In your life expect some trouble
But when you worry
You make it double
~~~~~~~~
Puchnąca głowa nie dała mi spokoju już od pierwszej minuty mojego powrotu do świata żywych. Otwierając najpierw jedno, a potem drugie oko mruknąłem z nie zadowolenia, kiedy jasne światło przedarło się do pokoju i raziło moje gałki oczne. Sięgnąłem ręką do stolika nocnego, gdzie już od dobrych paru minut brzęczał budzik. Przeczesałem włosy i usiadłem na materacu rozglądając się po pomieszczeniu. Wczorajszy strój leżał na podłodze tak samo jak inne ubrania, które zdołałem z siebie zdjąć. Jeden but leżał pod biurkiem, a drugi pod oknem i ciekawość mnie zżerała jak ja je wczoraj ściągałem. Chyba raczej powinienem powiedzieć dzisiaj...
Zsunąłem jedną nogę, a potem drugą i po woli podniosłem się z łóżka zaciskając oczy z bólu głowy. Wczorajsza impreza przeszła moje oczekiwania i była najlepsza na jakiej kiedykolwiek byłem, chociaż i tak większość nie pamiętam co takiego się działo w domu Sama. Jak nic będzie mi wisiał kasę za tabletki przeciwbólowe...
Małymi kroczkami doczłapałem się do łazienki, gdzie oparłem się o umywalkę. Spuściłem głowę w dół, a kiedy uczucie kolejki górskiej minęło, spojrzałem w lustro. Oczy zapadnięte, włosy poczochrane na wszystkie strony, a usta nabrzmiałe i lekko popękane. I ja w ciągu 15 minut mam się doprowadzić do porządku, żeby później siedzieć w szkole przez kolejne kilka godzin? To się graniczy z cudem...
Mój żołądek podszedł do góry, a ja w samą porę otworzyłem klapę od muszli klozetowej. Założę się, że właśnie opróżniłem mój organ z całego alkoholu, jaki się znalazł poprzedniego wieczoru w moich rękach.
Kiedy w końcu mogłem jakoś oddychać, a żołądek zdecydowanie był już pusty, spuściłem wodę z ubikacji, a sam wszedłem do kabiny prysznicowej, przedtem ściągając bokserki.
- Ostatni raz Schmidt. Ostatni... - mruknąłem do siebie, kiedy zimna woda dała mi upragnione upojenie.
Impreza w niedzielę, to nie był zdecydowanie dobry pomysł. Ale częściowe wspomnienia, jakie zostały w mojej głowie, były zupełnie przeciwnego zdania. Szkoda tylko, że większość zdarzeń z minionego wieczoru nie pamiętam... Na przykład, jak w ogóle znalazłem się w domu?
Wyszedłem z pod prysznica i zawinąłem biały ręcznik wokół bioder. Wróciłem do swojego pokoju i patrząc na zegarek wywróciłem oczami.
- Kolejne spóźnienie Panie Schmidt... - mruknąłem wyciągając z szafki czyste bokserki, które zaraz założyłem. Para jeansów znalazły się w zasięgu wzroku, tak samo jak szara koszulka i biała bluza. Przecierając wilgotne włosy ręcznikiem pakowałem pierwsze lepsze książki do plecaka, jakie mogłem znaleźć na biurku.
Nie śpiesząc się zszedłem na dół do kuchni, gdzie przy małym stoliku siedziała moja matka patrząc się przed siebie. Na stole zauważyłem dzisiejszą gazetę, ale nie miałem ochoty na sprawdzanie czy nasz mecz jest opisany na pierwszej, czy może ostatniej strony prasy.
- O której wczoraj wróciłeś? - zapytała mnie kobieta, nadal nie patrząc się na mnie.
Czemu zadajesz tak trudne pytania i to z samego rana?
- Um, chyba około 01.00. - odparłem.
Taką mam nadzieję, że o tej...
- Spóźnisz się do szkoły. - stwierdzała, kiedy ja nalałem wodę do czystej szklanki. Na śniadanie mój żołądek był zdecydowanie nieprzygotowany.
- Wiem.
- Kendall... - szepnęła i w końcu na mnie spojrzała. Jej oczy były wypełnione łzami i nie miałem ochoty widzieć moment, kiedy w końcu opuszczą bezpieczne miejsce pod powiekami.
Moje imię w jej ustach brzmiało zupełnie inaczej, niż wypowiedziane przez kogokolwiek innego. Ona tylko tak mogła do mnie mówić. Nikt więcej.
- Nie chcę znowu siedzieć kilka godzin w gabinecie Twojego dyrektora, kiedy on będzie mi mówił o tym, jak zaniedbuję obowiązki matki. - zaczęła łkać.
Mamo, błagam Cię... Nie płacz... Nie płacz przeze mnie...
- Jesteś wspaniałą matką. - odezwałem się w końcu. Zacisnąłem wargę, aby nie dać upust swoim emocjom. - To ja nie zasługuję na miano Twojego syna... - dodałem i zabierając opakowanie tabletek wyszedłem z kuchni.
Założyłem buty, oraz ciepłą kurtkę i szybko opuściłem budynek. W moim samochodzie już nie mogłem powstrzymać płaczu. Zacząłem walić w kierownicę i krzyczeć, jakby to cokolwiek miało pomóc.
Dlaczego? Dlaczego ona musi tak bardzo cierpieć? Chcę wziąć na siebie wszystkie trudności, jakie spotkały tą kobietę. Chcę w końcu zobaczyć jej promienny uśmiech. Od ostatniego razu, kiedy widziałem ją szczęśliwą minęły 2 lata...
Nie chcę dłużej czekać. Ale czasu nie potrafię cofnąć. Niestety... Gdybym tylko mógł... Boże tylko Ty jedyny wiesz, jak bardzo mi zależy, żeby wrócić do tego nieszczęsnego zimowego dnia. Żebym mógł to inaczej rozegrać. Żebym mógł przez chwilę pomyśleć. Ale impuls był wtedy o wiele szybszy niż przemyślenie skutków ubocznych...
W końcu odpaliłem silnik i wyjechałem z podjazdu. Ruszyłem w stronę University of California, gdzie na prawdę nie miałem ochoty tam przebywać. Mój podły stan umysłowy, nie chciał na razie dopuścić żadnej dobrej wiadomości.
Wchodząc do szkoły minąłem kilka ciekawskich spojrzeń uczniów, którzy tak samo jak ja nie zamierzali wybrać się na pierwszą godzinę. W moim przypadku niczym to nie grozi. Dostałem ostrzeżenie za spóźnienie, a nie za opuszczenie zajęć lekcyjnych, więc chyba mi wolno przebywać gdzie chcę.
Usiadłem na parapecie i oparłem się o okno, próbowałem chodź trochę przypomnieć sobie co takiego wczoraj się wydarzyło.
- Jest i nasz książę! - usłyszałem głos Jamesa, kiedy na korytarzu rozbrzmiał dźwięk dzwonka oznajmującego koniec pierwszej lekcji. - Jak się spało?
- Kto mnie przywiózł? - zapytałem podając dłoń chłopakowi.
- Nie pamiętasz już? - odparł rozbawiony.
- Ostatnie co pamiętam to zawody w piciu...
James zachichotał pod nosem, a kiedy napotkał moje spojrzenie od razu się uspokoił.
- Na serio nic nie pamiętasz?
- A czy wyglądam na kogoś, kto jest skłonny do robienia sobie żartów? - warknąłem dosyć głośno. Kilka osób zwróciło na mnie uwagę i tylko dziwnie się na mnie spojrzeli, ale zignorowałem to.
- No to... Jakby Ci tu wyjaśnić... - zaczął się jąkać, a moje nerwy jedynie czekały na mój znak, kiedy w końcu będą mogły wyjść na światło dzienne.
- Kendall! - krzyk z końca korytarza odwrócił moją uwagę od przyjaciela i spojrzałem w kierunku źródła głosu. Małe, blondowate i wkurzające coś właśnie biegło w naszą stronę, a zaraz za tym czymś dreptało również małe, ale czarne coś.
- Tęskniłam! - krzyk dziewczyny nieprzyjemnie rozszedł się po bolącej czaszce, a muśnięcie ustami mój policzek kompletnie mnie zdezorientował.
- Co Ty wyprawiasz? - zapytałem wycierając miejsce spotkania ust Katelyn z moją skórą.
- Jak się czujesz? Martwiłam się o Ciebie... - zaczęła mówić Katelyn, a ja zdezorientowany popatrzyłem na Jamesa, który zacisnął swoje usta aby nie wybuchnąć śmiechem.
Tak James, śmiej się do woli, a na pewno mi pomożesz...
- Nie chcę być niegrzeczny, ale mogłabyś się odczepić ode mnie? - zapytałem słodkim głosem, na co zachichotała. Ona coś brała, czy uciekła z wariatkowa?
- Dobrze, rozumiem. Ale spotkamy się na lunchu. - zrobiła smutną minę i odeszła od parapetu.
Zdecydowanie wybieram opcję drugą...
Spojrzałem wyczekująco na Jamesa, a ten głośno westchnął i wyciągnął swój telefon z kieszeni.
- Pierwszy filmik przesłał mi znajomy, a drugi nagrałem sam... - mruknął pod nosem i podał mi telefon.
Na ekranie pojawił się obraz dobrze znanego boiska, na którym wczoraj rozegraliśmy mecz. Głośny krzyk i euforia radości, po wygranym spotkaniu widoczna była na trybunach, które nagrał chłopak, a potem z powrotem wrócił na boisko, gdzie byłem ja i moi kumple.
- Byłeś wtedy jakby nieobecny. Jakbyś tam był tylko i wyłącznie ciałem, a duchem zupełnie gdzie indziej. - odparł James.
Przyjaciele właśnie stawiali mnie na ziemi, po tym jak cały czas byłem na ich ramionach. Moja twarz była praktycznie nie obecna, a później...
- Kurwa... - syknąłem otwierając szerzej oczy.
- Nie pamiętasz tego? - zapytał zdziwiony James i zabrał mi z rąk telefon, kiedy filmik się skończył.
Jak to możliwe, żebym tego w ogóle nie pamiętał?! O czym ja wtedy myślałem?!
Aaa... Już wiem...
Dziewczyna.
Ciemne włosy.
Zielone oczy.
Ładna.
Strasznie denerwująca.
Ale mówiąca prawdę.
Tak, to zdecydowanie była Anna Smith.
Tylko jakim cudem, tak zawładnęła moim umysłem, że nawet nie pamiętam jak Katelyn przycisnęła do mnie swoje wargi?!
- I to było wczoraj na imprezie...
Telefon Maslowa ponownie znalazł się w moim posiadaniu, a ja obawiający się najgorszego, zagryzłem wargę.
- Wyłącz to. - rzuciłem ostro, kiedy minęły pierwsze 15 sekund. Ale ja już dalej nie mogłem oglądać, jak wkurwiająca blondi wpija we mnie swoje wargi, a ja nawet jej nie odtrącałem!
Ile ja do cholery wczoraj wypiłem?!
- I nie zadawaj mi pytań, typu "Dlaczego Tarver przez cały dzień za nami łazi?". - powiedział przyjaciel, a ja głośno westchnąłem.
Boże, co się ze mną dzieje? Mam już dzwonić do psychiatryka, czy jeszcze za wcześnie? A może już jest za późno...
- Logan i Carlos idą. - mruknął James, a ja od razu skierowałem wzrok w lewą stronę, gdzie patrzył się również Maslow.
Nasi przyjaciele śmiali się na tyle głośno, że mogłem usłyszeć nawet stojąc w odległości parunastu metrów. Nie mam pojęcia z czego tak się chichrają, ale wiem, że za chwilę nikomu nie będzie do śmiechu. Chłopaki kierowali się w naszą stronę, a na korytarz weszła kolejna trójka z głośnym śmiechem. Tym razem byli to Dustin, Bridgit i... Ania. Rzuciłem okiem na dziewczynę, która w tym samym momencie również się na mnie spojrzała. Jej wyraz twarzy od razu się zmienił, kiedy napotkała moje spojrzenie. Uśmiech zszedł z twarzy, a oczy od razu zrobiły się mniejsze. A ja nadal stałem. I przyglądałem się brunetce, która zaraz odwróciła wzrok na Dustina, który złapał ją za rękę.
Zaraz, co?
Jak to?!
Oni są razem?!
- Cześć. - głos Logana był na tyle poważny, że zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie pomylił się co do towarzystwa.
- Cześć? I tylko tyle? - rzuciłem od razu, chcąc wiedzieć, dlaczego nic nie powiedzieli, że ich nie będzie na meczu.
Logan jak i Carlos wzruszyli ramionami i spuścili głowy w dół. Och, zbłąkane owieczki przyszły do Pana prosić o łaskę. A Pan okaże się kupcem, który z chęcią wykupi zdechłe ciała zwierząt...
- Gdzie wczoraj byliście? - kolejne pytanie z moich ust, wyleciało niczym torpeda.
- Um, ja... - zająknął się Carlos. - Musiałem jechać do lekarza.
- W niedzielę? - zapytał zdziwiony Maslow.
- Taa, bo... Um... Moje kolano... Emm, bolało i... To dosyć mocno i... - kolejne zająknięcia chłopaka doprowadzały mnie do stanu nerwowego, niż już byłem. Ale moja głowa dała o sobie znać w postaci mocnego impulsu. Nie mogę się denerwować...
- A Ty? - zapytałem Logana.
- W piątek wieczorem się przeziębiłem i mama nie chciała, aby choroba się rozrosła i nie pozwoliła mi wyjść na mecz... - powiedział skruszony.
Okej, wersja Logana była bardziej prawdopodobna od Carlosa, chociaż i chłopak mógł mówić prawdę. Obydwoje często bywają u lekarzy, ale każdy z innego powodu.
I co ja mam teraz zrobić?
- Powiedzmy, że Wam wierzę... - mruknąłem pod nosem, na co tamci głośno wypuścili powietrze.
A to było oznaką zdenerwowania, czy może niepewności?
Głośny ryk dzwonka, jeszcze bardziej mnie rozdrażnił a myśl, że mam teraz angielski, jeszcze bardziej doprowadził mnie do szału.
- Zobaczymy się później. - rzuciłem tylko w stronę tamtej dwójki, a razem z Jamesem udaliśmy się na drugie piętro.
Korytarz był zupełnie opustoszały, co mogło tylko świadczyć o nowym spóźnieniu w mojej kartotece. Och, jakże mi przykro...
- Na dzisiaj prosiłem Was, abyście przypomnieli sobie treść książki "Romeo i Julia". - mówił Pan Colpes, kiedy razem z Jamesem weszliśmy do sali i nawet na chwilę nauczyciel nie zwrócił na nas uwagi. - Mam nadzieję, że chodź trochę pamiętacie fabułę, ale i tak będziemy całą książkę czytać na lekcjach, z podziałem na role.
Usiadłem do mojej ławki i rzuciłem okiem na siedzącą, kilka metrów przede mną, uśmiechniętą brunetkę. Zaskakujące, że w sobotę rozmawialiśmy ze sobą, jakby nic się pomiędzy nami nie stało, a w szkole jesteśmy nienawidzącymi siebie nawzajem ludźmi. Cóż, mi to prawdzie mówiąc nie przeszkadza. Ania jest jednym wielkim chodzącym problemem, a mniejsze łaszą się zaraz za nią. Jednak widok jej uśmiechu i to w jaki sposób patrzy na Dustina, wciąż zajmuje moją głową. I te splecione ręce... Co to wszystko ma znaczyć?
- W niedalekiej przyszłości mamy w planach, aby przedstawić ten dramat, jednak jeszcze nie wiemy kiedy to będzie... - Pan Colpes dalej prowadził swoją lekcję, ale mnie to akurat najmniej obchodziło co ma do powiedzenia ten facet. Bardziej intrygowała mnie osoba siedząca dokładnie 2 ławki ode mnie, o dziwnym charakterze i sposobie bycia.
- Najpierw zaczniemy od samej teorii i powiemy co nieco o Szekspirze. Ktoś coś wie na temat jego życiorysu? - kolejne pytanie z ust tego mężczyzny wyszło na światło dzienne, a cisza panująca w klasie jeszcze bardziej zepsuła jego humor. Colpes jest typem nauczyciela, który na wszystko i na wszystkich się denerwuje, także nie zdziwiło mnie to bardzo kiedy jego wzrok zgromił nas wszystkich po kolei. Kiedy już otwierał usta, aby zapewne powiedzieć, jacy z nas są nieudacznicy i nieuki w jednym, odezwała się osoba, którą najmniej przewidywałem, że w ogóle się odezwie.
- Urodził się w 1564 roku w Anglii, a zmarł 1616. - powiedziała Panna Smith i chyba nie zmierzała kończyć. Oczy każdego były zwrócone w brunetkę, a ona jakby tego w ogóle nie zauważała mówiła dalej. - Angielski poeta, dramaturg, aktor. Powszechnie uważany za jednego z najwybitniejszych pisarzy literatury angielskiej. Pisał kroniki, komedie, tragedie, a także wiersze i poematy. Jednak to właśnie dramat napisany w 1595 roku dał mu sławę na całym świcie.
- Doskonale Panno Smith. - pochwalił ją Colpes. Skąd ona zna te wszystkie daty? Przecież tego cholerstwa w życiu bym nie zapamiętał! - Jego dzieła zostały przetłumaczone na większość języków nowożytnych, a inscenizacje mają miejsce na całym świecie. Więcej ciekawostek o życiu Szekspira będziemy mówić sobie na następnych lekcjach, ale teraz zajmiemy się czytaniem. Ktoś na ochotnika?
Pytanie retoryczne, proszę Pana...
- W takim układzie niech zacznie nasz spóźnialski numer jeden. - odwrócił się w moją stronę, a ja zrobiłem pytającą minę i również odwróciłem się za siebie.
- Za mną nikogo nie ma. - powiedziałem żartobliwie.
- Zacznij. - warknął podchodząc do mojej ławki i położył książkę na blat. Wywróciłem oczami i odnalazłem pierwsze fragmenty tekstu.
- Uwaga, będę czytać prolog! - krzyknąłem na całą klasę, a w oddali można było usłyszeć stłumiony chichot. - "Dwa rody, jasne jednako i sławne, Tam, gdzie się rzecz ta rozgrywa, w Weronie, Do nowej zbrodni pchają złości dawne, Plamiąc szlachetną krwią szlachetne dłonie." - przeczytałem pierwszy akapit i spojrzałem na nauczyciela. - Dalej?
- Nie Schmidt. Zakończ na prologu i przejdź do aktu V.
- Jak sobie Pan życzy... - odparłem i zacząłem kartkować książkę, a Colpes głośno westchnął.
- Oddaj książkę komuś innemu. - powiedział zmarnowanym tonem.
Rozejrzałem się po klasie zastanawiając się kto mógłby dalej przeczytać dramat Szekspira. Moje oczy natknęły się na szeroki uśmiech Katelyn, a ja w tym momencie chciałem się wyrzygać. Dosłownie.
- Szybciej, nie mamy całego dnia... - upomniał się anglista, a ja miałem ochotę mu przywalić.
Ze złowieszczym uśmiechem podniosłem się z ławki i podszedłem do chodzącej encyklopedii jak i wielkiego problemu. Nachyliłem się nad jej ramieniem i położyłem przed nosem książkę.
- Tutaj skończyłem. - szepnąłem i wziąłem ją za rękę. Między naszymi palcami przeszedł dziwny dreszcz i nie mam pojęcia, czy tylko ja to poczułem ale sądząc po przestraszonym spojrzeniem zielonych tęczówek, dziewczyna też to czuła. Zignorowałem jej przyciągające spojrzenie i mocniej chwyciłem ją za dłoń. Skoro miałem ją upokorzyć, to już wolałem zrobić to w dobrym stylu.
- Dokładnie tutaj. - dodałem jeszcze ciszej i wskazałem jej palcem na znak interpunkcyjny znajdujący się na końcu akapitu.
Zaciągnąłem się jeszcze powietrzem i odszedłem od zmieszanej dziewczyny. Siedząc już na swoim miejscu zdradziecko się uśmiechnąłem i czekałem na kolejny rozwój akcji.
- "Z łez tych dwu wrogów wzięło bowiem życie, Pod najstraszliwszą z gwiazd, kochanków dwoje; Po pełnym przygód nieszczęśliwych bycie, Śmierć ich stłumiła rodzicielskie boje." - jej miękki głos wypełnił pomieszczenie, a ja zagryzłem wargę przypominając sobie te cholerne tęczówki.
Ugh, opanuj się Schmidt....
Ania nie zdążyła nawet dokończyć prologu, a zaraz zadzwonił dzwonek, gdyż w między czasie Colpes musiał dołożyć swoje wzmianki na temat dramatu. Razem z Jamesem wyszliśmy z klasy jako ostatni i rozejrzałem się niepewnie po korytarzu.
- Kogo szukasz? - zapytał mnie James.
- Kilka osób...
- Jakich?
- Najpierw Pannę Tarver. - odparłem z grymasem.
- Poszła do łazienki. - odpowiedział wzruszając ramionami. - Kogo jeszcze?
- Smith. - powiedziałem i mocno zacisnąłem zęby.
- Po co Ci ona? - zapytał zdziwiony chłopak, a ja wywróciłem oczami.
- Bo tam gdzie ona, będzie Dustin. A tam gdzie jest Smith i Belt... - urwałem, kiedy wszedłem na korytarz, gdzie stały szkolne szafki. - Co tu się dzieje? - zapytałem zdziwiony dużą obecnością osób, którzy w ręku trzymali malutkie bukieciki kwiatów i zniczów.
Co tu się wyprawia?
- Po co im te wiązanki? - zapytałem zdenerwowany i przyśpieszyłem kroku.
- Kendall! - krzyknął Maslow i pociągnął mnie za ramię. - Nic nie wiesz?
- O czym do cholery?! - podniosłem nie co głos, czym zwróciłem uwagę na siebie kilku ciekawskich uczniów.
James pociągnął mnie za ramię w stronę głównego korytarza i stanęliśmy przy parapecie.
- To się stało. - warknął wyciągając dzisiejszą gazetę, którą już widziałem na stole w kuchni.
- Wystawa Jade Smith? - zapytałem zdziwiony.
- Nie. To. - wskazał palcem na małe zdjęcie dobrze znanej mi dziewczyny.
Fotografia uśmiechniętej buzi i bujnych loków Jennifer Philips była czarno biała, a pod spodem przerażający nagłówek. Gwałt ze skutkiem śmiertelnym...
- To nie możliwe... Widziałem ją wczoraj! - krzyknąłem na cały korytarz. - Była na meczu... - dodałem szeptem...
Nie mogę uwierzyć. Radosna dziewczyna, którą znam już około 7 lat, mająca ten specyficzny akcent i niesamowite poczucie humoru... Nie żyje? To nie może być prawda...
- To się stało po naszym meczu... - szepnął James.
Przetarłem ręką twarz i włosy, a czując zbierające się łzy pod powiekami szybko spojrzałem w górę. Te ataki zachodzą stanowczo za daleko. Kolejna ofiara. Kolejna młoda dziewczyna ze University of California. I kolejne przerażające myśli. Boże, ile bym dał żeby dopaść tego gnojka, który niszczy życie tym osobom... Nie zasługują nawet na 100 lat więzienia. To nie są ludzie. To są potwory. Okropne i przerażające potwory, mające jedynie jeden cel..
Spojrzałem jeszcze raz na gazetę, ale mój wzrok nie spoczywał już na wiadomości o śmierci dziewczyny, lecz na artykule i zdjęciu, które wręcz zajęło całą stronę.
- Wczoraj była jakaś wystawa? - zapytałem marszcząc brwi.
- Taa... Matka Ani jest artystką i dostała propozycję aby wystawiła swoje zdjęcia jak i obrazy na pokaz. Wernisaż chyba się udał zważywszy na licznych gości, jacy się pojawili.
- To dlatego jej nie było... - szepnąłem do siebie spoglądając na zdjęcie.
Stała tam. Razem ze swoją rodziną. Stała i się uśmiechała. Była szczęśliwa. Czego można chcieć więcej? No i jej rozpuszczone włosy! Dlaczego nie chodzi tak na co dzień? Wygląda o wiele lepiej, kiedy chodzi w rozpuszczonych...
Zaraz, chwila! Stop! Przestań o niej myśleć! Natychmiast!
- Jest też opisany nasz mecz... - odezwał się James.
Wyjdź z mojej głowy! Teraz! Nie chcę Cię tu! Wynocha!
- Chodźmy już. Mamy matmę...
Ale te piękne, zielone oczy...
~*~
Mój strach znacznie się powiększył, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, co się wczoraj wydarzyło. Kolejne mijane osoby miały całe zapłakane gałki oczne, a smutek jak i rozgoryczenie na twarzach każdego ucznia w University of California, był już standardem.
To nie możliwe, żeby Jen nie żyła. Często z nią rozmawiałam na stołówce, kiedy opowiadała śmieszne historie ze swojego życia. I chociaż nie znałam jej aż tak dobrze, to wiedziałam, że ta dziewczyna była jasnym słoneczkiem tej szkoły. Dzięki niej żyła.
A teraz... To ona nie żyje...
- Coś okropnego... - mruknęła Bridgit kładąc gazetę na stoliku. - Nie mogę uwierzyć...
- Ja też nie. - odezwał się Dustin.
Wszyscy byliśmy wstrząśnięci tą informacją. Cała szkoła była pogrążona w smutku i rozpaczy. To nie było to liceum, które tętniło życiem. To była zupełnie inna szkoła.
Wzięłam do ręki gazetę i zaczęłam czytać artykuł dotyczący wystawy Jade. Zdjęcie moich domowników widniało na pierwszej stronie i byłam wręcz pewna, że każda osoba, która przeczytała informację o śmierci Jennifer, musiał zauważyć notkę o wystawie, a przede wszystkim zdjęcie.
- Powinnaś częściej chodzić w rozpuszczonych włosach. - powiedział Dustin wskazując na moją osobę na wydruku. - Wyglądasz wtedy o wiele lepiej.
- Czyli w spiętych jestem brzydka? - zapytałam nie patrząc się na niego, a Dustin parsknął śmiechem.
- Tego nie powiedziałem. - zaczął się bronić, a ja wywróciłam oczami.
- Szczerze mówiąc, jeżeli miałabym wybrać pomiędzy elegancką i kameralną imprezą, a mecz który i tak wygrali nasi, wybrałabym oczywiście wystawę Twojej mamy. - przerwała nam Bridgit, a ja uśmiechnęłam się pod nosem. - Chociaż podobno Schmidt zagrał mecz życia. To dzięki niemu drużyna wygrała.
- Taaa, słyszałem o tym. - mruknął Dustin i napił się swojego soku.
Mimowolnie spojrzałam przed siebie, gdzie kilka stolików przed naszym siedział nasz temat rozmowy, wraz z przyjaciółmi. Najpierw spojrzałam na Logana i Carlosa, którzy byli zajęci swoją rozmową, potem na Jamesa, który wcinał kanapkę, a na samym końcu na Niego. Jego oczy były również skierowane w moją stronę i ani na chwilę nie spuścił wzroku.
Gdyby spojrzenia mogłyby wysyłać wiadomości, z chęcią powiedziałabym mu, że jest okropnym gnojkiem i parę innych pasujących jak ulał do tego o to osobnika.
Dlaczego jesteś takim potworem? Dlaczego nie możesz chodź na chwilę być takim, jakim byłeś w sobotę? Dlaczego ukrywasz prawdziwego siebie?
- Zobaczcie co przysłał mi znajomy. - powiedziała Bridgit i podała swój telefon. - Podobno o wiele więcej było na imprezie u Sama.
Dustin podniósł komórkę i położył ją na środku, abyśmy mieli lepszy widok. Była to końcówka meczu, Schmidt zdobył punkty w ostatnich sekundach, jego przyjaciele zaczęli go podrzucać, a potem...
- O matko... - jęknął rozbawiony Dustin.
Dobrze powiedziane...
- Dobre nie? Podobno są teraz razem. Z resztą nie dziwię się... - blondynka wywróciła oczami. - W domu Sama, Katelyn wręcz wpychała mu język do gardła...
- Błagam Cię Bridgit. Nie mówmy teraz o tym... - jęknęłam z obrzydzeniem, zdając sobie sprawę, że na mojej tacy znajduje się jeszcze sałatka owocowa. Teraz to chyba nic nie przełknę...
- Dziwnie się zachowują, jeżeli są razem. - stwierdził Dustin. - Zważywszy na to, że Schmidt cały czas się patrzy na Anię.
Co?
Szybko podniosłam głowę i ponownie wyłapałam zielone oczy blondyna. Co to wszystko ma znaczyć? Oczekuje, że przyjdę do niego i osobiście pogratuluję mu wygranego meczu, czy życzyć mu szczęścia z Panną Tarver?
- Co takiego się wydarzyło w sobotę, że cały czas mam wrażenie, jakby jedno drugiemu chciało wbić sztylet w serce? - zapytał się Dustin.
Nawet nie wiesz, ile bym dała żeby tego nie zrobić...
- Powiedzieliśmy sobie prawdę. - wzruszyłam ramionami. - Przynajmniej ja mu powiedziałam.
- Prawdę? - zdenerwowanie w głosie chłopaka można było wyczuć nawet na kilometr.
Boże Dustin, nie TĄ prawdę...
- Prawdę o nim. - wyjaśniłam.
Wypuścił głośno powietrze, a ja pokręciłam głową.
Czy na serio jest na tyle głupi, żeby pomyśleć chodź przez chwilę, że opowiedziałam Schmidtowi mój sekret? Zastanawiam się czy aby na pewno żyjemy na tym samym świecie...
- Co robicie po szkole? - zapytał po kilku minutach Dustin.
- Jeszcze się nie zastanawiałam nad tym... - odparła Bridgit i upiła łyk wody, która jako jedyna znalazła się na czerwonej tacy.
Bridgit, Bridgit czemu nic nie jesz?
- A Ty Aniu?
- Idę na zajęcia z Caroline. - odparłam. Sam powinien to przecież wiedzieć, to co się głupi pyta...
- Zajęcia są odwołane. Kilka dni przerwy. - powiedział szybko, a ja popatrzyłam na niego pytającym wzrokiem. - Carla nic Ci nie mówiła?
Żeby ona cokolwiek mi powiedziała, byłoby dobrze...
- W takim układzie nic. - powiedziałam cicho.
- Co powiecie, aby wybrać się do Playroom Under The Stars?
- Dla mnie bomba! - krzyknęła od razu przyjaciółka.
- Co to jest? - zapytałam marszcząc brwi.
- Coś, co na pewno Ci nie zaszkodzi. - zapewniła mnie od razu dziewczyna. - Weźmy jeszcze Logana i Carlosa.
- Dobry pomysł.
- Dowiem się, gdzie macie zamiar jechać? - zapytałam lekko zdenerwowana.
- W swoim czasie... - mrugnął do mnie Dustin a ja wywróciłam oczami.
Czyli, że nie... Ugh, jak ja nienawidzę tych chytrych planów Dustina!
*
- Rozmawiałeś może z Bridgit? - zapytałam cicho, jakby w obawie, że ktoś może nas usłyszeć. Ale to nie było raczej realne z racji tego, że w samochodzie byliśmy tylko we dwójkę...
- O tym dlaczego nic nie je i że każdego dnia jest w gorszym stanie niż poprzedniego? Próbowałem, ale ona nie chce mi nic powiedzieć... - Dustin głośno westchnął i zatrzymał samochód na światłach. - Miałem nadzieję, że Tobie uda się z nią porozmawiać.
- Nie znamy się tak długo jak Wy...
- To nie znaczy, że nie ufa Tobie tak samo mocno jak mi. - mrugnął do mnie okiem.
- Boję się o nią... - szepnęłam. Zaczęłam się obawiać, czy moje oczy wytrzymają tak dużej dawki emocji jak na jedną chwilę. Nie chciałabym znowu płakać i to w obecności Dustina.
- Tylko nie płacz, bo ja też się popłaczę. - powiedział rozbawiony i złapał mnie za rękę.
On mi czyta w myślach, czy uprawia jakieś zakazane zaklęcia?
- Jesteśmy już.
Wyjrzałam przez okno, gdzie przed nami stał niski, szary budynek z ogromnym szyldem Playroom Under The Stars. Zaraz obok samochodu Dustina zaparkował samochód Carlosa, który pomachał w moją stronę i szeroko się uśmiechnął. Obok niego siedział Logan, a z tyłu roześmiana Bridgit. Ciekawa jestem o czym tak rozmawiali, że wszyscy są w dobrych humorach...
- Ty na serio jeszcze tutaj nie byłaś? - zapytał się mnie Dustin, a ja przecząco pokręciłam głową.
- Kiedyś mieszkałam po drugiej stornie autostrady, a później trafiłam do Domu Dziecka... - powiedziałam szeptem i spuściłam głowę. - Dalej to już wiesz...
- Hej, nie smuć się. - chłopak wziął mnie za brodę i kazał popatrzyć sobie w oczy. Te cholerne oczy. Te znajome oczy... - Jesteś ze mną i nic Ci się nie stanie. Nie zapomnij o tym, jasne?
- Wiem Dustin...
- To dobrze. - uśmiechnął się i opuścił swoją dłoń. - Chodźmy już.
Wyszliśmy z samochodu i przywitaliśmy się z resztą przyjaciół. Carlos jak i Logan, zaczęli mówić o tym jak trudno było wyjaśnić Kendallowi, dlaczego nie mogą się z nim spotkać w parku, a ja od razu zaczęłam mieć wyrzuty sumienia. Chłopaki szybko to zauważyli, bo od razu zaczęli mówić, że zdecydowanie woleli iść do Playroom Under The Stars niż przebywać w zimnym parku.
Playroom Under The Stars okazał się być salonem gier z dużą ilością automatów, stołów bilardowych i innych rozrywkowych przedmiotów. Pena jak i Henderson, od razu zajęli automat z pistoletami, gdzie musieli strzelać do celu, ale gra wydawała się być o wiele trudniejsza niż mi się wydawało...
- Potrzebne są jeszcze dwie osoby. - wyjaśnił Logan zakładając śmieszne okulary na swoje oczy. - Mamy zasłonięte oczy i nie widzimy latającego krążka.
- Nie mogliście od razu powiedzieć, że to jest gra zespołowa? - zapytała Bridgit.
- Cóż... - odezwał się Carlos. - To jest gra zespołowa.
Wszyscy wybuchli śmiechem, a Logan i Carlos ustawili się na swoich pozycjach.
- To jak? Kto gra? - zapytał się Logan.
- Ja odpadam. - powiedziała Bridgit. - Mam słabą orientację w takich rzeczach, a po drugie pełnię rolę fotografki. - mówiąc to wyjęła ze swojej torby lustrzankę i od razu zdjęła pokrywkę z obiektywu.
- Ania jest ze mną! - krzyknął od razu Carlos, a ja zachichotałam pod nosem.
- Nie ma sprawy! - powiedział Logan. - Razem z Dustinem Was rozwalimy!
- Nie byłbym tego taki pewien... - mruknął Carlos i plastikowym pistoletem wycelował w głowę swojego przyjaciela, a ja stanęłam za nim.
- Niech wygra najlepszy! - krzyknęła Bridgit i usłyszeliśmy głos flesza.
Nasze donośne krzyki, zapewne było słychać w całym budynku. Dopingowanie Carlosa i pomaganie mu w jednym czasie wychodziło mi nawet dobrze, zważywszy na to, że zespół niezwyciężonego Logana i Dustina był za nami o kilka punktów do tyłu. Bridgit co chwila robiła nam zdjęcia, a ja nawet nie chcę wiedzieć jak ja na nich wyglądam. Szczerze mówiąc za bardzo się wczułam w rolę pomocnicy i szybko się denerwowałam, kiedy Carlos nie trafiał w czerwony krążek.
- Wygraliśmy! - krzyknął Carlos i przybił mi piątkę. - I co Panie Henderson? Taki jesteś kozak?
- To był zwykły fart... - bronił się Logan.
- Fart? Różnica 58 punktów? - Carlos nie dawał za wygraną.
Co jak co, ale dogryzać sobie potrafią...
Kolejne automaty, które oczywiście nie obyły się uwadze Carlosa, zapisywane były na moją listę zatytułowaną "To trzeba powtórzyć". W między czasie poszliśmy zjeść pizzę i po 30 minutach ponownie udaliśmy się, aby uzupełnić nasze zbiorniki endrofinów.
W każdej grze Carlos chciał pokazać, że jest lepszy od Logana i szczerze mówiąc prawie zawsze mu się to udawało... Ale widziałam jak Logan ma już dosyć rywalizowania z Carlosem i co chwila przyznawania mu racji, że jest lepszy od niego.
- W tym to na pewno Cię rozwalę! - krzyknął ponownie Pena, kiedy dotarliśmy do nowej maszyny.
- I nawet nie będę próbował zaprzeczyć! - westchnął Logan. - Bo ja w to nie zagram.
- Dlaczego? - jęknął niezadowolony.
- Bo nie umiem tańczyć.
- Niech Dustin z Tobą zagra. - zaproponowałam krzyżując ręce na piersiach.
Dustin spojrzał się na mnie z niemałym zaskoczeniem, a ja uśmiechnęłam się chytro. Skoro mamy się bawić, to czas najwyższy rozruszać trochę i tego Dustina.
- O nie! - zaprotestował Carlos. - Ja z nim nie gram!
- Dlaczego? - zapytała Bridgit i oparła się o barierkę.
- Bo on wygra!
- W takim układzie została tylko Ania. - ponownie odezwała się blondynka i teraz to ja spojrzałam się na nią z niedowierzaniem. - No co? Logan nie chce, Carlos też nie, a ja z moją kondycją nie zdziałam tutaj dużo. No i jesteś jedyną osobą, która najmniej dzisiaj grała.
- Ja też nie umiem tańczyć! - powiedziałam szybko.
Za sobą usłyszałam chichot Dustina i od razu spiorunowałam go wzrokiem, na co wzruszył ramionami.
- Bridgit ma rację. - powiedział Logan. - Nic Ci się nie stanie, jeżeli przez kilka minut będziesz tańczyć.
Skądże znowu! A o skutkach ubocznych, już nikt nie powie!
- Ania, będziesz tańczyć ze mną. - odezwał się Dustin podkreślając swoją osobę. - Nic Ci nie będzie. - dodał szeptem.
Głośno westchnęłam i zacisnęłam zęby. Z jednej strony bardzo bym chciała, ale z drugiej... Zaraz, nie ma tej drugiej strony!
- Ugh, niech Wam będzie... - mruknęłam pod nosem i podałam moją torebkę Bridgit.
Dustin wyszczerzył się do mnie, a ja w odpowiedzi jedynie wywróciłam oczami.
Zaczęłam się zastanawiać, czy to nie był kolejny jego punkt w swoim doskonałym planie, aby mnie zmienić...
- Są trzy poziomy. - odezwał się chłopak, kiedy stanęłam na wyznaczonym polu. - Pierwszy to jest banał. Z drugim sobie poradzisz.
- A trzeci? - zapytałam.
- A w trzecim zobaczymy ile zapamiętałaś z okresu niezepsutej Ani.
Prychnęłam pod nosem i podwinęłam rękawy mojej bluzy, aby przygotować się do gry. Na dużych ekranach pojawiły się dwie postacie, a obok nich cztery strzałki.
- Musisz założyć jeszcze te opaski. - powiedział Dustin wskazując na materiał wiszący przy ekranie.
- Gdzie?
- Na ramiona i łydki. Każdy Twój ruch musi być kontrolowany - dodał z chytrym uśmiechem.
- Dawaj Ania! Rozwalisz go na łopatki! - krzyknęła Bridgit.
- A może zakład? - zaproponował wyciągając w moją stronę rękę.
- O co?
- Jeżeli wygram, będziesz moją uczennicą, a ja Twoim instruktorem tańca.
- Co proszę? - zapytałam zszokowana.
- I wystąpisz w zawodach, które odbędą się w lutym. - dokończył.
- Chyba sobie kpisz! - krzyknęłam krzyżując ręce na piersiach.
- Nie sądzę. - odparł z uśmiechem.
Ze zdenerwowania zagryzłam wargę i nerwowo przerzuciłam ciężar ciała na drugą nogę. Do głowy w końcu wpadł mi nowy pomysł.
- Okej, ale jeżeli ja wygram jutro na każdej przerwie w szkole będziesz tańczył swoje układy na środku korytarza. - podparłam się pod boki i wydęłam usta.
Dustin od razu zrobił poważną minę i na chwilę wycofał swoją dłoń. Wiedziałam doskonale, że przez chwilę się zawaha. Przecież nikt nie wie, że jest uzdolniony w tym kierunku, a co by było gdyby musiał tak nagle zatańczyć? Może i się skompromituje, ale zakład to zakład.
- Wchodzę w to. - powiedział już pewniejszy siebie i mocno uścisnął moją dłoń.
Ustawiliśmy się na swoich miejscach i dopiero teraz do mnie dotarło na co się zgodziłam...
- Coś czuję, że te 5 miesięcy będą najlepsze w całym moim życiu. - powiedział głośno, kiedy na ekranach zaczęło się odliczanie.
Cholera, cholera, cholera! Co ja zrobiłam! Przecież to jest pewne, że on wygra! Jak mogę go pokonać, skoro ja po raz pierwszy stoję na panelu, nawet nie znając zasad tej gry?!
- Dawaj Ania! Wygrasz to! - krzyknęła za mną Bridgit, a mi jeszcze bardziej zmiękły kolana.
To nie ona stoi koło mojego przyszłego instruktora tańca!
W końcu na ekranach pojawił się długo oczekiwany START, a wokół nas rozbrzmiała piosenka Let It Roll Flo Ridy. Pierwsze kroki były wręcz banalne, ale w bardzo szybkim tempie. Przód, prawo, odwrót, do tego machające ręce wokół głowy i znowu przód i tym razem lewo, odwrót i skok.
- Mówiłem, że sobie poradzisz. - powiedział Dustin, kiedy pierwsza runda zakończyła się remisem.
Szczerze mówiąc, myślałam, że będzie o wiele gorzej, jednak tak źle nie było. Wystarczało odrobinę koncentracji i szczerze mówiąc inteligencji. Kroki co chwila się powtarzały i trzeba było jedynie zapamiętać pierwszych pięć ruchów. Reszta to tylko powtórki z różnicą na którą nogę powinno się zrobić przeskok i którą rękę trzeba podnieść.
- Podkręcamy nie co tępo... - ponownie głos Dustina rozbrzmiał w moich uszach, a zaraz za nim kolejna piosenka*. Początek był dosyć wolniejszej od poprzedniej, jednak znacznie więcej było kroków do opanowania. Słyszałam jak Dustin zrobił kilka błędów, dzięki czemu mój uśmiech stał się szerszy i przykułam większą uwagę na tym co robię.
- Mówiłem, że przegrałbym w tą grę już po pierwszym kroku. - usłyszałam za sobą Logana i w tym momencie runda druga dobiegła końca.
- Znowu remis! - krzyknęła Bridgit. - Zaczynam się zastanawiać czy przypadkiem Ania nie bierze jakiś prywatnych lekcji u dobrego tancerza.
Wymieniłam z Dustinem porozumiewawcze spojrzenie i obydwoje parsknęliśmy śmiechem. Muszę przyznać, że bardzo podobała mi się ta gra.
- Stawiam 10 dolców na Anię. - powiedział Carlos.
- Przyjmuję. - odparł Logan, a ja zaczęłam kręcić głową.
- Powinnaś się wybrać do sklepu obuwniczego po nowe buty. - odezwał się Dustin, kiedy na ekranie ponownie pojawiły się cyferki i odliczały od 10 w dół.
- Będę zajęta drukowaniem ulotek informujących o Twoim występie. - odgryzłam się i pokazałam język, przez co tamten zaczął się śmieć.
Byłam zbyt pewna siebie, żeby przegrać. Chociaż co raz bardziej się obawiałam, że nie będę mogła nadążyć nad krokami, szybkiej piosenki, która rozeszła się w uszach**.
Już na pierwszym kroku się pomyliłam i zamiast lewą nogę postawić z tyłu, pojawiła się z przodu. Śmiech Dustina doprowadził mnie do frustracji i szybko się ogarnęłam w nowych krokach. Tępo było znacznie szybsze niż mogłam sobie wyobrazić, ale i tak szło mi całkiem nieźle.
- Zaraz się przewrócisz! - krzyknął Dustin.
- Co takiego? - zapytałam marszcząc brwi.
- Masz buty rozwiązane.
Szybko spojrzałam na moje stopy i od razu tego pożałowałam. Nie dość, że były to ostatnie sekundy piosenki, to jeszcze zrobiłam 5 błędów, przez co straciłam 25 punktów.
- Wygrałem! - krzyknął chłopak, a ja spiorunowałam go wzrokiem. Oczywiście moje sznurówki były mocno zawiązane i to na dwa razy...
- To było nie fair! - wydarłam się na niego.
- Cóż, zakład to zakład kochanie. - wzruszył ramionami i zrobił minę niewiniątka.
- Oszukałeś mnie! Chcę dogrywki!
- Tego nie było w zakładzie...
Fuknęłam pod nosem i zeszłam z platformy. Zabrałam swoją torebkę i szybkim krokiem odeszłam od przyjaciół, którzy zaczęli gratulować Dustinowi.
Co za dupek! Zrobił to specjalnie! Jestem pewna, że planował to już od samego początku. Następnym razem, nie mam zamiaru się z nim zakładać. Mam już nauczkę na przyszłość...
Moje nogi powędrowały w stronę wcześniej zajmowanej przez nas loży, gdzie jedliśmy pizzę. Nie miałam ochoty stąd wychodzić, ale też nie miałam ochoty dalej się bawić. Myśl, że przez najbliższe tygodnie będę spędzać na sali treningowej, gdzie Dustin będzie przygotowywał mnie do zawodów nie dała mi spokoju. Nie mogę wystartować w żadnych zawodach! Co ja mówię? Przecież ja nie mogę tańczyć! Nie umiem tańczyć!
W takim układzie co to było kilka minut temu? Czułam jak moja sylwetka idealnie dostosowuje się do każdej nuty. Każdy mój ruch był samowolny, jakby znało na pamięć każdy krok, a umysł chciał temu zaprzeczyć... Muszę panować nad moi ciałem, które od jakiegoś czasu bierze kontrolę nie tylko nad kończynami, ale też i nad mózgiem. Co raz bardziej mi się to nie podoba...
- Po raz kolejny się na mnie obrazisz? - zapytał się Dustin, opierając się o kanapę.
- I po raz kolejny mam do tego absolutne prawo. - mruknęłam odwracając się od niego.
- Czy Ty chociaż raz nie możesz na to spojrzeć z innej strony? - zapytał głośno wzdychając. - Pomyśl przez chwilę. Czy tego właśnie nie chciałaś? Znowu tańczyć, jak kiedyś? Poczuć się jak ta uśmiechnięta dziesięciolatka i robić to co kocha?
- A skąd wiesz, że właśnie kocham to robić?
- Nawet jeśli Ty temu zaprzeczasz, to reszta Twojego organizmu będzie trzymać się mojego zdania. W Twoich żyłach płynie krew znakomitej tancerki i powinnaś się cieszyć, że odziedziczyłaś po niej ten wspaniały talent!
Niepewnie odwróciłam się w jego stronę.
Znowu miał rację. Ten cholerny oszust miał całkowitą rację. Nie mogę uciec od przeszłości. To jest moje przeznaczenie.
Taniec.
- A teraz przestań się obrażać i chodź się jeszcze ze mną zabaw, bo reszta już pojechała ze słabymi argumentami, ale już nie chciałam się z nimi kłócić.
Delikatnie się uśmiechnęłam i podniosłam się z kanapy. Dustin był wkurzający, to prawda. Ale jako jedyny wiedział gdzie i jak mnie podejść, żeby zgodzić się na każdą jego propozycję.
Złapał mnie za rękę i poszliśmy w stronę przeróżnych stoisk z konkursami, jak trafić do celu. Jako pierwsze poszły puszki po konserwach, które Dustin próbował zrzucić za pomocą materiałowych piłeczek. Jednak tak samo jak ja i on miał wspaniałego cela.
- Na strzelnicy pójdzie mi lepiej. - mruknął niezadowolony, kiedy w trzeciej próbie nie udało mu się uderzyć w ani jedną puszkę.
- Nie wątpię... - mruknęłam rozbawiona zapałem do wygrania chłopaka.
Pierwszy strzał okazał się być idealny i czerwona tarcza schowała się za balami. Zostały jeszcze trzy, którą Dustin strącił bez żadnych oporów. Z podziwem patrzyłam na czynienia Dustina, który co raz pewniejszy siebie wymierzał w ostatnią tarczę.
- A nie mówiłem! - krzyknął uradowany, kiedy i ostatnia schowała się pod wpływem strzału.
- Brawo! - klasnęłam w dłonie kilka razy, a starszy mężczyzna, który pilnował strzelnicy zaczął się śmiać z radosnych okrzyków chłopaka.
- To teraz nagroda.... - mruknął staruszek i odebrał od Dustina karabin. - Którą mam ściągnąć?
Popatrzyłam na zadaszenie, przy którym porozwieszane były ogromne maskotki wszystkich zwierząt i postaci z kreskówek. Uśmiechnęłam się widząc Strusia Pędziwiatra, przypominając sobie jak uwielbiałam oglądać bajki z tym ptakiem w roli głównej.
- Która jest najfajniejsza? - zapytał się mnie Dustin i położył dłoń na moim ramieniu.
- Ta. - pokazałam palcem na ogromnego hipopotama, który zaraz znalazł się w rękach staruszka.
- Proszę bardzo i życzę dalszych sukcesów. - podał maskotkę Dustinowi, który skinął formalnie głową i odeszliśmy od strzelnicy.
- Puchaty hipopotam dla najpiękniejszej dziewczyny. - podstawił mi pod nos maskotkę, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.
- Dziękuję bardzo. - powiedziałam zmieszana i objęłam hipcia obiema dłońmi. Faktycznie materiał, z którego był uszyty była bardzo miły i przyjemny w dotyku.
- Jaki milusi. - powiedziałam przyciągając do swojej piersi maskotkę.
- Taki jak ja...
- Chciałbyś. - mruknęłam bardziej do siebie, ale Dustin i tak to usłyszał bo popchnął mnie swoim biodrem.
- Następnym razem nigdzie Cię nie zabieram! - krzyknął grożąc mi palcem.
Wywróciłam oczami i również pchnęłam chłopaka w drugą stronę.
- Jasne, bo Ci uwierzę.
- W sumie masz rację. - stanął na przeciwko mnie i spojrzał się w moje oczy. - Bo ja już Ciebie nigdy nie zostawię.
- Chciałabym, ale Ci nie wierzę. - szepnęłam. Jego oczy szybko pociemniały, a między linią brwi pojawiła się malutka zmarszczka.
- Dlaczego?
- Każdy tak mówi. - wzruszam ramionami. - Ludzie szybko przychodzą i tak samo szybko odchodzą. Najpierw obiecują, a później zapominają. Więc nie chcę, żebyś mi cokolwiek obiecywał Dustin.
- Ja nie jestem jak każdy. - szybko zaprotestował. - Nie chcę, żebyś porównywała mnie do wszystkich. Nie jestem jak Carlos, czy Logan. Jestem Dustin. Dustin, który nie opuści Ani.
Słysząc te słowa, moje usta lekko podniosły się do góry, a widząc to chłopak odetchnął z ulgą, jakby obawiał się, że coś jeszcze powiem.
- Mam pomysł. - rzucił szybko. - Z racji tego, że jeszcze nie jesteś na takim etapie, żeby odwzajemnić mój uścisk, więc... - urwał na moment i popatrzył na maskotkę, którą trzymałam w rękach. - Przytul hipopotama, a ja i Ty będziemy myśleli, że przytulamy się nawzajem.
- Co? - zapytałam rozbawiona.
- Po prostu przytul maskotkę.
Popatrzyłam na niego pytającym wzrokiem, jednak po chwili wykonałam prośbę chłopaka. Na skórze policzka poczułam lekkie łaskotanie, przez co zaczęłam się śmiać. Dawno nie czułam takiego ciepła, kiedy ramiona oplatały coś, co szczerze mówiąc jest niczym, ale daje chwilę bezpieczeństwa.
- I jak? Fajnie się przytula moją imitację? - zapytał po kilku minutach.
- Łaskoczesz. - stwierdziłam i zaczęliśmy się głośno śmiać.
W drodze do samochodu Dustin cały czas mocno trzymał moją rękę. Tak samo jak w środku pojazdu i nawet wtedy kiedy odprowadzał mnie do drzwi mojego domu.
~~~~
Bobby McFerrin - Don't Worry Be Happy
____
*- Martin Solveig & The Cataracs Kyle - Hey Now
** - Two Door Cinema Club - What You Know
Rozdział długi jak cholera i jeszcze bardziej nudniejszy... Przepraszam Was za to, ale nawet nie wiem czemu mi taki wyszedł ;/
A jak przygotowania do świąt? Samopoczucie? Piszcie i opowiadajcie co tam u Was słychać ciekawego! ;)
No i jeszcze sprawa z moim pytaniem, które zadałam pod poprzednim rozdziałem... Miałam nadzieję nad jakąś przewagę głosów pomiędzy Andallem a Austinem, a jak się okazało wyszedł remis ;o Jestem dosyć zdziwiona tym faktem i szczerze mówiąc sama nie wiem co mam robić ;>
Ale spokojnie! Cała fabuła Parallel już jest dokładnie omówiona i raczej nie zmienię swoich planów co do losów bohaterów, także nie miejcie do mnie pretensji jeżeli napiszę coś, co nie zadowoli Was aż tak bardzo ;)