niedziela, 5 kwietnia 2015

Rozdział 37 "Ludzie, albo nie rozumieją, albo nie chcą rozumieć..."

Made a lot of changes
But not forgetting who I was
~~~~~~~~



Gdyby wszyscy ludzie byliby szczerzy w tym co robią i mówią, ten świat nie przetrwałby nawet godziny. I to nie jest tylko moje zdanie... Zbyt częste kłamstwa doprowadzają do częstej zguby, ale w wielu przypadkach niestety do uśmiechu. Wolimy kłamać, niż powiedzieć prawdę. Czy w moim przypadku też tak było? Oczywiście, że tak. I to nawet nie “było”, a raczej “jest”.
Trudno jest kłamać? Nie mam pojęcia. Bo ja już nie odróżniam kiedy kłamię, a kiedy mówię prawdę. Żyłam w tym uczuciu przez kilka lat i nie wiem, czy dam radę, żeby przestać tak robić. Ale po głębszym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że jednak nie będę niczego zmieniać. Jest dobrze jak jest. Przynajmniej tak myślę, że jest dobrze. A czy jest tak na prawdę? Tego to się chyba nigdy nie dowiem.
Głośno westchnęłam i po raz ostatni poprawiłam moje włosy. Artystyczne dzieło Alice, która spięła je na boku głowy tak, że włosy kaskadami opadały na moje ramię, dodało mi nie co powagi, ale też i nowego wyrazu twarzy. Chyba już przyzwyczaiłam się do codziennej fryzury jaki był zwyczajny kok na czubku głowy.
Wygładziłam moją białą koszulę i założyłam złote kolczyki, które znalazłam w jednej z szuflad toaletki. Nie miałam zielonego pojęcia, że w ogóle je mam, a do dzisiejszej kreacji pasują idealnie. Tym razem nie miałam żadnego problemu, aby namówić Jade na spodnie, gdyż pogoda na zewnątrz nie była jedną z najlepszych. Jasne leginsy opinały moje nogi, do tego biała koszula z przyszywanymi malutkimi diamencikami na kołnierzyku i czarny żakiet, który wisiał na krześle w pokoju.
Po raz ostatni spojrzałam w lustro i wyszłam z łazienki, w której siedziałam już od dłuższego czasu. Spoglądając na zegarek, spostrzegłam, że zostało jeszcze dużo czasu do wyjścia. Wigilijną kolację spędzimy u rodziców Daniela. Gdyby się uprzeć, mogłabym powiedzieć, że są to moi przyszywani dziadkowie. Ale tak samo jak do ich syna mówiłam po imieniu. Starszemu małżeństwu chyba to nie przeszkadzało, zważywszy na fakt, że jestem ich jakby jedyną wnuczką. Jutro idziemy do rodziców Jade, gdzie oprócz nas będzie jeszcze siostra Jade razem ze swoim czternastoletnim synem i swoim mężem. Tą trójkę widziałam dokładnie rok temu i z tego co pamiętam, byli tak samo sympatyczni jak reszta rodziny.
Słysząc delikatne pukanie w szybę, podskoczyłam ze strachu i szybko odwróciłam się w tamtą stronę. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, było po prostu przesłyszenie się. W drugiej, obawa przed włamywaczem, a w ostateczności zostałam przy stukaniu gałęzi drzewa. Jednak kiedy uderzenie się powtórzyło, byłam pewna, że żadna z poprzednich myśli nie była prawdziwa. No oprócz wariantu numer dwa, którego obawiałam się najbardziej.
Moja ciekawość wzięła swoje i stawiające wolne kroki na podłodze podchodziłam co raz bliżej do okna. Wciągnęłam powietrze i niepewnym ruchem ściągnęłam firanki. Widząc dobrze znany mi szeroki uśmiech i zaczerwienione policzki odetchnęłam z ulgą i dopiero teraz poczułam z jaką prędkością wali moje serce. Chłopak niepewnie pomachał zapewne zmarzniętą ręką, a ja jedynie pokręciłam głową i szybko otworzyłam balkon. Do środka pokoju wleciało zimne powietrze, przez co lekko zatrzęsłam się z zimna. Odsunęłam się kilka kroków do tyłu, żeby dać mu nie co swobody, ale też i w ucieczce od zimnego powietrza. Kiedy zamknął w końcu drzwi balkonowe, od razu się rozebrał ze swojej kurtki, którą rzucił na biały fotel, a lekko ubrudzone buty znalazły się pod oknem. W dwóch krokach pokonał dzielący nas dystans i od razu zamknął mnie w ramionach, jakbym była jedną rzeczą, której teraz potrzebował.
To zachowanie nie co mnie zdziwiło, ale to uczucie szybko minęło, kiedy jego zimny oddech przywitał się z moją delikatną skórą na szyi. Oplotłam ręce w pasie i mocniej do niego przylgnęłam. Był cały zmarznięty, przez co zadałam sobie pytanie, ile czasu spędził na dworzu... Po jakimś czasie odsunął się ode mnie i znowu lekko się uśmiechnął. Z czego on się tak cholernie cieszy? Wygrał jakąś kasę, czy co?
- Cześć. - przywitał się cicho i oblizał swoje wargi.
- Hej. - odparłam lekko zdezorientowana. Nie miałam pojęcia jak się zachować! I byłam pewna, że osoby postawione na moim miejscu, miały taką samą mieszankę uczuć i myśli w głowie, tak jak ja teraz. No bo, kto normalny przychodzi do czyjegoś domu, przez balkon, w dodatku w Wigilię?
- Dlaczego przyszedłeś? - zapytałam od razu, chcąc wiedzieć jaki był cel tej wizyty.
- Nie miałem Twojego numeru telefonu, a chciałem Ci złożyć życzenia świąteczne. - wzruszył ramionami, jakby to była rzecz oczywista.
- Nie mogłeś wejść normalnie drzwiami? - zadałam kolejne pytanie lekko rozbawiona tym faktem.
- Pomyślałem, że przejście przez balkon byłoby bardziej efektowne i dużo się nie pomyliłem.
- Przestraszyłeś mnie! - podniosłam lekko głos, na co tamten szerzej się uśmiechnął.
- Twoja mina była bezcenna. - odparł kręcąc głową, a ja trzepnęłam go w ramię.
Poirytowana rozbawieniem chłopaka usiadłam przy toaletce. Z głównej szuflady wyjęłam tusz do rzęs, którego praktycznie nigdy nie używałam, ale na tę chwilę obecną nie miałam innego pomysłu, czym mogłabym się zająć. Pewność siebie Kendalla działała mi na nerwach z każdą przebytą minutą z tym chłopakiem w jednym pomieszczeniu. Ale tak samo jak tego zachowania nie lubię, mogę śmiało przyznać, że działa również w odwrotną stronę. To sprawiało, że był jedyny w swoim rodzaju.
- Ładnie wyglądasz. - powiedział po chwili i usiadł na łóżku uważnie mi się przyglądając.
- Dzięki. - mruknęłam pod nosem, nadal skupiona na tuszowaniu rzęs. Niech sobie tylko nie pomyśli, że jego komplement coś dla mnie znaczy. “I tak wie, że tak nie jest…” Grr! Obiecuję, że jeszcze chwila i ten cichy głos w mojej głowie niedługo zaknebluję!
Kiedy skończyłam swoją czynność podniosłam się z taboretu i po raz kolejny wygładziłam moją koszulę. Założyłam w końcu żakiet i zaczęłam poprawiać rękawy oraz moje włosy, które zawieruszyły się pod czarnym materiałem.
- Jedziecie gdzieś? - zapytał podnosząc się z materaca.
- Do rodziców Daniela. - opowiedziałam szybko.
- Spotkania rodzinne. - prychnął pod nosem i przeczesał swoje włosy ręką. Podszedł do komody, gdzie stały zdjęcia i wziął do ręki to samo zdjęcie. Za każdym razem kiedy przebywa w moim pokoju zawsze musi obejrzeć tą jedyną fotografię, na której jestem ja i moja mama.
- A Ty? - zapytałam z czystej ciekawości.
- Ja nie obchodzę świąt. - zaprzeczył od razu. - Tak samo jak urodzin. - dodał odwracając się w moją stronę.
Zmarszczyłam ze zdziwienia brwi, nie rozumiejąc połączenia dwóch oddzielnych imprez w jedną wypowiedź. Dopiero po chwili moja inteligencja strzeliła we mnie ogromnym pociskiem, dając co nieco do wiadomości.
- Masz dzisiaj urodziny? - zapytałam niepewnie.
- Nie składaj mi tylko życzeń. - wywrócił oczami i postawił ramkę z fotografią na poprzednim miejscu.
Mogę sobie pogratulować i strzelić kulkę w łeb...
- Od śmierci Kevina jeszcze ani razu nie usiadłem do wspólnego posiłku w tym dniu. Nigdy nie potrafiłem spojrzeć rodzicom w oczy, kiedy Ci nadal patrzyli na puste krzesło, które zawsze zajmował mój brat. - zaczął od razu wyjaśniać, a ja zdając sobie sprawę, że nie skończy zbyt prędko spojrzałam na zegarek i szybko przeliczyłam ile zostało czasu do wyjścia. Mam tylko nadzieję, że nikomu nie przyjdzie teraz do głowy, aby zrobić sobie małą wizytę w moim pokoju… - Pamiętam jak Kevin był bardzo podekscytowany świętami. W Wigilię podstawiał malutkie krzesełko pod okno i wyczekiwał tej pierwszej gwiazdki, aby mógł w końcu spróbować wyśmienitych dań stworzonych przez mamę. A kiedy był już zmęczony, brałem go na ręce i sam przygotowywałem do snu, kładąc się obok niego. I za każdym razem żałowałem, że nie kładłem się do swojego pokoju, gdzie mogłem zamknąć się na klucz i oszczędzić pobudki w postaci głośnych krzyków i oczywiście poobijania mi kości, kiedy tamten miał napad euforii widząc ogromne paczki pod choinką.
Słuchając jak zaczarowana wspomnień chłopaka, mogłam przyznać, że miał wspaniałe dzieciństwo. Moim jedynym wymarzonym prezentem było to, że kiedyś zostanę starszą siostrą, a zamiast tego zyskiwałam nowe lalki, czy też książki. Zawsze zazdrościłam innym, że mają rodzeństwo...
- Zawsze w Wigilię dawał mi laurki z życzeniami urodzinowymi. Z każdym rokiem były co raz piękniejsze, a życzenia nie opierały się na tradycyjnym "Happy Birthday", ale też i głupim komentarzom, na przykład "Nadal wisisz mi dychę".
Nie mogłam się powstrzymać od cichego chichotu, który również zauważył Kendall. Próbowałam sobie wyobrazić małego chłopca ze ściętymi włosami na pazia, który wręczał swojemu bratu pokolorowaną kartkę. Ich braterska miłość mogła pokonać nawet najgorsze chwile. Szkoda tylko, że to wszystko się skończyło.
- Ale to już nie wróci. - powiedział Kendall, jakby na potwierdzenie moich myśli. - Dziwne uczucie. - prychnął pod nosem i głośno westchnął. - To jak przeczytanie na prawdę świetnej książki, na którą czekało się przez dłuższy czas i nagle kazali Ci ją podrzeć i wrzucić do rozpalonego ogniska. Nie możesz nic innego zrobić jak wykonać to polecenie, ale Ci którzy kazali Ci to wykonać, zapomnieli o jednej ważnej rzeczy.
- Jakiej? - zapytałam zaciekawiona.
- Zapomnieli usunąć wspomnień, które krążą po Twojej głowie, jak w labiryncie bez żadnego wyjścia. Każdy wątek do Ciebie wraca, akurat w najmniej oczekiwanych momentach. Akurat wtedy, kiedy nie chcesz pamiętać. Kiedy wolisz zapomnieć. Ale nie możesz...
- Nie możesz zapomnieć czegoś, co było dla Ciebie bardzo ważne. - powiedziałam cicho. - Wspomnienia są jak bumerang. Ty je rzucisz, a one i tak do Ciebie wracają. Często z jeszcze większą siłą niż zazwyczaj.
Nie mam pojęcia, czy te słowa były skierowane do Schmidta, czy też do samej siebie. Tak bardzo się różnimy, ale też i jesteśmy do siebie podobni. Obydwoje z przygodami, które najchętniej chcielibyśmy zapomnieć. Obydwoje szukający nowej drogi. I obydwoje, którzy nie chcą czyjeś pomocy...
- Nie potrzebuję Twojego współczucia. - powiedział lekko poirytowany. - Jesteś jak wszyscy inni… - dodał cicho i głośno wciągnął powietrze. - Ludzie, albo nie rozumieją, albo nie chcą rozumieć...
- Do czego teraz się odnosisz? - zapytałam zbita już z tropu. Zmienia tak szybko tematy, że nie mam pojęcia kiedy i o czym mówimy. Tak samo jego humor... Co mu jest?
- Po prostu wywnioskowałem kilka rzeczy z moich obserwacji.
- Kendall ja na prawdę nie mam czasu, a chciałabym się dowiedzieć o co Ci chodzi.
- A może po prostu chcesz mieć mnie z głowy? Ja Ci wszystko powiem, a Ty mnie olejesz? Z resztą jak każdy… - patrzył się przed siebie i zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno to co mówił, było skierowane do mnie, czy może do ściany.
Miałam coś powiedzieć, ale moja komórka właśnie dała o sobie znać. Podeszłam do biurka, na którym leżał telefon i widząc imię osoby, która chciała nawiązać ze mną połączenie, od razu spojrzałam na blondyna.
- Dustin, prawda? - zapytał z tym dziwnym uśmiechem. - No tak, przecież on jest najważniejszy.
- Oddzwonię do Ciebie za chwilę. - powiedziałam do głośnika i nie czekając na odpowiedź szybko się rozłączyłam. - Do czego zmierza ta rozmowa?
- Sam już nie wiem… - przeczesał swoje włosy i po raz kolejny głośno westchnął.
- I tu jest właśnie Twój problem. Robisz awanturę, a potem sam nie wiesz czego chciałeś. - warknęłam zdenerwowana. Tamten prychnął pod nosem, co jedynie jeszcze bardziej podziałało na moje nerwy. - Widzę, że wracasz do dawnego siebie. Czyli aroganckiego i przemądrzałego Schmidta.
- A Ty do wkurwiającej i frustrującej Anny. - powiedział przez zaciśnięte zęby. Poziom adrenaliny od razu się podwyższył, kiedy użył mojego pełnego imienia.
- Wyjdź stąd i wróć dopiero wtedy, kiedy wróci tamten Kendall. - pokazałam palcem na drzwi balkonowe. Nie mam ochoty przebywać w jednym pomieszczeniu z tym chłopakiem.
- On już nigdy nie wróci, nie rozumiesz tego? - zapytał z drwiną i zaczął podchodzić do mnie bliżej. - Ja nadal jestem tym kim byłem i nie zmienię się. A to, że polubiłaś tylko i wyłącznie moją lepszą wersję jest już Twoim problemem. - ostatnie zdanie wypowiedział, kiedy był w odległości ode mnie kilku centymetrów. Zadziwiające było to, że się go nie bałam. Nie przeszkadzała mi jego bliska obecność i to jakim wzrokiem na mnie patrzy.
Telefon po raz kolejny dał o sobie znać, a ja zdenerwowana zagryzłam dolną wargę. Kendall sięgnął po urządzenie i po raz kolejny złowieszczo się uśmiechnął.
- I co bym nie zrobił i tak on będzie ważniejszy… - powiedział cicho i odłożył telefon.
Odsunął się ode mnie i zaczął ubierać swoją kurtkę i buty. Obserwowałam każdy jego ruch, który wykonywał nadzwyczajnie wolno. Jakby chciał jeszcze coś zrobić, ale albo nie chciał, albo o tym zapomniał. Telefon co i rusz dzwonił, a ja nie miałam w tamtym momencie ochoty na rozmowy z Dustinem. A w szczególności, kiedy w pobliżu jest rozgniewany Pan Schmidt.
- Możesz odebrać. Z chęcią posłucham sobie co takiego masz mu do powiedzenia. - powiedział z uśmiechem i usiadł na fotelu. Założył nogę na nogę i jedynie czego mu było potrzebne to chyba popcornu, aby mógł oglądać najlepszy seans filmowy. - No dalej! Na co czekasz? - jego prośba miała w sobie tyle ironii, że można było ją wyczuć nawet w odległości kilku kilometrów. Chcąc zrobić na złość chłopakowi sięgnęłam po urządzenie, a widząc zdenerwowanie na twarzy chłopaka, wiedziałam, że już wygrałam. Podniosłam telefon bliżej ucha, ale w ostatniej chwili z powrotem ją opuściłam i zignorowałam połączenie.
- Nie będę taka jak Ty. - powiedziałam krzyżując ręce na piersiach. - Bo takie zachowanie jest zaklepane wyłącznie dla Ciebie. A teraz z łaski swojej, opuść ten pokój i daj mi spokój przez tydzień. - powiedziałam poważnym tonem.
Jego oczy wyrażały na samym początku smutek, a po chwili zamiast tego pojawiła się złość. Podniósł się z fotela i wolnym krokiem skierował się w stronę balkonu. Szłam za nim, aby jak najszybciej zamknąć drzwi, żeby do pokoju nie dostało się zimne powietrze. Przekręcił klamkę i wyszedł na zewnątrz zatrzymując się na środku tarasu. Odwrócił się w moją stronę i otworzył lekko usta, jakby zamierzał coś powiedzieć.
- Wesołych Świąt Aniu. - powiedział cicho i spuścił głowę w dół.
- Wesołych Świąt Kendall.
Zamknęłam szybko drzwi, aby nie kusić losu i nie powiedzieć coś, co ani mi, ani jemu się nie spodoba. Dziwnie się czułam, kiedy ponownie zostałam sama w pokoju. Czułam wewnętrzną pustkę, której nie mogłam niczym zapełnić. Wyrzuty sumienia dotarły do mnie szybciej niż się tego spodziewałam, a kłębiące myśli na temat blondyna nie dały mi spokoju.
Dlaczego wszystko musi się komplikować, akurat wtedy, kiedy myślałam, że będzie wszystko dobrze? Wychodziliśmy już na prostą i poprawialiśmy nasze stosunki z każdym nowym dniem. A i tak przyjdzie taki czas, kiedy to wszystko musi upaść, niczym zburzony mur. Potrzeba wiele pracy i czasu, żeby z powrotem go postawić. Ale jedna osoba sama tego nie zrobi. Musi być praca zespołowa. A jeżeli Schmidt nie poprawi swojego zachowania, jestem pewna, że będzie trudno wrócić do tego, co było.
Wiedziałam doskonale, że Kendall się nie zmienił. Może i na zewnątrz stawał się co raz bardziej milszy i uważał na to co robi, ale w środku nadal zostanie czarny charakter, jaki miał w przeciągu kilku lat. Nie da się zmienić zachowanie osoby w ciągu jednego dnia. Tego powinnam się trzymać od samego początku, a ja głupia chciałam na siłę go zmienić. Musiałam być na prawdę samolubna i nie zwracałam uwagi na to, że może chłopakowi nie podoba się jego nowe oblicze.
Z myśli wyrwał mnie dzwonek telefonu, który w przeciągu kilku minut nienawidziłam. Czas ustawić nowy dźwięk na przychodzące połączenia... Widząc zdjęcie jak i imię chłopaka lekko się uśmiechnęłam i głośno wciągnęłam powietrze. Nie mogę dłużej odwlekać tej rozmowy, która i tak kiedyś będzie miała miejsce. “Im wcześniej tym lepiej, nie?”
- Tak? - odezwałam się cichym głosem.
- No nareszcie! Myślałem, że już nigdy się nie dodzwonię. Czemu nie odbierałaś? - słysząc jego ciepły ton głosu szerzej się uśmiechnęłam i podeszłam do okna. Od razu wyobraziłam sobie zmartwioną minę Dustina i jego lekki uśmiech, kiedy uświadomi sobie, że nie potrzebnie się martwił. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo za nim tęskniłam. Chciałabym go mieć teraz przy sobie. Mocno przytulić i kazać mu obiecać, że już nigdy mnie nie zostawi.
Niespodziewanie po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. I nie mam pojęcia, czy były szczęścia, bo w końcu usłyszałam głos, którego mi cholernie brakowało, czy może ze smutku, gdyż zdałam sobie sprawę, że teraz jestem już sama. Dustin przyjedzie dopiero przed samym Sylwestrem, a Kendall... A Kendall znowu zachował się jak dupek.
Chciałabym się tylko do kogoś przytulić. Tak mocno i poczuć, że nie jestem sama. Ale tym "Kimś" chyba był tylko mój Anioł Stróż z czarnymi skrzydłami. Tylko jego tak mocno pragnęłam przy swoim sercu. “A może jednak Kendall?” - moja podświadomość zbiera chyba sobie minusy pod swoją kartką i tylko czeka, kiedy w końcu dostanie w nos.
- Ania? Jesteś tam? - zadał kolejne pytanie. Zamiast powiedzieć chociaż jedno słowo, wydobyłam z siebie głośny szloch, który nie został zignorowany przez rozmówcę. - Ej, co się dzieje?
- Wszystko w porządku. - zapewniłam go szybko i wytarłam oczy wierzchem dłoni. - Tęsknię za Tobą. - przyznałam.
- Ja też za Tobą Mała. I chciałem od razy przeprosić za swoje zachowanie. Trochę przesadziłem i sam nie wiem, czemu byłem taki wkurzony. - zaczął szybko mówić, a ja zaśmiałam się pod nosem. - Kiedy Bridgit do mnie zadzwoniła i wyjaśniła mi wszystko poczułem się jakby winny. Ale nie umiałem tego przyznać i po prostu musiałem się jeszcze na Ciebie pogniewać.
- Nie musisz się tłumaczyć. - powiedziałam rozbawiona. Przez dosłownie jedną chwilę przeszło mi wspomnienie, kiedy byłam wkurzona na Dustina za jego zachowanie. Ale to była zbyt szybka myśl, żeby można było wdrążać ją do rozmowy. - Co tam u Ciebie słychać?
Kolejne minuty zajęły mi na rozmawianiu z Dustinem, dzięki czemu mój humor znacznie się poprawił. Nie było żadnego śladu po zdenerwowaniu, czy też frustracji. Wizyta Kendalla w moim pokoju poszła w zapomnienie i przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Niestety naszą rozmowę musiała przerwać Alice, która weszła do mojego pokoju i oświadczyła, że zaraz jedziemy.
- Musze kończyć. Jadę do rodziców Daniela. - wyjaśniłam szybko i sprawdziłam moje odbicie w lustrze. Po łzach nie było ani śladu, a zamiast nich moje oczy świeciły czystym szczęściem.
- Wiesz co? Zadzwoniłem do Ciebie tylko w jednej sprawie i o mały włos zapomniałem co chciałem powiedzieć!
- Masz więc okazję. Co jest aż tak ważnego?
- Wesołych Świąt Aniu. - powiedział donośnie i już sobie wyobrażałam jak szeroko się uśmiecha i przeczesuje swoje włosy.
- Wesołych Świąt Dustin.


*

Nie mam pojęcia dzięki komu, a może przez co, albo co takiego się stało, ale Wigilia u Felixa i Abigali była wyśmienita. Atmosfera panująca przy rodzinnym stole była wspaniała, a liczne rozmowy co i rusz zapełniały ogromny salon rodziców Daniela.
I jeżeli miałabym komuś wytłumaczyć, co takiego strzeliło mi do głowy, to moja odpowiedź brzmiałaby po prostu: Nie wiem. Może to przez rozmowę z Dustinem, a może przez wcześniejszą kłótnię z Kendallem? Jeżeli któryś z tych czynników wpłynęło na to, co zrobiłam, to chyba muszę co raz częściej powtarzać te czynności. Obcy człowiek zapyta pewnie: O co Ci chodzi? A ja po prostu odpowiem, że w końcu udało mi się zniszczyć dzielący mur, między mną, a moją rodziną. Moje zaufanie wzrastało z każdym dniem, a ja tylko mogłam się z tego cieszyć.
Kiedy wręczaliśmy sobie prezenty, wielkim zdziwieniem było osób dorosłych przebywających w jednym pomieszczeniu, kiedy nagle przytuliłam się do Jade. A potem do Daniela i Alice. I oczywiście do moich przyszywanych dziadków. Jade nie mogła powstrzymać łez, które od razu nagromadziły się pod jej oczami. Ta chwila była zbyt piękna, żeby mogła być prawdziwa, ale jak się okazało to nie były moje urojenia, ale na prawdę to zrobiłam. Nareszcie, w pełni zaufałam mojej nowej rodzinie.
Boże Narodzenie również owocowało licznymi niespodziankami. A w szczególności zaskoczyła nas Madioson, siostra Jade, która powiedziała, że jest w ciąży. Wszyscy oszaleli na punkcie tej nowiny. Oczywiście po za Michaelem, który jedynie wywrócił oczami i zabrał się za ponowne jedzenie. Chyba jako jedyny nie cieszył się z nowego członka rodziny. Na jego miejscu skakałabym do nieba, kiedy dowiedziałabym się, że będę miała rodzeństwo. Za to James był dumny jak paw, kiedy jego teściowie mu gratulowali. Jade była wniebowzięta i coś tak czuję, że ten stan euforii odzwierciedli na swoich obrazach. Artyści podobno tak mają...
Alice również się wzruszyła. Zauważyłam, że tą kobietę bardzo łatwo doprowadzić do łez. Ale za to jest kochana i bardzo opiekuńcza. Pamiętam jak kiedyś zaczęłam z nią rozmowę na temat jej rodziny. Jej mąż zginął bardzo młodo, a ona nie chciała się już z nikim innym związać. Jej serce należało tylko i wyłącznie do mężczyzny o imieniu Lucas. Prawdę mówiąc to my byliśmy jej jedyną rodziną, z którą praktycznie nic ją nie łączy. “Zupełnie jak z Tobą.”
Dostając co chwila nowe prezenty, zaczynałam czuć pewien dyskomfort. Nie dość, że tym osobą zawdzięczam bardzo wiele, to oni i tak nadal coś mi dają. A najgorsze było to, że niczego nie dostawali ode mnie. Jedynie kłopoty, jakie im sprawiam spowodowane zadawaniem się z niepotrzebnymi osobami. I tak, mam tutaj na myśli Kendalla... Ale nie mam ochoty teraz o nim myśleć. Już i tak zbyt dużo czasu poświęciłam na jego osobę, że szkoda wliczać w to kolejne minuty. Ale co jak co, to dzięki niemu zbliżyłam się do innych. To on zapewnił mi minimalistyczne bezpieczeństwo i złożył obietnicę, dzięki której stałam się silniejsza. Jade i Daniel wciąż nie mogą wyjść z podziwu, kiedy daję im się dotknąć, czy też nawet pocałować w czoło. Robiłam ogromne postępy i mam tylko nadzieję, że nic złego z tego nie wyjdzie. Żebym tylko ponownie nie przeliczyła się na zaufaniu innych ludzi...
Najbardziej rozbawił mnie prezent od babci Abigali, która wręczyła mi bilet na musical, tłumacząc mi, że musimy spędzić razem czas, a najlepiej w takim miejscu. Zaczęła mi opowiadać, jak to ona w młodości chodziła na takie występy i zapewniła mi, że na pewno nie będziemy się nudzić. Postanowiłam uwierzyć starszej kobiecie i przyjąć jeden bilet, a drugi ma ona sama. Od Feliksa dostałam pierwsze 3 albumy zespołu The Fary, których brakowało mi w mojej kolekcji. Od razu znalazły miejsce na swojej półce, gdzie znajdowały się reszta ich płyt. Z kolei od Allena i Jamie dostałam zapas ciepłych sweterków i skarpetek chyba już do końca zimy. Jade i Daniel z prezentowali mi buty do tańczenia, nowe perfumy, obudowę do telefonu oraz nowe słuchawki, które są wygodne do ćwiczeń, czy uprawiania sportu. Jednak to prezent od Alice najbardziej mnie zachwycił, jak i zadziwił.
Kiedy wieczorem siedziałam u siebie w pokoju, niepewnym krokiem weszła do niego gospodyni, która już była w swoim puchowym szlafroku, a na nogach miała śmieszne papcie. Usiadła na moim łóżku i z kieszonki wyjęła malutkie pudełeczko, przewiązane niebieską kokardką.
- A to ode mnie. - powiedziała z uśmiechem wręczając prezent.
- Alice, ja… - zaczęłam, ale nie dane mi było skończyć, bo od razu zostałam spiorunowana wzrokiem przez kobietę. Wcisnęła mi w dłoń pudełeczko, a ja lekko się uśmiechnęłam.
- Otwórz. - zachęciła mnie, a ja oblizałam wargę ze zdenerwowania. Odwiązałam wstążkę i położyłam ją obok siebie. Niepewnym ruchem zabrałam się za otwarcie pokrywki, która również znalazła swoje miejsce przy niebieskim materiale. Widząc co takiego znajduje się na dnie pudełeczka, wręcz wstrzymałam oddech i czułam jak serce mi staje.
- Skąd... Skąd to masz? - zapytałam cicho.
- To nie jest istotne. - powiedziała wymijająco.
- Przecież… Ona… Kiedy… Zmarła… - zaczęłam się jąkać, nie mogąc wydusić z siebie żadnego konkretnego zdania.
- Wiem Aniu. Chciała, żebyś miała to przy sobie. Tak samo jak pozytywkę.
Wyjęłam delikatny łańcuszek, a pudełko odłożyłam na bok, obok wstążki. Cały łańcuszek był w kolorze starego srebra, do niego doczepiona była okrągła zawieszka, która w swoim wypukleniu miała obraz starej mapy świata z charakterystycznymi liniami i rysunkami. Medalion Katherine.

- Mamo, a dlaczego tutaj masz cały świat? - zapytała dziewczynka biorąc do swoich malutkich palców okrągłą zawieszkę.
- Żeby nie pogubić się w życiu i nie zapomnieć drogi do domu. - odpowiedziała kobieta i pocałowała w głowę dziecko.

- Nie zapomnij drogi do domu Aniu. - szepnęła Alice i lekko się uśmiechnęła. Po chwili podniosła się z łóżka i zniknęła za drzwiami. Zostawiła mnie z kłębiącymi myślami, mnóstwem pytań, ale też i wspaniałymi wspomnieniami. Nie czekając dłużej od razu założyłam naszyjnik, który znalazł swoje miejsce na żebrach.
Myślałam, że on zaginął. Że już nigdy nie zobaczę tego medalionu, który podobno przynosił szczęście mojej matce. Miała go zawsze przy sobie i nigdy go nie ściągała. Nawet kiedy leżała w szpitalu.
Obiecuję, że będę się nim zajmować, tak samo jak ona. Nigdy już go nie ściągnę. To będzie część Katherine, która zawsze będzie przy mnie.

*

- I potem tata wrzucił mamę w śnieg, a kiedy usłyszał, że ja się z nich śmieję, od razu i mnie wrzucił! - mówiła Carla z przejęciem. W ciągu kilku minut chciała nam skrócić, co robiła przez ostatnie siedem dni, co nie było możliwe. - Ale to jeszcze nic!
- Może odpocznij od tego gadania i zacznij w końcu jeść, bo zaraz będzie zimne. - przerwała jej Alice, na co znowu zachichotałam pod nosem.
- Nie mam czasu na jedzenie! - krzyknęła podekscytowana, a kiedy chciała coś jeszcze powiedzieć, Alice wręcz wepchnęła jej do buzi widelec z mięsem, które ugotowała. Dziewczynka zaczęła szybko przeżuwać i już sama machała widelcem, aby jak najszybciej zakończyć posiłek.
- Pani Smith dzwoniła. - odezwała się kobieta. - Spotkanie może przedłużyć się nawet o kilka godzin.
- Wiesz może czego dotyczy? - zapytałam i upiłam łyk herbaty.
- Wiem o niejakim weselu, na którym chcą, aby Pani Smith robiła zdjęcia, a Daniel ma zająć się muzyką. Ale z tego co słyszałam jest jeszcze jakaś wystawa i jakiś bankiet z okazji rocznicy powstania fundacji charytatywnej, w której Pan Smith jest współzałożycielem. Podobno chcą te dwie imprezy połączyć w jedną, aby było mniej zamieszania.
- Brzmi ciekawie. - mruknęłam pod nosem. - Dziękuję za obiad. - podniosłam się z krzesła i wzięłam swój talerz. Chciałam iść w kierunku kuchni, aby umyć brudne naczynia, ale jak zwykle na mojej drodze musiała stanąć gospodyni.
- Cieszę się, że Ci smakowało, ale te talerze to ja poproszę. - zabrała mi z ręki porcelanę, a słysząc dzwonek do drzwi głośno westchnęła. - A Ty jakbyś mogła idź zobacz kto przyszedł.
Posłusznie oddałam talerz oraz filiżankę i wolnym krokiem skierowałam się do drzwi wejściowych. Po drodze przejrzałam się w lustrze i poprawiłam sterczące na wszystkie strony świata włosy oraz wygładziłam ciepły sweterek, który dostałam od Allena i Jamie. Nie patrząc nawet przez wizjer od razu zabrałam się za otwieranie drzwi, które lekko uchyliłam. Widok osoby stojącej na schodach spowodował mocniejsze bicie serca i szybsze płynięcie krwi.
- Niespodzianka?
Nie czekając dłużej od razu rzuciłam mu się na szyję i mocno przylgnęłam do ciała chłopaka, który był nieco zaskoczony moim gestem. Zrobił kilka kroków do tyłu i zaczął się cicho śmiać.
- Nie spodziewałem się takiego przywitania. - powiedział donośnym głosem, a ja wywróciłam oczami.
- Zamknij się. - syknęłam prosto do jego ucha. Chłopak głośno się zaśmiał i objął mnie jednym ramieniem,
- Mała, ja też za Tobą tęskniłem, ale wolałbym się poprzytulać w środku, a nie na dworzu. - odparł rozbawiony.
Niepewnie odsunęłam się od niego i zaprosiłam do środka. W jednym ręku trzymał dosyć sporą papierową torbę, którą delikatnie postawił na ziemi, kiedy się zaczął rozbierać. Przeszliśmy przez korytarz, gdzie zaraz przyszła Alice i Caroline.
- Dustin! - krzyknęła dziewczynka i podbiegła szybko do chłopaka i oplotła swoimi rączkami jego szyję, a on podniósł ją do góry, przez co było słychać cichy dziewczęcy pisk.
- Jest i mój krasnal! - powiedział donośnie i zrobił kilka obrotów z dzieckiem na rękach. Po chwili odstawił z powrotem Carlę na ziemię i potargał jeszcze jej włosy.
- Miło Cię znowu widzieć Dustin. - odezwała się Alice i szeroko się uśmiechnęła.
- Panią również. Jak zdrowie? - zaczął od razu rozmowę w między czasie grzebiąc czegoś w torbie.
- Dziękuję, nie narzekam. - odparła przyjaźnie.
- Mam coś dla Pani. - powiedział chłopak i w końcu podniósł się na równe nogi i podszedł do kobiety ze szklanym pojemniczkiem. - Są to ususzone liście papai. Dwie łyżeczki, zlać wrzątkiem, wymieszać i wypić. Idealna na sen i poprawia krążenie krwi. - wytłumaczył kobiecie podając pojemniczek.
- Nie trzeba było! - szybko powiedziała robiąc dwa kroki do tyłu, ale Dustin już wiedział jak się obchodzić z Alice.
- Trzeba, trzeba. - zapewnił łapiąc ją za rękę i ponownie przyciągnął bliżej siebie wręczając podarunek. - Zdrowia nigdy za wiele.
- W takim razie bardzo Ci dziękuję. - poklepała go po ramieniu i zabrała się za czytanie ulotki zamieszczonej na szklanym słoiczku.
- A dla mojego krasnala też coś mam! - krzyknął radośnie i odwrócił się w stronę dziewczynki. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak włosy Caroline się zmieniły. Były o wiele dłuższe, ale też i jej kolor stawał się co raz ciemniejszy. Zamiast ciemnego blondu, który miała na samym początku września, ma teraz jasno miedziane długie pasma, lekko falujące na samych końcówkach. Mogę przyznać, że teraz idealnie komponują się z jej bursztynowymi oczami.
Dustin wyciągnął dużego, pluszowego misia, do którego dziewczynka od razu się mocno przytuliła. Ładnie podziękowała i pocałowała czarnowłosego w policzek, na co zaraz szybko się zarumieniła i pobiegła do swojego pokoju.
- Nie martw się, dla Ciebie też coś mam. - odparł z uśmiechem, a ja jedynie wywróciłam oczami.
- Będziemy u mnie. - powiadomiłam Alice i przeszliśmy schodami do mojego pokoju.
Szybko oceniłam wygląd pomieszczenia, które na moje szczęście było w miarę czyste. Pogratulowałam sobie, kiedy kilka godzin temu postanowiłam tutaj ogarnąć.
- Mam nadzieję, że chociaż to pozwoli Ci odpędzić złe sny. - powiedział Dustin i wyciągnął z torby malutki woreczek.
- Co to jest? - zapytałam, kiedy odwiązywał sznurki. Patrząc się w moją stronę wyciągnął z środka materiału duże kółko, do którego doczepiane były przeróżne koraliki i piórka.
- Łapacz snów. - oznajmił z powagą.
Od razu przypomniałam sobie, kiedy to spędziłam noc w domu Kendalla. Były to najgorsze, ale też i najlepsze chwile, jakie mogłam przeżyć. Bo właśnie po moich koszmarach udało mi się zaufać Kendallowi. Szkoda tylko, że chłopak musiał to wszystko zniszczyć, zaledwie przez kilka minut.
- Kendallowi zależą się jakieś przeprosiny z mojej strony. - powiedział nieco urażony. - W końcu się Tobą zaopiekował, kiedy mnie nie było, a ja zachowałem się jak idiota. I zamiast mu podziękować, to ja jeszcze bardziej się na niego wkurzyłem...
- Taka Twoja natura. - zażartowałam, na co tamten zachichotał pod nosem.
- Rozmawiałem wczoraj z Bridgit o Waszym czwartkowym spotkaniu. - zmienił szybko temat, ale jego głupi uśmieszek nadal zostawał na swoim miejscu. - Jeżeli mam być szczery, to nie mogłem uwierzyć w to co usłyszałem.
- A ja potem nie mogłam uwierzyć, to co zrobiłam… - głośno westchnęłam i wyjrzałam przez okno.
- Podobno Carlos dostał nagłego szoku.
- Tak, ale szybko się opamiętał i zaraz znowu wrócił do siebie. - uśmiechnęłam się wspominając czwartkowy wieczór.
Moi przyjaciele postanowili robić za kolędników, którzy na szczęście nie śpiewali. Chyba już nigdy nie zapomnę ich min, kiedy byliśmy w moim pokoju i zaczęłam przytulać się do każdej osoby. Tak jak Dustin wspominał, Carlos zrobił się cały sztywny i miałam wrażenie, że wręcz go zamroziło. Dopiero po jakieś chwili wrócił do żywych i sam do mnie przylgnął. Z tego co mi powiedział Logan, taka jest jego reakcja, kiedy ktoś lub coś go zaskoczy.
- Jak Kendall radzi sobie z chemią? - zapytał siadając na łóżku.
- Jak na razie całkiem dobrze, ale jeszcze sporo pracy przed nim.
I nie tylko mi tu chodzi o naukę, ale też i jego zachowanie. Nie miałam pojęcia, że moje słowa: "Daj mi spokój przez tydzień." weźmie na poważnie. Od naszej wigilijnej sprzeczki nie odezwał się do mnie ani razu. Nie dawał znaku życia, przez co zaczęłam się obawiać, że coś sobie zrobił. Ale moje samolubne "ja" zawsze dawało wtedy o sobie znać i mówiło, że przecież to Kendall Schmidt, który pakuje się w kłopoty i wychodzi z nich sam, bez niczyjej pomocy. Tak też postanowiłam myśleć i tym razem.
- A tak w ogóle, to w co jutro zamierzasz się ubrać? - zapytał ponownie zmieniając temat.
- Że co? - uniosłam jedną brew, nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- No, w co się jutro ubierzesz. Przecież nie pójdziesz w piżamie, nie?
- A co niby jest jutro?
- No może Sylwester, na który idziemy do Jamesa? - odpowiedział pytaniem i głupkowato się uśmiechnął. Miał chyba ze mnie i mojej inteligencji niezły ubaw… - Przecież mówiliśmy już o tym od kilku tygodni.
- Dustin, ja na prawdę nie mam ochoty do imprezowania. - odparłam rozdrażniona.
- A ja nie mam zamiaru przepuścić naszego pierwszego Sylwestra. Kto wie, co będzie za rok? - powiedział rozbawiony. - Taka okazja może się już nie powtórzyć.
Słyszałam wielokrotnie o imprezach u Jamesa i jakoś nigdy mnie one nie przekonały, do odwiedzenia tego chłopaka. Takie imprezy nigdy nie kończyły się dobrze i wiem o tym nie tylko ja, ale też i każda osoba, która mogła się tam pojawić. I myślę, że to właśnie dzięki temu z każdą nową imprezą przybywa więcej osób. Ludzka ciekawość nie zna granic...
- Dlaczego nie możemy po prostu spotkać się we trójkę i świętować razem? - zapytałam zrezygnowana.
- W trójkę? Jeśli już to w piątkę. - poprawił mnie, a ja zmarszczyłam czoło. - A co z Loganem i Carlosem?
- Oni przecież nadal należą do paczki Schmidta i nie wiem ile byś się starał, oni nadal będą przyjaciółmi. A jeżeli nie byłoby ich na wspólnej imprezie, mogliby coś podejrzewać.
- I właśnie dlatego idziemy do Jamesa, bo to jest jedyne miejsce gdzie możemy spotkać się razem i nikt nam nie zrobi żadnej awantury.
Nie kłóciłam się dalej, bo już i tak wiedziałam, że decyzję podjęto za mnie. Moje argumenty nie zdawały się na nic, a podekscytowanie Dustina było aż tak wielkie, że po prostu nie chciałam zepsuć jego dobrego humoru.

*

Jeżeli ktoś pokarze mi osobę, która potrafi zdenerwować Bridgit w przeciągu dziesięciu minut dostanie ode mnie medal. Ale jak na razie złoty krążek należy do mojej skromnej osoby i tego cichego głosu w głowie, który tym razem na coś się przydał.
Zrezygnowana dziewczyna usiadła na łóżku i schowała twarz w dłonie. Nie wiem czego się spodziewała po mnie, ale to było pewne na sto procent, że nie założę na siebie sukienki, czy nawet spódnicy. Jedna z tych kreacji była już zarezerwowana na ślub znajomych Jade i Daniela, na który kobieta będzie robić zdjęcia. Niestety nie mogłam już nic zrobić w tym kierunku, gdyż Jade była nieugięta i powiedziała, że jeżeli będzie musiała to sama założy na mnie sukienkę. Ale to dopiero gdzieś tak za około dwa tygodnie. Trochę zaskoczył mnie pośpiech tych znajomych, którzy podobno zaręczyli się kilka dni przed świętami, a już tak szybko chcą mieć swoją ceremonię.
- To przynajmniej mogę zrobić coś z Twoimi włosami? - zapytała cicho blondynka.
- Jeżeli to będzie jakiś kok to owszem. - powiedziałam wydymając wargi.
- Czemu nie możesz iść w rozpuszczonych?
- Bo nie. - odparłam stanowczo.
- Nie sądzę, żebyśmy spotkali Katelyn. - westchnęła, a ja od razu wywróciłam oczami. - Będzie tam wiele ludzi i na pewno większość z nich nawet nie zauważy naszej obecności.
- Tu nie chodzi o Katelyn. - odparłam wymijająco i weszłam do garderoby.
- A o kogo? - zapytała głośniej.
- Po prostu... Nie czuję się dobrze w rozpuszczonych włosach. - wyjaśniłam w skrócie i zaczęłam ubierać czarne leginsy.
- W takim układzie obetnij się na łyso. - parsknęła Bridgit, a ja znowu wywróciłam oczami. Jej pomysły czasami mnie przerażają. Założyłam szybko top, który był cały w złotych cekinach i spojrzałam na czarne szpilki, które naszykowała mi Mendler.
- Bridgit… - jęknęłam głośno.
- Tak, masz założyć te buty. - powiedziała od razu.
W głowie otworzyłam mój notatnik i napisałam wiadomość: Nigdy więcej nie wpuszczaj Bridgit do Twojej garderoby. Zapisane.
Wychodząc z pomieszczenia zabrałam jeszcze czarną skórzaną kurtkę, a w ręku trzymałam przeklęte szpilki. Nie było one wysokie, ale i tak moja nienawiść do tych butów wzrastała z każdą minutą.
- Nie wiem o co Ci chodziło z sukienką. W zwykłych leginsach też wyglądam dobrze. - powiedziałam zaczepnie, na co dziewczyna lekko się uśmiechnęła.
- Wyglądasz świetnie.
Po około trzydziestu minutach do mojego domu zawitał Dustin, który oczywiście nie szczędził sobie słów na temat naszego wyglądu. Pożegnałam się Alice i Caroline, które dzisiejszy wieczór zamierzają spędzić przed telewizorem, a Jade i Daniel wybierają się na bankiet zorganizowany przez agencję, w której pracuje kobieta.
Wsiedliśmy do samochodu Bridgit, która od razu skierowała się w stronę domu Jamesa. Zaskoczyło mnie, kiedy powiedziała, że dzisiaj nie wypije ani jednego kieliszka alkoholu i od razu zapowiedziała, że może być naszym szoferem. Kiedyś rozmawiałam z Alexą na temat blondynki i z tego co wywnioskowałam z jej opowieści, Bridgit kiedyś była niezłą imprezowiczką. Nigdy nie przepuszczała okazji do picia, ćpania, a papierosy paliła jednego za drugim. To wszystko zmieniło się, kiedy wyjechała na początku września i wróciła po dwóch tygodniach. Jestem ciekawa gdzie była i co takiego się stało, że nagle zmieniała swój tryb życia.
Po kilku minutach auto dziewczyny zaparkowało na chodniku, gdzie już stało kilkanaście innych. Spojrzałam na średniej wielkości dom, z którego wychodziła głośna muzyka, a kręcący się ludzie wokół niego byli lekko podpici. Już teraz rozumiem czemu James organizował tyle imprez. Jego dom był umieszczony w dobrej lokalizacji i nie musiał się martwić o marudzących sąsiadów, gdyż kolejna posesja jaka się znajdowała na tej ulicy była dopiero kilka kilometrów dalej.
Kiedy weszliśmy do środka od razu doszedł do mnie smród alkoholu, nikotyn i spoconych ciał. Każdy kąt był zapełniony osobami z mojej szkoły, którzy trzymali w ręku czerwone kubeczki. Od razu wiedziałam, że to będzie zły pomysł jeżeli tutaj przyjdziemy...
- A jednak jesteście! - usłyszałam krzyk chłopaka, który pojawił się zaraz koło nas razem z Loganem. - Obawialiśmy się, że zostaniemy już sami.
- Obiecaliśmy to przyszliśmy. - odezwał się Dustin i przywitał się uściskiem dłoni.
- Chodźcie z nami. Mamy jedno miejsce specjalnie zarezerwowane dla nas. - powiedział Logan i zaprosił nas ruchem dłoni.
Szczerze mówiąc zaskoczyła mnie moja reakcja, na otaczający nas tłum. Nigdy nie lubiłam miejsc, w którym przebywało dużo ludzi, ale teraz kompletnie mi to nie przeszkadzało. Uczucie strachu zniknęło, a zastąpiła go czysta ciekawość, tego co może się za chwilę wydarzyć. Widziałam jak kilka osób wręcz zabija mnie wzrokiem i zapewne wiele z nich dziwi się, że ktoś taki jak ja, ma szczelność przebywać w tym domu. Z tego co zrozumiałam ta impreza jest otwarta i mam takie samo prawo do przebywania tutaj, jak każdy inny.
Wspomnianym miejscem przez Logana była kanapa postawiona w rogu dużego salonu. Obok niej stał już stół z napojami i różnymi przekąskami. Od razu zajęliśmy tam miejsce i zaczęliśmy rozmawiać na błahe tematy, przekrzykując głośną muzykę.
Jeszcze nigdy nie byłam na tego rodzaju imprezach, ale mogę przyznać, że było dosyć sympatycznie. Atmosfera przy naszym stole była wspaniała i wszyscy dobrze się bawili. Nawet zgodziłam się na jeden kubek piwa, który podał mi Carlos. Jedynie Bridgit została przy swoim soku pomarańczowym, tłumacząc się, że prowadzi.
- Jestem tylko ciekaw, jak ten dom będzie wyglądał następnego dnia. - zaśmiał się Dustin.
- Podobno Maslow zamówił już serwis sprzątający. - odparł rozbawiony Logan.
- Gdzie jego rodzice? - zapytałam ciekawa.
- James ma tylko matkę, która jest obecnie w Nowym Jorku. - wyjaśnił Carlos. - No i jest jeszcze jego siostra, ale ona jest w Bostonie.
- I on tak sam mieszka? - zmarszczyłam czoło ze zdziwienia.
- Pani Maslow pojechała tam tylko na święta do swoich rodziców. James też tam był, ale wrócił kilka dni temu, pod pretekstem tęsknoty za przyjaciółmi. - znowu odezwał się Logan. - A jego siostra studiuje i rzadko przyjeżdża do domu.
- A ojciec?
- Zostawił ich, kiedy urodził się James. - odparł Bridgit.
- To może tak dla rozluźnienia atmosfery i zbicia czasu powiemy nasze postanowienia noworoczne. Zostało tylko pięć minut i zaraz będziemy iść na dwór! - zaproponował podekscytowany Carlos.
- Brzmi nieźle. - odparł Belt.
- To może po kolei. Logan zacznij. - Carlos odwrócił się w stronę chłopaka, tak aby lepiej go słyszeć.
- Hm... Chyba wziąć się do nauki i napisać dobrze testy, a potem popracować jeszcze nad głosem.
- Wspaniale. Bridgit teraz Ty.
- Ja nie mam postanowień. - ucięła krótko dziewczyna i napiła się swojego soku.
- Nie sądzą żeby tak było. - Carlos nie dawał za wygraną.
- W moim przypadku nie ma sensu planować przyszłości. - wzruszyła ramionami i spuściła głowę w dół.
- Dwie minuty! - ktoś krzyknął na cały dom, przez co większość osób zaczęło opuszczać pomieszczenie.
- Nie rozumiem. - odezwałam się kręcąc głową. - Co Ty chcesz przez to powiedzieć?
- Może się okazać, że nie będziemy już przyjaciółmi. - jej tajemniczy ton głosu lekko mnie irytował, ale nie chciałam zwracać uwagi, gdyż to może mieć odwrotny rezultat niż chciałam.
- Bridgit możesz w końcu powiedzieć o co chodzi? - odezwał się Dustin, który był do tej pory bardzo spokojny.
- Pół minuty! - kolejny raz ktoś krzyknął, ale akurat teraz nie mam ochoty do odliczania. Oczy wszystkich zwrócone były w stronę dziewczyny, która w końcu podniosła wzrok i lekko się uśmiechnęła, jakby to co chciała powiedzieć, było bardzo śmieszne. Akurat mi nie było do śmiechu...
- Dziesięć! Dziewięć! - krzyki jedynie przeszkadzały w poprawnym myśleniu.
- Mam złośliwy nowotwór serca. - odezwała się w końcu.
- Co takiego? - odezwał się szybko Carlos.
- Trzy! Dwa!
- Zostały mi dwa miesiące życia.








~~~~
One Direction - Don't Forget Where You Belong






____

I jak rozdział? Trochę przyśpieszyłam akcję, żeby w końcu coś zaczęło się dziać! xd Ktoś spodziewał się, że Bridgit jest chora i że umrze? Jestem pewna, że nie. No ale cóż, tak w życiu bywa.
Mogę obiecać, że następne rozdziały będą owocować nowymi zawrotami akcji, także jest na co czekać :)

Jeszcze jedna sprawa: Chciałabym podziękować za wyświetlenia nabite w ciągu tego tygodnia. Każdego dnia licznik wskazywał ponad 1000 wyświetleń dziennie!
A może uda Wam się teraz dobić do 100000 wyświetleń? Wierzę, że Wam się uda :)
Bardzo dziękuję za każdy komentarz :*


I tak na sam koniec, Wesołych Świąt Wielkiej Nocy!
A mnie od wtorku czeka leżenie w szpitalu :’(

Pozdrawiam!

5 komentarzy:

  1. Co za skurczysyn z tego Kendalla
    Alice naprawde potrafi zaskakiwać 😁
    Jeśli chodzi o Bridget to moje serce 💗 prawie stanęło nie dziwie sie ze zmieniła się po tych dwóch miesiącach. Rozdział jest super czekam na następny. Pozdrawiam 😁 a i Wesołego Alleluja

    OdpowiedzUsuń
  2. Bridgit. Tego się nie spodziewałam, a nawet o tym nie myślałam. Szok, wielki szok. Wszystko będzie dobrze, i zanim się obejrzysz a wrócisz do Nas! Denerwuje mnie Dustin.. Niech wyjedzie i nie wraca, tak nie lubię go. Mimo że jest blisko z Anią, to mnie denerwuje. Kendall wrócił, a potem znowu się zmienił. Wielka szkoda, mógłby już całkowicie wrócić. Tak było ładnie. Rozdział świetny, czekam na następny! A Tobie życzę duuzo Zdrowia! I Wesołych Świat :).

    OdpowiedzUsuń
  3. Znalazłam twojego bloga dopiero kilka dni temu i od razu się w nim zakochałam. Cudownie wszystko opisujesz. Mocno się w to wczuwasz. Uwielbiam twoje teksty mówione przez bohaterów Twojego opowiadania. Nie raz mocno się przy nich uśmiałam. Najbardziej lubię Anię i kendalla. Czekam z niecierpliwością na nexta. / madzialenka

    OdpowiedzUsuń
  4. Super rozdział :) Bridgit kiedyś była imprezowczką :D Kendall mnie wkurza. Raz jest dobry, a raz zły :P Dustin wrócił i taki chojny :) A Alice taka dobra, czemu Kendall się jej boi?
    Czekam na nn :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I nie dopisałam o tym nowotworze... Super.... Strata Bridget jest, jak strata czekolady w czekoladowym torcie.

      Usuń