niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział 31 "Prawda zawsze dobije człowieka..."

I know you care
I know it is always been there
But there is trouble ahead I can feel it
You were just saving yourself when you hide it
~~~~~~~~


- Myślisz, że jeżeli teraz znamy o sobie prawdę, będziemy nadal zachowywać się w stosunku do siebie jak dwa tygodnie temu? - zapytałam cicho.
- Nie. - odpowiedział od razu. - Bo ja chcę Tobie pomóc.
- Ja Tobie też. - stwierdziłam bez zastanowienia.
- Tylko… - urwał na moment i popatrzył się na mnie pytającym wzrokiem. - Czy Ty będziesz chciała przyjąć ode mnie tą pomoc?
- A Ty? Będziesz w stanie znieść moje towarzystwo?
- Nie mam pojęcia… - zaczął kręcić głową, a ja wypuściłam powietrze nosem.
- Ja też nie.
- Ale może warto spróbować? - zapytał szybko.
Zagryzłam ze zdenerwowania wargę i głośno westchnęłam.
Czy warto obdarzyć kogoś moimi zaufaniem?
Czy jestem w stanie zmienić diametralnie moje zachowanie w stosunku do blondyna?
Czy on mnie nie skrzywdzi?
Czy to nie jest jeszcze za szybko?
Co powinnam zrobić?
Jeżeli ktoś mi kiedyś powie, że ludzie się nie zmieniają, od razu go wyśmieję. To nie jest prawda. A ja i nawet Kendall jesteśmy na to doskonałym dowodem.
- Aniu?
I co ja mam mu powiedzieć?
Czy zapomniałam? Zapomniałam o tym wszystkim, co on mi zrobił? Co mi powiedział? Czy ja mu wybaczę, że to przez niego ponownie straciłam zaufanie do ludzi? Że to przez niego zostałam porwana? Że to przez niego te wszystkie dziewczyny stały się ofiarami za jego czyny? A tak w ogóle, to czy on zasługuje na wybaczenie?
Skąd mam wiedzieć, czy jeśli mu zaufam, to czy się na tym nie przeliczę. Przecież on teraz może wszystkim powiedzieć o mojej przeszłości! Jaka ja naiwna byłam...
- Chcę, żebyś wiedziała, że kiedy opowiadałem Ci moją historię, zaufałem Tobie bezgranicznie. A to znaczy, że nikt poza Tobą, nie zna dokładnej prawdy.
- Nawet Maslow? - zapytałam cicho podnosząc głowę.
Zapłakane oczy świeciły niczym dwa szafirki bez żadnej rysy. A przy samych źrenicach można było dostrzec małe odbarwienia zielonego koloru. Gdyby istniał taki zawód jak złodziej tęczówek, Schmidt byłby na pierwszym miejscu mojej listy.
- James, Logan i Carlos znają tylko okrojoną wersję wydarzeń. - wzruszył ramionami, a ja speszona odwróciłam głowę w drugą stronę. Zbyt długo i zbyt często przyglądam się chłopakowi. Ja go przecież nienawidzę! O ile można kogoś nienawidzić, kto zna całą prawdę i uratował życie.
- Ty też jako jedyny znasz całą wersję wydarzeń. - głośno westchnęłam i odsunęłam się od niego kawałek. - Dustin i Bridgit wiedzą, że jestem adoptowana. Tak samo jak… - urwałam zdając sobie sprawę, że przecież Schmidt nic nie wie o tym, że Pena jak i Henderson przyjaźnią się ze mną od dwóch miesięcy...
- Jak co? - chłopak zmarszczył brwi, a ja przecząco pokręciłam głowę.
- Nie ważne… - mruknęłam spoglądając na nagrobek.
Śnieg już zdążył zasypać odsłoniętą przeze mnie część liter, przez co wydaję się, że to nie jest żaden nagrobek, a jedynie wzniesienie w terenie.
- W jednym Ci zazdroszczę… - lekko się uśmiechnęłam i stanęłam obok Kendalla.
- Czyżby? Niby w czym? - prychnął pod nosem widocznie zdenerwowany. - W tym, że nie mam rodziny? Czy może w tym, że mam na sumieniu nie tylko życie brata, ale i kilkunastu dziewcząt?
- W tym, że Ty przynajmniej możesz odwiedzić grób własnego brata i się za niego pomodlić, kiedy ja nie mam pojęcia gdzie znajduje się grób mojej matki. - powiedziałam na jednym wdechu, próbując ignorować jego komentarz.
- Właściwie to… - urwał zdezorientowany i zagryzł wargę. Popatrzył się jeszcze raz w stronę nagrobka i odszedł kilka kroków dalej. - Chodź… - szepnął wyciągając w moją stronę rękę.
Zmarszczyłam brwi ze zdziwienia, na co tamten jedynie wywrócił oczami. Podeszłam do niego i ponownie wyciągnęłam z jego ręki reklamówkę ze zniczami. Jego powolne ruchy spowodowane kulejącą nogą lekko działały mi na nerwy, ale nie chciałam nic mówić. Sama nie byłam w dobrym stanie do szybkiego chodzenia, więc nie powinnam marudzić.
- Kiedy się dowiedziałem, że jesteś córką Katherine Cross, zacząłem szukać o niej informacji. Pytałem po znajomych, grzebałem w archiwum gazet. - zaczął cicho mówić prowadząc mnie w kolejne alejki cmentarza. - Aż w końcu znalazłem to czego szukałem… - dodał po chwili i o wiele ciszej niż się spodziewałam.
Zatrzymał się przy starym drzewie, z którego co chwila spadał biały puch, który nie znalazł miejsca na gałęziach. Kendall podał mi swoją kulę i podszedł do dużego krzyża.
- Przyjechałem tutaj rano, przed wypadkiem… - dodał jeszcze i odgarnął śnieg z marmurowej tablicy. Każda nowo odsłonięta litera łączyła się w wyraz. Wyrazy w zdania, a zdania w jedność. - Wtedy miałem pewność i nikt nie mógł mnie już zmylić, że jest inaczej...
Moje ciało było niczym kukiełka pozbawiona sznurków do dyrygowania. Czułam jakby wyrwano mi serce, a zastąpiono je jednym z tych sopli lodu, które zwisywały z dachów domów. Ziemia się pode mną osunęła, nogi miałam jak z waty, a pod kolanami zaraz poczułam zimno przez śnieg, na który opadłam.
- Mamo… - szepnęłam bezgłośnie. Moje policzki zaczęły szczypać od mokrych plam przez łzy, które bezprawnie wydostały się na zewnątrz. Dolna warga dygotała mi i nie mam pojęcia, czy to z zimna, czy może z nerwów, a może z niedowierzania. Zalałam się łzami, a stłumiony krzyk wydostał się z moich ust. Dziwnym faktem jest, że zobaczyłam jedynie coś co za wszelką cenę chciałam zobaczyć. Przez tyle lat wierzyłam, że ten grób istnieje, ale miałam nadzieję, że jest pusty. Że nie ma tam nic, prócz głębokiego dołu, a na tablicy jest jedynie wyryta data urodzin. Bez śmierci...
A było zupełnie na odwrót.
Kendall podszedł do mnie i niepewny tego co ma zrobić położył delikatnie rękę na moim ramieniu. Ten mały gest uświadomił mnie, że jednak mnie szanuje. I nie zapomniał o tym, czego się panicznie boję. Chociaż teraz mogę powiedzieć, że zdążyłam się przyzwyczaić do jego dotyku... Cóż, tylko częściowo...
- Musimy się zbierać… - odezwał się po kilku minutach ciszy, a ja głośno pociągnęłam nosem. Kiwnęłam tylko głową i podniosłam się z kolan. Na spodniach widniały dwie duże plamy od śniegu i powoli zaczęłam odczuwać nieprzyjemne zimno. Z reklamówki Schmidt wyjął dwa znicze, które postawił przy grobie i zapali je zapalniczką.
- Dziękuję… - szepnęłam, kiedy ponownie stanął przy moim boku. - Za wszystko… - dodałam jeszcze ciszej i ponownie zaszkliły mi się oczy.
- Ja też dziękuję. - lekko się uśmiechnął i złapał moją dłoń.
- Muszę jakoś zaznaczyć drogę, bo następnym razem tutaj nie trafię. - odparłam zagryzając wargę i odwróciłam się z powrotem w stronę grobu.
- Następnym razem mogę znowu tutaj z Tobą przyjechać. Nie zrobi mi to zbyt wielkiej różnicy, czy sam czy z kimś, bo ja też mam do kogo przychodzić. - wzruszył ramionami i zacisnął mocniej wargi, jakby obawiał się, że coś jeszcze powie. - Chodźmy już. Jakoś mi się nie uśmiecha dostać wałkiem po głowie od tej starszej pani...
- Alice muchy by nie skrzywdziła, a co dopiero Ciebie. - zachichotałam rozbawiona.
- Kiedy dałem propozycję spaceru, myślałem że zabije mnie swoim spojrzeniem! - zaczął bronić swojej racji, co jedynie jeszcze bardziej doprowadzało do większego śmiechu. Ale fakty, że nadal znajdowaliśmy się na cmentarzu i do tego moje bolące żebra dawały o sobie znać w postaci lekkich bólów co kilka minut, przyczyniły się do jedynie kolejnego chichotu.
Dotarliśmy do samochodu chłopaka, który otworzył przede mną drzwi i pomógł mi wsiąść, kiedy sam ledwo utrzymywał się na nogach. Zaraz pojawił się koło mnie, kładąc wcześniej swoją kulę na tylne kanapy.
- Co z Twoim samochodem? - zapytałam, kiedy odpalał silnik.
- Przez dłuższy czas będę musiał transportować się tym. - mruknął pod nosem. - Włączę ogrzewanie. Jesteś cała zmarznięta… - dodał szybko i zaczął przyciskać coś na panelu.
- Da się go jakoś naprawić?
- Może i się da, ale będzie to kosztować kupę forsy. Bardziej się opłaca kupić nowe auto. - odparł z niesmakiem.
- Ile?
- Dużo Aniu.
- Powiedz ile, a Ci tyle dam. - zarządziłam stanowczo. - Jestem Ci winna uratowania mi życia. Przynajmniej tak mogę Ci się odwdzięczyć.
- Chyba żartujesz! - krzyknął zdenerwowany. - Nie będziesz mi nic oddawać. - dodał szybko, a ja wywróciłam oczami.
- Nie powstrzymasz mnie. - rzuciłam ostro.
- Nie wezmę od Ciebie żadnych pieniędzy. Koniec, temat zamknięty. - zacisnął mocniej ręce na kierownicy, aż mu pobladły kostki, a ja już byłam pewna, że udało mi się zdenerwować w tak krótkim czasie Schmidta. Cóż, tym talentem to chyba tylko ja zostałam obdarzona.
- Czemu nie chcesz sobie pomóc? - zapytałam ściągając brwi.
- A dlaczego Ty musisz się wszędzie wpieprzać?! - zapytał ostro, rzucając mi groźne spojrzenie.
- Jeżeli Twoim zdaniem, moja pomoc jest wpieprzaniem się, to czas najwyższy zmienić swoje zachowanie. - fuknęłam pod nosem i skrzyżowałam ręce na piersiach.
To niewiarygodne jak zachowania Schmidta zmieniają się z minuty na minutę. Najpierw jest świetnym chłopakiem, z którym mogę pogadać na wszelkie tematy, a za parę minut okropnym dupkiem, który robi awanturę z niczego.
- Nie będę się zmieniał. Jest mi dobrze w takim wcieleniu jakim jestem.- warknął patrząc przed siebie.- Jeżeli nie pasuje Ci moje zachowanie, równie dobrze możesz się do mnie nie odzywać.
- Dlaczego jesteś takim sukinsynem?! - w końcu nie wytrzymałam i również zaczęłam się wydzierać. - Przez te kilka dni byłeś normalną osobą, której mogłam powiedzieć dosłownie wszystko, co tak na prawdę się stało! A teraz? Jesteś tym samym gnojkiem, którego poznałam pierwszego dnia szkoły.
- Gdyby ten gnojek zajmował teraz miejsce za kierownicą, siedziałby sam w samochodzie i nie przejmowałby się jakąś rozkapryszoną dziewczyną, która najwyraźniej nie wie kiedy zamknąć swoją buzię.
- Zapomniałam przecież, że siedzę koło Pana i władcy, który może mówić i robić, co tylko dusza zapragnie i wszyscy mają mu stopy całować. - teatralnie zaczęłam gestykulować rękoma, a wysoki poziom adrenaliny w moim organizmie odzwierciedlał się na mocnym pulsowaniu głowy.
- Nie przeginaj...
- To Ty lepiej nie przeginaj. - pokazałam na niego palcem i odwróciłam się w stronę okna. - Uważasz się za lepszego od innych, kiedy wcale tak nie jest.
- Wcale nie jesteś lepsza! - krzyknął w moją stronę, a ja z przerażenia podskoczyłam w duchu. - Wielka dama Anna Smith, która mieszka pod luksusami, w domu gdzie ważniejsze są pieniądze od rodziny, która nie liczy się ze szczęściem innych ludzi!
Tego było już za wiele.
NIKT nie będzie obrażał ludzi, którzy wyciągnęli mnie z dołka i próbują mi pomóc za wszelką cenę. NIKT nie będzie mówił o nich źle, kiedy nie znają prawdy i NIKT nie ma prawa ich oceniać ze względu na majątek jakim dysponują!
Samochód Schmidta zatrzymał się przed numerem 15, a ja zabrałam się za odpinanie pasów i szybko wyszłam z samochodu.
- Następnym razem uważaj na słowa, bo nigdy nie wiesz kiedy i które wypowiedziane przez Ciebie zdanie może zranić człowieka. - rzuciłam po raz ostatni i trzasnęłam drzwiami.
Odwróciłam się i najszybciej jak potrafiłam pokonałam dystans dzielący mnie od metalowej bramy, do drzwi wejściowych. Nie odwracając się ani razu, kiedy słyszałam moje imię wołane przez blondyna, weszłam do domu i oparłam się o drewnianą powłokę.
Jestem zmęczona udawaniem, że wszystko jest dobrze. Że nie obchodzą mnie te chamskie komentarze ze strony Schmidta. Że wcale nie zależy mi na tym, żeby w końcu był normalnym chłopakiem.
Wpakowałam się w niezłe gówno, z którego muszę teraz sama wyjść. A jeżeli ktoś będzie chciał mi pomóc, będzie też musiał pomóc Kendallowi...
- Aniu? Wszystko w porządku? - usłyszałam jak zwykle troskliwy głos Alice, która pojawiła się w korytarzu.
- W jak najlepszym… - mruknęłam ściągając buty i powiesiłam moją kurtkę na wieszaku.
- Masz gości. - odparła z uśmiechem, a ja zmarszczyłam brwi. - Wszyscy są w pokoju muzycznym.
- Pójdę do nich. Dzięki Alice...
- Może lepiej będzie jak ja ich zawołam, żebyś nie musiała nadwyrężać kości. - szybko mnie wyminęła, a ja wywróciłam oczami.
Przeczuwam kilka dni leżenia i nic nie robienia, abym nie mogła sobie niczego uszkodzić... Czasami nadopiekuńczość moich domowników mnie przerasta.
Głośno westchnęłam i udałam się do mojego pokoju. Przyznam się szczerze, że przejście po schodach może i było ciężkie, ale nie aż tak żeby robić z tego nie wiadomo jakie wielkie halo. Otworzyłam drzwi od mojej sypialni i odetchnęłam ulgą. W końcu byłam w mojej małej i co najważniejsze, osobistej przestrzeni. Moje myśli niestety zawładnęły wspomnienia z "rozmowy" przeprowadzonej w samochodzie Kendalla.
Czy my chociaż przez jeden jedyny dzień nie będziemy się kłócić? Tylko raz się tak zdarzyło, że rozmawialiśmy bez podniesionego głosu i nawet byliśmy w stosunku do siebie bardzo mili i uprzejmi. W ścisłości, to była nawet noc... I poranek... Podniosłam moją dłoń i przez chwilę przyglądałam się moim palcom, kiedy przypominałam sobie, jak to kilka dni temu przeczesywały włosy chłopaka. Były bardzo miłe w dotyku i...
- Ania!
Szybko się odwróciłam, a widząc uśmiechniętą Caroline mój humor od razu się poprawił. Ta dziewczynka ma w sobie coś, co rozjaśnia mój umysł, który od razu jest posprzątany ze wszystkich zmartwień i problemów.
- Hej Mała! - krzyknęłam szczęśliwa i szeroko się uśmiechnęłam.
- Wcale nie jestem taka mała! - stanęła na środku pokoju i skrzyżowała ręce na piersiach. Zaraz, czy ten gest nie zapożyczyła sobie ode mnie? - Wiesz kto przyjechał? - zapytała po chwili i skoczyła do góry, a ja zachichotałam pod nosem.
- Nie mam pojęcia… - odparłam kręcąc głową, a Carla się zaśmiała.
- To zaraz je będziesz miała… - słysząc dziewczęcy głos za drzwiami mój uśmiech stał się o wiele szerszy, a serducho zaczęło walić z ogromną siłą.
- Cześć Aniu! - krzyki przyjaciół, którzy po kolei wchodzili do mojego pokoju rozchodziły się w mojej głowie.
Jako pierwsza weszła Bridgit, która miała na sobie czarny top. Jej blada cera była kontrastem do ubioru, a chude ręce i nogi mogły się równać z kończynami Caroline.
Za nią wszedł Carlos trzymający w ręku ogromną tacę pełną jedzenia i picia, potem był Logan trzymający w ręku gitarę, a na samym końcu mój Anioł Stróż.
- Miałaś leżeć w salonie! - powiedział Carlos i podszedł do mnie z poważną miną, która zaraz zamieniła się w przyjazny uśmiech. - Nawet przez minutę nie umiem się na Ciebie gniewać...
- Też się cieszę, że Cię widzę Carlos. - pokręciłam rozbawiona głową i podaliśmy sobie ręce, jak to mieliśmy w zwyczaju.
- Jedzenie, picie, gitara, dobre filmy i oczywiście wspaniałe towarzystwo. Chyba o niczym nie zapomnieliśmy? -zapytał Logan i również podał mi dłoń. - Hej Aniu, miło Cię widzieć z kolorkami na twarzy.
- Wcale nie jesteś gorszy… - odgryzłam mu się i z rozbawienia zmarszczyłam brwi.
- Gdzieś Ty w ogóle była? - zapytała się Bridgit przeciskając się między Peną a Hendersonem i pocałowała mój policzek, a mi przeszły dreszcze. Przestraszona dziewczyna szybko ode mnie odskoczyła i wyszeptała ciche "przepraszam".
- Musiałam zaczerpnąć świeżego powietrza. - odparłam lekko zmieszana.
- Sama? - w końcu odezwał się Dustin, który szybko wziął mnie w swoje objęcia uważając przy tym na moje żebra. Jego delikatność, jak i stanowczość w tym geście dawało mi ogromnego kopniaka prosto w serce, wypełniając je uczuciem bezpieczeństwa, radości i miłości...
Kiedy się ode mnie odsunął popatrzył mi w oczy i schował za moje ucho kilka włosów, które wyswobodziły się z mocno związanej gumki na czubku głowy. Jeszcze raz przyciągnął mnie do siebie, a ja zaczęłam wdychać oryginalny zapach perfum. Jak zwykle pachniał tą mieszaniną owoców cytrusowych, szałwii oraz coś podobnego do proszku do prania.
Podniosłam nieco głowę i widząc zmieszane miny moich przyjaciół cicho zachichotałam pod nosem. W sumie nie dziwię im się. Jedyną osobą, której pozwalam na jakikolwiek kontakt dotykowy jest Dustin. Tylko z nim witam się, jakbyśmy nie widzieli się od kilkunastu miesięcy. Tylko on ma prawo mnie przytulać, kiedy chce i gdzie chce. Bo tylko jego dotyk jestem w stanie znieść, a strach jaki towarzyszy przy każdej innej osobie, ucieka gdzie pieprz rośnie.
- Wiesz, że nie powinnaś sama wychodzić poza dom. - ponownie odezwał się czarnowłosy, a ja wywróciłam oczami i delikatnie wyswobodziłam się z jego uścisku.
- Nie byłam sama. - mruknęłam po chwili, zastanawiając się, czy powinnam mówić im o moim towarzyszu. - Kendall po mnie przyjechał...
Zaskoczenie, jak i przerażenie pojawiło się na każdej twarzy z moich gości. A kiedy spojrzałam na Dustina, od razu pożałowałam, że w ogóle się odezwałam. Jego złość stopniowo pokrywała oczy, które robiły się coraz ciemniejsze.
- Kendall? Ten Kendall? - jako pierwszy odezwał się Carlos, który wymieniał spojrzenia z Loganem.
- A znacie innego? - zapytałam siadając na łóżku.
- Czego chciał? - zapytał przez zaciśnięte zęby Dustin.
Jezu Dustin, wyluzuj!
- Pogadać. - odparłam wzruszając ramionami.
- Och, a od kiedy masz takie z nim dobre kontakty, że od tak po prostu przyjechał, żeby sobie pogadać? - zapytał podniesionym głosem, przez co lekko mnie przestraszył.
- Dustin, uspokój się… - stanęła koło niego Bridgit i złapała go za ramiona.
- Mam Ci przypomnieć, przez kogo leżałaś nieprzytomna w szpitalu?! - tamten, jakby nie zwracał na dziewczynę uwagę, dalej się na mnie wydzierał. Kątem oka widziałam jak Carlos bierze Caroline na ręce i mocno ją przytula i dyskretnie zakrywa jej uszy, aby Mała nie mogła nic słyszeć. Obawiam się, że nawet to nie wystarczy… - Przez kogo co i rusz pakujesz się w kłopoty, z których jak zwykle muszę Cię wyciągać?
- Skoro robi Ci to aż tak wielki problem, żeby mi pomagać, to może czas najwyższy żebyś przestał to robić? - pytam również podniesionym głosem i wstaję z łóżka.
- Gdzie Ty z nim byłaś? - zapytał ostro ignorując mój komentarz.
- A co Cię to obchodzi? Będę robić co mi się podoba i nikt nie ma prawa mi tego zabronić!
- Ania, Dustin uspokójcie się… - wtrącił się Logan stając między nami.
- Już raz tak zrobiłaś i wylądowałaś w basenie przez Katelyn! - zrobił jeden krok do przodu, a ja zacisnęłam mocniej wargi.
Nie wiem czemu, ale zaczęłam się obawiać, że chłopak może mi coś zrobić. Ale nie chcę tak myśleć. Przecież to Dustin! To jest mój Dustin! On mi nic nie zrobi... Ja mu przecież ufam...
- Nie wtrącaj w to Katelyn… - syknęłam przez zaciśnięte zęby.- Aż tak bardzo Ci zależy wiedzieć, gdzie byliśmy?!
- Tak Aniu! Chcę wiedzieć, gdzie ten gnojek Cię wywiózł i co Ci powiedział, skoro teraz zachowujesz się jakbyś coś brała!
- Tak na pewno wciągnęłam coś na cmentarzu przy grobie własnej matki… - prychnęłam pod nosem, a zdezorientowana mina Dustina jedynie jeszcze bardziej pobudziła moje nerwy.
- Co takiego? - odezwała się Bridgit.
- Kendall znalazł miejsce gdzie została pochowana Katherina. - wyjaśniłam nieco ciszej.
- To... To on wie? - zapytał szeptem Dustin. - Powiedziałaś mu?
- Greta Poulston jest jego ciotką. - głośno westchnęłam i zamknęłam na chwilę oczy. - Dzień przed wypadkiem pojechał do niej i znalazł w gabinecie moje zdjęcie. - wyjaśniłam w skrócie. To nie jest czas, ani pora na większe wyjaśnienia. Spojrzałam na Dustina groźnym spojrzeniem. Byłam na niego zła, że zbyt szybko wybuchnął nie dając mi powiedzieć na spokojnie gdzie byłam dzisiejszego popołudnia. - Nie oceniaj ludzi, kiedy nie znasz o nich prawdy...
Dustin otworzył szeroko oczy i ze zdenerwowania zaczął przeczesywać swoje włosy. Jeżeli mam być szczera, to jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Był rozdrażniony, zdezorientowany no i można powiedzieć, że lekko załamany. Prawda zawsze dobije człowieka...
- Nie ma sensu, żeby teraz o to się kłócić. Przyszliśmy tutaj pogadać i się pośmiać, a nie krzyczeć. - Bridgit klasnęła w dłonie i wzięła dziewczynkę z objęć Carlosa i sama się do niej przytuliła. - Co nie Carla?
- Tak! - krzyknęła uradowana, a w pokoju od razu zmieniła się atmosfera.
Carlos razem z Loganem zabrali się za rozpakowywanie samokłyków z opakowań i wkładaniem ich do misek, a Bridgit łaskotała Caroline. Widok uśmiechniętych ludzi, którzy znaczą w moim życiu bardzo wiele jest najlepszą rzeczą, jaką kiedykolwiek chciałam zobaczyć.
- Przepraszam… - usłyszałam nad uchem szept Dustina, który zaraz mnie do siebie przytulił. - Przepraszam Aniu. Nie chcę się z Tobą kłócić.
- Ja z Tobą też nie Dustin. Za bardzo mi na Tobie zależy… - szepnęłam zaciskając ręce na jego plecach.
- Jesteś jak moja siostra. - zaśmiał się chłopak i pocałował mnie w włosy. - Wkurzająca, denerwująca i frustrująca, ale i tak kochana.
- Co oglądamy? - zapytał się Carlos i rozsiadł się w swoim ulubionym białym fotelu, biorąc do ręki gitarę, na której zaczął brzdąkać.
- Zostaw tą gitarę, skoro nie umiesz na niej grać. - Logan wyrwał instrument z rąk bruneta, na co tamten zrobił groźną minę.
- Ja nie umiem grać? Zaraz Ci pokarzę!
- Czy to teraz jest aż tak ważne? - zapytała Bridgit. - Będziesz jutro w szkole Aniu?
- Nie sądzę, żeby Jade mnie wypuściła z domu. - wywróciłam oczami na samą myśl o kobiecie, która zabroniła mi gdziekolwiek się ruszać.
- Ale w poniedziałek już musisz być. - powiedział Logan trzymając w jednej ręce gryf gitary, która zaraz znalazła się w posiadaniu Carlosa.
- Niby czemu? - zapytałam zdziwiona.
- W poniedziałek jest spotkanie z rodzicami, na którym muszą być też uczniowie. - wyjaśniła Bridgit. - To ma coś związek z testami oraz końcem pierwszego semestru.
- A co tam w szkole słychać? - zapytałam z ciekawości.
- W sumie to nic się nie dzieje.... - mruknął Carlos i zaczął przygrywać coś na gitarze.
- Mówiłem Ci, zostaw to, bo jeszcze zepsujesz! - odezwał się Logan i ponownie chciał zabrać Carlosowi instrument, ale ten przycisnął go mocno do siebie.
- Lepiej posłuchaj tego, zanim powiesz, że nie umiem grać!
Wygodnie ułożył się na fotelu i delikatnie szarpiąc struny wydobył ciche dźwięki nieznanej dla mnie jeszcze melodii. Wciąż przytulona do ciała Dustina kołysałam się na boki rozkoszując się pięknymi dźwiękami. Jak widać, a raczej słychać i Pena może nas czymś zaskoczyć!
Kto następny?






~~~~
Ellie Goulding - I Know You Care




____
Witam wszystkich :)
Co do rozdziału, to chciałabym w nim przekazać jedną bardzo ważną rzecz: uważajcie na swoje słowa, gdyż każde wypowiedziane przez Was zdanie może zranić drugą osobę, nawet jeśli Wy tego nie odczuwacie. Proszę Was, abyście zanim coś powiedzieć, przemyśleli to 10 razy. Mówię to z własnego doświadczenia i ja byłam tu drugą osobą, która została zraniona przez słowa kogoś bardzo ważnego...


A tak w ogóle… Mam nadzieję, że rozdział się podoba i nie zawiedliście się co do niego :)

To raczej wszystko... Widzimy się za tydzień :)

niedziela, 15 lutego 2015

Rozdział 30 "Ludzie się zmieniają..."

I’m not you, nor you me
But we’re both moving steady
~~~~~~~~


Jego oczy mówiły wszystko. Przerażenie. Dezorientacja. Zdziwienie... Później ból, a na końcu smutek... Nie chciałam tego widzieć. Nie chciałam widzieć nikogo reakcji na ten temat. Z Jade i Danielem nie musiałam się martwić, bo dowiedzieli się od Pani Grety, a Alice od nich. Nikt, poza moimi domownikami, nie znał całej prawdy. Od tej chwili, do tej małej grupy należał na razie spokojny blondyn, którego cały czas trzymałam mocno za rękę.
- To dlatego… - szepnął po kilku minutach ciszy i zaczął kręcić głową.
- Niepotrzebnie Ci to mówiłam. - mruknęłam pod nosem i odwróciłam się w drugą stronę.
To był zły pomysł. Ale prędzej czy później i tak by się o tym dowiedział. Czy byłby sens dalszego ukrywania mojej przeszłości?
- Nie Aniu! - jego stłumiony krzyk doszedł do moich uszu, a pulsujący ból w skroniach dał o sobie znać. - Ja... Ja przepraszam… - jęknął błagalnie. - Za wszystko. Za moje zachowanie. Za sposób w jaki Cię traktowałem...
- Nie potrzebuję od Ciebie litości. - rzuciłam od razu.
Wiedziałam, że tak będzie. Ludzie zbyt łatwo Cię oceniają, a kiedy poznają prawdę, spuszczają głowy w dół, niczym potulne baranki. To był jeden z wielu powodów, dlaczego nikomu o tym nie mówiłam.
Kolejnym był wstyd, który nosiłam ze sobą już od kilku lat. Czułam się po prostu brudna. Brudna na ciele i duszy...
- To był jeden z tych wieczorów, kiedy wrócił pijany po kilku dniach. - zaczęłam mówić sama z siebie, nie zważając na Kendalla i jego zdanie, czy chce o tym słuchać, czy nie. Po prostu potrzebowałam się wygadać. Nawet niemu… - Akurat sprzątałam w salonie puste puszki po piwie...


Kolejna puszka znalazła się w foliowym worku, a ja zmęczona przetarłam czoło. Salon wyglądał o wiele lepiej niż kilka godzin temu, z czego mogę być dumna. Książki były równo ułożone na półkach, tak samo jak zdjęcia oprawione w ramki. Liście przeróżnych kwiatów lśniły w blasku słońca, które o dziwo zaszczyciło nas swoją obecnością.
Na moich ustach na chwileczkę zabłądził uśmiech, ale szybko zniknął, kiedy usłyszałam odgłos otwierających się drzwi. To może oznaczać tylko jedno: tata wrócił do domu.
- Anno! - jego głośny krzyk rozszedł się po całym domu, a ja poczułam ciarki na moich plecach.
Może dzisiaj nie będzie aż tak źle? Jasne. Zawsze jest źle...
Położyłam worek z puszkami na podłodze i wolnym oraz cichym krokiem skierowałam się w stronę przedpokoju, gdzie stał mężczyzna. Jak zawsze w tym samym stanie. Może powinnam się i przyzwyczaić, ale ja wciąż miałam nadzieję, że się opamięta. Ale ta nadzieja słabła za każdym razem, kiedy pojawia się w domu.
- Głodny jestem. - rzucił ostro, a ja jako posłuszna dziewczynka udałam się do kuchni.
Wstawiłam na ogień zrobioną przeze mnie rano zupę pomidorową. Wyjęłam z lodówki schowane w miseczce kluski i wyłożyłam je na miskę.
- Co tak długo?! - ojciec stanął w progu, popierając się jedną ręką ściany, a drugą przeczesywał czarne włosy.
- Zupa musi się zagrzać. - mówię cicho i spuszczam głowę.
Mam nadzieję, że mnie nie zbije. Nie chcę znowu tłumaczyć się innym, że po prostu spadłam z drzewa... Już nie chcą mi wierzyć w moją wrodzoną pierdołowatość...
- Czy ja nie wyraziłem się jasno?! Jestem głodny!
Zacisnęłam oczy oczekując najgorszego, jednak przeliczyłam się. Nadal stał przy wejściu do kuchni, a ja nie dostałam jeszcze po głowie. To chyba jest sukces!
Zaczęłam się zastanawiać, czy w takim stanie chce się w ogóle jeść. Z tego co mi wiadomo, to nie ma się na nic ochoty, tylko na picie...
- Już nawet takiego banalnego polecenia nie umiesz wykonać? - podszedł kilka kroków do przodu, a jego chwiejne nogi uniemożliwiały mu szybkie przedostanie się do mnie. W tym czasie, kiedy on próbował utrzymać swoją równowagę, miałabym szansę uciec, ale nie zrobiłam tego. Wiem, jak zakończy się moja ucieczka od jego świerzbiącej ręki. Po prostu muszę to przetrwać. To jakby rytuał każdego dnia, kiedy jest w domu. Bicie mnie, to jak codzienne mycie zębów, albo czesania włosów. Tak już po prostu musi być.
- Może i jesteś podobna do matki, ale tylko i wyłącznie z wyglądu. W przeciwieństwie do Ciebie, ona by już sprzątała po mnie talerze, kiedy Ty jeszcze nie nałożyłaś jedzenia!
Poczułam piekący ból na policzku, a później zaciskające się palce na ramionach. Mocno pchnął mnie do tyłu, a ja upadłam z głośnym hukiem na podłogę uderzając głową o kuchenne szafki. Moje oczy widziały jedynie białe światło, które mnie oślepiało.
- Zapłacisz mi za każdy dzień, w którym byłaś nieposłuszna! Zobaczysz dopiero co to ból! - jego dłonie zacisnęły się na moich kostkach i czułam, jak ciągnął mnie po podłodze, niczym wór ziemniaków.
Byłam bez siły. Nie mogłam się mu postawić. Nie mogłam, ale też i nie chciałam. Bałam się...

- Na pewno chcesz o tym mówić? - zapytał się cicho chłopak. Zielone tęczówki mogłabym porównać do wodospadu, z którego, cały czas płynęła woda. Przez chwilę zaczęłam się zastanawiać, czy to ten sam Kendall Schmidt, który upokarzał mnie każdego dnia? Czy to ten sam chłopak, który kilka miesięcy temu mówił, że nie ma uczuć?
- Chciałeś poznać prawdę. - odpowiadam obojętnym tonem.
- Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy z tego, że może być aż tak drastyczna...
- Nie wszystko jest takie piękne i kolorowe i kończy się tradycyjnym "i żyli długo i szczęśliwie". - prychnęłam pod nosem. Wciągnęłam dużą ilość powietrza do płuc i pomału zaczęłam je wypuszczać. Dopiero teraz poczułam, jak zimno jest w mojej sali, przez co przeszły mi ciarki.
- Zimno ci? - zapytał Kendall widząc moją drżącą dłoń splecioną z jego.
- Trochę...
Chłopak podnosi się szybko i zaczął krzątać się po sali. Najpierw sprawdził, czy okna są szczelnie zamknięte, później sięgnął ręką do wentylatora, a na sam koniec wyciągnął ze szpitalnej szafki gruby koc i przykrył mnie nim aż po samą szyję. Ponownie usiadł koło mnie i złapał mnie za rękę, jakby to była jedyna rzecz, która uświadamia go, że już się obudziłam.
- Jesteś może głodna? Albo chce Ci się pić? - zadawał kolejne pytania, a ja zmarszczyłam ze zdziwienia brwi. - No co? - zapytał widząc moją reakcję.
- To trochę dziwne nie uważasz? Martwisz się o kogoś, kogo nienawidzisz… - zauważyłam, nadal patrząc na nasze ręce.
- Ludzie się zmieniają… - wzruszył ramionami, a ja parsknęłam śmiechem.
- I tego właśnie się obawiałam najbardziej. Każdy zmieni do mnie stosunek, kiedy dowiedzą się, że zostałam zgwałcona przez własnego ojca. A gdyby o tym nie wiedzieli, kto wie może sami by mnie zgwałcili?
- Przestań… - jęknął cicho, zgryzając wargę. - Wiem, że byłem dupkiem...
- I nadal jesteś. - wtrąciłam się mu, na co on tylko wywrócił oczami.
- I nadal jestem. Ale tak samo jak Ty, ja też nie mam ciekawej przeszłości. I teraz zastanawiam się, nad jednym. Jeżeli ja powiem prawdę o sobie, to czy Ty też zmienisz swój stosunek do mnie?
- Moje zachowanie względem Ciebie zmienia się z minuty na minutę. - stwierdzam cierpko. Do mojej głowy wleciały wspomnienia z dnia wypadku, kiedy to siedziałam w samochodzie razem z porywaczami. Wszystkie fakty układały mi się w całość...
- Nad czym tak dumasz? - moje chwilowe rozmyślania przerwał Kendall.
- To oni gwałcili te dziewczyny… - szepnęłam cicho patrząc przed siebie. - Co mnie porwali...
- Niestety tak… - chłopak spuścił głowę w dół i co chwila zaciskał swoją dłoń na moich palcach.
- Między innymi przez Ciebie… - dodałam ciszej. - Wspominali coś o chłopcu.
- Co takiego? - zapytał szybko patrząc na mnie pytającym wzrokiem.
- Kevin. To Twój brat, prawda?
- Był...
Zagryzłam wargę, aby nie powiedzieć czegoś jeszcze. Widząc jego smutną minę i ponowne zapłakane oczy, ścisnęło mnie w sercu i obudziło się coś w rodzaju współczucia. Próbowałam sobie wyobrazić małego Schmidta, z zielonymi oczami i poczochranymi włosami. Musiał być uroczym dzieckiem...
- Chcesz o tym pogadać? - zapytałam po kilku minutach błogiej ciszy.
- Kiedy indziej. - głośno westchnął i wyciągnął swój telefon z kieszeni. - Dochodzi piąta rano, a ja nie spałem przez dwie noce. - zaśmiał się cicho i schował komórkę.
- Ja mam dosyć spania. Ile tak w ogóle leżałam nieprzytomna?
- Około dwóch dni. - wzruszył ramionami i lekko się uśmiechnął. - Straciłaś dużo krwi i musieli podać Ci zewnętrznie. Na samym początku był problem z dawcą, ale… - urwał w połowie zdania i wywrócił oczami, a jego mina znacznie się zmieniła.
- Ale? - dopytywałam się.
- Okazało się, że Dustin ma taką samą grupę krwi co Ty i od razu rzucił się na ratunek… - wyjaśnił szybko, a w jego głosie usłyszałam nutkę goryczy, przez co zachichotałam pod nosem.
- Nie lubisz go. - stwierdziłam rozbawiona.
- Wkurza mnie. - warknął nadal nie patrząc się w moją stronę.
- Ja też Ciebie wkurzam.
- Ciebie da się jeszcze wytrzymać. - powiedział cicho, a ja zaczęłam kręcić głową z rozbawienia.
- Jeszcze?
- Po prostu... Denerwuje mnie to, że zawsze musi pomóc. A w szczególności Tobie. I tylko słyszę: a Dustin zrobił to, a Dustin zrobił tamto...
- Ale to Ty mnie uratowałeś. - przerwałam mu. Przyciągnęłam nasze splecione dłonie bliżej siebie, na co tamten spojrzał się na mnie niepewnie. - Znowu. - dodałam rozbawiona. - Ile tym razem mam Ci oddać za ubrania i samochód?
- Zabawna jesteś. - prychnął pod nosem i uśmiechnął się nieco szerzej. - Powinienem już iść. - powiedział cicho, jednak nie drgnął ani o milimetr.
- Więc idź. - szepnęłam, wiedząc, że się nie ruszy.
- To idę.
Zachichotałam pod nosem odwracając na chwilę wzrok od niego. Szczerze mówiąc, to nie chcę żeby stąd szedł. Nie chcę zostać sama...
- Chcesz żebym poszedł? - zapytał po chwili, a ja zaczęła się zastanawiać czy przypadkiem nie czyta mi w myślach.
- Nie. - odpowiedziałam szybko. Zdecydowanie za szybko.
- No to zostanę.
Parsknęliśmy obydwoje śmiechem i w tym samym czasie spuściliśmy głowy w dół. Poprawiłam się nieco na poduszkach i zaczęłam bacznie przyglądać się twarzy Kendalla. Miał liczne czerwone plamy wokół oczu, rozcięty prawy łuk brwiowy i czerwoną kreskę na policzku. Ciekawa jestem, jak ja wyglądałam...
- Co mi się tak przyglądasz? - zapytał z uśmiechem.
- Liczę ile przeze mnie wycierpiałeś.
- Sam się na to godziłem. - wzruszył ramionami i głośno westchnął. - I przestań się obwiniać, bo gdyby nie ja, Ty byś tutaj nie leżała.
- Racja. - wydęłam usta i wzruszyłam ramionami. - W szpitalu nie, ale w kostnicy tak.
- Chodziło mi bardziej o to, że...
- Nie obchodzi mnie o co Ci chodziło. - po raz kolejny mu przerwałam. - Dziękuję, że mnie uratowałeś. Po raz kolejny naraziłeś swoje życie, aby mnie ocalić.
- Aniu, Ty nic nie rozumiesz… - jęknął niezadowolony. - Gdyby nie ja, te wszystkie dziewczyny na pewno by jeszcze żyły. Żadna by nie ucierpiała, a w szczególności Ty.
- Co łączy Cię z tymi facetami?- zapytałam łagodnie.
Chłopak głośno westchnął i przeczesał swoje włosy. Przez chwilę przeszła mi myśl, że może nie powinnam o to pytać, ale przecież ja mu powiedziałam prawdę. Nawet jeżeli była straszna i okrutna. On powinien zrobić to samo...
- Jutro, znaczy się dzisiaj wychodzę ze szpitala. Pewnie Ty też za jakieś dwa dni. Obydwoje będziemy siedzieć w domu, z wiadomych przyczyn… - zaczął wolno tłumaczyć, a ja zmarszczyłam czoło nie wiedząc o co mu chodzi. - Wtedy Cię gdzieś zabiorę i wszystko Ci wyjaśnię. Zgoda?
- Okej. - kiwnęłam głową.

Nie wiem dokładnie do której godziny siedzieliśmy i rozmawialiśmy, ale wydaje mi się, że minęło bardzo dużo godzin. Musiałam w pewnym momencie usnąć, bo kiedy otworzyłam oczy w pokoju było widno. Kendall nadal siedział na krześle, ale jego głowa była oparta o materac, pod nią leżała jedna ręka, a druga nadal trzymająca moją. Nie chciałam go budzić. Wspominał, że przez dwie nocy w ogóle nie spał, więc należy mu się chwila odpoczynku.
Jak przez mgłę zaczęłam przypominać sobie nasze tematy rozmów, jakie prowadziliśmy po poważnej wymianie zdań. Na pewno pamiętam, jak Kendall opowiadał o urodzinach Jamesa i jego genialnym pomyśle jak urozmaicić ten dzień. Próbowałam się powstrzymać od głośnego śmiechu, żeby zaraz pielęgniarka nie weszła do pokoju i nie wygoniła chłopaka z sali. Uśmiechnęłam się pod nosem, zdając sobie sprawę, że w ciągu tych kilku godzin ani razu nie pokłóciliśmy się ze sobą. Zaskakujący fakt, ale moim zdaniem pozytywny.
Podniosłam moją lewą rękę i delikatnie zaczęłam przeczesywać włosy Kendalla. Były bardzo miękkie w dotyku i nie mogłam się powstrzymać aby nie ponowić mojego ruchu. To takie dziwne uczucie... Koło mnie siedzi (prawie leży) sam Kendall Schmidt. Chłopak, którego nienawidzę z całego serca i jest chamski, arogancki i agresywny, no i za bardzo pewny siebie. I właśnie ten sam Kendall Schmidt spędził przy mnie całą noc, rozmawiając i troszcząc się o mnie, co chwila pytając czy niczego mi nie brakuje. I to jest ten sam Kendall Schmidt, który naraził swoje życie, aby mnie uratować. I to jest ten sam Kendall Schmidt, który wie o mnie całą prawdę.
- Przyjemna pobudka… - mruknął cicho chłopak, nadal z zamkniętymi oczami. Szybko wycofałam rękę, na co tamten otworzył jedno oko i zrobił kwaśną minę. - Nie przestawaj....
- Powinieneś iść do siebie. Zaraz będzie obchód. - szepnęłam ponownie przeczesując jego włosy. Nawet włosy Dustina nie są tak miłe w dotyku co Kendalla...
- Nie chce mi się. - wzruszył ramionami i lekko się uśmiechnął. - Chyba, że Ty chcesz pobyć sama… - dodał po chwili. Szybko zaprzeczyłam głową, na co tamten głośno odetchnął.
Martwił się, że go wyrzucę?
Zabawne...
- Głodna? - zapytał po chwili.
- Nie. A Ty?
- Też nie. A jak się czujesz? - zagryzł lekko wargę, a ja przekręciłam głowę na drugą stronę.
Widok zaspanego Kendalla, z poczochranymi włosami, do tego zagryzający dolną wargę stanowczo powinien być zabroniony do oglądania. Do tego jeszcze te jego zielone oczy, błyszczące się w świetle wpadających promieni słońca przez okno. Zdecydowanie wyglądał zbyt dobrze... Cholernie za dobrze....
Zaraz, co takiego?!
- W porządku. - zapewniłam nie tylko jego, ale i samą siebie. - Za to Ciebie będą teraz bolały plecy… - dodałam z grymasem.
- Wolę to, niż nie przespaną kolejną noc… - głośno ziewnął i zamrugał powiekami. Nie ma co się oszukiwać, on był przystojny… - Gdybym wiedział, że to takie miłe uczucie, kazałbym Jamesowi głaskać się po włosach na każdej lekcji. - powiedział rozbawiony, a ja parsknęłam śmiechem.
- Na pewno nie wyglądałoby to dziwnie. - wydęłam usta i również ziewnęłam.
- Może i tak, ale doznania są obłędne...-  mruknął zadowolony i zamknął ponownie oczy.
Zachichotałam pod nosem i opadłam na poduszki, nadal głaszcząc Kendalla po włosach. Ktoś mógłby powiedzieć, że to paradoks życia, a inny chwilowe zatracenie zagubionego chłopaka. A ja to nazwę wspaniale spędzone chwilę i niech nikt nie próbuje mi zaprzeczyć. Mam tylko nadzieję, że nikt teraz nie wejdzie i nie przerwie tej chwili...
- A Pan co tutaj robi?! - piskliwy głos blondowatej pielęgniarki, od razu ocuciły chłopaka, który szybko się zerwał wyrywając swoją dłoń. Czułam, jakby jakaś ważna cząstka właśnie ode mnie odchodziła, a ja chciałam zrobić wszystko żeby z powrotem dała mi to uczucie bezpieczeństwa.
- Ja... Ja tylko… - chłopak zaczął się jąkać, a ja podniosłam się na poduszkach.
- On chciał tylko zobaczyć, czy wszystko u mnie dobrze. - postanowiłam obronić blondyna, który w niczym nie zawinił.
- Przecież Pan nie może chodzić! - kobieta dalej upierała się przy swoim, a ja zmarszczyłam brwi. Kendall nie może chodzić? Dlaczego? - I gdzie Pan ma swoje kule? Nie może Pan przecież obciążać nogi! Proszę tu zostać.
Kobieta wyszła tak samo szybko jak weszła, a ja popatrzyłam pytającym wzrokiem na chłopaka, który ponownie usiadł koło mnie.
- Dlaczego nie możesz chodzić? I po co Ci kule? - zadałam pytania.
- Mam skręconą kostkę, a robią z tego wielkie halo… - wywrócił oczami.
- Dlaczego do jasnej cholery nic mi nie powiedziałeś? - warknęłam przez zaciśnięte zęby, na co tamten zachichotał pod nosem. Podniósł się z siedzenia i podszedł bliżej mojego łóżka.
- Złość piękności szkodzi Aniu. - powiedział cicho i pogładził moje włosy, a ja zamknęłam na chwilę oczy.
- Panie Schmidt, proszę wrócić do swojej sali. - ponownie głos pielęgniarki rozszedł się po sali i słyszałam jak chłopak głośno wciąga powietrze.
- Przyjdę później.
- Przecież Cię wypisują. - otworzyłam szybko oczy i zacisnęłam wargi, widząc jak chłopak jest bardzo blisko mnie.
- To nie znaczy, że nie mogę do Ciebie wpaść. - puścił mi oczko i odszedł od łóżka. - Trzymaj się Aniu.
Uśmiechnął się jeszcze i o kulach wyszedł z mojej sali, rzucając w moją stronę ciepłe spojrzenie. Uczucie wewnętrznej pustki, nadal dało o sobie znać, a ja mam tylko nadzieję, że zapełnię ją czymś innym. Dopiero teraz moja głowa dała o sobie znać w postaci mocnego pulsowania, a ja zaczęłam się zastanawiać dlaczego wcześniej tego nie czułam.
- A ja była pewna, że to tamten w czarnych włosach to Twój chłopak. - tym razem o wiele milszym tonem głosu ponownie przywitała mnie kobieta, lekko się uśmiechając kiedy weszła do mojej sali. Była dosyć młoda, jak na pielęgniarkę.
- Umm, ja nie mam chłopaka. - odparłam zmieszana.
- Serio? - zapytała zdziwiona. - Wczoraj powiedziałabym, że to tamten chłopak jest Twoim chłopakiem, a dzisiaj, że ten drugi. Jak widać pozory mylą.... - wzruszyła ramionami i znowu lekko się uśmiechnęła. - Zaraz przyjdzie Twój lekarz.

*

Nie miałam pojęcia, że leżenie w szpitalnym łóżku może być aż tak męczące. Godziny ciągnęły się niczym guma do żucia, a ja byłam na skraju wyczerpania. Oczywiście przed południem, jak i po wiele osób do mnie przyszło. Najpierw pojawili się Jade z Danielem i Caroline oraz Alice, którzy skakali wręcz ze szczęścia, kiedy zobaczyli mnie przytomną. Później wpadł Dustin, Bridgit, Carlos i Logan, którzy siedzieli u mnie przez kilka godzin, co i rusz pytając się czy wszystko w porządku. Ale i tak czekałam do samego końca, na ostatniego gościa który obiecał, że się zjawi.
Mój organizm jednak wziął nade mną władzę i musiałam chyba usnąć, bo kiedy się obudziłam na stoliczku nocnym znalazłam kartkę z krótką wiadomością od Schmidta:

Śpij dobrze Aniu. Zobaczymy się później. K.S.

Zaczęłam karcić samą siebie, za to, że nie mogłam wytrzymać tych paru minut! Przez cały dzień czekałam tylko i wyłącznie na niego, żeby znowu porozmawiać, a ja głupia musiałam usnąć...
Następnego dnia wyszłam ze szpitala na własne żądanie. Nie miałam ochoty dłużej leżeć, a skoro i tak nic innego nie mogę robić równie dobrze mogę siedzieć w domu. Mam poobijane żebra jak i nadgarstek, na który dano mi stabilizator i kilkanaście nowych blizn na całym ciele. I szczerze mówiąc obawiałam się znacznie gorszych obrażeń.
Ze szpitala zabrał mnie Daniel, który odstawił mnie do domu i zostawił pod opieką Alice. Zdecydowanie wolałam leżąc cały dzień na kanapie i oglądać powtórki "Dr House", niż w szpitalnym łóżku co chwila słysząc o nowym wypadku, czy zgonie.
Kiedy zegar wybił godzinę trzecią, usłyszałam dzwonek do drzwi i krzątanie się gospodyni po kuchni, aby jak najszybciej otworzyć gościowi. Moja ciekawość jednak wzięła nade mną wodze i z lekkim bólem podniosłam się z kanapy i wolnym krokiem przeszłam do holu, gdzie Alice z kimś rozmawiała.
- Aniu! Co Ty tu robisz? Miałaś leżeć i nie osłabiać kości! - krzyknęła kobieta, a ja zerknęłam za jej ramię, gdzie stała osoba, której kompletnie się tutaj nie spodziewałam.
- Cześć.
- Hej… - odparłam cicho, nadal nie wierząc. - Co tutaj robisz? - zapytałam od razu.
- Pomyślałem, że wpadnę do Ciebie i zobaczę jak się czujesz. I miałem nadzieję, na krótki spacer...
- To wykluczone! - przerwała od razu kobieta.
- Myślę, że nie zbawi mnie kilka minut spędzonych na dworze. Nie mogę przecież cały czas siedzieć w domu. - zmarszczyłam brew niezadowolona. - A tak po za tym to muszę się dotlenić.
- Pani Smith wyraźnie zakazała Ci, żebyś gdziekolwiek się ruszała.- przypominała gospodyni, a ja wywróciłam oczami.
- Tylko na godzinę. - odezwał się gość. - Odprowadzę Anię z powrotem do domu.
Alice popatrzyła na mnie niepewnie, a potem głośno westchnęła i machnęła dłońmi na znak rezygnacji.
- Godzina. - zagroziła mi palcem, a ja lekko się do niej uśmiechnęłam.
- Pójdę się przebrać. Za 5 minut jestem z powrotem.- wyjaśniłam cicho i na tyle szybko ile się da skierowałam się w stronę mojego pokoju.
Próbowałam ignorować ból dogryzający mi po lewej stronie żeber i jakoś szybko się ogarnąć, żeby Schmidt nie musiał na mnie czekać. Po kilku minutach zeszłam na dół i ubrałam moją kurtkę i buty.
- Załóż czapkę. Zimno jest. - odezwał się chłopak.
- Ty nie masz czapki. - stwierdziłam.
- Mam w samochodzie.
Przyjechał samochodem? Jakim?
- Alice my idziemy! - krzyknęłam jeszcze i wychodząc z domu, posłusznie założyłam moje nakrycie głowy.
Kendall miał rację. Było cholernie zimno i ślisko.
- Gdzie masz kule? - zapytałam zauważając jak chłopak kuleje.
- W samochodzie.
- Czyj to samochód? - kolejny raz zapytałam, a widząc lekką rozdrażnioną minę chłopaka miałam ochotę parsknąć śmiechem. Nie mam pojęcia, w czym mogą go denerwować moje pytania.
- Ojca. - rzucił ostro, a mnie przeszły ciarki na dole pleców.
Nasze dojście do samochodu mogło się równać z wyścigiem ślimaków, jak i nie żółwi. Pod pewnym względem teraz pasowaliśmy do siebie idealnie. On kulejący, ja obolała. On rozdrażniony, ja zdezorientowana.
- Gdzie jedziemy?
- Czy Ty na serio nie możesz wytrzymać 5 minut bez zadawania pytań? - blondyn głośno westchnął i odpalił silnik.
- Nie musiałabym ich zadawać, gdybyś mi najpierw wszystko wyjaśnił. - wzruszyłam ramionami i odwróciłam głowę w stronę okna.
Schmidt parsknął śmiechem i włączył się do ruchu ulicznego, nie odzywając się do mnie ani pół słowem. Nasza droga trwała około 10 minut, nadal w ciszy i spokoju, a ja zaczęłam się zastanawiać czy aby na pewno dobrze zrobiłam wychodząc z Kendallem na zewnątrz. Pewnie Dustin, Bridgit, Carlos i Logan będą chcieli do mnie wpaść od razu po szkole, a kazania Jade na temat mojej nieposłuszności i lekkomyślności zawracały mi myśli.
- Dlaczego tu przyjechaliśmy? - zapytałam niepewnie.
- Mówiłem Ci, że Cię gdzieś zabiorę. To jest właśnie to miejsce. - odparł zaciskając wargę.
- Załóż czapkę. - rzuciłam w jego stronę, kiedy szykował się do wyjścia z samochodu. - I weź kule.
- Nic mnie nie boli… - głośno westchnął najwyraźniej już zmęczony tymi wszystkimi nakazami.
- Jasne. A kulejesz, bo masz za małe buty? - uniosłam jedną brew. - Przynajmniej jedną.
- Dobra.
Wyszliśmy z samochodu, a Schmidt posłusznie założył i czapkę i wziął jedną kulę. Obszedł samochód i otworzył bagażnik, z którego wyjął reklamówkę z czterema zniczami. Podszedł do mnie i lekko się uśmiechnął, a ja wyrwałam mu wręcz reklamówkę z ręki, aby nie musiał nadwyrężać swojej nogi. Chłopak wywrócił tylko oczami i w końcu skierowaliśmy się w stronę wejścia na cmentarz.
Wiał silny i porywisty wiatr, a do tego ponownie zaczął padać śnieg. Od razu przeszły mnie dreszcze, na samą myśl, że w dzień kiedy po raz pierwszy spadł biały puch uczestniczyłam w wypadku samochodowym.
- W porządku? - zapytał się cicho chłopak, na co ja kiwnęłam głową. - Nie jest Ci zimno?
- Jest okej. - zapewniłam go pociągając nosem.


Rozejrzałam się dookoła i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że w tym okropnym miejscu nie byłam od kilkunastu lat. Bałam się tutaj przychodzić, a na samą myśl żeby stanąć przed grobem matki, od razu w oczach pojawiały się łzy.
Przechodzimy przez kolejne alejki w zupełnej ciszy, która zaczęła lekko mnie irytować. Ale miejsce, w którym się teraz znajdowaliśmy, zdecydowanie wpłynęło na mój wyparzony język i pytania które zaprzątały mi głowę od kilku minut.

Dochodzimy w końcu do odległej części cmentarza, gdzie stały stare i opuszczone groby. To przykre, że bliscy zapomnieli o ich istnieniu. Jestem ciekawa jak wygląda grób mojej matki. Szczerze mówiąc nie miałam pojęcia gdzie się on znajduje i czy na pewno na tym cmentarzu została pochowana. Dziwna sprawa... Córka niewiedząca, gdzie leży zmarłe ciało swojej matki...
Zauważyłam jak Kendall zwolnił kroku, co mogło oznaczać, że zbliżamy się do celu. Tylko nie miałam pojęcia, czym dokładnie był ten cel.
- Daj torbę. - mruknął cicho chłopak. Zatrzymaliśmy się przed dosyć małym nagrobku, całego zasypanego śniegiem.
Podałam reklamówkę chłopakowi i podeszłam do tablicy nagrobnej, z której wytarłam biały puch. Najpierw zobaczyłam zdjęcie małego chłopca, a potem litery układające się w imię, nazwisko oraz datę urodzenia i śmierci.
- Kevin Schmidt. - przeczytałam cicho. - Urodzony 16 czerwca 2000 roku. - zmrużyłam oczy aby przeczytać kolejną datę. - Zmarł 17 grudnia 2009 roku… - przeczytałam cicho.
- Miałem wtedy 13 lat… - odezwał się stawiając czerwony znicz. Odwrócił się do mnie gwałtownie, a ja wręcz podskoczyłam w duchu widząc jego ciemne oczy. - Ty mi powiedziałaś swoją przeszłość. Teraz czas na moją opowieść.
- Nie musisz… - zaczęłam ale gromiący wzrok chłopaka, od razu kazał mi zakończyć moje zdanie. Nie chciałam, aby mówił to z przymusu. Ja mu powiedziałam, tylko dlatego, że chciałam. I częściowo dlatego, że już większość znał.
- Kiedy sam miałem 9 lat zaczęły się dziać ze mną dziwne rzeczy. - zaczął cicho i głośno westchnął, a ja stanęłam bliżej niego. - Dla innych to jeszcze dziecko. A ja byłem po prostu zagubiony... Któregoś dnia wracałem sam ze szkoły skrótem. Spotkałem Franka i jego kumpli w jednej z tych ciemnych uliczek...
Zadrżałam, kiedy usłyszałam imię mojego porywacza. To ten okropny facet, który mnie dotykał. Wszędzie...
Kendall musiał chyba zauważyć moją reakcję, bo szybko chwycił moją dłoń i mocno ją zacisnął, dając mi znak, że nic mi nie grozi.
- Zaczęli ze mną rozmawiać, a ja jako głupie i naiwne dziecko dałem się wciągnąć w ich grę. - przerwał na moment i spuścił głowę w dół. - Miałem robić za doręczyciela.
- Czego? - zapytałam cicho.
- Narkotyków.
Otworzyłam szerzej oczy i wciągnęłam mocniej powietrze. No tego to się nie spodziewałam...
- Zgodziłem się. Na samym początku nie było to nic wielkiego. Podchodziłem do jakiś kolesi, którym dawałem dragi, a oni przekazywali mi papierową torebkę z kupą forsy, którą dawałem Frankowi.
- Ile to trwało?
- Jakieś 2 lata. Później dostawałem co raz to trudniejsze zlecenia.
- Ty też brałeś? - to pytanie ciążyło mi na głowie już od dłuższego czasu, ja nie byłam pewno czy chcę usłyszeć odpowiedzi.
- Od czasu do czasu i w bardzo małych ilościach. - szybko wyjaśnił. - Ale to było jeszcze później. - dodał po chwili. - Zacząłem wychodzić z domu późnymi porami, a wracać po kilku godzinach. Moja mama martwiła się o mnie, ojciec wydzierał, a Kevin był po prostu przy mnie. To dzięki niemu nie zapomniałem jak to jest jeszcze się bawić, albo śmiać. Kiedy siedziałem sam w pokoju, przychodził do mnie z warcabami i graliśmy do późnego wieczora, aż nie usnął na moim łóżku, a ja koło niego. Byliśmy idealnym rodzeństwem. Kochałem go tak mocno… - znowu przerwał, ale tym razem powodem były jego napad płaczu. I pomimo swoich łez mówił dalej. - Któregoś razu wróciłem do domu dosyć późną porą. Mój ojciec nie wytrzymał i zaczął się na mnie wydzierać i bić. Nie chciał mnie zrozumieć. Po prostu męczył go fakt, że nie mogę być posłusznym synem. Wybiegłem z domu, nie zważając nawet na krzyki matki. - pociągnął kilka razy swoim nosem i wytarł go wierzchem dłoni. - Nim dotarłem do końca ulicy, dogonił mnie Kevin, który jak się okazało wyszedł od razu po mnie z domu bo nie chciał siedzieć w nim, kiedy wyzywa mnie ojciec od najgorszych. Kazałem mu się wrócić. Wydarłem się na niego na środku ulicy, żeby wracał do domu. Potem odwróciłem się tyłem do niego i poszedłem w kierunku starych magazynów, gdzie tam była siedziba Franka.
- Nie musisz mówić dalej, jeśli nie chcesz. - przerwałam mu, uświadamiając sobie. że właśnie dochodzimy do punktu kulminacyjnego.
- I tak byś się dowiedziała. Prędzej czy później nie robi to różnicy. - chłopak wzruszył ramionami i ciągnął swą opowieść. - Kilka dni przedtem zaciągnąłem u Franka dług. Kupiłem u niego dragi, aby pokazać kolegom ze szkoły, którzy nie wierzyli mi, że jestem małym handlowcem narkotyków. Kosztowały kupę hajsu, który do dzisiaj mu zalegam. Kiedy przyszedłem do starych magazynów, Frank nie panował nad sobą. Potrzebne mu były pieniądze, których ja nie miałem. Zaczął strzelać swoim pistoletem, o którym nie miałem zielonego pojęcia, że w ogóle jest w posiadaniu tego bydlaka. Tak samo nie miałem pojęcia, że oprócz naszej dwójki był ktoś jeszcze...
- Co takiego? - zapytałam unosząc brew.
- Kevin się mnie nie posłuchał. Poszedł prosto za mną do magazynów i wszedł do środka. Kiedy Frank strzelał z napadu złości, wycelował prosto w niego… - ponownie przerwał i zagryzł swoją wargę. - Słyszałem jego krzyk wołający moje imię. Wszędzie była krew. Jego krew...
- Nic już nie mów. - stanęłam na przeciwko niego i spojrzałam się w jego oczy. Był w opłakanym stanie. Policzki mocno zaczerwienione, tak samo jak nos, a dookoła twarzy miał jeszcze liczne niezagojone blizny. I do tego te zapłakane gałki oczne, które już nie mogły powstrzymać ilości słonej wody zebranej pod powiekami.
- To przeze mnie zmarł. - głośno chlipnął i już na dobre zalał się łzami. Chciałam go przytulić, ale bałam się. Moja choroba psychiczna właśnie dała o sobie znać, a ja nic nie mogłam z tym zrobić! Dziwiłam się w ogóle, że daję się trzymać go za rękę. - Od tamtej pory ojciec mnie nienawidzi. Mama codziennie płacze i jest jakby nieobecna. Ja nie mam rodziców. Ja mam dwójkę obcych mi ludzi, którzy mnie obwiniają za śmierć młodszego syna.
Podniósł na mnie wzrok i głośno westchnął. Moja głowa puchła od nadmiaru ilości nowych wiadomości, które co chwila próbowałam przetworzyć. Nie sądziłam, że to wszystko jest aż tak tragiczne i skomplikowane.
- Teraz już wiesz. Wszystko. - mruknął pod nosem.
- Nie mam pojęcia co powiedzieć… - odparłam zmieszana.
- Na Twoim miejscu również bym nie wiedział...
Zagryzłam lekko wargę i odwróciłam wzrok. Jedno mnie strasznie męczy i nie wiem czy chcę znać odpowiedź na moje pytanie.
- Myślisz, że jeżeli teraz znamy o sobie prawdę, będziemy nadal zachowywać się w stosunku do siebie jak dwa tygodnie temu? - zapytałam cicho.
- Nie. - odpowiedział od razu. - Bo ja chcę Ci pomóc.
- Ja Tobie też. - stwierdziłam bez zastanowienia.
- Tylko… - urwał na moment i popatrzył się na mnie pytającym wzrokiem. - Czy Ty będziesz chciała przyjąć ode mnie tą pomoc?
- A Ty? Będziesz w stanie znieść moje towarzystwo?
- Nie mam pojęcia… - zaczął kręcić głową, a ja wypuściłam powietrze nosem.
- Ja też nie.
- Ale może warto spróbować? - zapytał szybko.
Zagryzłam ze zdenerwowania wargę i głośno westchnęłam.
Czy warto obdarzyć kogoś moimi zaufaniem?
Czy jestem w stanie zmienić diametralnie moje zachowanie w stosunku do blondyna?
Czy on mnie nie skrzywdzi?
Czy to nie jest jeszcze za szybko?
Co powinnam zrobić?






~~~~
Matt Corby - Resolution






KONIEC CZĘŚCI I




____

Witam wszystkich! Jak tam u Was? Żyjecie? ;>
Ta notka będzie chyba najdłuższa ze wszystkich, a to dlatego, że chciałabym tutaj złożyć ogromne podziękowania dla poszczególnych osób. Na sam początek OGROMNE DZIĘKUJĘ dla jednej z czytelniczek bloga - Kinga. Nie mam pojęcia, co bym bez Ciebie zrobiła. Dziękuję, że jesteś przy mnie, że podsuwasz mi pomysły, że mnie wspierasz, pomagasz... Za to że jesteś. Tak dla wyjaśnienia- to właśnie Kinga była pierwszą (i jest nadal) osobą, która poznała całą fabułę do Parallel i nadal zna praktycznie każdy wątek :>.
Następne osoby to dziewczyny z mojej klasy: Paulina, Iza, Kamila, Julia, Weronika, Ola, druga Ola, Olga Klaudia i Sylwia. Na prawdę nie mam pojęcia, co mogę powiedzieć, aby nie wyszło to tandetne i zwyczajne. Jesteście niesamowitymi osobami, na które zawsze mogę liczyć. Dziękuję, że byłyście, jesteście i (mam nadzieję) będziecie ze mną do końca.
No i oczywiście kolejnymi osobami jesteście Wy - czytelnicy. Za każdym razem, kiedy dodaję rozdział, to Wy mi mówicie, że mnie kochacie i dziękujecie mi za to, że piszę. Tak na prawdę to powinno być na odwrót - to ja Wam dziękuję za każde dobre słowo, za każde wejście, za każdy komentarz, za wszystko. Bo to Wy stworzyliście tego bloga. To dzięki Wam ten blog żyje i funkcjonuje.

Wiele osób zadawało mi pytania, czy to już ostatni rozdział na tym blogu. Odpowiedź brzmi: NIE! Nigdy do głowy nie wpadł mi pomysł, aby w takim momencie zakończyć tego bloga, kiedy nie wszystkie wątki zostały poruszone! Jest jeszcze kilkanaście spraw do wyjaśnienia, co Wy o tym doskonale wiecie ;)

Wiem o tym doskonale, że zakończyłam rozdział w jakże świetnym momencie, ale taki miałam plan już od początku. Chciałabym poznać odpowiedzi na kilka moich pytań:
1. Co zrobi Ania? Wybaczy Kendallowi i zaczną swoją znajomość od początku? A może przypomni sobie ile cierpiała przez niego i mu nie wybaczy?
2. To pytanie pojawiło się wielokrotnie ale zadam je jeszcze raz: Andall, czy Austin?
3. Który rozdział i który moment w całej pierwszej części podobał Wam się najbardziej?
4. Ulubiona postać w Parallel?
5. Czego się spodziewacie w kolejnych rozdziałach?

No okej, to raczej wszystko.
Kocham Was wszystkich i do zobaczenia za tydzień! ;*