niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 21 "Świadomość tego, że ktoś Cię kocha, kiedy przez te kilka lat nie dostawało się ani grama miłości.."

Yeah it's true you know, we're not perfect
There's a fire inside of me
It means I'll fight for the things that are worth it
~~~~~~~~

Stres. Adrenalina. Podniecenie. Podekscytowanie i podenerwowanie w jednym. To wszystko wrzało w moich żyłach, które z każdą sekundą co raz bardziej pulsowały.
Moje ciało zaczynało reagować w postaci mokrej cieczy spływającej po klatce piersiowej, ale próbowałem to ignorować. Teraz, najważniejsze jest, aby się opanować.


Pierwszy wdech.


Słysząc stłumione głosy przyjaciół z drużyny zrobiło mi się cieplej na sercu, a świadomość tego, że oni również są lekko podenerwowani, dało mi uczucie stabilizacji.


Wydech.


Krzyk trenera, który miał na celu podbudować nas do walki był zbyt silny, jak na to małe pomieszczenie, w którym siedziało jedenastu chłopaków, plus dwaj trenerzy. I wśród tej jedenastki, siedziałem ja. Opanowany i spokojny. Przynajmniej, tak mi się wydawało, że wyglądałem.


Kolejny wdech.


Oczy wszystkich zebranych skierowany był na moją osobę. Popatrzyłem na wszystkich zebranych, a swój wzrok zatrzymałem na przyjacielu, który również jak inni czekali na moje wygłoszenie.
- To jest nasz pierwszy mecz w tej lidze. - zacząłem poważnym tonem. - Pierwszy mecz, w którym musimy pokazać na co stać Czarnych Rycerzy. - podniosłem głos o jedną oktawę wyżej, czując kolejny przypływ adrenaliny. - Pokarzmy, że potrafimy walczyć do ostatniej minuty! - wstałem z ławki i popatrzyłem na wszystkich z góry. Czułem się jak generał własnych żołnierzy. I bardzo podobała mi się ta pozycja. - Każdy z nas ma wrócić z tego meczu z tarczą w ręku, a nie na tarczy!
- Tak jest! - krzyknął Sam z końca sali.
- Nie chcę widzieć żadnych poważnych min, jakie mi tu teraz stroicie! - wskazałem palcem na każdego chłopaka, na co od razu każdy się podniósł. - Chcę zobaczyć gotowość i chęć do walki! Chcecie wygrać?!
- Chcemy! - krzyknęli moi żołnierze.
- Chcecie?! - powtórzyłem pytanie.
- Chcemy!
- Więc mi to pokarzcie!
Szatnię wypełniły głośne okrzyki każdego z zawodników, a ja dumny jak paw podniosłem głowę do góry. Uwielbiałem to, w jaki sposób jestem traktowany w tej drużynie. Nie byłem tylko kapitanem zespołu. Byłem ich przywódcą. Drugim trenerem. Kapitanem swojego okrętu na morzu. Byłem osobą, bez której nie poradziliby sobie przez jedną minutę.


Głośny wydech.


Zabrałem mój biały kask i wsadziłem sobie pod pachę. Zadowolony ze swojej przemowy wyszedłem z szatni, czując jakby nieznana siła dodawała mi jeszcze więcej energii, niż miałem. Zbiorniki endrofinów były już zapełnione po brzegi i nie mogły się już doczekać, kiedy w końcu będą mogły otworzyć swoje zawory.
Stojąc w korytarzu i słysząc dudniące okrzyki wiernych kibiców, jeszcze bardziej przyczyniły się do mocnego pulsowania w mojej czaszce.
- Odpręż się. - usłyszałem przed sobą głos Jamesa, który zakładał na głowę swój kask.


Głęboki wdech.


Poprawiłem swoje ochraniacze na ramionach i również założyłem nakrycie głowy. Ochronna kratka zasłaniała mi częściową widoczność, ale próbowałem się tym nie przejmować. Nie raz i nie dwa grałem w tym kasku, więc dzisiaj również nie będę marudził co do niego. Z boiska usłyszałem głos komentatora wywołujący naszą drużynę, a kolejne krzyki rozbrzmiały w moich uszach.


I wydech.


Główne wejście rozsunęło się, pozwalając aby ciemny korytarz wypełnił bijącym światłem z zewnątrz i głośnymi wrzaskami. Moi żołnierze wybiegli już na murawę, a ja jako główny generał stałem na samym końcu. W końcu mogłem zobaczyć rażące światło ogromnych reflektorów stojących na wysokości kilkunastu metrów do góry, tak samo jak piętrzące się zapełnione trybuny. Wzrokiem odnalazłem Jamesa, który machał do ludzi, a ja zacząłem się rozglądać. Tysiące ludzi przyszli, aby zobaczyć nasze spotkanie z drużyną, która nie ma z nami najmniejszych szans. Jesteśmy zbyt silni i mocniej zdeterminowani od tamtych. Jednak nie wolno ignorować żadnego przeciwnika. W tym wypadku, również nie będę tego robił.
Swój wzrok skierowałem na najlepsze miejsca wśród trybun, które były zawsze zajęte przez dwóch pozostałych przyjaciół. Mój uśmiech zniknął natychmiast zdając sobie sprawę, że ani Peny ani Hendersona nie było wśród krzyczących osób. Dlaczego ich nie ma? Oni nigdy nie opuściliby żadnego meczu! Byli na każdym! I zawsze siedzieli w tym samym miejscu!
Moje zdenerwowanie niestety źle poskutkowało i zaczynałem mocniej się pocić. Nie. Nie mogę teraz o tym myśleć. Za kilka minut rozegra się pierwsze spotkanie. Muszę oczyścić umysł. Muszę się skupić.
Jednak słowa powtarzające w głowie jak mantrę, nie dały poczucia pełnego spokoju. Skoro nie ma tamtych dwóch, musiało się coś stać. Ciekawe czy Ania przyszła?
Nie! Stop! Nie mogę teraz o tym myśleć! Przestań! Natychmiast!
- Kendall! - usłyszałem głos Jamesa i zobaczyłam jak do mnie podbiega. - Wszystko w porządku? - zapytał kładąc rękę na moim usztywnionym ramieniu.
- W porządku. - mruknąłem.
- Nie wierzę Ci, ale nie chcę teraz o tym dyskutować. Chodź, musimy się pośpieszyć. Zaraz zaczynamy. - wskazał głową na ławkę rezerwowych, gdzie rozsiedli się trenerzy. Głośno westchnąłem i szybkim krokiem poszedłem w skazanym mi kierunku. Jeszcze raz rozejrzałem się po całym stadionie i zacząłem wszystko analizować.
Po lewej stronie zasiadali uczniowie jak i nauczyciele University of California. Dalej byli rodzice chłopaków i byłby to chyba cud, gdybym wśród dorosłych osób znalazł mamę i tatę. Kolejne sektory należały do reszty mieszkańców Los Angeles, którzy również nie szczędzili sobie głośnych okrzyków.
Uśmiechnąłem się pod nosem widząc zapał ludzi do kibicowania. Moje oczy wychwyciły grupę dziewczyn, ubranych w skąpe stroje cheerleaderek. Czerwone i niebieskie pompony przemieszczały się z miejsca na miejsce i mógłbym dalej patrzeć na te szczupłe i piękne dziewczyny, gdyby nie stojąca na ich czele blondynka, która wychwyciła moje spojrzenie. Wysłała mi w powietrzu buziaka, a ja wywróciłem tylko oczami. Akurat tej osoby nie chciałem, aby przyszła na nasz mecz.
- Kendall! Skup się! - krzyknął w moją stronę trener. - Macie ich zgnieść i pokazać gdzie raki zimują! - tym razem odezwał się do reszty drużyny. Podparłem się pod boki i na chwilę spojrzałem na trybuny znajdujące się najbliżej nas. Są to miejsca dla gości specjalnych i to właśnie tam zawsze siedzieli Carlos z Loganem. Dzisiaj te miejsca były puste... Jednak dwa powyższe bardziej przykuły moją uwagę.
Tej dwójki tutaj się nie spodziewałem...
- Schmidt! Do roboty! - krzyknął facet i wygonił mnie na boisko, a ja zdezorientowany i nie wiedzący co robić dałem się prowadzić przez innych.
- Co Ci? - po raz kolejny u swego boku usłyszałem zdenerwowany głos Jamesa.
- Frank tu jest... - szepnąłem i nie wiedziałem, czy aby usłyszał co do niego mówię.
- Na miejsca! - krzyknął sędzia i zaraz usłyszałem głośny gong świadczący o rozpoczęciu pierwszej kwarty.
W uszach buzowały mi wszystkie dźwięki, a oddech od razu stał się cięższy. W lewym ramieniu poczułem uporczywy ból, kiedy jakiś idiota pchnął mnie z całej siły, aż na zieloną murawę.
Dasz radę Schmidt! Nie takie rzeczy przeżyłeś!
Szybko się podniosłem i zacząłem obserwować, co się wokół mnie dzieje. James dostaję piłkę od Grega, który próbuje torować sobie drogę przez przeciwników i podaje do Noego, który zostaje stratowany przez napakowanego gościa. Musiało boleć...
- Schmidt! Rusz się do cholery! - usłyszałem krzyk trenera, co od razu pobudziło mnie do działania. Jednak już było za późno...
- Pierwsze punkty dla drużyny Złotych Byków! - krzyknął komentator. Niech by Cię to szlag trafił...


Krzyki z trybun nie dały o sobie zapomnieć i nie mogłem zignorować kilku przezwisk w moją stronę.
Dobra Kendall. Weź się w garść. To jest Twój czas. Twój moment.
Kolejny raz usłyszeliśmy gwizd i zawodnicy zaczęli przepychać się miedzy sobą. Wychwyciłem spojrzenie Sama, który od razu podał mi piłkę, a ja jak najszybciej próbowałem dostać się do mojego celu, który znajdował się dopiero na samym końcu boiska. Wyczułem obecność jednego zawodnika i wiedziałem, że ten wyścig nie może się zakończyć dobrym dla mnie wynikiem. Z prawej strony dostrzegłem Jamesa, któremu zaraz podałem piłkę, a sam wyminąłem przed sobą kolejnych przeciwników.
Dalej Maslow! Uda Ci się!
- Ale Czarni Rycerze nie dają o sobie zapomnieć! - odezwał się z powrotem ten sam głos, co kilka minut temu. - Obie drużyny idą łeb w łeb i nie dają za wygraną!
Minuty mijały, a kolejne punkty wchodziły na nasze jak i na konto Złotych Byków. Nim się obejrzałem mijała właśnie trzecia kwarta, a tablica wynikowa nie pokazywała zadowalającego układu liczb. Przegrywaliśmy. I to zaledwie kilkoma punktami.
- Co się z Wami dzieje?! - krzyknął trener, a ja z trudnością łapałem oddech. 45 minut ciągłego biegu, z kilkoma minutami przerwy, właśnie dało o sobie poznać. Ale nie mogę się teraz poddać! Nie teraz, kiedy została ostatnia kwarta! - Ruszcie te swoje tyłki i przestańcie się obijać! Macie to wygrać! Zrozumiano?!
Zimna ciecz wypełniająca moją jamę ustną uśmierzyła złośliwe pieczenie w gardle, które domagało się wody. Byłem wykończony. Wykończony i obolały. Czas założyć nowy zeszyt z urazami po meczach.
Słysząc ryk syreny oznajmujący koniec czasu, rzuciłem plastikowy bidon gdzieś na bok i poprawiłem kask. Spojrzałem jeszcze na samą górę, gdzie czerwone cyferki niestety nie zamieniły się kolejnością.
Dobra, czas pokazać kto tu jest królem boiska.


Jesteś chodzącym skurwysynem Schmidt.


Głos brunetki rozchodził się po mojej głowie, a ja nie mogłem uniknąć obrazu twarzy Panny Smith z wczorajszego przed południa. Kiedy wypowiadała te słowa, była... Taka prawdziwa. Cóż, może miała rację? Głupie pytanie. Ona ma rację!


Podobno Kendall Schmidt nie ma żadnych uczuć...


- Kendall! - krzyk Jamesa z lewej strony obudził mnie do rzeczywistości, jednak nie na długo.
Nie mam uczuć? Wiedziałem o tym już od dawna. Problem polegał na tym, że jeszcze nikt nie powiedział mi tego prosto w twarz...


Sam nie wiesz czego chcesz, Schmidt.


Co takiego?
W ogóle, co ona wyprawia w mojej głowie! Znikaj stąd! Natychmiast!


Boisz się przyznać, że jednak coś czujesz.


Niczego się nie boję! Cholera! Odwal się ode mnie! Co ja Ci takiego zrobiłem, co?! Wyjdź z mojej głowy! Nie chcę Cię!


Czego Ty się spodziewasz od innych, skoro sam nie jesteś lepszy?


- Ostatnia minuta!
Piłka poleciała prosto w moje ręce, a ja niczym pirat, który chce zabrać swój skarb i mieć go dla siebie, biegłem ile sił w nogach i nie zważałem na palące powietrze w płucach. Słysząc za sobą odliczanie kibiców do końca ostatniej kwarty, biegłem jeszcze szybciej. Miałem wrażenie, że za mną unosi się chmara pyłu i kurzu. Miałem jeden cel: dobiec do końca.
Jeszcze trochę! Jeszcze tylko kilka metrów! I...
- Tak jest! Czarni Rycerze wygrywają 54 do 52! - krzyk komentatora rozbrzmiewał w moich uszach - Ostatnie sekundy należą do Kendalla Schmidta!
Podniosłem zadowolony głowę do góry i spojrzałem w ciemne niebo. Udało mi się. Na prawdę mi się udało. Opadłem na kolana i zacząłem głośno oddychać, jednak moja chwila relaksu nie trwała długo. Ciężkie i spocone ciała moich żołnierzy opadły na mnie, krzycząc niezrozumiałe dla mnie hasła. Wszyscy klepali mnie po głowie i ramionach i poczułem, jak podnoszą i usadawiają mnie sobie na ramionach. Podniosłem ręce do góry i zacząłem głośno krzyczeć, razem z kibicami znajdującymi się na trybunach. Zdjąłem kask, przeczesałem szybko włosy i zacząłem rozglądać się po boisku. Wszyscy stali i bili brawo, a niektórzy nawet wykonali mocne uściski, przez co jeszcze bardziej chciało mi się śmiać.
Udało mi się. Na prawdę mi się udało. Jestem mistrzem. Jestem Kendallem Schmidtem. Niezwyciężonym Czarnym Rycerzem.


Jesteś tchórzem.


Jej głos ponownie wypełnił moją czaszkę. Mina mi od razu rzednie, a po szerokim uśmiechu nie ma ani śladu. Nie obchodziło mnie co inni do mnie mówili. Nie obchodziły mnie pochwały od trenerów. Nie obchodziło mnie nawet, że ktoś rzucił się na moją szyję i wręcz wpił się w moje usta, a kiedy się w końcu ocknąłem przed sobą miałem parę piwnych oczu i długich, blond włosów. Jednak w głowie nadal miałem szare tęczówki otoczone gniewem. I szczerością...


~*~


Od samego początku wiedziałam, że pomysł z założeniem szpilek nie był najlepszy. Zdecydowanie wolę moje czerwone trampki, od tych wysokich butów, przez które już zaczęły boleć mnie palce. Ale obiecałam sobie, że nie będę marudzić. Muszę przetrwać te kilka godzin. Robię to dla Jade. I po części dla siebie...
Wychodząc z samochodu miałam pewne obawy, co do tego wieczoru. Caroline od razu zaczęła gadać jak najęta o olbrzymim białym budynku, który piętrzył się przed nami. Cóż, mała miała rację. Budynek na prawdę był o wielkich rozmiarach.
Rozglądając się po okolicy, musiałam przyznać, że Jade wybrała idealne miejsce na swoją wystawę. Biały pałacyk, który rozciąga swoje ściany wzdłuż i wszerz w zielonym ogrodzie, udekorowanym w złote lampki. Piękne miejsce na spędzenie idealnego wieczoru. Żeby tylko ten idealny wieczór nie okazał się być jednym wielkim zamieszaniem.
- Uśmiechnij się. - szepnęła w moją stronę Caroline, a ja od razu wykonałam jej prośbę. - Od razu lepiej.
- Ładnie tu. - stwierdziła Alice, kiedy przeszłyśmy przez alejkę równo ściętego żywopłotu. - Za pałacem podobno znajduje się piękny ogród.
- Co to za miejsce? - zapytałam niepewnie.
- Na co dzień jest to muzeum. - odparła kobieta. - Jednak na ten wieczór zmieni swoje przeznaczenie.
Uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam wspinaczkę po długich schodach. Docierając pod drzwi miałam lekką zadyszkę, ale próbowałam to ukryć.
Jeden mężczyzna otworzył przed nami drzwi i w końcu mogłyśmy wejść do ciepłego budynku. Zostawiłyśmy kurtki w szatni i weszłyśmy do głównej sali, gdzie kręciło się już kilkanaście osób. Na każdej ścianie porozwieszane były dobrze znane mi obrazy i od razu się uśmiechnęłam. Widok zapracowanej Jade przy tych dziełach sztuki od razu pojawił się w mojej głowie. Jak widać ciężka praca się opłaca...
- Ach jesteście już! - usłyszałam po prawej stronie głos kobiety, która zaraz pojawiła się obok mojego boku. - Myślałam, że coś się Wam stało.
- Zeszło nam się z przygotowaniem. - odpowiedziałam i lekko się uśmiechnęłam.
Jade rzuciła okiem na mój wygląd i głośno westchnęła, a ja w odpowiedzi jedynie wzruszyłam ramionami. Za wcześnie na sukienkę, ale obiecuję, że ją założę!
- Chodźcie tam. Za chwilę wszystko się zacznie. - złapała mnie za rękę i dałam się poprowadzić do korytarza, gdzie stało już sporo osób, przed mini podestem, na którym zapewne Jade będzie wygłaszać swoją mowę podziękowania.
Idąc za kobietą rozglądałam się na wszystkie strony, aby znaleźć dobrze znane mi czarne włosy. Jednak moja nadzieja, na spotkanie Dustina w tym miejscu, minimalizowała się z każdą minutą. Ale przecież obiecał!
- Aniu!
Odwróciłam się za siebie i odetchnęłam z ulgą. Odeszłam od moich domowników i podeszłam do dwójki chłopaków, którzy stali pod jednym z filarów.
- Cieszę się, że Was widzę. - uśmiechnęłam się i uścisnęłam dłoń najpierw jednemu, a potem drugiemu. - Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się Was tutaj. - stwierdziłam zgodnie z prawdą.
- A gdzie mielibyśmy być? - zapytał z uśmiechem Logan.
- Na przykład na meczu.
Obydwoje spojrzeli po sobie i w tym samym momencie spuścili głowy w dół. Czyli jest to temat, którego dzisiaj będę musiała omijać szerokim łukiem. Muszę zapamiętać.
- Szczerze mówiąc, to ja się na niego w ogóle nie wybierałem. - odezwał się Logan.
- A ja uważam, że czas najwyższy urozmaicić mój czas wolny. - odezwał się drugi.
- Wiecie, że nie musieliście przychodzić... - zaczęłam ale od razu zostałam uciszona.
- Ale chcieliśmy. - wyrwał się Pena.
Obdarzyłam ich skromnym uśmiechem. Ta dwójka zaczęła zaskakiwać mnie na każdym kroku...
- Ładnie wyglądasz. - odezwał się Logan, a ja zagryzłam lekko wargę.
- Dziękuję. Wy też niczego sobie. Po raz pierwszy mam okazję Was zobaczyć w dosyć eleganckich strojach. - zaśmiałam się spoglądając na ubiór jednego jak i drugiego. Logan miał na sobie czarną marynarkę, a pod spodem błękitną koszulę zapiętą prawie pod samą szyję, za to Carlos miał na sobie jedynie białą koszulę. Chyba będę musiała zrobić im zdjęcie...
- Widzieliście może Dustina? - zapytałam marszcząc brwi.
- Nie, ale Bridgit przyjechała z nami i gdzieś się tu kręci. - odparł Carlos i rozejrzał się po sali.
- Miał przyjść... - szepnęłam.
- I przyjdzie. - pocieszył mnie Logan. - Dobra mała, nie zadręczaj się. Idź teraz do swojej rodziny, a my spotkamy się później.
Kiwnęłam głową i powolnym korkiem oddaliłam się od chłopaków. Stanęłam obok wystrojonego Daniela, który miał mocno zaciśnięte dłonie w pięści. Wydaje mi się, albo to on jest bardziej zdenerwowany niż Jade...
- Wszystko w porządku? - zapytałam cicho.
- To się okaże... - mruknął i zaczął bić brawo, kiedy Jade pojawiła się na podwyższeniu i ukłoniła się w stronę publiczności, która znacznie się powiększyła, niż kilka minut wcześniej. Ale i tak nigdzie nie mogłam dojrzeć Dustina... Gdzie on jest?
- Dobry Wieczór wszystkim. - przywitała się kobieta do mikrofonu. - Cieszę się, że aż tyle osób przyszło, aby zobaczyć wyniki pracy nie tylko mojej, ale i wszystkich osób, które kocham. Bo gdyby nie oni, to ta wystawa nie nazywałaby się What I Value Most.
Uśmiechnęłam się pod nosem wiedząc, że to między innymi Jade mówi o mnie. To dosyć dziwne uczucie, jak dla mnie... Świadomość tego, że ktoś Cię kocha, kiedy przez te kilka lat nie dostawało się ani grama miłości...
- Wystawa składa się z dwóch części. - ciągnęła dalej. - A właściwie to z trzech.
Stłumiony chichot wśród publiczności rozszedł się w powietrzu, a ja miałam ochotę parsknąć śmiechem.
- W głównej sali są powieszone wszystkie obrazy, jakie udało mi się namalować w ciągu 2 lat. Niektóre z nich już po raz kolejny zaszczycają swoją obecnością, na wystawie, a inne są na tyle nowe, że można jeszcze poczuć farbę.
Kolejny raz musiałam powstrzymać się od cichego śmiechu, ale zakończyło się tylko na zagryzieniu dolnej wargi. Mocnym zagryzieniu...
- Kolejna sala jest przeznaczona dla licznych zdjęć. Jest ich o wiele więcej, niż mogliby Państwo sobie to wyobrazić... Fotografie również przedstawiają to, co kocham najbardziej, czyli moją rodzinę. - odwróciła się w naszą stronę, a w jej oczach pojawiły się łzy, które szybko próbowała zetrzeć. - Daniel, Ania, Caroline i Alice. Proszę podejdźcie do mnie.
Kolejny raz głośne brawa wypełniły pomieszczenie, a ja na chwiejnych nogach stanęłam obok Daniela, który objął swoją żonę. Caroline stanęła przede mną i z ciekawością rozglądała się na wszystkie strony. Blask flesz aparatów zaatakował moje oczy, ale jedynie na co teraz mnie stać, to delikatnie się uśmiechać. Kiedy fotoreporterzy odeszli, poczułam lekką ulgę, ale i tak wiedziałam, że nasze wspólne rodzinne zdjęcie pojawi się jutro na pierwszej stronie gazety...
- Chciałabym również podziękować Panu Williamowi Newton, za dostarczanie mi najlepszych farb do malowania. Panu Thomasowi McCullough za pomoc w studiu fotograficznym. Panu Connorowi Belt, za naprawianie sztalug jak i ram obrazów. I przy okazji chciałabym również przeprosić, że przeze mnie miał Pan tyle do roboty...
- Polecam się na przyszłość! - usłyszałam znajomy męski głos z końca sali.
Pan Connor tu jest?! W takim układzie jest też gdzieś Dustin!
- Niech Pan lepiej uważa co mówi! - ostrzegła z chichotem Jade i wróciła do podziękowań, a ja zaczęłam szukać wzrokiem mojego Czarnego Anioła.
- Państwo Belt tutaj są? - zapytałam cicho Daniela.
- Jade zaprosiła całą rodzinę. Ale nie wiem czy wszyscy przyszli... - odpowiedział jeszcze ciszej.
Dostrzegłam Pana Connora i stojącą obok niego Trishę, która na rękach trzymała Ros. Ani śladu po Melanie, Shanie czy Dustinie....
- No i oczywiście dziękuję Wam wszystkim, którzy pojawili się na wystawie. To dla mnie bardzo wiele znaczy. - Jade głośno westchnęła. - Po zakończonej wystawie, zapraszam wszystkich na pierwsze piętro, gdzie odbędzie się bankiet. Jest tam bardzo dobry szampan i przepyszne przekąski. - kolejny raz zachichotała, a ja delikatnie wywróciłam oczami.
Ostatni raz podziękowała i w końcu odeszła od mikrofonu, a ja głośno westchnęłam. Nareszcie będziemy w końcu mogli zejść z tej sceny...
- Nie wiedziałem, że artyści mają tak wiele do powiedzenia... - mruknął Carlos, kiedy podeszłam do dwójki chłopaków, stojących cały czas w tym samym miejscu. - Zawsze uważałem ich za cichych i małomównych.
Razem z Loganem parsknęliśmy śmiechem i zaczęliśmy oglądać obrazy Pani Jade Smith. Większość z nich widziałam po raz pierwszy, a inne znałam na pamięć każdy drobiazg. To niesamowite mieć pod dachem wspaniałą i utalentowaną osobę, która z dwóch kolorów może zrobić takie cuda.
- Mam nadzieję, że niczego nie ominęłam...
- Bridgit! - krzyknęłam szczęśliwa i podeszłam do dziewczyny. Przywitała mnie jak zwykle całusem w policzek, a ja lekko się spięłam. Z resztą za każdym razem, kiedy ona to robi moje mięśnie mimowolnie napinają się i oczekują najgorszego. Nie mogę nad tym kontrolować.... Po prostu ciało już jest za bardzo przyzwyczajone do bólu, niż do tego typu ciepłych gestów.
Jej twarz na prawdę niczym się nie różniła od śniegu, a jej zawsze gęste włosy, spięte były w wysokiego koka na czubku głowy. Jej chude ręce okryte były szarym sweterkiem, ale i to nie pomogła całkowicie schować kościstych kończyn.
Co Ci jest Bridgit?
- Widziałaś może Dustina? - zapytałam od razu.
- Nie. - wydęła usta i pokręciła przecząco głową. - Przyjechałam razem z nimi. - wskazała ręką na Logana i Carlosa. - Myślałam, że Dustin przyjedzie po Ciebie i razem pojedziecie...
- Przyjechałam z Caroline i Alice. - odpowiedziałam lekko zdenerwowana i wyciągnęłam telefon z kopertówki. Zero wiadomości i zero nieodebranych połączeń. Zaczynało mnie to wszystko denerwować...
- Nie odbiera. - mruknęłam próbując nawiązać połączenie z chłopakiem.
- Nie martwmy się na zapas. - odezwał się Logan, jak zawsze spokojnym głosem. - Powiedział, że przyjdzie to przyjdzie.
- Mam nadzieję...
- Chodźmy obejrzeć te obrazy i zdjęcia. Nie przyszedłem chyba tu tylko po to, aby stać i się martwić. - marudził Pena, a ja lekko się uśmiechnęłam.


Wolnym krokiem przechodziliśmy od jednego do drugiego dzieła Jade i przy każdym zatrzymywaliśmy się i dyskutowaliśmy na temat pracy mojej prawnej opiekunki. Wszystkie z nich wyglądały zniewalająco, a kiedy dotarliśmy do wnęki, gdzie wisiały same portrety, otworzyłam szerzej oczy.
- Wow... - szepnęła Bridgit.
- Jakie realistyczne. - odparł Logan i podszedł do porteru Daniela.
- Ile czasu zajęło Twojej mamie namalowanie jednego portretu? - zapytał Carlos.
Mojej mamie? Jade to nie jest moja mama! Nie należy jej się to miano! Znaczy się... Nie. Nie to miałam na myśli...
- Nie wiem... Ja siedziałam na stołku przez dwa dni po 4 godziny. - odparłam wzruszając ramionami.
Jade nie zajmie miejsca Katherine. Nigdy.
- I przez te 4 godziny siedziałaś i po prostu się uśmiechałaś? - zapytała rozbawiona Bridgit.
- A co w tym dziwnego? - zapytałam unosząc brew.
- To, że to nie jest wiarygodne, żebyś przez tyle czasu cały czas miała ten sam wyraz twarzy i do tego pozytywny. - wyjaśniła dziewczyna, a ja wywróciłam oczami.
- Bardzo zabawne... - mruknęłam pod nosem.
Kiedy skończyliśmy oglądać wszystkie obrazy, przeszliśmy do drugiej sali, gdzie było już znacznie więcej gości niż w pierwszej. Zdjęcia wisiały w przeróżnych miejscach i każde przedstawiało praktycznie co innego. Była nawet gotująca Alice, czy nawet bawiąca się Caroline z Roky'im. Ale jedna wnęka wręcz zaprał mi dech w piersiach.
- To Ty. - odezwał się Logan. - I tu. - pokazał palcem na pierwsze zdjęcie. - I tu. I tam.
- A nawet i tu. - dodał Carlos.
- Dokładnie to na 12 zdjęciach. - policzyła szybko Bridgit, a ja podeszłam do pierwszej fotografii.
Była to Ania uśmiechnięta, dalej Ania wystawiająca język, Ania wydymająca usta, Ania robiąca głupie miny, Ania smutna i jeszcze kilka innych oblicz Ani. To wszystko było mi bardzo znajome. Już widziałam gdzieś kilka takich zdjęć i to podobnie powieszonych. W końcu mnie oświeciło...
- Świetne są te zdjęcia! - krzyknął Carlos i rozejrzał się po całej wnęce.
Czyżby Jade zrobiła sobie wycieczkę do Dance Studio i zapożyczyła pomysł od tamtejszego wystroju, gdzie na jednej ścianie wisiały wszystkie zdjęcia Katherine?
Przeszliśmy do następnej ściany, gdzie fotografie przedstawiały tańczącą Caroline, pracującego Daniela w swoim biurze, a nawet i byłam ja i Dustin, kiedy rozmawialiśmy u mnie w pokoju. Wszystkie były na tyle wspaniałe, że chciałam mieć odbitkę każdego. Muszę pogadać o tym z Jade...
Naszą wędrówkę zakończyliśmy na dużym rodzinnym zdjęciu, gdzie byli nawet rodzice Daniela, jak i Jade. Teoretycznie moi dziadkowie, jednak rzadko ich widuję. To zdjęcie było robione podczas Wigilii z tamtego roku, kiedy spotkaliśmy się przy jednym stole, a ja byłam na etapie zaaklimatyzowania się w nowym domu.
Zgodnie z poleceniem autorki wystawy udaliśmy się na pierwsze piętro, gdzie rozstawione były okrągłe stoliki, przy których zasiadali goście. Dalej był mini parkiet, a obok niego podest, na którym stała jakaś kapela muzyczna. I wydawało się, że wszystko jest zapięte na ostatni guzik. Teraz już się nie dziwię, czemu przez ostatni tydzień moi prawni opiekunowie byli więcej czasu po za domem niż w środku. Ale muszę przyznać, że cała organizacje tej wystawy była genialna.
- Ania! - usłyszałam wołanie Jade za sobą. Odwróciłam się i dostrzegłam kobietę siedzącą przy jednym ze stolików i machnęła w moją stronę ręką.
- Cóż, chyba będę musiała Was zostawić... - mruknęłam niezadowolona.
- Poradzimy sobie. - odezwała się od razu Bridgit. - Usiądziemy gdzieś blisko.
- Dajcie mi znać, jak będziecie wiedzieć coś o Dustinie. - powiedziałam smutnym głosem.
- Jasne. A teraz idź do nich i spędź ze swoją rodziną kilka minut. - zaśmiał się Logan, a ja kiwnęłam głową. Obdarzyłam jeszcze wszystkich lekkim uśmiechem i odeszłam od przyjaciół.
- Jesteś wreszcie. - odezwała się kobieta, a ja usiadłam obok Caroline i Alice.
- Byłam z kolegami. Oglądaliśmy zdjęcia. - wyjaśniłam kładąc kopertówkę na stole.
- I jak im się podoba wystawa? - zapytał Daniel popijając z kieliszka czerwone wino.
- Jednogłośnie stwierdziliśmy, że obrazy jak i zdjęcia są rewelacyjne.
- Cieszę się, że im się podobało. - odparła Jade z zarumienionymi policzkami. Nie no błagam Cię! W tym wieku i Ty się rumienisz? - Wiem, że chciałabyś spędzić czas z nimi, ale fajnie by było, gdybyś posiedziała ze staruszkami.
- Nigdzie się nie wybieram. - powiedziałam od razu.
Kobieta lekko się uśmiechnęła i zaraz zaczęła się rozmowa na temat kto się pojawił na wystawie, a kogo nie było. Wychwyciłam kilka słów dotyczących Państwa Tarver, ale z tego co zdołałam zrozumieć, nie mogli się pojawić gdyż mieli bardzo ważne sprawy do załatwienia. Ciekawa jestem tylko jakie? I czym do licha zajmują się rodzice Katelyn?
Minuty mijały w dobrej atmosferze i co chwila do stolika podchodzili różni ludzie z gratulacjami i oczywiście z dużym bukietem kwiatów. Jestem tylko ciekawa kto przywiezie te wszystkie wiązanki do domu. Jest ich więcej niż w kwiaciarni!
- Kochanie, co się stało? - zapytała mnie Jade, kiedy po raz kolejny zerknęłam na telefon.
- Nic takiego... - odparłam.
Miał przyjść.
Obiecał.
Dustin, dlaczego mi to robisz?!
- Nic nie zjadłaś. - odezwał się Daniel wskazując na mój pusty talerz.
- Nie mam ochoty na jedzenie... Pójdę się przewietrzyć.
- Tylko nie siedź za długo na dworze. Jest dosyć chłodno. - ostrzegła mnie jak zwykle Jade, a ja tylko kiwnęłam głową.
Zabrałam moją kopertówkę i zeszłam schodami na dół, gdzie jeszcze kilka osób kręciło się wokół fotografii i obrazów, robiąc pamiątkowe zdjęcia. Skręciłam w prawo, gdzie znajdowało się wyjście do ogrodu za budynkiem. Zatrzęsło mnie z zimna, zdając sobie sprawę, że moja kurtka nadal wisi w szatni, a ja nie miałam ochoty żeby się po nią wracać.
Widok z marmurowego tarasu na jasno oświetlony ogród był przepiękny. Ciemne sklepienie nieba pokrywały malutkie gwiazdeczki, a nawet i księżyc w kształcie rogala zaszczycił nas swoją obecnością. Oparłam się o zimną balustradę i głośno wzdychając zamknęłam oczy. Czyste powietrze wypełniło moje nozdrza, a świadomość ciszy i spokoju jeszcze bardziej uspokajało moje ciało. Tu było zbyt pięknie, żeby to było prawdziwe.
W końcu otworzyłam oczy i lekko się uśmiechnęłam. To niesamowite, jak mój humor szybko się zmienia. W jednej sekundzie jestem wściekła, że Dustin nie odezwał się ani słowem, z drugiej dziwnie opanowana. To wszystko mnie przytłacza. Do tego jeszcze wczorajszy dzień spędzony w towarzystwie Kendalla, Carlosa i Logana i jeszcze Bridgit. Nie mogę wszystkim się martwić. Muszę niektóre rzeczy po prostu usunąć z mojego umysłu, a powinno być lepiej. Ale czy aby na pewno tak będzie?
Jeszcze raz rzuciłam okiem na duży ogród. Równo przycięte rośliny i krzewy nadawały mu stabilizacji i spokoju. Totalne przeciwieństwo mojej osoby... Jasne światełka rozświetlały każde drzewo, a szum wody z ogromnej fontanny dodawały jeszcze nutki magii. Jednak cały ten urok przerwany był wesołą muzyką dochodzącą z pierwszego piętra, głośnymi śmiechami i licznymi rozmowami prowadzone przez gości wystawy.
- Koniecznie chcesz się przeziębić, co?
Gwałtownie się odwróciłam słysząc za sobą dobrze znany mi głos. Widok Dustina stojącego w wejściu do ogrodu, uśmiechającego się jak gdyby nigdy nic, z jednej strony bardzo mnie rozczulił, a z drugiej mocno zdenerwował. Postanowiłam zagrać "wkurzoną i obrażoną Anię", a ciekawość mnie zżerała ile czasu potrwa moje nowe oblicze aktorki.
Z powrotem stanęłam tyłem do niego i w jak najlepszy sposób chciałam go ignorować. Oby tylko mój plan wypalił. Zasłużył sobie na takie traktowanie...
- Obraziłaś się? - zapytał zdziwiony.
Skąd ten pomysł? A już wiem! Przecież przez cały dzień nie odezwałeś się ani słowem i teraz myślisz, że tak po prostu rzucę Ci się na szyję?
Moje drugie "ja" zaczynało mnie lekko przerażać...
- Jesteś słodka, jak się denerwujesz...
A ty wkurzający, jak się ze mnie nabijasz!
- Szczerze mówiąc, nie mogłem się doczekać aż Cię zobaczę, a kiedy już jestem mam wrażenie, że na tym tarasie, nie ma nikogo oprócz mnie.
Nie. To ja mam wrażenie, jakbym była sama, a Ciebie nie ma. Tak jak przez cały dzień i połowę wczorajszego.
- Błagam Aniu, odezwij się do mnie...
Ty nie dałeś znaku życia przez około 30 godzin, to dlaczego miałabym się do Ciebie odezwać?
Poczułam za sobą jego obecność, a znajoma woń perfum od razu wypełniła moje nozdrza. Jezu, jak ja uwielbiam jego zapach. To niebywałe połączenie owoców cytrusowych i imbiru z czymś w rodzaju szałwii i granatem. Następnym razem, jak będę u niego w pokoju, muszę znaleźć markę tych perfum.


Przed moim nosem pojawiła się czerwona róża, którą wręczył mi chłopak, a ja w końcu się odwróciłam. Jego włosy były równo ułożone i postawione do góry, uśmiech jak zwykle szeroki, a jasne iskierki w oczach przyprawiły mnie o lekkie zdezorientowanie.
- Dlaczego się spóźniłeś? - zapytałam w końcu, ale na tyle cicho, że nie wiem czy chłopak usłyszał moje pytanie.
- Musiałem jechać do Domu Dziecka. - wyjaśnił spokojnie i poprawił swój krawat.
On ma krawat?! I garnitur! Dustin... Zadziwiasz mnie na każdym kroku.
- Coś się stało? - zapytałam tym razem o wiele łagodniej, słysząc nazwę Domu Dziecka.
- Nie, tylko musiałem pomóc w małym remoncie. - wzruszył ramionami.
- I przez cały dzień nie miałeś nawet czasu, żeby napisać głupiego SMS-a?
- Nie wziąłem telefonu z domu.
Fuknęłam pod nosem i z powrotem się odwróciłam do niego tyłem.
Świetnie, ja się tu o niego martwię, wyobrażam sobie nie wiadomo co, a on mi mówi, że telefonu nie wziął z domu! Grabisz sobie Dustin, oj grabisz...
- Przestań mnie ignorować. - westchnął chłopak i stanął obok mnie.
- Mam do tego absolutne prawo. - mruknęłam przez zaciśnięte zęby.
- Wiem. Przepraszam.
I co on myśli, że za jedno "przepraszam" mu wybaczę?
I dobrze sobie myśli...
- Martwiłam się o Ciebie... - szepnęłam po kilku minutach ciszy.
- O mnie? - zapytał rozbawiony, a moje nerwy nie wytrzymały. Gwałtownie odwróciłam się w jego stronę i spiorunowałam go wzrokiem, czym kompletnie go zaskoczyłam.
Cel osiągnięty!
- Tak, o Ciebie! - krzyknęłam. - Powiedz mi, niby jak miałam się przez cały dzień zachować, kiedy ani jednym słowem nie odezwałeś się do mnie, a o wczoraj to już nie wspomnę! Dopiero późnym wieczorem dowiedziałam się, że wygraliście te durne zawody, a Caroline zajęła pierwsze miejsce w solówkach! Nie chciałam do Ciebie wczoraj dzwonić, bo uważałam, że będziesz zmęczony. A dzisiaj nawet nie raczyłeś podnieść telefonu, kiedy ja wydzwaniałam do Ciebie praktycznie co minutę!
- Powiedziałem już, że nie wziąłem telefonu...
- Nie przerywaj mi! - syknęłam.
- Aniu, ja wiem, że schrzaniłem sprawę, ale zobacz. Jestem tu. Nic mi nie jest. Stoję i nie mogę uwierzyć, że się o mnie przez cały dzień martwiłaś. - powiedział spokojnie.
- Na tym chyba polega przyjaźń, nie? - zapytałam unosząc brew.
Dustin uśmiechnął się jeszcze szerzej i zaczął kręcić głową, a potem cicho chichotać. Jemu to już gorzej?
- Z czego się śmiejesz?
- Z Ciebie. - odpowiedział jak gdyby nigdy nic.
- Och, a co jest we mnie takiego śmiesznego? Powiedz, to pośmieję się razem z Tobą.
- To, że właśnie sama się przyznałaś, że jednak na kimś Ci zależy. I nie będę tutaj dopowiadał, że chodzi o mnie...
Zdenerwowanie opuściło moje ciało, a spokój powoli zajmowało jego miejsce. Zamknęłam na chwilę oczy i głośno wypuściłam powietrze.
- To jak? Przestaniesz się na mnie w końcu wydzierać i zatańczysz ze mną, czy masz jeszcze jakieś oskarżenia w zanadrzu? - zapytał wyciągając w moją stronę dłoń, a ja zaczęłam kręcić głową.
- Jesteś niemożliwy... - szepnęłam i podałam swoją rękę chłopakowi.
- Wiem. Ale i tak mnie lubisz.
Położył moją lewą dłoń na jego ramieniu, a nasze splecione dłonie uniósł nie co wyżej.
- Czy mogę... - przerwał i lekko zagryzł wargę, a ja w odpowiedzi kiwnęłam tylko głową.
Zaraz poczułam jak dłoń chłopaka dotyka moich pleców i lekko mnie do siebie przysuwa. Rozchodzące ciepło wypełniło moje wnętrze, a złość poszła do kosza.
- Pięknie Pani wygląda, tego wieczoru, Panno Smith... - stwierdził po kilku minutach delikatnego bujania się w rytm muzyki dochodzącej z góry.
- Pan też, Panie Belt. - odpowiedziałam z uśmiechem. - Nie na co dzień, mam zaszczyt zobaczyć Pana pod krawatem.
- Tak samo jak Panią w rozpuszczonych włosach. - odparł i lewą ręką zaczął gładzić moje loki, a ja zachichotałam pod nosem. - Uwielbiam Ciebie taką.
- Jaką? - zapytałam niepewnie.
- Szczęśliwą.





~~~~



____
I to jest kolejny rozdział w którym muszę Wam wszystkim podziękować za wsparcie dla mnie :*


Co do rozdziału, to jest on moim ulubionym, a najbardziej podoba mi się część z Kendallem... Nie wiem czemu, ale dla mnie jest rewelacyjna i może dlatego, że wlałam w to dosyć sporo emocji, jak i doświadczenia jakie przeżywam w swoim życiu ;)


No i jeszcze wrócę do 19: nie sądziłam, że aż tak bardzo Wam się spodobają kontakty Ani z Carlosem! ;o Teraz to już mam mętlik w głowie i sama nie wiem co mam myśleć i pisać, aby wszyscy byli zadowoleni xd
Andall, Austin, czy może Arllos? a może Agan? Czekam na Wasze odpowiedzi ;>


Pod poprzednim rozdziałem padło pytanie, czy tańczę... odpowiedź jest taka... tak, tańczyłam jak byłam mała...

To chyba tyle... Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję za wsparcie i każde miłe słowo jakie dostaję od Was ;* Jesteście świetni, niesamowici, jedyni w swoim rodzaju... Po prostu: KOCHANI! ;*

9 komentarzy:

  1. Pierwsza :D
    Zdadzam się - REWELACYJNY ! Nic dodać, nic ująć ^^
    To z Kendallem pobiło wszystko...on myśli o Ano kdiwoxbfokxkzk ;)
    I moim zdaniem oczywiście Andall !
    Czekam na nn :****

    OdpowiedzUsuń
  2. Okey..okey....
    Nawet nie wieesz jak się cieszę że dodałaś nowy rozdział! Serio! To siedzenie w łóżku już powoli mnie dobijało!
    Rozdział jak zwykle super! Kiedy przeczytałam to że Frank pojawił się na meczu a potem że Dustin nie przyszedł na wystawę. ...myślałam że może coś mu zrobił!
    Żal mi Kendalla i jestem coraz bardziej ciekawa co on takiego zrobił.

    OdpowiedzUsuń
  3. Andall ♥ Nie dawno zaczęłam czytać twojego bloga i siedziałam do 1 i czytałam choć następnego dnia do szkoły trzeba było xd i tak czytałam i czytałam i stwierdzam iż to rewelacyjny blog rewelacyjnie piszesz no i po prostu pisz dalej :DD Uwielbiam czytać tego bloga ;) Chciałabym tak pisać ;p

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział rewelacja. Mówiłam już że kocham to opowiadanie?
    Chyba tak ale nie zaszkodzi jak.to powiem jeszcze raz.
    Kocham to opowiadanie. <3
    Chciałabym Cię bardzo przeprosić za to że wcześniej nie komentowałam ale nie miałam jak. Telefon mi się popsuł a tylko ną nim pisze czytam i komentuje.
    Mam nadzieję że się nie gniewasz. :-)
    Czytając ten rozdział miałam wrażenie że to ja jestem Anią tak wszystko było pięknie opisane. Zaniepokoiłam się gdy na początku wystawy nie było Dustina. A co jeśli go ktoś ukradł?! Hahaha
    Ulżyło mi gdy na samym końcu zjawił się tuż przy Ani.
    Sweeet <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Super rozdział! Chciałabym mieć władze nad czasem, by czytać to opowiadanie!
    Austin ❤💕💗

    OdpowiedzUsuń
  6. Mnie też bardzo podobała się scena z Kendallem, ale końcówka była przepiękna. Ja dobrze wiem, że rozdziały pojawiają się w niedziele, ale jakoś nie miałam czasu skomentować. Mam tyle na głowie. I pamiętaj o tym żeby udostępniać na swym koncie swoje rozdziały, ponieważ czasami ich nie ma. Na przykład ja nadal u siebie mam pokazywane, że ostatni był 20, a jest przecież 21.

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozdział wspaniały i mi także najbardziej podobał się część z Kendallem :-) Ja chcę Andall lub Austin /Gwiazda1900 z aska

    OdpowiedzUsuń
  8. Austin Forever!*-*

    OdpowiedzUsuń
  9. Włączam Walkman, Show me love The Wanted i funkcję powtarzania, potem czytam wspaniały rozdział i dostaje zawału bo pod nim ta piosenka <3
    A do rozdziału to naprawdę super, zdecydowanie jeden z moich ulubionych. I mi również najbardziej podoba się cześć Kendalla. I ta końcówka ze spóźnionym Dustinem.
    Musi być Andall, proszę ;*****

    OdpowiedzUsuń