłam się do tyłu i od razu tego pożałowałam. Przyśpieszyłam mój bieg i w końcu dotarłam do drzwi wyjściowych i pchnęłam je z całej siły.
- Aniu, czekaj!
Daj mi spokój człowieku! Odwal się ode mnie! Nie widzisz ile już zła wyrządziłeś?!
- Stój!
Jego dłoń zacisnęła się na moim nadgarstku i pociągnął mnie w swoją stronę, a ja zaczęłam mu się wyrywać.
Dlaczego spośród wszystkich zebranych na sali gimnastycznej, to właśnie on musiał za mną pobiec?! Dlaczego nie może mnie zostawić w spokoju?!
- Zostaw mnie! - krzyknęłam i starałam się odepchnąć od niego. Szarpałam się razem z nim przed budynkiem szkoły, na samym środku chodnika, gdzie wszyscy którzy przechodzili obok nas myśleli pewnie, że ta szkoła jest dla osób o zaburzeniach psychicznych. Cóż, dużo by się nie pomylili.
- Przestań się wyrywać! - krzyknął na mnie, a jego druga ręka znalazła się na moim ramieniu.
Zapłakane oczy uniemożliwiały mi jakąkolwiek widoczność, a odgłosy jeżdżących co i rusz za mną samochodów buzowały mi w głowie. Miałam wrażenie, jakbym za blisko stała krawężnika, ale ta myśl nie była teraz najważniejsza. Poczułam jak padające płatki śniegu otulają moje podrażnione policzki od płaczu, przez co skóra zaczęła szczypać i mocno drażnić.
- Dlaczego… - zaczął cicho Schmidt i w końcu zwolnił uścisk dłoni na lewym nadgarstku. Jego głos załamał się i wydawało mi się, jakby miał się zaraz popłakać.
- Dlaczego co?! - zapytałam ostro.
- Dlaczego nic nie powiedziałaś? - jego głos zmieszał się z odgłosami jeżdżących co i rusz samochodów, którzy chyba postanowili zmniejszyć prędkość do minimum.
- Czego nie powiedziałam?
- Prawdy.
Kolejny samochód jadący za moimi plecami, zdecydowanie dał mi do myślenia, że stoję za blisko jezdni. Ale nie mogłam się ruszyć do przodu, przez chłopaka wyglądającego jak kupka nieszczęścia.
- A czy to by coś zmieniło? - nie ma sensu dalej udawać. On coś wie, a ja muszę się dowiedzieć co. - Zmieniłbyś stosunek do mnie?
- Z pewnością tak!
Prychnęłam pod nosem i zaczęłam kręcić głową z niedowierzania. Nie sądzę, żeby cokolwiek się zmieniło. Nadal byłby tym cholernym dupkiem, nieliczącym się ze zdaniem innych. Ponownie za mną przejechał samochód, a mój strach, że w każdej chwili mogę wpaść pod koła był co raz większy. Odsuń się Schmidt ode mnie...
- Ty też coś ukrywasz i jakoś nie naciskam, żebyś wszystko powiedział! - postanowiłam w końcu zabrać się za atak, a nie cały czas obronę. - Pomyśl, jak Ty byś się czuł, gdybym kazała Ci opowiedzieć Twoją przeszłość! Tak samo jak Ty i Ja nie mamy czym się chwalić, więc odwal się ode mnie!
Następny samochód jechał znacznie szybciej niż poprzednie i już przygotowałam się na zimny powiew wiatru, ale nic takiego się nie stało. Odwróciłam się niepewnie w prawą stronę, gdzie pojazd dokładnie zatrzymał się koło mnie. Ktoś otworzył tylne drzwi dla pasażerów i złapał mnie w pasie wpychając do środka.
- Zostawcie mnie! - krzyczałam i chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale ktoś wepchnął mi do ust coś w rodzaju lnianej chusteczki, a ręce szybko zostały zawiązane grubym sznurem, tak samo jak nogi. Rozejrzałam się po samochodzie, który już dawno był poza terenem University Of California i mknął przez ulice co raz szybciej.
- Jak będziesz cicho, nie będzie bolało. - usłyszałam koło swojego ucha męski głos, a po chwili zawiązano mi oczy czarną chustą i posadzono mnie na środku. Po lewej jak i po prawej stronie wyczułam obecność jakiś mięśniaków, którzy nie szczędzili sobie obraźliwych komentarzy.
- Miałeś racje Frank. - odezwał się kierowca. - Tamten szczeniak jedzie za nami.
Kto?
- Bo ja mam zawsze racje. - mruknął mężczyzna siedzący po lewej stronie ode mnie. - Skoro nie oddał kasy, więc zapłaci mi w inny sposób. Prawda kochanie?
Poczułam czyjeś palce na moim policzku, a ja od razu się wzdrygnęłam, przez co tamten wybuchł głośnym śmiechem. Moje oczy szczypały, od nadmiaru dużej ilości łez pod powiekami, a w nadgarstkach i kostkach straciłam czucie od mocno zawiązanych sznurów.
Co oni chcą ze mną zrobić? I kto jedzie za nami?
- Zapłaci swoim życiem jak tamten gówniarz… - ponownie usłyszałam głos po lewej stronie. - To chyba u nich rodzinne, że uwielbiają pakować się w kłopoty.
- Mówisz o Kevinie? - zapytał kierowca.
- Dzieciak może i podobny do młodszego Schmidta, ale o wiele mądrzejszy.
Mówią o Kendallu! Na pewno o Kendallu! Więc... Kendall jedzie za nami?!
- Chyba chciałeś powiedzieć był… - tym razem odezwał się głos z mojej prawej strony.
- Racja. Był… - zaśmiał się Frank.





~~~~
Levi Kreis - I Should Go




____


Hello Everyone!
Jak tam u Was? Żyjecie?

No dobra, a co w rozdziale? Jak widzicie coś się dzieje (nareszcie!) ;> Nietypowe zachowanie Kendalla, później Ani, a na sam koniec tajemniczy samochód... Jakieś spostrzeżenia? Piszcie w komentarzach, co chcielibyście, albo czego spodziewacie się w następnym rozdziale ;)

niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział 26 "Nie wszystko jest takie jakie się nam wydaje."

Front pages all your pictures,
They make you look so small,
How could someone not miss you at all?
~~~~~~~~

Odrętwiałe ciało pomału budziło się z każdym nowym krokiem postawionym na zimnej posadzce schodów. Wytarłem zaropiałe oczy od zbyt licznego płaczu w nocy i w końcu mogłem spojrzeć na wszystko w odpowiednich barwach. Wszedłem do kuchni, gdzie jak zawsze panowała idealna czystość i otworzyłem lodówkę. Wyjąłem karton z sokiem pomarańczowym i od razu upiłem z niego kilka łyków. Odstawiłem z powrotem picie i zamknąłem drzwiczki, wciąż nie dobudzony nawet zimną cieczą, która spłynęła mi prosto do pustego żołądka.
- Przecież są czyste szklanki… - usłyszałem cichy szept kobiety, która stała w drzwiach.
- Wiem o tym… - mruknąłem nadal zaspany i odwróciłem się w jej stronę.
Drobne ciało kobiety okryte było szczelnie owinięte w wełnianym szlafroku. Jej nie uczesane włosy, dodawały wręcz uroku i nawet oczy nie były aż tak bardzo czerwone jak zawsze. Czyli nie płakała. Jeszcze...
- Co dzisiaj robisz? - zapytała przekręcając głowę w prawą stronę.
- Umm, jeszcze nie zastanawiałem się nad tym… - mruknąłem głośno ziewając.
Zaproszenie na kolejną imprezę do Sama przeleciało mi na chwilę przez głowę, ale ja jakoś nie miałem ochoty wstać jutro z mocnym kacem i uczuciem, jakbym przejechał wszystkie rollercoastery na całym świecie w 5 minut.
- Ciocia Greta dzwoniła do mnie wczoraj wieczorem. - powiedziała lekko się uśmiechając.
Boże nareszcie! Ta kobieta się uśmiecha! I to w mojej obecności! Wspaniały jak i nie zapomniany widok...
- Coś się stało? - zapytałem szybko lekko zdenerwowany. Z byle powodów ciocia Greta nie dzwoni...
- Nie, nie! - zaprzeczyła szybko i usiadła przy małym stoliczku. - Chciała po prostu się z Tobą zobaczyć. Dawno Cię nie widziała i trochę się za Tobą stęskniła.
Lekko się uśmiechnąłem, na samą myśl, że ktoś jednak o mnie myśli. A w szczególności jedna osoba, którą darzę ogromnym uczuciem i nie wstydzę się tego pokazać.
- Powiedziała kiedy dokładnie mam do niej przyjechać? - zapytałem drapiąc się po głowie.
- Nie. - pokręciła przecząco głową, a mój uśmiech od razu zszedł z twarzy. - Ale powiedziała, że jeżeli dzisiaj nie będziesz miał nic w planach, to możesz do niej przyjechać. - dodała po chwili, a ja szybko podniosłem głowę.
- Super! - krzyknąłem uradowany. - To ja zjem śniadanie i pojadę do niej.
Wyleciałem z kuchni niczym torpeda i od razu wpadłem do mojego pokoju. W ekspresowym tempie doprowadziłem siebie do porządku i po 10 minutach ubrany, wykąpany i oczywiście obudzony siedziałem w kuchni i jadłem moje chrupki z mlekiem.
- Uważaj tylko jak będziesz jechał. Miej zapalone światła i uważaj w centrum. Ruch jest potworny, a w szczególności teraz, kiedy zbliżają się święta… - mówiła cicho, kiedy zakładałem moje buty.
- Ja zawsze uważam. - powiedziałem i szybko założyłem kurtkę.
- Załóż czapkę. - odparła stanowczo, a ja wywróciłem oczami. - Nie chcesz się chyba przeziębić.
- Przecież wiesz, że nienawidzę w niej chodzić. A do tego wyglądam jak jakiś dupek.
Którym z resztą jestem, ale tego chyba nie muszę mówić na głos...
- Ale jest zimno. - znowu ten jej stanowczy głos, od którego wręcz miękną kolana. - Szalik też masz założyć.
- Mamo… - jęknąłem niezadowolony, na co tamta podeszła do mnie i sama wcisnęła na moją głowę szare nakrycie głowy i oplotła mnie czarnym szalikiem. - Nie mam 5 lat… - powiedziałem, kiedy w końcu się ode mnie odsunęła.
- Dla mnie masz. - wzruszyła ramionami i ponownie się uśmiechnęła.
Wiedziałem już, że dzisiejszy dzień jest jednym z tych nielicznych, w których mama ma dobry humor i w końcu przypomniała sobie o swoim synu. Uwielbiałem jej uśmiech i to w jaki sposób do mnie mówiła. I jej niebieskie oczy, które w tym momencie błyszczały szczęściem, a nie... Łzami...
- Kathy! - krzyk ojca rozszedł się po całym domu, a ja przestraszony znieruchomiałem. - Twój syn gdzieś poszedł! Albo jeszcze nie wrócił z wczoraj!
- Idź już. - nakazała mama i popchnęła mnie w stronę wyjścia. - Nie mam chęci słuchać niepotrzebnych kłótni… - dodała szeptem i otworzyła mi drzwi.
Popatrzyłem na nią ze współczuciem, na co zamknęła mocno oczy i pociągnęła głośno nosem.
- Mamo… - zacząłem cicho.
- Uważaj na siebie. - przerwała mi i zamknęła głośno drzwi.
Głośno westchnąłem i spuściłem głowę w dół. Skierowałem się w stronę garażu, gdzie stał mój samochód. Od razu wszedłem do środka i wyjechałem na opustoszałą jeszcze ulice.
To niesprawiedliwe, że jedni mają wszystko a drudzy nic. Ile bym dał, za przynajmniej jeden dzień spędzony w kochającej rodzinie? Za kilka minut porozmawianie z ojcem, który nie podniesie na mnie głosu? Za wspólny spacer z mamą, która śmiałaby się z moich żartów? Za jeden taki dzień, w którym nie musiałbym się martwić, że zrobiłem coś źle...
Jest bardzo trudno żyć z ciągłymi wyrzutami sumienia i obwinianiem się o każdy najmniejszy błąd. Bo skoro raz zrobiło się coś źle, to dlaczego wszystko inne musi być dobre?
Chciałbym być... Inną osobą... Innym Kendallem... Ale najgorsze jest to... Że ja nie potrafię... Nie potrafię się zmienić... Bo... Nie mam... Nie mam dla kogo...


Powolna jazda samochodem nieco działała mi na nerwy, ale nie mogłem przyśpieszyć ani odrobinę. Mama miała rację, co do zatłoczonego miasta. Wszyscy starają się, aby jak najszybciej zrobić zakupy przedświąteczne i nie mieć problemu na zapas. I tak gorączka świątecznych zakupów nie ominie nikogo, więc nie rozumiem po co aż tak bardzo się teraz denerwować. Po 15 minutach w końcu wyjechałem z centrum i mogłem dodać nie co gazu, aby jak najszybciej znaleźć się koło ciotki Grety.
W końcu mogłem zaparkować samochód na terenie placówki, na którą zawsze patrzyłem z bólem i żalem. Ogromny budynek rozchodzący się wzdłuż i wszerz, był kolejnym miejscem, które zaliczam do listy, gdzie nie mam ochoty przebywać.
Zatrzęsło mnie z zimna, kiedy wiatr zaatakował mnie od razu po wyjściu z samochodu. Niebo było ciemne i wydawało się, jakby było bardzo ciężkie i chciało wyrzucić na ziemię kilka swych obłoków. Do tego porywisty wiatr, który o mały włos nie porwał mojej szarej czapki, którą i tak zamierzałem zaraz ściągnąć.
Niepewnym krokiem zbliżyłem się do głównego wejścia i zadzwoniłem domofonem.
- Słucham? - odezwał się poważny kobiecy głos, a mi po plecach przeszły ciarki.
- Ja do Grety Poulston. - odpowiedziałem do czarnej skrzynki.
- Nazwisko. - i znowu ten stanowczy głos. Dokładnie taki sam jak Pana Marstona, który najczęściej siedział ze mną po lekcjach, kiedy coś "przypadkiem" wywinąłem.
- Schmidt. Kendall Schmidt.
- Proszę poczekać.
Odsunąłem się kawałek od drzwi i rozejrzałem się dookoła placu. Stare drzewa, odnowiony plac zabaw, dalej jest boisko do baseball'a, a za nim niewielki park, z kilkoma ławkami. Ośrodek jak i cały teren dookoła niego był bardzo zadbany i z tego co wiem, był jednym z nielicznych zadbanym Domem Dziecka w stanie California.
Znajomy dźwięk świadczący o pozwoleniu na wejściu do środka rozchodził się po ganku, a ja przekręciłem gałkę w drzwiach i wszedłem do środka. Zapach zupy kalafiorowej rozchodził się po całym korytarzu, a moje kupki smakowe niestety dały o sobie znać.
- Kendall! - znajomy głos dotarł do moich uszu, a ja od razu się uśmiechnąłem. Widok niskiej kobiety na końcu korytarza, która małymi kroczkami zbliżała się do mojego ciała rozczulił moje serce.
- Ciociu… - szepnąłem, kiedy poczułem otulające mnie małe ramiona, a tradycyjny całus na policzku przerodził się w lekkie rumieńce.
- Ależ Ty wyrosłeś! - krzyknęła z uśmiechem spoglądając na moją sylwetkę. - Opowiadaj co tam u Ciebie słychać ciekawego.
- Szczerze mówiąc to nic takiego… - mruknąłem cicho.
- Akurat, bo Ci uwierzę… - wydęła usta, a ja parsknąłem śmiechem. - Jak tam mama?
- Bez zmian. Chociaż dzisiaj nawet się do mnie uśmiechnęła! - powiedziałem zdziwiony, na ca tamta jedynie głośno westchnęła.
- A co w tym takiego dziwnego? To przecież oczywiste, że własna matka uśmiecha się do syna.
- Ale nie do syna, który przysporzył jej wiele smutku… - powiedziałem cicho, a ciocia jedynie objęła mnie w pasie.
- Będzie dobrze Kendall. Kiedyś na pewno będzie dobrze...
Te słowa powtarzam sobie praktycznie od dwóch lat i na prawdę bardzo chciałbym w nie wierzyć, ale mój realizm w tym momencie nie daje za wygraną.
- A jak w szkole? - kolejne pytanie z jej ust wyszło tak szybko, że zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno ciocia jest tą samą ułożoną i poważną Panną Gretą Pulston, czy może kimś innym?
- Nie najgorzej… - przyznałem zgodnie z prawdą.
- A chemia?
- Chyba już na zawsze zostanie moim ulubionym przedmiotem. - zaśmiałem się, ale poważny wzrok ciotki znacząco mówił, że nie ma nic tutaj śmiesznego.
- Gdybym chodź w połowie umiała, tego czego Wy się tam uczycie na pewno bym Ci pomogła. Ale wiedza Twojej ciotki jest ograniczona do minimum i niestety nie mogę Ci pomóc.
- Liczą się chęci. - wzruszyłem ramionami, a kobieta pokręciła głową.
Weszliśmy do głównej sali, gdzie bawiło się kilkoro dzieci i nawet nie zwróciło na nas najmniejszej uwagi. Ich głośne śmiechy rozchodziły się po całym pomieszczeniu a dyskusje na temat równego podziału klocków, jedynie przyczyniły się do większego uśmiechu niż był.
To niewiarygodne, że chociaż przeżyły najgorszą rzecz jaka może się komukolwiek przydarzyć, one i tak witają każdy dzień z szerokim uśmiechem i chęcią do dalszego życia. Ale wszystkie te osoby zgromadzone w tym jednym budynku, miały coś, czego ja nie doświadczyłem już od dłuższego czasu. Nadziei. Nadziei, że może ktoś po nich przyjdzie i zabierze ich z tego paskudnego miejsca, jakim jest Dom Dziecka. Chociaż ten Dom Dziecka był bardzo dobrą placówką, to nie mniej jednak brakowało tej rodzinnej atmosfery.
- Chodźmy do mojego gabinetu. - powiedziała ciocia i pociągnęła mnie za rękę w stronę białych drzwi.
Wyszliśmy z powrotem na korytarz, na którym rozmawiały małe dziewczynki. Lekko się zmieszały, kiedy pomachałem do nich, a słodkie rumieńce zagościły na jednej jak i drugiej twarzyczce.
- Chcesz coś jeść? Pić? - zapytała od razu, kiedy przekroczyliśmy próg pomieszczenia.
- Herbata z cytryną wystarczy. - powiedziałem z uśmiechem i zająłem swoje tradycyjne miejsce w dużym fotelu.
- Coś Cię gnębi… - szepnęła po chwili w moją stronę i usiadła na przeciwko mnie. Czy ja wspominałem, że ta kobieta potrafi czytać w myślach?
- Skąd te przypuszczenia? - zapytałem niepewnie.
- Nie znam Cię od dziś Kendall… - zmarszczyła brwi z rozbawienia.
Do gabinetu weszła młoda dziewczyna z tacą w ręku, na której stały dwie filiżanki i cukierniczka. Ciocia podziękowała dziewczynie, która szybko ulotniła się z gabinetu.
- Po prostu... Zbyt wiele mam na głowie… - odparłem podnosząc się z siedzenia i wziąłem moją herbatę.
- A więc słucham...


Upiłem jeden łyk gorącego napoju, a ciepło rozchodziło się po całym ciele, aż w końcu dotarło do zmarzniętych palców u stóp.
- Mam wrażenie, że wszystko jest przeciwko mnie… - zacząłem swój monolog, patrząc wszędzie byleby nie na kobietę siedzącą przede mną. - Na co dzień udaję kogoś, kim nie jestem byleby tylko nikt nie pomyślał o tym, że mam dobrą stronę.
- Ale Ty jesteś przecież dobrym chłopakiem. - wtrąciła się zdziwiona ciocia.
- Nie ciociu... Nie zasługuję na nic. Nawet na szczęście, czy miłość. Jestem złym człowiekiem...
- Nie jesteś zły. - powiedziała stanowczo. - Jesteś dobrym człowiekiem, któremu przytrafiły się złe rzeczy. Akurat los chciał, że musisz znieść cierpienia swoje, jak i innych osób. Bo dzięki temu, że Ty nie możesz być szczęśliwy, ktoś obok Ciebie może cieszyć się życiem.
Moje myśli od razu powędrowały do ciemnowłosej dziewczyny z zielonymi jak ja oczami. Jest teraz szczęśliwa. To widać na pierwszy rzut oka. I nie wiem czemu, ale świadomość tego, że ona nie cierpi, daje mi chwilę uspokojenia.
- A jeśli chodzi o moją siostrę i szwagra to… - urwała na moment i spuściła głowę w dół. - Oni też nie mają łatwo.
- Wiem o tym. Ale chociaż raz mogliby postawić się na moim miejscu. Poczuć to, co ja czułem. Te wszystkie wyrzuty sumienia, te wszystkie popełnione błędy, które źle wpływały na mój umysł i zostawiły ogromną dziurę po sobie.
- Dziura, która powinna być zapełniona odrobiną miłości… - zauważyła kobieta.
- Dokładnie.
- Chodź pokarzę Ci coś.
Podniosła się ze swojego krzesła i wskazała ręką na drewniany regał stojący na końcu pomieszczenia. Podszedłem do niej i spojrzałem na zaszklone półki, które były zapełnione licznymi fotografiami.
- Widzisz tutaj te zdjęcia? - zapytała z lekkim uśmiechem. - Są to dzieci, które zostały adoptowane. Dostały minimalną miłość od obcych ludzi, którzy pokochali ich za to, że w ogóle żyją.
Każde zdjęcia wstawione było w złotą ramkę, a uśmiech sam wkradał się na usta widząc ilość fotografii. To niesamowite, że aż tyle dzieci dostało nowe życie.
- Każde z nich miało odrębną historię swojego życia. I każde z nich było na tyle wspaniałe, że przywiązałam się do nich już od pierwszych godzin spędzonych razem. Na przykład Bryan. - pokazał na pulchnego chłopaczka ubrudzony kolorową farbą i śmiejącego się prosto w obiektyw. - Jego rodzice zmarli, kiedy miał 2 latka i nie miał kto się nim zająć. Trafił do naszego ośrodka i mieszkał z nami, aż do jego piątych urodzin kiedy to dostał najwspanialszy prezent urodzinowy.
- Jaki? - zapytałem zaciekawiony.
- Rodzinę. - odrzekła z uśmiechem. - Wyszedł z tego budynku dzień po urodzinach.
- Masz z nim kontakt? - zapytałem przejęty.
- Tak, oczywiście! Jestem jego przyszywaną ciotką, która uwielbia robić mu prezenty. - zachichotała pod nosem i odeszła ode mnie. - Każde dziecko, miało nadzieję, że w końcu poczują, że ktoś je kocha. Że nie spędzą kolejnych świąt w samotności.
- Kto to jest? - zapytałem szybko odnajdując zdjęcie może dwunastoletniej dziewczynki. Długie, ciemnobrązowe włosy sięgały do pasa, a malutka postura ciała była mi dziwnie znajoma.
- Ta tutaj? - zapytała upewniając się, że o tą samą fotografię mi chodzi. - A to jest jedna z moich ulubienic. - odrzekła z szerokim uśmiechem.
Otworzyła gablotkę i wyjęła złotą ramkę. Popatrzyła się na nią przez chwilę, a w jej oczach pojawiły się łzy które szybko otarła.
- Wspaniała dziewczyna… - szepnęła podając mi zdjęcie. - Wspaniała dziewczyna, którą spotkały same okropne rzeczy...
- Jak ma na imię? - zapytałem zdenerwowany.
- Anna. Ale nigdy nie lubiła, jak się do niej mówiło pełnym imieniem. Wiązało się to z jej przeszłością, którą bardzo wolno zapominała.
- Anna Smith? Tak teraz ma na nazwisko? - zapytałem kobietę.
Wszystkie fakty w końcu układały się w całość. Zdjęcie z gazety z wystawy Jade Smith od razu pojawiło się w mojej głowie. Niepodobieństwo Ani ani do mężczyzny ani do kobiety, męczyło mnie już od kilku tygodni. A teraz kiedy mam przed sobą zdjęcie małej, smutnej dziewczynki wszystko wyjaśniało.
- Tak. A dlaczego pytasz? - odezwała się zdziwiona.
- Bo... To jest moja znajoma… - skłamałem. - Kiedy tutaj trafiła?
- W wieku 13 lat. - powiedziała poważnie i wydmuchała swój nos.
- Dlaczego?
- Jej matka zmarła, kiedy miała 10 lat. Ojciec trafił do więzienia za… - urwała i zacisnęła usta. - Za złamanie prawa.
- Co takiego?! - zapytałem zszokowany.
W życiu bym nie powiedział, że Ania jest adoptowana.
O mój Boże... A ja tak obrażałem jej rodziców, kiedy ona straciła jednego jak i drugiego... Idiota ze mnie... Ale skąd mogłem w ogóle o tym wiedzieć?!
Widząc przerażoną minę cioci, zamknąłem na chwilę oczy i głośno wciągnąłem powietrze. Muszę się uspokoić. Muszę się uspokoić. Muszę się...
- Kiedy została adoptowana? - zadałem kolejne pytanie o wiele łagodniej, niż poprzednie.
- Pod koniec sierpnia tamtego roku. - odpowiedziała opierając się o biurko.
- Wspomniałaś coś o jej przeszłości… - zacząłem spoglądając na zdjęcie. - Wiesz coś więcej?
- Wiem zbyt dużo, niż sobie to wyobrażasz… - odeszła od biurka i podeszła do dużego regału z jakimiś segregatorami i innymi dokumentami.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - ta odpowiedź nieco zbiła mnie z tropu, a podsunięty plik dokumentów pod nos, od razu zaprał mi dech w piersiach. - To... To ona? - zapytałem podnosząc kolejne zdjęcie.
- To było wiosną 2009 roku. Przywieziono ją do nas w takim stanie… - szepnęła i ponownie wydmuchała nos.
Malutka, słodka dziewczynka w splecionych włosach w dwa warkoczyki i o bardzo dużych zielonych oczach. I gdyby nie fakt, że jej ciało pokryte było licznymi siniakami i bliznami, mógłbym stwierdzić, że wygląda na normalne dziecko z szczęśliwego domu. Jednak ślady zmian skóry, które były dosłownie wszędzie zapierał dech w piersiach. To nie możliwe, żeby teraz nie było po nich ani jednego śladu...
- Kto jej to zrobił? - zapytałem prawie płacząc.
- Kendall, nie mogę Ci powiedzieć. Ta sprawa została zamknięta kilka lat temu i ani ja, ani pewnie Ania nie ma ochoty wracać do przeszłości… - powiedziała stanowczo, a mi od razu przeszły ciarki. - Jeżeli jest to Twoja znajoma to porozmawiaj z nią. Ale nie sądzę, żeby cokolwiek chciała Ci powiedzieć...
- Dlaczego tak myślisz? - zapytałem cicho.
- Musi najpierw komuś zaufać, żeby mogła wszystko powiedzieć. W tej dziewczynie jest o wiele więcej strachu niż możesz sobie to wyobrazić.
Dustinowi chyba zaufała w 100 procentach...
- Dlaczego nie lubi, kiedy ktoś ją dotyka? - kolejne pytanie przeszło mi przez wyschnięte gardło i niepewnie spojrzałem w stronę zimnej pewnie już herbaty. Ale ta sprawa była o wiele ważniejsza niż domagania się przez mój organizm płynów.
- Kendall… - głośno westchnęła i zamknęła oczy. - Na prawdę bardzo chciałabym Ci powiedzieć, ale nie mogę! Takie sprawy nie należą do rozpowiadania wszystkim.
Zacisnąłem wargę i ponownie spojrzałem na zdjęcie. Tyle siniaków pokrywało to drobne ciało i zacząłem się zastanawiać przez ile czasu musiała zagoić jej się skóra. Na pewno nie walnęła się kilka razy o tą samą szafkę, więc zostaje tylko jedna opcja. Ktoś musiał jej to zrobić. Ale kto?
- Przerażające prawda? - zapytała szeptem kobieta. - Niby to tylko fioletowe plamy na ciele, ale i tak robią potworne wrażenie. A co najlepsze, jej ciało nie było pokryte jedynie tymi odbarwieniami.
- Było tego więcej? - zapytałem marszcząc brwi.
Ciocia Greta podeszła do mnie i zabrała mi z rąk segregator i zaczęła kartkować kilka kartek dotyczące dziewczyny. W końcu natknęła się na białą kopertę, którą od razu mi podała.
- Te zdjęcia zrobiono jej w szpitalu i trafiły do nas, abyśmy zobaczyli z czym mamy do czynienia. - wyjaśniła i odeszła ode mnie. Zajęła swoje poprzednie miejsce przed oknem i patrzyła na opustoszały plac.
Delikatnie otworzyłem kopertę i wyciągnąłem z niej plik kolorowych zdjęć. Z wrażenia musiałem usiąść na krześle, a ukrywające się łzy pod powiekami, w końcu dały swój upust.
- To... To ona? - zapytałem nie dowierzając.
- Niestety...
Coś okropnego... Zdjęcia pokazywały praktycznie każdą część ciała Ani. Od pleców, aż po stopy. I nie byłoby nic dziwnego w tym, że na każdym skrawku skóry znajdowały się liczne czerwone kreski. I to nie były ślady po nacięciach od żyletki. To było jakby ktoś bił ją batem zakończonym kilkoma malutkimi i cieniutkimi rzemykami, które wbijały się w skórę i trzeba było użyć bardzo dużo siły aby oderwać je od skóry. Rany były wszędzie. Na brzuchu, nogach, dłoniach... Wszędzie...
Jednak najgorsza była rana w kształcie rogala, albo można ją upodobnić do drugiej fazy księżyca, która znajdowała się na lewej łopatce. Krew nadal zbierała się dookoła rany i było nawet widać mięso. Szczerze mówiąc wyglądało to prawie jak kolorowy tatuaż! Albo specjalnie rozcięta skóra ostrym skalpelem...
- Twoja reakcja niczym się nie różni od innych ludzi, którzy oglądali te zdjęcia. - usłyszałem nad sobą głos ciotki, która położyła swoje ręce na moich ramionach. - Między innymi dlatego nie lubi, jak ktoś ją dotyka. Boi się, że ktoś może jej zrobić krzywdę. Nie znała takich uczuć jak miłość, czy poczucie bezpieczeństwa. Cały czas krążył wokół niej strach. Strach przed ludźmi.
- Nie chcę już tego oglądać… - wymamrotałem niewyraźnie rzucając zdjęcia na biurko. Schowałem twarz w dłonie i głośno westchnąłem. - Boże... A ja tylko pogarszałem sprawę… - chlipnąłem niewyraźnie i w końcu odsunąłem od siebie ręce.
- Nie wszystko jest takie jakie się nam wydaje. Skąd mogłeś o tym wiedzieć? - pocierała moje ramiona dodając mi nie co otuchy. - Państwo Smith byli wstrząśnięci historią Ani i za wszelką cenę chcieli jej pomóc. Chcieli pokazać, że na świecie nie ma samego zła. Mam tylko nadzieję, że jakoś im się to udaje.
Podniosłem się gwałtownie z krzesła i zacząłem chodzić w tą i z powrotem przeczesując co chwile włosy. Moje zdenerwowanie znacznie wzięło nade mną wodze i nie mogłem już siebie kontrolować.
Co ja najlepszego zrobiłem?! Jaki ja byłem ślepy! Mogłem się przecież domyślić, pierwszego dnia szkoły, że jest z nią coś nie tak! A ja zapatrzony byłem w siebie i swoją postawą alfa...
- Nie myśl zbyt dużo o tym… - spokojny głos siostry mojej matki był zdecydowanie nie na miejscu.
- Ja... Ja nie wiem co mam teraz robić… - jęknąłem niezadowolony. - Mam ochotę znaleźć tego, kto jej to zrobił i go zabić!
- Nie musisz. Siedzi w więzieniu. - kobieta wzrusza ramionami.
Kolejne fakty układają się w jedną całość. To jak nowo znalezione kawałki puzzli, które gubiłem podczas układania całego obrazka. Jednak nadal brakowało mi najważniejszych elementów, które pozwoliłyby w całości odtworzyć przeszłość Ani.
- To jej ojciec? - zapytałem niepewnie, na co ciocia skinęła głową. - Ale dlaczego! Dlaczego jej to zrobił?!
- To i tak są najdrobniejsze rzeczy, jakie zostawił po sobie mężczyzna.
- Nie rozumiem...
- I nie musisz. - kolejny raz wzruszyła ramionami. Głośno wciągnęła powietrze i spojrzała na zegarek. - Mam bardzo ważne spotkanie za 30 minut...
- Um, już wychodzę. I tak musiałem już jechać… - powiedziałem zmieszany i wziąłem swoją kurtkę.
- Jakbyś jeszcze mógł dać to mamie, byłabym Ci wdzięczna. - podniosła głos, kiedy kolejny raz udała się do ogromnego regału.
Kiedy ciocia Greta szukała czegoś w szufladach, ja popatrzyłem na zdjęcie małej dziewczynki z kilkunastoma siniakami, leżące na blacie biurka. Popatrzyłem niepewnie na kobietę, a potem szybkim ruchem zgarnąłem fotografię i wsadziłem ją do kieszeni kurtki.
- Znalazłam! - krzyknęła uradowana i podała mi kolejną kopertę, tym razem koloru niebieskiego. - To są dokumenty o które wcześniej mnie prosiła w sprawie naszego starego domu. Mama będzie wiedzieć o co chodzi.
- Okej… - wziąłem papier i również schowałem do kieszeni.
- Odwiedzaj mnie częściej Kendall. Tęsknię za Tobą. - uśmiechnęła się lekko i po raz kolejny wzięła mnie w swoje małe ramiona. - Mam nadzieję, że przynajmniej na święta się spotkamy.
- Nie obiecuję, ale przemyślę tą propozycję. - uśmiechnąłem się lekko i odsunąłem od siebie kobietę.
- Jedź ostrożnie. Zapowiadają duże opady śniegu, a ja nie mam ochoty następnym razem widzieć Cię w szpitalu.
- Jestem zawsze ostrożny.
Wyszliśmy z jej gabinetu i udaliśmy się do głównego wyjścia. Dostałem jeszcze mocnego buziaka w sam czubek głowy, na którą potem założyła mi moją szarą czapkę.
Wolnym krokiem szedłem w stronę mojego samochodu, a kłębiące się myśli wciąż nie dawały mi spokoju. Zbyt dużo informacji jak na jedno popołudnie. Ale i tak nie wiem jeszcze wszystkiego!
Wyjechałem z placu zszokowany i kompletnie oszołomiony. Nigdy, ale to przenigdy nie spodziewałbym się, że Ania może być adoptowana. A do tego bita przez swojego ojca i wiadomo co tam jeszcze jej robił!
Moja głowa tym razem zapełniona była licznymi wspomnieniami, jak Ania zachowywała się, kiedy ktoś ją dotykał. Kiedy ja... Ja ją dotykałem. Na przykład w garderobie. Już się nie dziwiłem dlaczego wtedy zaczęła płakać. Dlaczego zemdlała. Dlaczego trzęsła się, kiedy Belt złapał ją za rękę.
Jej strach górował nad nią i miał całkowitą kontrolę nad jej ciałem. Nie mogła od tego się uwolnić. A ja głupi pogarszałem jeszcze sprawę! Jak mogłem być tak lekkomyślny?!
Z głośnym hukiem zamknąłem drzwiczki samochodu, kiedy w końcu przyjechałem do domu. Nie interesowało mnie, czy ojciec już jest, czy może jeszcze w warsztacie. Teraz chciałem jak najwięcej dowiedzieć się o przeszłości Ani.
- Już jesteś? - głos mamy wydobywający się z kuchni rozszedł się po moich zmarzniętych uszach, a ja szybko ściągnąłem moje buty.
- Ciocia miała jakieś spotkanie. Kazała Ci to przekazać. - położyłem kopertę na stole i rzuciłem okiem na mamę.
To niewiarygodne jak ciocia Greta i matka są do siebie podobne. A między nimi było aż 7 lat różnicy, a wyglądały wręcz na bliźniaczki!
- Obiad będzie dopiero za 40 minut. - odparła rodzicielka i oparła się o blat kuchni.
- Będę u siebie...
Szybkim krokiem poszedłem do mojej sypialni i od razu włączyłem komputer. Może znajdę jakiekolwiek informacje o biologicznym ojcu Ani. Kiedy i dlaczego został aresztowany i w jakich okolicznościach. I chociaż miałem małą nadzieję, co do tego, że mógłbym coś znaleźć to jednak chęci były o wiele większe. Logując się na moje konto, usłyszałem dzwonek telefonu, a ja nie miałem ochoty na jakiekolwiek rozmowy.
- Od czego tu zacząć? - zapytałem samego siebie, kiedy przeglądarka internetowa otworzyła się gotowa do pomocy.
Wpisując jakieś hasła, które nie miały najmniejszego sensu, zdenerwowałem się jeszcze bardziej. Przecież musi coś być napisane!
Wchodząc na oficjalną stronę prasy News Los Angeles, zacząłem przeglądać artykuły archiwalne. Ktoś umarł, wypadek samochodowy, odnowa biblioteki. Nic co było mi na tę chwilę potrzebą. Wchodząc w kolejny rok niechcący kliknąłem reklamę dotycząca zajęć tanecznych, która od razu przekierowała mnie na niepotrzebną stronę. Głośno westchnąłem i już miałem zamiar wychodzić, kiedy natknąłem się na logo strony.
- Dance Studio… - szepnąłem do siebie i zmarszczyłem brwi. Ta nazwa coś mi mówiła, ale nie mogłem sobie dokładnie przypomnieć co takiego.
Wszedłem w zakładkę o informacjach i zacząłem czytać o jedynym tanecznym studiu w Los Angeles. Godziny zajęć, to akurat najmniej mnie interesowały, style tak samo... Instruktorzy! Bingo!
- Lucy Terry, Simon Adler, Oskar Tyler… - zacząłem wymieniać na głos mrużąc przy tym oczami. - Dustin Belt!
- Kendall! Obiad za chwilę!
- Już idę! - krzyknąłem w stronę drzwi i ponownie wróciłem do czytania.
Wszedłem w zakładkę Historia, a kolejny długi artykuł o tym jak i kiedy zostało wybudowane centrum taneczne, zniechęciło mnie do dalszego dociekania. Przewinąłem w dół i napotkałem się na czarno białe zdjęcie kobiety.
- Katherine Cross… - przeczytałem nazwisko i ponownie rzuciłem okiem na zdjęcie. - To nie możliwe...
Szybko podniosłem się z siedzenia i zacząłem poszukiwania gazety sprzed miesiąca. Co chwila wyrzucałem jakieś papiery z szuflad biurka, ale nadal nie mogłem znaleźć tej najważniejszej notatki. Schyliłem się pod łóżko i sięgnąłem ręką po zgniecione kartki.
Spojrzałem na fotografię w gazecie przedstawiająca wystawę Jade Smith, a potem na zdjęcie w internecie. I znowu na gazetę i na ekran komputera. Podobieństwo między niejaką Katheriną Cross z Anią było wyraźnie podkreślone. Te same rysy twarzy, uśmiech, nos, włosy, postura ciała. Wszystko takie same!
Kolejne hasło znalazło się w oknie przeglądarki internetowej i zaraz przed sobą miałem tysiące zdjęć Katherine.
- Kendall! Obiad!
Jednego byłem pewny na 100 procent: Katherine Cross, to biologiczna matka Anny Smith.
Tylko, co dalej?






~~~~
One Direction- Diana





____
Witam wszystkich tych cierpliwych, jak i tych nieco mniej xd
Podoba się rozdział? Mam nadzieję, że tak ;> A w ogóle spodziewaliście się takiego obrotu akcji?
Kendall dowiedział się CZĘŚCIOWEJ przeszłości Ani i jak myślicie, co teraz będzie chciał zrobić?


Tak jak obiecywałam, z każdym nowym rozdziałem idziemy o jeden krok do góry i nie! Nie cofamy się, tylko idziemy cały czas do przodu ;) Mam nadzieję, że nie możecie się doczekać następnych, bo mnie ciekawość zżera jaka będzie Wasza reakcja ;3



Trzymajcie się ciepło xd

Do zobaczenia za tydzień! ;*