I wanna hide the truth
I wanna shelter you
But with the beast inside
There's nowhere we can hide
~~~~~~~~
- Dustin, nie zechciałbyś mieć jeszcze jednej siostry? - zapytał Trisha, a ja parsknęłam śmiechem.
- Sugerujesz coś mamo? - pyta zdezorientowany chłopak.
- Nie, tylko tak myślę, że Ania byłaby wspaniałą siostrą dla Ciebie, jak i wspaniałą córką dla mnie.
Zdziwiona patrzę na Panią Belt, ale ta tylko szeroko się uśmiecha i puszcza mi oczko. Nie wiem o co chodzi, ale ta sytuacja co raz bardziej mi się nie podoba.
- I mówisz tak po kilku godzinach gotowania, gdzie reszta Twoich córek jest po prostu zbyt zajęta żeby Ci pomóc? - pyta zdziwiony Dustin. - Po prostu się przyznaj, że chcesz wykorzystać Anię, a nie, że chcesz ją mieć jako córkę.
Tym razem to wszyscy wybuchliśmy głośnym śmiechem, który zapewne był słyszany w odległości kilku kilometrów.
Kilka godzin spędziłam razem z Trishą w kuchni gotując przeróżne słodkości. Między innymi stos czekoladowych pierników, waniliowych muffinek, 2 serniki na zimno jak i na ciepło, jabłecznik, a duża porcja kokosanek i bez dogrzewają się w piekarniku. Zrozumiałam na pewno jedno: dlaczego potrzebne były aż 5 kilogramów mąki. Ale nie wiem po co to wszytko? Jedzenia jest tak dużo, że moglibyśmy wykarmić całe wojsko.
Ale te kilka godzin spędzone w kuchni z mamą Dustina, dały mi odczuć w końcu rodzinną atmosferę. Pani Belt traktowała mnie jakby mnie znała od urodzenia. Przy okazji dowiedziałam się trochę o Dustinie i jego kompromitujących sytuacji z dzieciństwa. Sam chłopak był zajęty swoją najmłodszą siostrą Ros, która nie odpuściła mu "samolotu". Co chwila przychodzili do kuchni i podjadali ciastka, z czego Pani Belt nie była zadowolona i uderzała ich ścierką.
Mogę szczerze powiedzieć, że po raz pierwszy tak się uśmiałam jak dzisiaj. Chyba pobiłam mój własny rekord w jak najdłuższym uśmiechaniu się. Ale nie mogłam chodź na moment nie być szczęśliwa. Ta rodzina ma w sobie tyle energii i zapału do pracy, że tylko pozazdrościć. Cieszyli się każdą spędzoną ze sobą minutą i ani razu nie byłam świadkiem jakieś dyskusji. Rodzina idealna. Piękna, kochająca i idealna rodzina.
W między czasie przyszły Melanie i Shana, które oczywiście zaczęły się kłócić, ale nie trwało to zbyt długo. Do Melanie przyszła koleżanka, z którą wyszły, z tego co zrozumiałam, do kina na nową komedię romantyczną, w której gra ich ulubiony aktor. W krótkich przerwach między gotowaniem rozmawiałam z Shaną, z którą miałam bardzo wiele wspólnych tematów. Na prawdę, bardzo ją polubiłam i już umówiłyśmy się na wspólne zakupy! Shana jest wspaniałą dziewczyną. I do tego bardzo mądrą.
Na chwilę zawitał jeszcze Pan Belt. Oczywiście jak reszta rodziny, przywitał mnie bardzo ciepło i od razu zaczął ze mną rozmowę na temat zbliżającej się wystawy Jade i pytał, czy przypadkiem wszystkie sztalugi są w dobrym stanie, czy może trzeba je naprawić. Niestety nie mógł z nami długo rozmawiać, gdyż urwał się z pracy tylko na chwilę, a i tak siedział z nami około 30 minut.
- A ty Aniu, co zamierzasz po ukończeniu szkoły? - zapytała mnie Trisha, kiedy siedziałyśmy w jadalni popijając herbatę z cytryną.
- Jeszcze nie wiem. Nie zastanawiałam się nad tym. - odparłam lekko zawstydzona.
- Hm, jeszcze nie jest za późno na zastanowienie się. - powiedziała pokrzepiająco, dzięki czemu od razu odetchnęłam z ulgą.
- Dustin zamierza iść na psychologię. - odezwała się Shana. Podniosłam głowę ze zdziwienia i popatrzyłam na chłopaka, który wywrócił oczami. - W między czasie chce jeszcze dostać się do Calfornia Dance Center.
- Na prawdę? - pytam chłopaka, który wzrusza ramionami. - No to fajnie...
- Też tak uważam. - stwierdza Shana.
- Chyba nasze kokosanki już są gotowe! - krzyknęła Trisha, kiedy dobiegł nas dźwięk nastawionego wcześniej minutnika. Kobieta wybiegła z jadalni i zaraz doszedł do nas przepiękny zapach kokosów. Poszłam do kuchni, gdzie mama Dustina wkładała kokosanki do kartonowego pudełka. To samo zrobiła z bezami, które również już były gotowe.
- Dustin! - krzyknęła w stronę jadalni. - Idź do piwnicy i przynieś resztę jedzenia.
- Resztę jedzenia? - zapytałam zdziwiona. To my na wojnę idziemy, czy co?
- Wyobraź sobie mnie i mamę przez cały wczorajszy dzień spędzony w kuchni. - powiedziała Shana, która stanęła w drzwiach.
- Na co to wszystko? - zapytałam pomagając w zmywaniu naczyń.
- Jak to, na co to wszystko? - pyta rozbawiona kobieta.
- Na co tyle jedzenia? - powtarzam pytanie lekko speszona.
- Dustin Ci nic nie powiedział? - tym razem zapytała Shana.
- O czym?
- No o tym, że jedzie...- zaczyna Trisha, ale w słowo wchodzi jej syn.
- Cicho! Ania o niczym nie wie! - krzyczy na całą kuchnię i stawia ogromny kosz na blacie. Patrzę na niego poirytowana. - Wszystko w swoim czasie. - dodał z uśmiechem.
Kolejne minuty wypełnione były pakowaniem przeróżnych smakołyków do kartonowych pudełek, które zapełniały bagażnik samochodu. Nie miałam pojęcia po co to wszystko i tak samo, nikt nie chciał mi udzielić jakichkolwiek informacji.
Po niecałych 20 minutach wszystkie paczki zajmowały miejsce w samochodzie Dustina, w którym oprócz pudełek z jedzeniem znajdowały się dwa ogromne pudełka. I oczywiście nie chciano mi powiedzieć co się w nich znajduje. Co raz bardziej zaczynałam się denerwować...
- Okej, możemy już jechać. - oświadczył Dustin stając w progu jadalni, kiedy ja akurat wciągnęłam się w opowieść Trishy, jak to Dustin zabierał jej biżuterię i udawał, że gra w teatrze.
- Och, szkoda. A jeszcze miałam tyle rzeczy Ci powiedzieć... - powiedziała smutno kobieta. - No trudno, następnym razem. I mam nadzieję, że wpadniesz do nas jeszcze nie raz.
- To mogę obiecać. - wtrącił się chłopak, a ja wywróciłam oczami.
- Na pewno jeszcze przyjdę i z chęcią wysłucham jak Dustin robił z siebie małą primadonnę.
Trisha zaczęła głośno chichotać i nie mogła się uspokoić przez kilka minut. Niestety Dustin nie dał mi dłużej siedzieć i wręcz mnie wygonił, abym poszła się ubierać, oświadczając, że nie mamy dużo czasu. Skomentowałam to tylko wywróceniem oczu, ale nic nie mówiłam. Chociaż ciekawość mnie zżerała gdzie my z taką ilością jedziemy.
- Polubili Cię. - powiedział chłopak, kiedy siedzieliśmy już w samochodzie.
- To chyba dobrze? - pytam rozbawiona.
- Nawet bardzo. - zaśmiał się ukazując swoje białe zęby i popatrzył się na mnie ciepłym wzrokiem. Speszona odwróciłam głowę w drugą stronę wyglądając przez okno i zgadując dokąd to jedziemy.
- Twoja rodzina jest wspaniała. - oświadczam po kilku minutach ciszy.
- Też tak uważam. A tak na serio, to na prawdę nie wiesz co chcesz robić dalej po ukończeniu szkoły? - pyta zdziwiony.
- Nigdy nie planowałam przyszłości. - powiedziałam cicho.
- Hm, dlaczego?
- Bo nie wiedziałam, czy przeżyję następny dzień.
- Nie rozumiem...
- Każdego dnia może nam się coś stać. Na przykład teraz, możemy mieć zaraz wypadek w którym obydwoje zginiemy, ale mam nadzieję że jesteś dobrym kierowcą i nic takiego się nie stanie.
- Tego możesz być pewna. - zaśmiał się rozglądając się w prawo i w lewo na skrzyżowaniu. - Ale na pewno jest coś, co Cię na tyle interesuje, że chciałabyś zagłębić się w to dalej.
- Możliwe. Musiałabym się nad tym głębiej zastanowić. Daleko jeszcze? - pytam zmieniając temat.
- Jeszcze parę minut.
Odwracam z powrotem wzrok w stronę okna i próbuję zorientować się, gdzie dokładnie jesteśmy. Wjechaliśmy na Cheviot Hills, ale od razu zjechaliśmy na Beverly Hills, a stamtąd na Rodeo Drive.. Znałam tą drogę, te budynki i to otoczenie. Ostatnim razem jechałam tędy, rok temu, kiedy...
- Jesteśmy. - oświadczył Dustin z dumą w głosie i odpiął pas bezpieczeństwa. Zrobiłam to samo co on i szybko wyszłam na zewnątrz spoglądając na budynek. - Coś nie tak? - pyta zaciekawiony.
- Nie, wszystko w porządku. - mówię szeptem.
- To chodź mi pomóż z tymi paczkami.
Podeszłam do bagażnika i wyciągnęłam z niego 4 małe pudełka z jedzeniem. Jeszcze raz rzuciłam okiem na piętrzący się przed nami budynek. Spojrzałam na Dustina, który zamykał właśnie bagażnik i uśmiechnął się szeroko.
- Po resztę przyjdziemy później. - powiedział w moją stronę.
- Po co tu przyjechaliśmy? - zapytałam krocząc za nim.
- A co?
- No nic, tylko... To trochę nietypowe miejsce. Nie uważasz? - pytam unosząc brew.
- Jak dla mnie nie.
Ruszamy w kierunku wejścia. Doskonale znałam to miejsce. Po lewej stronie powinien zaraz pojawić się ogromny dąb, a po prawej jest plac zabaw z jedną zepsutą huśtawką. Za placem zabaw jest mały park z 5 ławeczkami, a na jednej z nich stojącej obok świerku wyryte są daty z kilku lat.
Dom Dziecka. To tutaj spędziłam moje 3 lata życia. To jest właśnie budynek, gdzie jeszcze bardziej zamknęłam się w sobie. Ale to właśnie tutaj wyciągnięto w moją stronę pomocną dłoń. To właśnie stąd zabrali mnie Jade i Daniel.
- Znasz to miejsce? - zapytał mnie Dustin niepewnie. W odpowiedzi tylko siknęłam głową. Nie chciałam nic mówić. Niech on odezwie się pierwszy. Bo bez powodu to tutaj nie przyjechaliśmy.
- Powinniśmy iść od tyłu, bo przez główne wejście nie przeciśniemy się z tymi paczkami. - odezwałam się, przypominając sobie wystrój wewnętrzny budynku.
Tamten popatrzył na mnie zdziwiony, ale ja bez większych wyjaśnień odwróciłam się i skierowałam się na tyły domu, gdzie znajduje się wejście dla personelu.
- O mój Boże! Aniu! Co Ty tutaj robisz? - usłyszałam ciepły głos Pani Grety, która otworzyła drzwi, po tym jak Dustin zadzwonił dzwonkiem łokciem. - I Dustin! No większej niespodzianki nie mogliście mi zrobić!
- Dzień Dobry proszę Pani. - przywitałam się grzecznie.
- Wchodźcie szybko do środka! Ale się wszyscy ucieszą jak Was zobaczą! - zaczęła krzyczeć podekscytowana dyrektorka ośrodka.
Pani Greta jest dosyć drobną kobietą z równo obciętymi włosami do ramion. Z tego co wiem ma około 46 lat no i jest wspaniałą kobietą. Przez cały mój pobyt w tym budynku najlepiej to właśnie z nią się dogadywałam. Nie lubiłam z nikim innym rozmawiać. Pani Greta mnie rozumiała. Pocieszała. Wspierała. I obiecywała. W jej przypadku wszystkie obietnice, jakie złożyła, spełniły się. Obiecała mi, że znajdę rodzinę, że będę żyła razem z nimi i że będę szczęśliwym dzieckiem.
- Cóż za niespodzianka! - ekscytowała się dalej dyrektorka, prowadząc nas przez korytarze do dobrze znanej mi kuchni. - Miałam nadzieję, że się zjawicie, ale żeby razem? No tego to się nie spodziewałam! Co tam u mamy Dustin?
- Wszystko dobrze, dziękuję. Mam przekazać dla Pani gorące pozdrowienia. - powiedział chłopak, idący koło mojego ramienia.
- Dziękuję bardzo! I Ty również ją pozdrów, jak i Twojego ojca. A co tam ciekawego u siostrzyczek? - zadała kolejne pytanie.
- Tak jak zawsze. Cały czas się kłócą. - odparł rozbawiony chłopak.
- Nic nowego... - mruknęła pod nosem.
W końcu dotarliśmy do kuchni, gdzie postawiliśmy wszystkie paczki, a Pani Greta wzięła w swe objęcia Dustina, z czego zaczęłam chichotać, kiedy tamten próbował się odsunąć.
- Jak to się stało, że przyjechaliście obydwoje? - zapytała podchodząc do mnie i mocno ścisnęła moją dłoń.
- Przypadek? - zapytałam rozbawiona.
- Możliwe, możliwe... Tak się cieszę, że Was widzę... - pociągnęła nosem i wytarła dłonią samotną łzę spływającą po policzku. - Chodźcie do salonu, niech Was wszyscy przywitają.
- Zaraz przyjdziemy, ale mamy jeszcze kilka paczek do przyniesienia. - powiedział Dustin, nie co zmieszany.
- Twoja mama jest niemożliwą kobietą. - stwierdza biorąc się pod boki.
- Wiem o tym doskonale. - odpowiedział chłopak. - To my pójdziemy po resztę i przyjdziemy już sami.
- Traficie? - zapytała unosząc brew.
- Jak nic się nie zmieniło to na pewno. - odzywam się posyłając kobiecie ciepły uśmiech, na co tamta aż zakrywa sobie usta dłonią i patrzy się na mnie z nie dowierzaniem. - Coś się stało? - pytam zdezorientowana.
- Aniu, Ty... - urywa znowu wycierając łzy. - Ty się uśmiechasz. - dokańcza znowu, a ja speszona spuszczam wzrok. - Myślałam, że to już nigdy nie zobaczę Twojego uśmiechu... - szepcze kobieta biorąc mnie za rękę.
- Nie tylko Pani... - również szepczę i mocniej zaciskam jej dłoń.
*
Godziny miały w ekspresowym tempie. Przywitania i głośne okrzyki radości nie miały końca. Nie miałam pojęcia, że aż tak bardzo stęskniłam się za personelem tej placówki. Wszystko jest takie same, jak ja tu byłam. Nawet mogłam pójść do mojego dawnego pokoju, który dzieliłam z młodszą ode mnie o rok Emily. Jak się dowiedziałam, zaraz po tym jak ja odeszłam Emily również została adoptowana. I bardzo dobrze. Dziewczyna była wspaniałą osobą. Miała ogromną wyobraźnię i do tego jeszcze przepięknie śpiewała. Często śpiewała różne kołysanki, kiedy leżałyśmy w łóżkach. Ani ja ani ona nie mogłyśmy usnąć, więc ona śpiewała, a ja jak zahipnotyzowana słuchałam jej słodkiej barwy głosu.
Zdziwiłam się, że Dustina praktycznie wszyscy znali. Wszyscy opiekunowie, kucharki, a nawet i sprzątaczki. Każda z nich przywitała go mocnym "miśkiem", a mnie uściskiem dłoni. Wszyscy pamiętali. Nie zapomnieli. Pamiętali, że... Nie lubię dotyku... Pamiętali, że... Mnie to boli...
Kilka razy przyłapałam Dustina jak z zaciekawieniem patrzy się na mnie, kiedy ja ucinałam pogawędkę z Panią Gretą. Założę się, że ciekawość go zżera skąd ja tą kobietę znam. I przyznam się, że ja również jestem ciekawa skąd on ją zna i wszystkich po kolei z ośrodka. Może rodzina Dustina dofinansowuje ten personel? Kto wie...
Jak się okazało jedzenie potrzebne było na przyjęcie urodzinowe niejakiej Abigail, która kończyła dzisiaj 7 lat. Dziewczynka znaleziona no ławce w parku, kilka dni po jej narodzinach. Od tamtej pory cały czas mieszka w ośrodku. Nikt jeszcze nie chciał ją zaadoptować. To smutne, jak jedno wydarzenie może decydować o całym życiu człowieka. Podobno matka Abigail, miała 17 lat, kiedy ją urodziła i nie chciała niszczyć sobie życia. Straszne...
W dwóch dużych pudełkach znajdowały się książki z biblioteki Pani Belt. Kobieta oddała do ośrodka ponad połowę zbiorów powieści, bajek i innych opowiadań, aby zapełnić tutejszą biblioteczkę. Szczerze mówiąc łza mi się w oku zakręciła, kiedy widziałam jak dzieciaki chętnie układają nowo nabyte książki. Widok tych małych obywateli Stanów Zjednoczonych w takim miejscu jest wręcz niesprawiedliwy. Jedni mają wszystko. Dom. Rodzinę. Przyjaciół. A drudzy, nie mają nic...
- Cieszę się, że przyjechaliście w odwiedziny. - odezwała się Pani Greta, kiedy staliśmy już koło samochodu Dustina. - Zrobiliście nie tylko mi niespodziankę, ale też i tym dzieciom. Na prawdę bardzo Wam dziękuję. Mam nadzieję, że niedługo znowu przyjedziecie.
- To możemy obiecać. - oświadczył Dustin przytulając do siebie drobne ciało Pani Grety.
- Aniu, pozdrów Jade i Daniela, jak również i Alice. - powiedziała w moją stroną.
- Oczywiście. - potwierdziłam biorąc jej rękę.
- Cieszę się, że Ci się udało ułożyć na nowo życie.
- Jeszcze nie do końca, ale pomału robię postępy. - uśmiecham się pokrzepiająco, a w oczach kobiety pojawiły się łzy.
- Widzisz? Widzisz co Twój uśmiech ze mną robi? - pyta pokazując na oczy. - Czekałam na to tyle lat i nareszcie się doczekałam... - mówi pociągając nosem. - Masz piękny uśmiech Aniu. - mówi szeptem. - Po mamie... - dodaje jeszcze ciszej.
Zaciskam moją wargę i powieki, czując zbierający się płyn w kącikach gałek ocznych. Nie mogę płakać. Nie przy Pani Grecie, która wielokrotnie widziała moja łzy. Nie przy Dustinie, który nie ma kompletnie żadnego pojęcia o co tu chodzi. Nie mogę płakać!
- Jedźcie już. - w końcu odzywa się kobieta. - Tylko wpadnijcie jak najszybciej.
- Do widzenia proszę Pani. - pożegnał się Dustin kolejnym uściskiem.
- Do wiedzenia... - szepnęła.
Pomachałam jej jeszcze i wsiadłam do samochodu, w którym zaraz pojawił się Dustin zapalając silnik. Po chwili wyjechaliśmy z placu Domu Dziecka i włączyliśmy się do ruchu.
Ani ja, ani Dustin nie odezwaliśmy się słowem. Nie chciałam pierwsza zaczynać rozmowy. Niech on się wykaże swoją odwagą. Teraz ma na to czas. Jednak chyba się przeliczyłam. Aczkolwiek, tak mi się wydawało.
W głowie miałam wspomnienia dotyczące okresu przebywania w tej placówce. Mój pierwszy dzień, kiedy przybyłam do ośrodka. Miałam nadzieję, że zostanę tam na kilka dni, ewentualnie tydzień. Wmawiałam sobie, że cały czas przyjdzie po mnie mama i mnie zabierze. Że podejdzie do mnie, kiedy ja siedziałam na ławeczce w parku i znalezionym scyzorykiem pisałam każdą datę. Od pierwszego dnia, aż do ostatniego. Często musiałam pisać jedną datę, na drugiej, gdyż nie mieściły się już nowe. A kiedy padał deszcz, siedziałam w moim pokoju z postawionym przed oknem krzesłem i patrzyłam jak deszcz obmywa całe podwórze. I czekałam.
Jeden dzień...
Drugi...
Trzeci...
Jeden miesiąc...
Pół roku...
Rok...
Dwa...
Trzy...
I nie przyszła. Ani dwa miesiące wcześniej, ani dwa miesiące później. Nie przyszła. Zostawiła mnie. Myślałam... Myślałam, że mnie... Że ona... Że przestała... Mnie... Własną Córkę... Przestała kochać...
Ale później coś się stało. Przyszła Jade i Daniel i... To tak szybko się potoczyło... Oni mnie uratowali. Tak. Uratowali.
Może to Ona ich wysłała po mnie? Może kazała im mnie wziąć ze sobą, żebym nie cierpiała z powodu jej braku obecności? Żebym o Niej zapomniała?
Nie.
Ja nie zapomnę. Nigdy.
- Chodźmy... - szepnął Dustin. Kompletnie zapomniałam, że przecież cały czas siedzę u Dustina w samochodzie, który zatrzymał się w środku lasu. Popatrzyłam na niego zdziwiona, ale posłusznie wysiadłam z samochodu. Poczekałam, aż chłopak coś powie, ale ten nawet się nie odezwał. Poszedł przodem leśną ścieżką wydeptaną miedzy drzewami i krzewami.
- Dustin? - zapytałam cicho, na co tamten szybko się odwrócił.
- Tak?
- Możesz mnie... - urwałam.
- Jasne. - potwierdził moje niewypowiedziane zdanie i wyciągnął w moją stronę dłoń. Delikatnie ją złapałam i blado się uśmiechnęłam w stronę chłopaka.
Szliśmy teraz razem. Ramię w ramię. Tym samym tempem. W nieznanym mi kierunku. Ścieżka piętrzyła się cały czas do góry i musiałam stawiać większe kroki, aby nie stracić równowagi. Nie odezwaliśmy się ani jednym słowem, ale cisza jaka zapanowała wokół nas nie była krępująca. Po prostu potrzebowałam jego osoby. Niczego więcej.
- A to już ostatni punkt naszej dzisiejszej wycieczki. - powiedział Dustin, kiedy w końcu wyszliśmy z lasu i stanęliśmy na wzgórzu z widokiem na Los Angeles, w pomarańczowych kolorach zachodzącego słońca. Wciąż trzymając się za ręce szliśmy przed siebie i usiedliśmy na środku wzgórza. Patrząc przed siebie miałam widok na całe miasto. Na całą okolicę interesującą się jedynie czubkiem własnego nosa, nie zważającą na to co się dzieje obok. Nikt nie widział pięknego widoku dużego, pomarańczowego słońca chowającego się za dachami domów i wieżowców.
- Chcesz się o coś zapytać? - odezwał się chłopak patrząc przed siebie.
- Mam wiele pytań... - stwierdzam wzruszając ramionami.
- Ja też. - powiedział szeptem.
- Chcesz zacząć? - pytam zachęcająco.
- Nie. Najpierw Ty...
- Więc... Dlaczego pojechaliśmy do Domu Dziecka? Skąd znasz Panią Gretę?
- Ja... - urwał i uśmiechnął się pod nosem, po czym spojrzał na mnie niepewnie. - Jestem adoptowany.
O jacie pierdziele...
No tego to się nie spodziewałam...
- Jak to? - pytam zaskoczona, na co tamten ponownie wzrusza ramionami.
- Trafiłem do ośrodka od razu po urodzeniu. Nie znam moich biologicznych rodziców i szczerze mówiąc, nie mam do nich żalu. Jeżeli mnie zostawili, to mieli jakiś powód. A jakby mieli się ze mną męczyć, to już wolałbym żyć w obcym miejscu...
- Wiesz może cokolwiek o rodzicach? - pytam szeptem.
- Nie. Tylko tyle, że mieszkali w Los Angeles, ale czy nadal mieszkają, tego już nie wiem...
- Mów dalej. - zachęcam go, na co tamten głośno westchnął.
- W wieku 3 lat zostałem adoptowany. Trisha i Connor są wspaniałymi ludźmi. - uśmiechnął się pod nosem. - Chętni do pomocy i nigdy nie zostawią Cię w potrzebie. Kiedy miałem 4 lata zaadoptowali Shanę, a Mel 4 lata później.
- A Ros? - pytam marszcząc brwi, przypominając sobie o małej dziewczynce.
- Ros jest biologiczną córką Trishy i Connora. Zadziwiający fakt, ponieważ powiedziano im, że nigdy nie będą mieli dzieci. A tutaj proszę bardzo, co się urodziło.
Zaczęliśmy się głośno śmiać z komentarza chłopaka. Dopiero teraz zorientowałam się jak bardzo jesteśmy do siebie podobni. Jade i Daniel też nie mogli mieć dzieci, dlatego mnie zaadoptowali. Przypadek?
- Moja mama od zawsze pomagała ośrodkowi. Dlatego często tam jeździmy i przywozimy różne potrzebne rzeczy. To właśnie moja mama znalazła Abigail na ławce. Dzięki niej ta dziewczynka jeszcze żyje. Niestety nie mogła ją już zaadoptować. Dlatego pomaga jak tylko może, żeby miała jak najlepsze warunki do życia.
- Wow... - szepnęłam zdziwiona.
- Nom... Trochę pogmatwane, ale jakoś da się przyzwyczaić.
- Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Ros, próbowałam ją jakoś upodobnić do Ciebie, ale...
- Nie jest w ogóle do mnie podobna. - dokończył za mnie.
- Dokładnie. Później jak przyszła Shana, to kompletnie miałam mętlik w głowie. Jasna blondynka o wręcz nawet białej cerze, obok ciemnowłosego Dustina. No i jeszcze ruda Melanie. No to kompletnie zbiło mnie z tropu.
Dustin zaśmiał się głośno skubiąc przy tym źdźbła trawy.
- Jakby tak przyjrzeć się mojej rodzinie to można powiedzieć, że urwaliśmy się z niezłej komedii... - powiedział jak już się uspokoił. - Ale mogę to samo powiedzieć o Tobie i Twojej rodzinie... - dodał spoglądając na mnie, a ja otwieram szerzej oczy. - Skąd Ty znasz Panią Gretę?
Przygryzam mocniej wargę i odwracam wzrok. Mam powiedzieć? Prawdę? Dustinowi? A jak wszystkim powie? Że to ja jestem córką Katherine Cross? Weźmie mnie na litość?
Co robić?
~~~~
____
Wiecie co? Jesteście niesamowici! Pod poprzednim rozdziałem spodziewałam się bardzo słabej opinii i szczerze mówiąc byłam zła na siebie, że coś takiego w ogóle napisałam, a tak czy siak Wam się podobało O.o
Po prostu nie wiem co powiedzieć! Chyba moja samoocena troszeczkę poszła do góry i to wszystko dzięki Wam ;*
Nigdy, ale to przenigdy nie wyrażę moich podziękowań za te wszystkie miłe słowa jakie dostaję... Coś nieprawdopodobnego...
Aaaaa w takiej chwili!?;oooo
OdpowiedzUsuńDziewczyno ty mnie zabijasz XD
Szybko pisz kolejny :)
Mam wrażenie, że adoptowanie Ani i Dustina ma jakieś powiązanie, ale później może się dowiem po następnych rozdziałach :D
Dustin i Ania odwiedzili Dom Dziecka i już domyśliłam się, że nadejdzie czas na wyznania. Po Ani można się wiele spodziewać, ale mogłaby mu powiedzieć skoro on jej zaufał. Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że Ania powie Dusowi o swoim pobycie. Nadal twierdzę, że są rodzeństwem... Znalazłam literowke i nie pisałabym o niej gdy by nie to, że nadal nie mogę się śmiać ctzn. siknąć głową? Jak zobaczyłam ten tekst z Demons to mnie dreszcz przeszedł, kocham ich! Rodzina Dustina jest bardzo miła. :) świetny rozdział.
OdpowiedzUsuńNie dlaczego w takim momencie :(
OdpowiedzUsuńAle to było słodkie z tą panią Gretę ja ona się popłakała bo Ania się uśmiechnęła
Ten rozdział wiele rozjaśnił i bardzo dobrze.
OdpowiedzUsuńO ile poprzedni rozdział był najgorszym do tej pory to ten jest cudowny.
Nie mogę się doczekać następnego BO PRZERWAŁAŚ W TAKIEJ CHWILI, NO JAK MOGŁAŚ!?
A poza tym mam wrażenie, że następny rozdział będzie jeszcze lepszy i dowiemy się więcej.
Życzę weny ;*
Monika.
Po przeczytaniu tego mam tylko jedno w głowie: jedno wielkie ojej ;)
OdpowiedzUsuńTego bym się nie spodziewała, potrafisz zaskakiwać ;D
Pisz dalej ;p
Bosz! Genialne! Ja chcę nexta! Kocham, kocham, kocham<3
OdpowiedzUsuńNie masz serca kobieto! żeby w takim momencie kończyć....
OdpowiedzUsuńNie no żartuuję!!!;)
Od tej pory to jest mój naaaaaajukochańszy rozdział na tym blogu! nie wiem dlaczego ale w pewnych momentach zbierało mi sie na płacz zaś w innych nie wyrabiałam ze śmiechu :)
Masz naapraawdę megazajekurwabisty talent!
Uff... nadrobiłam wreście rozdziały ^_^
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że mi wybaczysz, że tak późno ale mam straszny plan i brak czasu na cokolwiek.
Co do rozdziału, to po niektórych komentarzach widzę, że ludzie nie lubią takich zakończeń, a ja wręcz przeciwnie. Zawsze mnie czymś zaskakujesz.
Czekam ❤
Ania powinna powiedzieć prawdę Dustinowi, przecież w końcu on jej wszystko o sobie powiedział, o domu dziecka i w ogóle. Zresztą jestem ciekawa reakcji Dustina.
OdpowiedzUsuńRozdział wspaniały i mam nadzieję, że Ania powie prawdę Dustinowi./Gwiazda1900 z aska
OdpowiedzUsuńNo wiec ,jak to mawia moja 5-letnia siostra Aj law juu!!:*
OdpowiedzUsuńTo jest cudowne!
OdpowiedzUsuńGdy przeczytałam o tym, że Dustin jest adoptowany oczy wyszły mi na wierzch.
Mam coraz wieksze podejrzenia, że Dustin i Ania to rodzeństwo. :-D
Kocham i z niecierpliwością czekam na następny rozdział. <3
Kocham.
Jeeeeeee!!!!
OdpowiedzUsuńWszystko co napiszesz jest cudem. Kocham to opowiadanie!!!!
Proszę, proszę Ania i Dustin nie mogą być rodzeństwem (tak wiem pewnie są, ale cóż)...
Pozdrawiam ;*
Chociaż tak myślałam (jak zawsze po fakcie) Dustin był oddany po urodzeniu, a Ania dopiero jak jej matka umarła. Ania i Dustin są w tym samym wieku wiec jest to nie logiczne, żeby jedno dziecko oddali, a drugie nie.....
Świetny rozdział, jak miło że Ania odwiedziła Dom dziecka nie wiedząc że tam jedzie;). Ale Pani Greta się ucieszyła :). Ach. Przepraszam że tak późno komentuje, ale miałam dużo rzeczy na głowie :(.
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział <3. Czekam na następny ♥ .
Cudowne! czekam na next :D
OdpowiedzUsuńMożna prosić Cię żeby Ania powiedziała mu prawde?, bo on jej powiedział.
OdpowiedzUsuńCzyżby Dustin i Ania byli rozdzielonym rodzeństwem? Tylko czemu w takim razie ją zostawili, a go nie?
OdpowiedzUsuńA rozdział mega!
Jesteś moim mistrzem *.* piszesz jak zawodowa pisarka :* czekam na następne i następne.. Życzę weny :) pooozdrawiam :** <3 /Jagoda.
OdpowiedzUsuńFajne opowiadanie
OdpowiedzUsuńSuper rozdzil czekam na nastepny
OdpowiedzUsuńChyba zgadłam wcześniej, ze Dustin i Ania to rodzeństwo :) Super rozdział i już nie mogę doczekać się kolejnego :*
OdpowiedzUsuńG.E.N.I.A.L.N.E.!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńDUSTIN JEST ADOPTOWANY *O* O TYM NIE POMYŚLAŁAM! BRAWO DZIEWCZYNO, ZNOWU ZASKAKUJESZ :)