Today I’m not myself
And you - you’re someone else
And all these rules don’t fit
And all the starts can quit
~~~~~~~~
Kiedyś ktoś powiedział: "Dobre chwile dzisiejszego dnia, są smutnymi wspomnieniami jutra". I chcąc nie chcąc, musiałam przyznać tej osobie rację...
To niewiarygodne, jak z każdym dniem zbliżam się do ludzi, których kiedyś nienawidziłam. I chyba w wzajemnością... Wczorajszy wieczór okazał się być strzałem w dziesiątkę. Może i nie oglądaliśmy filmu, jak to było w planach, ale i tak świetnie się bawiliśmy. Widziałam strach w oczach Carlosa jak i Logana, kiedy wychodzili ode mnie z domu. I to nie był strach przed samotnym powrotem. To był strach przed jutrem...
Jednak strach ma chyba wielkie oczy, a małe serce.
Trzy kolejne dni nie były takie złe, jakby się mogło wydawać. Potajemne spotkania w bibliotece z Loganem, rozszerzyły się do jeszcze jednej osoby, która dosyć niekomfortowo czuła się wśród półek zapełnionymi licznymi książkami. Zdziwiło mnie to, że Carlos odpuszczał sobie bezczynne siedzenie na trybunach i patrzenie się jak reszta jego paczki ma trening i wolał się spotkać z nami. Szczerze mówiąc, zaczynałam mieć powoli wyrzuty sumienia.
Przeze mnie właśnie się rozwala paczka Schmidta... Nie mam pojęcia co się stanie, jeżeli Kendall zobaczy swoich przyjaciół w naszym towarzystwie. Nawet nie chcę sobie tego wyobrazić!
Wielokrotnie zaczynałam ten temat, ale tyle razy ile zaczynałam o tym mówić, tyle razy byłam uciszana przez Logana i Carlosa. Mówili, abym się nie martwiła, że wezmą to na siebie... A ja wciąż się zastanawiam, co takiego zrobiłam, że między nami jest taki, a nie inny kontakt!
Mogę głośno powiedzieć, że mam najlepszych przyjaciół pod słońcem. Może Henderson i Pena, nie należą do nich jak Dustin i Bridgit, ale dużo im do tego nie brakuje. Zmieniałam się na każdym kroku postawionym na drodze wyłożonej ostrym szkłem, który wbijał mi się w delikatną skórę stóp. Ale dzięki każdej minucie spędzonej w towarzystwie wspaniałych osób, ból stawał się co raz bardziej łagodniejszy.
Jednak po kilku dniach wspaniałego i beztroskiego życia, przyszedł czas na weekend, na który czeka pewnie większość nastolatków, ale tym razem nie należę do tej grupy. Miałam nadzieję, że będę mogła pojechać na zawody taneczne z Dustinem, ale jak zwykle coś musiało mi stanąć na środku drogi do szczęścia. Podnosząc się rano z łóżka, zastanawiałam się jak to wszystko będzie wyglądać? Nie będziemy się do siebie odzywać, czy obrażać na każdym kroku? Odpowiedź na moje pytanie dostanę za kilka minut, a ja z każdą sekundą obawiałam się najgorszego...
Co chwila wyciągałam telefon i sprawdzałam, czy przypadkiem Dustin nie napisał SMS-a. Obiecał napisać, dopiero jak będą na miejscu.
- Czyli jeszcze są w drodze... - szepnęłam do siebie i schowałam telefon do kieszeni kurtki.
- Problemy? - usłyszałam za sobą głos.
Odwróciłam się pośpiesznie i wywróciłam oczami. Łudziłam się myśląc, że dzisiejsze przedpołudnie minie mi w dobrym humorze. Ale jak zwykle wszystkie moje plany idą na dobrą kawę, a mi zostawią jedynie puste kubki.
Szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że Schmidt przyjdzie tak wcześnie rano, aby odpracować swoje złe zachowanie. Jego potargane włosy świadczyły o tym, że niedawno musiał wstać z łóżka, a podkrążone oczy wyraźnie mówiły o nie przespanej nocy. Skórzana kurtka zarzucona na jego ramiona podkreślała jego ukrywające się muskuły, a ciemne spodnie delikatnie opinały go w łydkach.
Normalny niczym nie różniący się chłopak z pośród tych, których mijam na co dzień w szkole. Jednak w środku tego normalnego chłopaka skrywa się zagubiony człowiek, niewiedzący którą ścieżkę ma wybrać.
- Właśnie zaszczyciły mnie swoją obecnością. - warknęłam przez zaciśnięte zęby i odwróciłam wzrok. To niewiarygodne, jak w ciągu tego jednego miesiąca, tak bardzo znienawidziłam stojącą przede mną osobę! I to wszystko jego zasługa...
- Też za Tobą tęskniłem. - parsknął śmiechem, a ja głośno westchnęłam. Cóż, zapowiadają się kilka wspaniałych godzin spędzonych w obecności Pana Schmidta.
- Smith i Schmidt? - zapytał nas starszy Pan, który podszedł do naszej dwójki w ręku trzymając stare grabie.
- Tak to my. - odpowiedziałam.
- Chodźcie za mną. - machnął ręką i skierował się do tylnego wyjścia ze szkoły.
Nie zwracając uwagi na Kendalla, szybkim krokiem podążałam za mężczyzną, który lekko kulał na prawą nogę. Wyszliśmy z budynku i skierowaliśmy się do pomieszczenia gospodarczego, gdzie znajdowały się przeróżne przyrządy do pracy w ogrodzie.
- Najpierw musicie zgrabić wszystkie liście, do tych o to czarnych worków. - zaczął mówić podając mi czarne folie. - Potem zbieracie śmieci do tych zielonych. Kiedy to skończycie, dam Wam następne zadania.
Podał mi drewniane grabie, a drugie osobie stojącej za moim plecami.
- Jakbyście potrzebowali jakiś narzędzi możecie śmiało tutaj przychodzić, ale wszystko ma wrócić w to samo miejsce.
- Jasne. - mruknął Kendall i zabrał zielone worki.
Udaliśmy się w kierunku trawnika, gdzie znajdowały się kilka drewnianych stołów i ławek. Rozejrzałam się dookoła, głośno wzdychając i dopiero teraz zdałam sobie sprawę ile pracy przed nami.
- Prace społeczne. Jak ja to kocham... - odezwał się Kendall i złapał się pod boki.
- Weźmy się do roboty, jeżeli chcemy to szybko skończyć. - odparłam i zabrałam się za grabienie liści.
- Śpieszysz się gdzieś? - zapytał unosząc brew.
- Chcę po prostu spędzić z Tobą jak najmniej czasu. - mruknęłam pod nosem, na co w odpowiedzi usłyszałam stłumiony chichot.
- Jesteś bardzo stanowcza, wiesz o tym? - zapytał po krótkiej ciszy w końcu zabierając się za grabienie liści. - I ja też. - dodał słodko się uśmiechając.
- Nie jestem taka jak Ty... - rzuciłam w jego stronę, gromiąc go wzrokiem.
- Wiele nas ze sobą łączy... - ciągnął dalej i schylił się, aby zebrać swoją kupkę liści. - Jesteśmy tak samo złośliwi na ludziach których nienawidzimy.
- A te osoby robią wszystko, aby je dalej nienawidzić... - fuknęłam pod nosem.
- No widzisz! Znowu się ze sobą zgadzamy! - krzyknął radośnie i wsypał liście do worka.
Wywróciłam oczami i również podniosłam moją kupkę liści i podeszłam do Schmidta, który bacznie mi się przypatrywał.
- Wiesz co? Może i masz rację... - zaczęłam mówić, nadal na niego nie spoglądając. - Ale jest też kilka rzeczy które nas od siebie różni.
- Na przykład? - zapytał rozszerzając worek.
- Ja potrafię się zmienić. - mrugnęłam okiem i odeszłam od niego kawałek dalej.
- Myślisz, że ja nie chciałem? - zapytał podniesionym głosem.
- Nie zależy Ci, by się zmienić. - stwierdziłam.
- Zależy, ale już nie walczę... - szepnął, a ja od razu odwróciłam się w jego stronę. Widząc skruszonego Kendalla ze spuszczoną głową, od razu zrobiło mi się ciaśniej na sercu. Jego nastroje zmieniają się zdecydowanie za szybko!
- Dlaczego?
- Bo już dawno przegrałem.
Żadne z nas już się nie odezwało. Jest jedyną osobą, przy której zdecydowanie wolę ciszę niż zwykłą rozmowę. Jednak sądząc po jego wyrazie twarzy, miałam wrażenie, że mocno się nad czymś zastanawia. Cóż, milczenie to tekst, który niezwykle łatwo jest błędnie zinterpretować...
- Wiesz co jest w tym wszystkim najdziwniejsze? - zapytałam po około 30 minutowego milczenia, a Schmidt spojrzał się na mnie pytającym wzrokiem.
- Co takiego? - zapytał przejęty.
- To, w jaki sposób mnie traktujesz kiedy jesteśmy w otoczeniu wszystkich uczniów, a kiedy jesteśmy sami. Wtedy jesteś... - urwałam nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa.
- Jaki?
- Inny. - wzruszyłam ramionami. - Nie jesteś Kendallem Schmidtem znanego jako groźnego chłopaka, z napisem napisanym na czole "nie podchodź, bo dostaniesz wpierdol".
Kendall spojrzał na mnie zaskoczony, a potem wybuchnął głośnym śmiechem, a ja zaraz za nim. W końcu mogłam usłyszeć jego szczery śmiech. I był on taki... Słodki?
- No co? - zapytałam, kiedy tamten w końcu się opanował.
- No nic. - odparł zaciskając usta, aby pohamować swój kolejny atak śmiechu. - Po prostu zauważyłem pewien zbieg okoliczności.
Nie rozumiejąc zmarszczyłam czoło, ale tamten chyba odpuścił sobie wyjaśnienie mi tego. Pokręcił głową i zabrał się za ponowne grabienie.
- Wiesz jakie mam marzenie? - zapytał ni z tego ni z owego, a ja szerzej otworzyłam oczy. Wow! To już jesteśmy na takim etapie znajomości, że mówimy swoje marzenia? Szybko poszło!
- Nie.
- By dano mi święty spokój. - odparł mrużąc oczy, a ja fuknęłam pod nosem. Dowcipniś się znalazł... - A Twoje?
- Miałam zbyt wiele marzeń, które nigdy się nie spełniły. - mruknęłam pod nosem.
- Zostańmy może przy czasie teraźniejszym... - odpowiedział cierpko.
- Cóż, w takim układzie... - urwałam. - Mamy chyba ze sobą więcej wspólnego. - dodałam lekko się uśmiechając.
- Jest kilka rzeczy jakie nas różnią. - powiedział, kiedy podchodziłam do niego z kolejną kupką liści.
- Przykłady?
- Nie umiesz się bawić. - stwierdził wydymając dolną wargę.
- Co takiego? - pytam zszokowana.
- Nie umiesz się bawić. - powtórzył ponownie. - Udowodnić Ci? - zapytał i zanim usłyszał moją odpowiedź, schylił się i zabrał liście które przed chwilą zagrabił i rzucił nimi prosto w moją twarz.
- Oszalałeś?! - krzyknęłam zdenerwowana, kiedy niespodziewany atak zostawił lekkie ukłucia na skórze. - Marnujesz tylko i wyłącznie swoją pracę!
- Mówiłem, że nie umiesz się bawić. - wzruszył ramionami, a ja otworzyłam szerzej usta. A więc to o to mu chodziło...
- Jesteś tego pewny? - zapytałam biorąc się pod boki i nie czekając na jego odpowiedź wzięłam jeden worek i wywróciłam go do góry nogami, prosto na ciało chłopaka.
- To nie był dobry pomysł... - mruknął tylko i wcisnął w swoją dłoń kolejne ususzone liście.
Te półtorej godziny naszej pracy zaowocowały jedynie 4 workami liści, które i tak zostały wyrzucone z powrotem na ziemię. Ale wcześniej miały styczność z naszymi twarzami, albo innymi częściami ciała.
Nie mam pojęcia, jak my teraz wyglądaliśmy i szczerze mówiąc najmniej mnie to obchodziło. Liczyło się tylko to, aby odegrać się na blondynie, który co chwila rzucał we mnie liśćmi. Oczywiście nie byłam mu dłużna, dzięki czemu co chwila wybuchaliśmy głośnym śmiechem.
Dopiero dzwonek mojego telefonu przywrócił mnie na ziemię i zdałam sobie sprawę co my takiego zrobiliśmy. Popatrzyłam na Kendalla, który głośno łapał oddech i nadal się uśmiechał, ale kiedy wyciągnęłam komórkę z kieszeni chyba zdał sobie sprawę z tego co właśnie robił i od razu zmroził mnie spojrzeniem.
- Przepraszam... Muszę odebrać. - mruknęłam zawstydzona i odeszłam kilka kroków dalej od niego.
Co to było kilka minut temu?! Oszalałam, czy co?!
- Cześć Dustin! - przywitałam się od razu naciskając zieloną słuchawkę. Mój głos rozszedł się po plenerze, a ja od razu odwróciłam się w stronę Kendalla, który słysząc imię czarnowłosego, od razu wywrócił oczami i zabrał się za ponowne grabienie.
- Hej słońce! - jego głos był tak donośny, że musiałam odsunąć od siebie telefon. Mimowolnie uśmiechnęłam się, słysząc w jaki sposób mnie przywitał. Szczerze mówiąc dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że mówi już tak do mnie od kilku dni. I szczerze mówiąc, bardzo mi się to podoba. - Jak tam? Żyjesz jeszcze?
- Jakoś daję radę... - mruknęłam nadal patrząc się na Schmidta, który oparł się o drążek grabi i bacznie mi się przyglądał.
- Co musicie robić? - zapytał od razu.
- Na razie grabimy liście z całego terenu, a potem mamy zbierać śmieci.
- Nie jest tak źle. A jak Ci idzie praca z Panem Schmidtem? - zapytał, a w jego głosie można było wyczuć nutkę złości i pogardy. Z resztą, nie dziwię mu się...
- Na razie nie narzekam. - odpowiadam zgodnie z prawdą.
- A gdzie on jest teraz?
- Stoi przede mną. - odparłam, a kiedy Kendall zrozumiał, że chodzi o niego zmienił swoją pozycję i od razu się wyprostował.
Tak Panie Schmidt. Rozmawiamy o Tobie, czubku...
- Och... Coś Ci zrobił? - zapytał niepewnie, a ja wywróciłam oczami.
- Na razie jeszcze nic. Ale założę się, że to może się zmienić w każdej chwili... - mruknęłam nadal patrząc się na blondyna, który zmarszczył nos.
- Uważaj na siebie.
- A co tam u Was? - zapytałam zmieniając temat.
- Jakieś 15 minut temu przyjechaliśmy i dzieciaki są w szatni, a ja czekam na jakieś informacje od organizatorów.
- Trzymam za Was kciuki.
- Szkoda, że Cię tu nie ma... - szepnął niepewnie.
- Ja też wolałabym być z Tobą, niż tutaj. - powiedziałam szyderczo się uśmiechając do Kendalla. Zacisnął mocniej wargę, jakby chciał się powstrzymać od jakiegoś komentarza. - Daj mi znać, jak będziesz coś wiedzieć. I pozdrów tam wszystkich.
- Jasne. Muszę kończyć, sędziowie właśnie przyjechali.
- Okej. Do usłyszenia później.
- Na razie Mała.
Zakończyłam połączenie i z powrotem włożyłam telefon do kieszeni kurtki. Uśmiech na ustach stał się nieco szerszy, zdając sobie sprawę, że ktoś za mną tęskni. I to nie byle kto...
- Przestań się głupio uśmiechać, tylko weź się do roboty. - warknął Kendall.
Ochoś. Kolejna zmiana humoru. Jest gorszy, niż ja kiedy mam okres!
- O co Ci chodzi? - zapytałam przez zaciśnięte zęby.
- Po prostu chcę to szybko skończyć i iść wcześniej do domu.
- Trzeba było nie wywalać wszystkich worków... - stwierdziłam wzruszając ramionami.
- Tak, teraz powiedz, że to moja wina. - fuknął pod nosem, a ja szerzej otworzyłam oczy.
- Świetnie, zwal teraz całą winę na mnie, a na pewno poczujesz się lepiej!
- Poczułbym się lepiej, gdybyś po prostu się zamknęła.
O nie. Tego już za wiele...
- Jesteś chodzącym skurwysynem Schmidt. - warknęłam w jego stronę, na co on podniósł głowę do góry.
- Myślisz o mnie źle? - zapytał unosząc brew, a po chwili wzruszył ramionami. - Nic nie szkodzi, bo ja o Tobie nie myślę wcale.
Zatkało mnie. Jeszcze chwila i te grabie zaraz znajdą się między jego oczami...
To nie możliwe, jak w jednej chwili może być chłopakiem, który bawi się jak dziecko, a po chwili bezczelnym i samolubnym chamem. Zastanawiam się jedynie, dlaczego jest taki okropny? Dlaczego nie dopuszcza do siebie pozytywnych emocji, tylko same negatywne? Rani ludzi, na każdym kroku, a nawet on nie jest tego świadomy. Rani każdym gestem i każdym słowem. Rani nawet wtedy, kiedy nic nie mówi...
A przez chwilę wydawało mi się, że się chodź na chwilę zmienił! Jednak jak zwykle moja intuicja szwankuje i ponownie wracamy do punktu wyjścia. Jestem już zbyt zmęczona stawianiem kroków do tyłu...
- Strasznie wolno Wam to szło... - powiedział mężczyzna, kiedy stawialiśmy worki koło zielonych kontenerów.
- Nie mogliśmy się dogadać od czego tu zacząć... - mruknął Kendall i schował ręce do kieszeni spodni.
Jasne. A ja jestem zielonym ufoludkiem, który zaraz dokona inwazji na Ziemi, ale najpierw pójdzie zjeść coś w chińczyku...
- Dobrze, dobrze... - mruknął mężczyzna. - Będziecie teraz rozwieszać ozdoby na jutrzejszy mecz. Niektóre z nich trzeba będzie jeszcze pomalować. Farby są w pomieszczeniu gospodarczym, a wszystkie ozdoby w szkolnej piwnicy. Macie się tym razem tak dogadać, aby skończyć przed trzecią.
Jutro jest mecz? I niby czemu ja o tym nic nie wiem? Z resztą, wcale mnie to nie dziwi...
Nie zwracając uwagi na Schmidta, udałam się do szkoły. Mam ochotę stąd uciec i pójść do domu, albo pojechać do Greenwich, gdzie odbywają się zawody. Ile bym dała, żeby być razem z Dustinem i denerwować się o występ jego grupy? No i Caroline, która ma swoją solówkę... Za to jestem tutaj. W University of California, wykonując swoją karę. Razem z Kendallem Schmidtem.
- Teraz bądź mądry i znajdź to wszystko w stercie starych gratów... - mruknął pod nosem, kiedy weszliśmy do pierwszego pomieszczenia w piwnicy.
Poprawka: Razem z irytującym i wkurzającym Kendallem Schmidtem.
Znalazłam włącznik i po chwili pomieszczenie wypełniło blade światło samotnie zwisającej żarówki. Wszędzie leżały ogromne kartony, zniszczone krzesła i ławki, a pod ścianami stały stare regały. Wszędzie było pełno kurzu i pyłu, który wchodził mi bezprawnie do nozdrzy.
- Nim to wszystko znajdziemy, minie jakieś pół roku... - znowu zaczął marudzić, a ja wywróciłam oczami.
- Jak to w ogóle wygląda? - zapytałam otwierając pierwszy karton. Kendall popatrzył na mnie pytającym wzrokiem, a ja wywróciłam oczami. - W przeciwieństwie od Ciebie jestem tutaj dopiero jeden miesiąc... - mruknęłam niezadowolona.
- Duże tablice z wizerunkiem czarnego rycerza. - odpowiedział w końcu, rozumiejąc o co mi chodzi. - Mogą być też plakaty i jakieś płachty. Niebieskie albo czerwone.
- Coś w tym rodzaju? - zapytałam wyciągając czerwoną tkaninę z narysowanym logiem szkoły.
- Nie coś w tym rodzaju, tylko to jest właśnie to. - odpowiedział podchodząc do mnie i rozciągając materiał na długość swoich ramion. - Szukajmy dalej... - mruknął i położył moje znalezisko na podłodze.
Do moich rąk wpadały coraz to nowsze rzeczy związane z tą szkołą jednak, jak uważał Schmidt, nie te najważniejsze. Nie miałam zamiaru się z nim kłócić, zważywszy na fakt, że to on wie lepiej ode mnie co gdzie i jak. Przynajmniej w tej kwestii...
- O której jest ten mecz? - zapytałam sięgając po karton leżący na regale.
- O szóstej. - odpowiedział cicho. - Wybierasz się? - zapytał nadal szukając czegoś w swoim pudełku.
- Nie wiem jeszcze... - odparłam głośno wzdychając. - Cholera... - syknęłam, kiedy pudełko zamiast przysunąć się do przodu, jeszcze bardziej się oddalił. I to był kolejny raz, kiedy przeklinałam swoją wysokość.
- Chyba ominęłaś czas, kiedy rozdawali wzrost. - zachichotał blondyn i w końcu do mnie podszedł.
- Stałam wtedy w kolejce po rozum. - odparłam krzyżując ręce na piersiach.
- I zamknęli Ci drzwi przed nosem? - zapytał z uśmiechem i sięgnął po karton.
Ale zabawne...
- Trzymaj. - podał mi pudełko i lekko się uśmiechnął.
- Dzięki. - mruknęłam cicho.
- Co słychać u Dustina? - zapytał odchodząc ode mnie.
Znowu przechodzimy w fazę "Miłego Kendalla". Jestem tylko ciekawa na jak długo...
- Um... Chyba dobrze... - odpowiedziałam lekko zmieszana. - Masz może coś ostrego? Nie mogę przeciąć taśmy klejącej... - zapytałam szybko.
- Gdzieś tu widziałem nożyczki... - mruknął szukając czegoś na podłodze. - Mam!
Podszedł do mnie i delikatnie przeciął brązową folię i otworzył pudełko.
- Jakieś książki... - stwierdziłam.
- Raczej albumy. - poprawił mnie wyciągając z pudełka zawiniątko. - I to dosyć stare.
- To jest kronika. Może lepiej to zostawmy. Nie tego szukamy. - zaproponowałam, na co Kendall skinął głową. Zamknął pudełko i odłożył je na poprzednie miejsce.
Po kilku minutach, w końcu znaleźliśmy pudełko ze wszystkimi ozdobami. Większość z nich była zbyt zniszczona, żeby je użyć, a inne potrzebowały odświeżenia.
Ze wszystkimi gratami wyszliśmy na zewnątrz i położyliśmy je na ziemi. Przynieśliśmy puszki z farbami i pomalowaliśmy to, co trzeba było pomalować.
Minęła godzina, kiedy skończyliśmy malować, a kolejną poświęciliśmy na dekorowaniu trybun. Cały czas słuchałam poleceń Schmidta, co muszę przyznać nie było przyjemne. Jego rozkazujący ton, z każdą kolejną minutą działał mi na nerwy, a niepotrzebne uwagi jeszcze bardziej wyprowadzały mnie z równowagi.
- Okej. To już wszystko. - powiedziałam podając chłopakowi złotą gwiazdę, którą przyczepił przy balustradzie.
- Nareszcie... Ręce mi odpadają. - jęknął niezadowolony i zeskoczył z trybun.
- Jednak wyrobiliśmy się w czasie. - Jest dopiero kilka minut po drugiej. - powiedziałam z uśmiechem, patrząc na zegarek w telefonie. Westchnęłam cicho widząc brak jakiejkolwiek informacji od Dustina. Zaczynałam się nie co martwić o niego...
- Spadajmy stąd. - mruknął pod nosem i wskazał ręką na wyjście z trybun.
Posprzątaliśmy po sobie i poszliśmy do dozorcy, który siedział w pomieszczeniu gospodarczym, a przez Kendalla nazwanym kanciapą. Podpisaliśmy jakiś papier, świadczący o tym, że wykonaliśmy swoją karę i w końcu mogliśmy opuścić teren szkoły.
- Nareszcie skończyliśmy... - powiedział Kendall drapiąc się po karku. Wydawał się być dziwnie zmieszany, albo to tylko i wyłącznie moje wyobrażenie.
- Taa... - mruknęłam w odpowiedzi.
- To ja będę już... No... - zaczął się jąkać i zagryzł swoją dolną wargę.
- Jasne. Ja też. - powiedziałam tak samo zmieszana jak on.
- To.. No to ten...
- Na razie. - szepnęłam i zrobiłam kilka kroków do tyłu.
- No właśnie. Na razie...
Spojrzeliśmy jeszcze raz na siebie i obydwoje zmieszani odeszliśmy od siebie, każdy w innym kierunku.
*
- Caroline! Wiem o tym doskonale, że jesteś cały czas podekscytowana, ale na prawdę musimy już się zbierać! - krzyknęłam w stronę skaczącego dziecka, które chyba nie miało najmilejszej ochoty się uspokoić.
- Ale Aniu! Czy Ty to rozumiesz?! Ja wygrałam! Byłam na pierwszym miejscu! - krzyknęła ponownie już te same słowa.
- I jestem z Ciebie bardzo dumna. Ale jeżeli w tej chwili nie zaczniemy się ubierać, to na prawdę się spóźnimy. A wiesz, że ciocia Jade na nas liczy. - mruknęłam niezadowolona patrząc na zegarek. - Ubrania masz naszykowane na łóżku. Idź się przebierz, a jak będziesz gotowa to idź do Alice i poproś ją aby Cię uczesała.
Dziewczynka w końcu zeskoczyła z kanapy i niezadowolona podreptała do swojej sypialni.
Cierpliwość do dzieci, to ja jednak mam... Spojrzałam jeszcze raz na zegarek i głośno westchnęłam. Nie ma nawet takiej opcji, żebym zdążyła przyjść na mecz. To jest wręcz niewykonalne i nie możliwe. Trudno. Będzie jeszcze kilka, a wystawa Jade jest o wiele ważniejsza niż jakiś mecz.
Poszłam do swojego pokoju i od razu weszłam do łazienki. Szybki prysznic pozwolił chodź trochę orzeźwić moje ciało, a spływające krople wody z włosów przygarnęły mnie o gęsią skórkę. Zawinięta szczelnie w ręczniku i związanymi włosami w turban udałam się do garderoby.
Widziałam naszykowaną przez Jade beżową sukienkę, ale to było wręcz niemożliwe żebym ją założyła. Jest śliczna, co do tego nie miałam żadnych wątpliwości. Ale myśl, że moje ciało będzie częściowo odsłonięte nie należała do tych miłych. Przez chwilę zastanawiałam się nad spódnicą, jednak i ta opcja nie przypadła mi do gustu.
- Jeszcze za wcześnie... - szepnęłam sama do siebie.
Zaczęłam przebierać w wieszakach szukając idealnego kompletu. Eleganckiego, a zarazem wygodnego. W końcu w moje ręce wpadły czarne leginsy i tego samego koloru koszula, wykonana z cienkiego materiału. Do tego brzoskwiniowa marynarka i jasne szpilki. W między czasie rozwinęłam moje włosy i kiedy byłam częściowo ubrana zabrałam się za suszenie.
- Aniu! - krzyknęła Caroline stojąca w progu łazienki. - Alice Cię woła.
- Już schodzę. - odpowiedziałam odkładając suszarkę na blat szafki i podłączyłam lokówkę
Na bosych stopach szybko zeszłam po schodach, a zaraz za mną Carla nucąc pod nosem jakąś nieznaną mi melodię. Od wczorajszego wieczoru jej humor, ani na chwilę się nie zmienił. Z resztą, nie dziwię jej się. Jej grupa zajęła pierwsze miejsce, a ona sama wygrała konkurs w solówkach. Jestem z niej dumna, jakby była moją rodzoną siostrą. Chciałabym tylko spotkać się z Dustinem i pogratulować mu osobiście doskonałych wyników. Ciekawa jestem czy przyjdzie... Trzy dni temu mówił, że będzie ale od wczoraj w ogóle się nie odezwał. Mam nadzieję tylko, że nic mu się nie jest...
- Co się stało? - pytam kobietę, która chodziła po swojej sypialni i niczym się nie różniła od Jade, która krążyła tak przez cały poranek.
- Ile jeszcze potrzebujecie czasu? - zapytała pakując jakieś rzeczy do torebki.
- Zostały mi włosy i makijaż. - powiedziałam wzruszając ramionami. - A Caroline... - spojrzałam na dziewczynkę, która okręcała się wokół własnej osi i oglądała jak jej niebieska sukienka faluje w powietrzu. - Tylko włosy.
- Zajmę się już Caroline. - odparła kobieta poprawiając swojego koka w lustrze. - Idź się szykuj. Za 30 minut ma przyjechać po nas Pan Bernadth.
- Dzwoniła może Jade? Albo Daniel? - zapytałam unosząc brew.
- Państwo Smith są na miejscu i robią ostatnie poprawki.
Kiwnęłam głową i wyszłam z pomieszczenia. Przeskakując po dwa stopnie dotarłam do mojego pokoju z lekką zadyszką. Usiadłam z powrotem na białym taborecie przy lustrze i zajęłam się nakręcaniem włosów na lokówkę. Nigdy nie lubiłam tego robić, ale zważywszy na okoliczności można chodź trochę poświęcić swoje włosy. Moje rzęsy znalazły się pod ostrzałem czarnego tuszu do rzęs, a usta przywitały się z jasnym błyszczykiem. W pokoju założyłam buty, a na ramiona zarzuciłam marynarkę. Do małej kopertówki włożyłam klucze i mój telefon, który przez cały dzień ani jeden raz nie powiadomił mnie o żadnych nowych wiadomościach, czy połączeniach. Na nadgarstku znalazł się jeszcze czarny zegarek i po raz ostatni rzuciłam okiem na mój wygląd. W końcu opuściłam moją bezpieczną strefę i zeszłam na dół, gdzie czekała na mnie Alice, a koło niej Caroline.
- Samochód już jest. - oświadczyła kobieta i podała mi mój czarny jesienny płaszcz.
Opuściłyśmy nasz dom i skierowałyśmy się w stronę białego Opla SUV. Wygodnie rozsiadłyśmy się na siedzeniach i zapięłyśmy pasy. Alice od razu ucięła sobie pogawędkę z Panem Bernardthem, a ja wyjęłam mój telefon.
Nic. Zero wiadomości. Zero połączeń. To się zaczyna robić denerwujące... Spojrzałam jeszcze na godzinę i głośno westchnęłam. Mecz właśnie się zaczął, a ja siedzę w samochodzie i jadę na wystawę. Na bardzo ważną wystawę...
- Jesteśmy na miejscu. - kilka minut później usłyszałam męski głos i po raz kolejny głośno westchnęłam. - Życzę miłego wieczoru.
- Dziękujemy bardzo. - odparła Alice i jako pierwsza wyszła z samochodu.
Bałam się tylko, że ten wieczór, nie okazał się być jedną wielką klapą...
~~~~
____
Tym rozdziałem chciałabym Wam bardzo serdecznie podziękować. Za każde dobre słowo, które podnosiło mnie na duchu, kiedy nie byłam nawet w stanie się podnieść. Za każde "Kochamy Cię", które dało mi nadzieję. Za wszystkie komentarze jakie pojawiły się przy 19, jak i 18 rozdziale. Nie zdajecie sobie sprawy ile ja płakałam widząc Wasze wsparcie. To dało mi ogromną siłę do dalszego pisania.
Nie rozumiem tylko jednego: dlaczego mi dziękujecie? Ja nic przecież nie robię! Piszę, to co siedzi w mojej głowie i nic więcej!
To ja powinnam podziękować każdej osobie, która tu zagląda i czyta. To ja powinnam podziękować za każde słowo jakie dostaję od Was. Bo to Wy stworzyliście tego bloga. Ja go tylko troszeczkę upiększam xd
Jesteście niesamowitymi osobami, które potrafią zmienić mój humor w ekspresowym tempie! Nie mam pojęcia co mogłabym jeszcze powiedzieć. I nie mam pojęcia jak mogę Wam się odwdzięczyć... Jejku, jak ja Was kocham, to Wy sobie nawet nie wyobrażacie... ♥
Chciałabym również podziękować dziewczynom z mojej klasy. Jesteście wspaniałymi osobami i nie wyobrażam sobie bez Was jednego dnia ;* Dziękuję, że jesteście ze mną codziennie i wspieracie mnie, pocieszacie, a nawet i często dajecie pomysły do tej historii! Także jeszcze raz dziękuję :*
Eh, chyba to wszystko, ale nie jestem pewna xd
Także na sam koniec: DZIĘKUJĘ. POZDRAWIAM. I CAŁUJĘ! ;*
My mamy za co dziękować, a Ty nie. Dla Ciebie to jest hobby i dziękować Nam za to nie musisz, ale dla Nas to wspaniała literatura, krórą się z Nami dzielisz,więc dziękuję. Boję się, że Schmidt dołączy do Ani, a ja lubię Go takiego złego :3 Dustin się nie odzywa? Dziwne... Martwię się o Niego,ale bardziej o Bridget.
OdpowiedzUsuńSuper rozdział, Dziękuję :*
Ale ty masz talent! Tez bym chciala tak pisac...
OdpowiedzUsuńAnia i Kendall tak swietnie sie razem bawili i nagle Schmidt musial wszystko zepsuc... Mam nadzieje, ze Ania go zmieni :) Czekam z niecierpliwoscia na kolejny <3
Siedzi w Tobie ogromny potencjał, więc nie zmarnuj tego hehe :P Pisz dalej, zadowalaj siebie i innych. Wtedy wszyscy będą szczęśliwi. Skoro Logan i Carlos już jakby zbliżyli się do Ani to może czas na Jamesa, o którym na razie nic nie wiemy co robi i co się z nim dzieje. Zastanawia mnie czy Kendall przejdzie jakąś przemianę wewnętrzną czy już zawsze będzie taki gburowaty. Choć rzucanie się liśćmi było fajne. A ta kronika, która znaleźli mnie zaintrygowała. Ale tylko przez chwilę :P "Widzimy się" za tydzień :)
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że mnie też zaintrygowała ta kronika :)
Usuńrozdział....jak zwykle brak słów *-* fajna była akcja z Andallem, ale ja nadal będę za Austinem hahahaha ;3
OdpowiedzUsuńJeeeej i ten skrępowany Kendall....to było takie słodkie, ale nic nie przebije Dustina..to jak Anię nazywał przez telefon i w ogóle <3333
Z niecierpliwością czekam na kolejny ;*
Nie zgodzę się z Tobą że my tworzymy tego bloga a Ty go upiększasz :). Ja bym to zrobiła na odwrót, my go upiększamy :). Wracając do rozdziału, przez karę Ania i Kendall chociaż w małym stopniu się do Siebie zbliżyli, nie spodziewałam się że będą mogli przez moment ze Sobą normalnie rozmawiać.. Rozdział jak zawsze świetny, czekam na następny ;).
OdpowiedzUsuńOMG napierdalanie się suchymi liśćmi^^ Jakie to romantyczne :D A tak na serio, to rozdział BOSKI!!! Najlepsze są te wrzuty Ani i Kendalla xd Po prostu nie mogłam ze śmiechu <3
OdpowiedzUsuńCieszę się, że już się otrząsnęłaś i uwierzyłaś w siebie :) Jesteś naprawdę zdolną dziewczyną i wierzę, że teraz będzie już tylko lepiej :) Kocham Cię <3
Życzę weny i już się nie mogę doczekać nexta^^
Jezuu ♥
OdpowiedzUsuńKocham to opowiadanie, tak! Kocham,kocham,KOCHAM! Mogę go czytać 10 razy w oczekiwaniu na nn :)
Nie mogę się doczekać ♥
Wspaniały rozdział. Dlaczego Kendall nie może być taki miły cały czas. Przecież podczas zabawy z Anią tymi liśćmi był normalny. Czekam na następny rozdział. /Gwiazda1900 z aska
OdpowiedzUsuńO boziuuu....każdy twój rozdział jest tak ...życiowy i dający do myślenia ....
OdpowiedzUsuńTak się zastanawiam...czy ty tanczysz??Bo wnioskujac z tego co piszesz to masz bardzo duża wiedzę na ten temat:)
Jejku, ile Kendalla. Jestem chyba w raju :D
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że on się zachowuje jak się zachowuje.. Ale cóż.
Helooł!!!!
OdpowiedzUsuńOch, to był cudowny rozdział. Nie mam pojęcia jak Ty to robisz, że jak czytam Twojego bloga od razu się uśmiecham. <3
Mmmm <3 Wręcz idealny. Mogłabyś napisać coś takiego żeby Kendall i Dustin zakochali się w Ani ?? :)
OdpowiedzUsuńhej, zapraszam na mojego bloga, mam nadzieję, że wpadniesz i zostawisz po sobie ślad ;) http://classic-love-with-btr.blogspot.com
OdpowiedzUsuń