niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 19 "A to dopiero jeden miesiąc..."

What didn't kill me
It never made me it stronger at all.
~~~~~~~~


Mając nadzieję na lepsze jutro, nie zwracamy uwagi na to co ciekawego działo się dzisiaj. Zapominamy o tych wszystkich uśmiechach i śmiesznych sytuacjach, jakie nas spotkały, a bardziej pamiętamy wszystkie te złe. Kolejną słabą ocenę, bądź zostanie po lekcjach, jako kara za niedorzeczne zachowanie na zajęciach. Szczerze mówiąc to sama nie mam pojęcia, co zrobić aby o tym wszystkim zapomnieć. Jestem raczej osobą, która nie dość, że zapamiętuje, to jeszcze wypomina.
Ale próbuję to zmienić. Próbuję stanąć na nogi i iść przed siebie nie patrząc wstecz. Próbuję żyć teraźniejszością, a nie przeszłością. Próbuję... Ale czy to wystarcza? Nie wiem. To już musi powiedzieć ktoś inny.
Kolejny dzień w szkole wydawał się chyba normalnym, niczym różniącym się od poprzednich. Panna Tarver nie stawała już mi na drodze. Z resztą, zauważyłam, że mało teraz jej w ogóle widać, czy słychać. Dziwna sprawa...
Jednak kolejne mała karteczka, która wypadła z mojej szafki, przytrafia mnie o dreszcze i obawiałam się już najgorszego. Jednak, jak się okazało, niepotrzebnie się stresowałam. Wiadomość należała od Logana który prosił o spotkanie w bibliotece na długiej przerwie. I zamiast przestraszonej miny, uśmiechnęłam się szeroko widząc prośbę chłopaka, którą pokazałam później Dustinowi.
Na samym początku nie miałam pojęcia o co może chodzić Hendersonowi. Może miał jakiś problem? Albo coś się stało? Powinnam chyba zacząć się przyzwyczajać do tego, że uwielbiam wszystko widzieć w czarnych kolorach. Spotkanie w bibliotece miało cele bardziej towarzyskie, niż obmyślanie tajnych planów. Logan po prostu chciał się wygadać, bo jak to stwierdził, nie pozwalają mu na to na co dzień. Na początku Henderson nie był skłonny do rozmowy, zważywszy na Bridgit, którą nie mógł poznać tak jak nas. Ale szybko dał sobie do zrozumienia, że dziewczyna jest taka jak my. Na sam koniec przerwy wymieniliśmy się numerami telefonów, aby następnym razem informować się o spotkaniu w bardziej nowoczesny sposób.

Co do Bridgit... Zachowuje się zupełnie inaczej niż przedtem. I to nie tylko ja to zauważyłam. Dustin również coś podejrzewa i widać jak martwi się o przyjaciółkę. Problem polega na tym, że dziewczyna bardzo mało je, jej ciało wydaje się co raz chudsze, a cera jeszcze bledsza niż wcześniej, o ile jest to możliwe. Dziewczyna co chwila pokasłuje i nie byłoby to nic dziwnego, gdyby nie kasłała w białą chusteczkę, która za chwilę jest cała w krwi. Nie wiem co się dzieje, ale co raz bardziej się o nią martwię. Szczerze mówiąc "poznałyśmy się" dopiero wczoraj, ale traktuję ją PRAWIE jak Dustina.
Samowolnie uśmiech staje się o wiele szerszy, kiedy przez chwilę pomyślę o moim Aniele Stróżu z czarnymi skrzydłami. Wciąż nie mogę uwierzyć, że poznałam kogoś takiego jak on... Często się zdarza, że rozumiemy się bez słów! Wystarczy jedno spojrzenie, a my już wiemy co mamy na myśli. Coś niesamowitego... Czy takie zachowanie występuje w normalnych relacjach przyjacielskich? Nie mam pojęcia... Ale po wczorajszych zajęciach, Dustin znaczenie zmienił pomiędzy nami dystans. Co raz częściej dotykał moich ramion, szyi, pleców... A najdziwniejsze jest to, że mi się to podoba! Nie czuję bólu. Nie boję się, że może mnie zranić. Że mnie uderzy.
Nie mam pojęcia co on takiego robi, ale w przeciągu jednego miesiąca zyskałam do niego całkowite zaufanie! O wiele dłużej musiałam zaaklimatyzować się w otoczeniu Jade i Daniela, a Dustin? Wystarczyło kilka poważnych rozmów i nie możemy wytrzymać bez siebie jednego dnia.
A to dopiero jeden miesiąc... Nawet nie chcę sobie wyobrażać co będzie za pół roku!
Kiedy wróciłam ze szkoły byłam praktycznie cała w skowronkach. A kiedy dowiedziałam się, że Caroline znowu do nas wraca, mój poziom hormonów szczęścia wręcz osiągnął szczyt maksimum.
- Caroline kazała Ci to przekazać. - powiedziała do mnie Alice.
- Co to jest? - zapytałam odstawiając szklankę z sokiem na blat i wzięłam do ręki białą kopertę.
- Powiedziała, że coś ważnego dla niej i bardo jej zależy, abyś to przeczytała. - odparła wzruszając ramionami.
Rozdarłam papier koperty i wyjęłam z niej ulotkę wraz z zaproszeniem.
- Dzień Otwarty? - zapytałam zdziwiona.
- Ty czytasz, a nie ja, to skąd mam wiedzieć co tam jest napisane? - zapytała rozbawiona kobieta.
- "Dnia 24 września o godzinie 16.30 odbędzie się Dzień Otwarty dla rodziców. Głównym celem tego dnia, będzie ukazanie młodych talentów, jakie uczęszczają do naszej szkoły. Serdecznie zapraszamy." - przeczytałam pierwszą informację jaką znalazłam na ulotce.
- No to już wiesz. - mruknęła Alice.
- Zaproszenie jest podpisane moim nazwiskiem... - zauważyłam patrząc na małą karteczkę.
- Nie masz innego wyboru, jak tylko pójść i zobaczyć co Caroline przygotowała...
- Ale zajęcia! - powiedziałam zrezygnowana.
- Caroline i tak nie mogłaby iść. - odparła gosposia.
Głośno westchnęła i położyłam kartki na blacie. Miałam wielką ochotę iść na te zajęcia, ale nie mogę zawieść Caroline... Wychodząc z kuchni wyciągam mój telefon i odnajduję w kontaktach numer Dustina, pod który zaraz dzwonię.
- Tylko nie mów, że się stęskniłaś bo i tak Ci nie uwierzę... - usłyszałam jego rozbawiony głos w słuchawce, a mi się od razu cieplej zrobiło na sercu. Ale i tak nie mogłam się powstrzymać od wywrócenia oczami.
- Chciałbyś...
- Wiedziałem. Coś się stało? - zapytał od razu.
- Nic, tylko chciałam Ci powiedzieć, że dzisiaj nie przyjdę na trening. - mówię smutnym głosem.
- Dlaczego? - zapytał przejętym głosem, a w głowie pojawia mi się jego sylwetka z krzyżowanymi ramionami na piersiach.
- Caroline... To znaczy Carla ma występy w szkole i dostałam oddzielne zaproszenie. Nie mogę jej zawieść.
- No okej, rozumiem. Ale juto już Ci nie odpuszczę.
- Tak jest trenerze!
- Baw się dobrze. I pozdrów ją ode mnie!
- Jasne. Do jutra Dustin.
- Pa Aniu.

*

Chłodne powietrze po raz kolejny wita się ze mną, a ja w raz z nim trzęsę się z zimna. Wychodząc z autobusu musiałam się oczywiście potknąć, ale szybko odzyskałam równowagę i miałam tylko nadzieję, że nikt nie zauważył mojego niezdarnego wyjścia.
Otulam się w moją kurtkę i kieruję się w stronę szkoły, która jest już w zasięgu mojego wzroku. Szybkim krokiem przechodzę przez dziedziniec, gdzie stoją grupki rodziców zawzięcie o czym rozmawiając. Kiedy wchodzę do środka budynku, od razu jest mi cieplej i z tego powodu lekko się uśmiecham. Zostawiam moją kurtkę w szatni i poprawiając swoją torebkę na ramieniu udaję się na salę gimnastyczną. Co chwila mijałam na korytarzach różne grupki małych uczniów i ich rodziców, którzy zapewne szli przygotować się do występów. Skręciłam w lewo i znalazłam się w ogromnym korytarzu, gdzie rozstawione były stoły z różnymi przysmakami i napojami. Na samym końcu korytarza, znajdowały się otwarte drzwi, prowadzące na salę gimnastyczną.
W środku było bardzo dużo dorosłych i dzieci, którzy krzątali się po całym pomieszczeniu. Na scenie stała właśnie mała dziewczynka recytująca wierszyk. Rozejrzałam się dookoła, ale nigdzie nie mogłam znaleźć Caroline. Pewnie przygotowuje się do swojego występu...
- Och, przepraszam. - usłyszałam za sobą chłopięcy głos, po tym jak ktoś mnie popchnął.
- Nic się nie stało... - odparłam i podniosłam głowę.-  Przecież... - urwałam, kiedy zobaczyłam kto przede mną stał. Czy w tej sytuacji można powiedzieć o zwykłym przypadku?
- Umm... Ja... Tylko... Się znaczy... - zaczął się jąkać, a mi od razu zrobiło się go szkoda, zważywszy na jego zaczerwienione policzki.
- Nic się nie stało. - powtórzyłam ponownie, ale tym razem o wiele ciszej. Chłopak zamknął oczy i głośno westchnął. Założę się, że w tej chwil odliczył sobie od 10 w dół, bo po kilku sekundach otworzył z powrotem oczy, a jego brązowe tęczówki lśniły niczym dwa szafirki.
- Nie sądziłem, że Cię tu spotkam... - powiedział nadal lekko speszony i przeczesał swoje włosy.
- Moja... - uśmiechnęłam się nie wiedząc co powiedzieć. - Można powiedzieć, przyszywana kuzynka będzie występować i chciała, abym przyszła. - powiedziałam wzruszając ramionami.
- Och, a ja... - urwał i również się uśmiechnął. - Prawdziwa kuzynka występuje. Obiecywałem jej już od dłuższego czasu, że przyjdę i popatrzę jak będzie śpiewać.
- Moja będzie tańczyć. - chyba...
- Jak ma na imię? - zapytał zaciekawiony, a po chwili spuścił głowę. - Przepraszam, to nie moja sprawa...
- Nie, jest w porządku. - szybko go pocieszyłam. - Caroline.
- Moja Helen.
Nie mogę uwierzyć, że normalnie stoję i rozmawiam z kolejnym moim prześladowcem. Tym razem tajemniczy Carlos, o którym szczerze mówiąc wiem najmniej z całej czwórki. Jedynie to, że ma kontuzję kolana i nie może uprawiać żadnego sportu, ale to nie zmienia faktu, że go nie lubi...
- Więc... Sama jesteś? - zadał kolejne pytanie.
- Tak. - kiwnęłam głową.
- Ja też... - mruknął i schował swoje ręce za plecy i ponownie spuścił głowę. - Może... Może gdzieś usiądziemy? - zaproponował cicho. - Nie wiem, czy będę w stanie tak długo stać. - powiedział jeszcze ciszej. - Jak nie chcesz to...
- Tam są chyba wolne miejsca. - wskazałam głową na trzeci rząd od sceny, gdzie od razu się udaliśmy.
Trochę nam zajęło zanim przecisnęliśmy się obok zdenerwowanych rodziców występami własnych dzieciaków. W końcu udało nam się dotrzeć do wolnych miejsc i wygodnie rozsiedliśmy się w krzesełkach. Całą moją uwagę skupiłam na różnych popisach małych dzieciaków, którzy pokazywali swoje talenty. Próbowałam zapomnieć o obecności Carlosa, ale zważywszy na to, że co chwila czułam na sobie jego spojrzenie nie dało mi tej stu procentowej swobody.
Kolejne osoby wchodziły i schodziły ze sceny, a ja co raz bardziej denerwowałam się o występ Caroline. W gotowości wyciągnęłam na wierzch mój telefon, którym będę nagrywać poczynania dziewczynki, a potem pokarzę Dustinowi jaki talent ma pod swoimi czarnymi skrzydłami.
- To Helen. - szepnął w moją stronę chłopak, kiedy na scenie stanęła drobna blondyneczka z mikrofonem w ręku. Zaczęła śpiewać wesołą piosenkę, o tym jak to bardzo lubi chodzić do szkoły, a mój uśmiech samowolnie wkradał się na usta widząc, jak Carlos jest dumny ze swojej kuzynki.
- Bardzo ładnie zaśpiewała. - stwierdziłam, kiedy muzyka już się skończyła a gorące brawa rozchodziły się po całej auli.
- Wiem. - odparł dumnie wyprężając pierś do przodu, a ja zachichotałam pod nosem.
- Proszę państwa, a o to już ostatni występ dzisiejszego spotkania. - powiedziała kobieta do mikrofonu, a ja od razu się wyprostowałam na krześle i na wszelki wypadek odblokowałam telefon. - Caroline Gilbert!
Kolejne brawa rozchodziły się po sali, a ja zdenerwowana podniosłam swój telefon do góry i włączyłam kamerę. Moje trzęsące ręce uniemożliwiały nagrania dobrej jakości filmu.
- Może ja to zrobię... - zaoferował się Carlos i wyjął z moich rąk telefon. Szepnęłam nieme "dziękuję" i z powrotem odwróciłam się w stronę sceny. Dobrze znana mi sylwetka małego dziecka, stanęła na środku i czekała aż będzie mogła w końcu rozpocząć swój występ. Zacisnęłam moje kciuki i wychyliłam się do góry, aby mieć lepszy widok. W końcu można było usłyszeć pierwsze takty hip-hop'owej muzyki, do których Caroline zaczęła tańczyć. Założę się, że jej układ był wyszlifowany do perfekcji pod czujnym okiem Dustina.
- Jest świetna. - przyznał Carlos otwierając oczy ze zdziwienia.
- Niesamowita...-  dodałam ciszej nadal zapatrzona w dziewczynkę jak w obrazek.
Uśmiechnęłam się pod nosem, zdając sobie sprawę, że ja też tak kiedyś wyglądałam. Stałam na scenie, a dookoła mnie rozchodziły się dźwięki piosenki, wybranej przez moją matkę. Nic oprócz muzyki nie słyszałam. Byłam tylko ja i ona. Razem ze sobą współpracując mogłyśmy dokonać wielkich rzeczy.
Ale to minęło. Tak samo wszystko inne. Nie ma już tej radości w oczach, kiedy w końcu mogłabym sama zatańczyć. Nie ma już tego dreszczyku emocji, kiedy startowałam w zawodach. Nie ma już wsparcia. Od Niej. Bo od Niego... Nie miałam żadnego...
Kiedy Carla skończyła tańczyć z podekscytowania aż wstałam na równe nogi i zaczęłam głośno klaskać i wołać jej imię. Nie przejęłam się komentarzami innych rodziców, którzy patrzyli na mnie jak na idiotkę. Przyzwyczaiłam się do tego...
- Proszę. - Pena podał mi mój telefon i delikatnie się uśmiechnął.
- Dziękuję Ci bardzo... - powiedziałam miło i również się uśmiechnęłam.
- Dziękujmy bardzo wszystkim uczniom za umilenie nam czasu. A teraz zapraszamy na mały poczęstunek! - krzyknęła kobieta stojąca na uboczu i gestem ręki wskazała na wyjście z sali gimnastycznej.
- Jeszcze ja chciałbym coś powiedzieć! - wyrwał się pewien mężczyzna siedzący w pierwszy rzędzie. Podniósł się z siedzenia i stanął koło kobiety. Na sobie miał bardzo elegancki garnitur, a spinki od bankietów, raziły mocno moje oczy. Jego włosy były koloru ciepłego brązu, a średnie oczy idealnie pasowały do rysów twarzy. Jego nie za-wysoka postura ciała bardzo mi kogoś przypominała...
- O nie... - jęknął siedzący koło mnie chłopak. - Ten to jak zacznie gadać, to wyjdziemy stąd dopiero za godzinę...
- Kto to jest? - zapytałam cicho.
- Nie wiesz? - spytał zdziwiony, ja pokręciłam przecząco głową. - Facet, który spłodził wkurwiającą blondynkę... - mruknął przez zaciśnięte zęby i skrzyżował ręce na piersiach.
- To jest ojciec Katelyn? Pan Tarver? - zapytałam zszokowana patrząc to na mężczyznę wygłaszającego mowę podziękowania, to na mocno zdenerwowanego chłopaka.
- Dokładnie James Tarver. - skomentował, podkreślając przy tym wszystkie samogłoski, jakie wystąpiły w imieniu i nazwisku. - Człowiek biznesu i móżdżku wielkości orzeszka laskowego. O jego żonie już nie wspomnę...
- Cóż... To już przynajmniej wiemy po kim Katelyn odziedziczyła swój rozum... - dodałam rozbawiona, a Carlos zaczął cicho chichotać.
Chłopak faktycznie miał rację, dotyczącą mowy Pana Tarver. Mężczyzna wygłosił niezliczoną ilość podziękowań za zaproszenie i mile spędzony czas wśród tak wspaniałych ludzi, jakimi są rodzice swoich pociech. Żenada.
Wydaje mi się, że dopiero po 15 minutach w końcu mogliśmy wyjść z dusznego pomieszczenia, ale nie jestem pewna czy te 15 minut nie dłużyły się o kolejne pół godziny...
- Chodźmy znaleźć dziewczynki. - powiedział Carlos i ruchem głowy wskazał na prawą stronę, gdzie ciągnął się kolejny korytarz. Kiwnęłam głową i próbując nie stracić chłopaka z oczu, zaczęłam torować sobie drogę przez rozgadanych między sobą dorosłych. W końcu wyszliśmy z tłumu i przeszliśmy do szatni dla dziewczynek, skąd dochodziły głośne krzyki dzieci.
- Może lepiej jak ja wejdę. - zaproponowałam, kiedy zobaczyłam jakie zamiary miał chłopak, chcąc otworzyć drzwi. - To jest damska szatnia... - dodałam, kiedy tamten spojrzał się na mnie pytającym wzrokiem.
- Och... No tak... - zająknął się, a jego policzki od razu zrobiły się czerwone.
Z lekkim uśmiechem delikatnie zapukałam i nie czekając na odpowiedź lekko otworzyłam drzwi.
- Przepraszam, że Wam przeszkadzam, ale ja chciałabym tylko zawołać Caroline i Helen. - wyjaśniłam szybko, widząc przestraszone jak i pytające miny małych dziewczynek.
- Zaraz przyjdziemy! - usłyszałam głos Carli, a ja zamknęłam drzwi.
- I co? - zapytał Carlos stojący zaraz za mną.
- Przebierają się. Jak będą gotowe to przyjdą. - wyjaśniłam i odeszłam od niego kilka kroków.
Zaczęłam oglądać prace wykonane przez dzieci, które wisiały na wielkich tablicach. Wszystkie nawiązywały do jednej pory roku i były w podobnej tonacji kolorów. Uśmiechnęłam się widząc śmieszne prace zrobione z przeróżnych materiałów, jak na przykład plastikowe korki, czy pomalowany styropian.
- Chodziłaś do tej szkoły? - zapytał mnie Carlos podchodząc bliżej.
- Um, nie... - pokręciłam głową i zagryzłam lekko wargę.
- A mogę wiedzieć, gdzie dokładniej? - zadał kolejne pytanie. - Znaczy się... - zmieszał się i spuścił głowę w dół. - Zrozumiem jeśli nie będziesz chciała mi powiedzieć, ale po prostu byłem ciekawy... - zaczął szybko mówić, a ja zaśmiałam się pod nosem. To niewiarygodne, jak ten chłopak szybko się denerwuje w mojej obecności i jak łatwo się rumieni. I on należy do paczki Schmidta, która uważa się za najgroźniejszego? Nie to żeby coś, ale... To już jest druga osoba, którą poznałam i jest zupełnie inna w otoczeniu pozaszkolnym, niż w jej centrum. Zabawne...
- Do Redeemer Baptist Elementary School. - powiedziałam z uśmiechem.
- To jest po drugiej stronie autostrady. - zauważył mrużąc oczy.
- Wiem. - odparłam wzruszając ramionami.
- Bliżej chyba miałaś do tej szkoły, nie?
- Kiedyś mieszkałam po tamtej stronie Los Angeles. - oświadczyłam.
- Na serio? - zapytał zdziwiony chłopak, a ja kiwnęłam głową. - Jak długo? - zadał kolejne pytanie, a ja zaczynałam się zastanawiać, czy jest sens aby mu ujawniać takie rzeczy.
- 13 lat. - odparłam i spojrzałam na niego z ukosa. Miał dziwny wyraz twarzy, jakby próbował wszystkie informacje jakie o mnie wie, przetworzyć w jedną całość. Widziałam jak już otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale w porę otworzyły się drzwi do szatni, skąd wyleciały dwie roześmiane dziewczynki.
- Ania! - krzyk Caroline rozszedł się po całym korytarzu, a mi od razu zrobiło się cieplej na sercu. Ta dziewczynka, ma w sobie coś, co pozwala mi myśleć optymistycznie przez kilka chwil. Nie mam pojęcia jak ona to robi, ale niech nie przestanie.
- Hej Carla! - również krzyknęłam w jej stronę.
Dziewczynka szybko do mnie podbiegła, a ja zaczęłam się obawiać, żeby ta sytuacja nie wyszła na kompromitującą. Bałam się, że będzie chciała mnie przytulić, a ja w obecności Carlosa, zacznę się trząść ze strachu.
Za chwilę poczułam jak drobne ciało obejmuje mnie w pasie i mocno wtula się w moją koszulkę. Zaskoczona robię kilka kroków do tyłu, aby nie stracić równowagi i zdezorientowana patrzę się na obejmujące mnie dziecko.
I nic. Zero bólu. Nic. Po prostu napływająca do mojego ciała ciepła energia, przesyłana prosto z malutkiego serduszka drobnej dziewczynki. Nic po za tym. Strach również uciekł, gdzie pieprz rośnie, a poczucie szczęścia zajęło jego miejsce na honorowym miejscu. Jestem tylko ciekawa na jak długo...
- Hej słońce. - mówię cicho i delikatnie kładę moje ręce na plecach Carli
- Tęskniłam. - szepnęła.
Mój poziom endrofinów przekroczył właśnie poziom MAX i jakby wcale się tym nie przejmował, cały czas idzie do góry. Hm, ciekawe jakie będą tego skutki uboczne?
- Ja też. - również szepnęłam i pogłaskałam małą po główce.
Caroline odsunęła się ode mnie, a hormony szczęścia spadły niebezpiecznie znacznie szybko w dół.
Nie! Wracaj tu! Masz mnie przytulić! Teraz! Już!
Znaczy się... Co?
- Jak było u dziadków? - zapytałam szybko.
- Super! - po raz kolejny krzyknęła i aż podskoczyła do góry, a obok mnie usłyszałam cichutki chichot. Odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam piękną blondyneczkę, w wzroście Caroline, kurczowo obejmująca Penę za szyję, który trzymał ją na rękach.
- Ty jesteś Helen? - zapytałam podchodząc do tej dwójki, trzymając Caroline za rękę. W odpowiedzi dostałam jedynie kiwnięcie głową. - Bardzo ładnie zaśpiewałaś, wiesz? Na prawdę, bardzo mi się podobało.
Helen szybko się zawstydziła i z zarumienionymi policzkami schowała głowę w zagłębieniu szyi Carlosa, na co tylko zachichotałam pod nosem.
- Będziemy się zbierać... - powiedziałam po krótkiej ciszy i zacisnęłam dłoń Caroline, która cały czas się uśmiechała. - Więc... Do zobaczenia jutro w szkole. - odparłam lekko zawstydzona i szybko wyminęłam chłopaka.
- Czekaj! - usłyszałam za moimi plecami, krzyk chłopaka, a ja powoli się odkręciłam. - Macie czym wrócić? - zapytał cicho, jakby się obawiał, że ktoś mógłby go usłyszeć. Spojrzałam na duży zegar, wiszący na ścianie.
- Za kilka minut przyjedzie nasz autobus. - odparłam.
- Podwiozę Was. - zaproponował podchodząc bliżej i postawił swoją kuzynkę na ziemi.
- Nie trzeba. - powiedziałam szybko. - Poradzimy sobie.
- Jest już dosyć ciemno i... - urwał spoglądając na dziewczynki, a później na mnie. - Nie chciałbym czytać o kolejnej dziewczynie w gazecie. - dodał ciszej.

Nie musiałam długo się zastanawiać, o co mogło chodzić Carlosowi. Kompletnie zapomniałam, że jeszcze nie złapali tego gnojka! A co by było, gdyby skrzywdził Caroline? Odruchowo popatrzyłam na dziewczynkę, rozmawiającą z Helen kilka metrów obok nas. Nie mogę ryzykować jej życia, tylko dlatego, że nie chcę aby jeden z moich prześladowców odwiózł mnie do domu.
- Okej. - kiwnęłam głową, na co chłopakowi znacznie ulżyło.
Czyżby się o mnie martwił? Carlos? Carlos Pena? Nie wierzę...
- Dziewczynki! - krzyknął chłopak. - Chodźcie już. Jedziemy do domu.
Carla podbiegła do mnie i od razu wzięła mnie za rękę, a Helen wskoczyła Carlosowi na ramiona. Chyba uwielbia być noszona na jego rękach...
Kiedy wyszliśmy ze szkoły, faktycznie było już bardzo ciemno. Kolejny dreszcz przeszedł przez moje plecy, kiedy zimny podmuch wiatru zaszczycił nas swoją obecnością.
Szłam za Carlosem, który prowadził nas na szkolny parking i zaczął przechodzić obok różnych samochodów, a mnie ciekawość zżerała, który był jego.
- Zapraszam do środka. - odezwał się kiedy, otworzył tylne drzwi od srebrnego audi.
- Wiesz, że nie musisz tego robić... - odezwałam się, słysząc trzask zamykających się drzwiczek.
- Aniu... - odezwał się cicho. Chyba po raz pierwszy usłyszałam, jak wymawia moje imię... - Na prawdę, nie chcę żeby coś się Wam stało. Może uważasz mnie za dupka, ale nie mam ochoty czytać po raz kolejny, że ktoś został napadnięty przez seryjnego gwałciciela. - powiedział szybko wymachując przy tym rękoma na wszystkie strony. - Czasami trzeba pomóc, nawet wrogom. - dodał po chwili, a ja cicho parsknęłam śmiechem.
- Dziękuję. - powiedziałam i otworzyłam drzwi od pasażera. Obok mnie zaraz usiadł chłopak i włożył kluczyki do stacyjki.
- Pasy zapięte? - zapytał dziewczynek.
- Tak. - powiedziały równo.
- Nie usłyszałem od Ciebie odpowiedzi. - odezwał się w moją stronę.
- Zapięte. - powiedziałam i pokazałam czarny pas opinający moją skórę.
- No to jedziemy. - odparł i wyjechał z parkingu.
Ulice pokrywa nic innego jak wieczorna ciemność, a ja gratulowałam sobie, że zdecydowałam się na przyjęcie pomocy od Carlosa. Przez całą drogę dziewczynki umilały nam czas śpiewając przy tym "Pan Mcdonald Farmę Miał", wymyślając to co raz nowsze zwrotki. Przy okazji dowiedziałam się, że tytułowy Pan Mcdonald hodował rybki, które jedynie robią "gul gul gul" i świnki morskie piszczące jak myszy. Już po drugiej zwrotce dołączył się do nich Carlos, co jeszcze bardziej skłoniło mnie do śmiechu, jednak po chwili również dołączyłam się do wspólnego śpiewania.
- A czy Helen mogłaby zostać u nas na kilka godzin? - zapytała Caroline, kiedy wjeżdżaliśmy na naszą ulicę.
- Nie mam nic przeciwko temu. - powiedziałam odwracając się w ich stronę, na co w odpowiedzi usłyszałam głośny pisk.
- Na pewno może zostać? - zapytał Carlos zatrzymując się pod moim domem. - Nie będzie przeszkadzać?
- Oczywiście, że nie. - odparłam odpinając pas.
- To... Przyjadę po nią około 20.00. - powiedział cicho patrząc na zegarek w samochodzie.
- A może Ty też wejdziesz? - pytam zachęcająco. - Bez sensu żebyś jeździł w tą i z powrotem. - dodaję wzruszając ramionami.
- Nie, nie... Nie chcę się narzucać... - zaczął się jąkać.
Zagryzłam wargę ze zdenerwowania, nie mając pod ręką żadnych argumentów, aby zatrzymać chłopaka.
- Carlos, proszę zostań. - odezwała się Helen cichym głosem.
- Przyjadę po Ciebie później. - powiedział w jej stronę.
- Ale ja chcę żebyś został. - zażądała dziewczynka i skrzyżowała swoje ręce na piersiach. - Proszę. - dodała po chwili.
Chłopak głośno westchnął i spuścił głowę w dół z rezygnacji. Wiedziałam już, że nie odmówi tamtej bestii. Skubana wiedziała, gdzie go podejść. Musiała go znać na wylot.
- No dobrze... - szepnął w końcu i odpiął swój pas, a z tyłu można było usłyszeć głośne chichoty dziewczynek. - Ale nie za długo! - pogroził palcem i wyszedł z samochodu.
Z uśmiechami na ustach skierowaliśmy się w stronę drzwi wejściowych, które otworzyłam moimi kluczami. Kiedy weszliśmy do środka, po domu rozniosły się głośne szczekanie Roky'ego, który szybko do nas podbiegł i zaczął wąchać nowych gości.
- Już jesteśmy! - krzyknęłam w stronę korytarza.
- On gryzie? - zapytała Helen chowająca się za ciałem Carlosa.
- No coś Ty! - krzyknęła Caroline. - On chce się bawić!
- Najpierw się rozbierzcie, a później umyjcie ręce. - powiedziałam i drugi raz nie musiałam powtarzać.
- Nie wiem, czy to będzie dobry pomysł... - mruknął Carlos, kiedy dziewczynki pobiegły do łazienki. - Nie chcę przeszkadzać i...
- Nareszcie jesteście! Zaczynałam się o Was martwić. - przerwała mu Alice, która wyszła z kuchni.
- Dobry Wieczór. - przywitał się nerwowo Carlos i podrapał się po głowie.
- Dobry Wieczór. - Alice uśmiechnęła się szeroko i spojrzała się na mnie.
- Alice, to jest Carlos. Kuzyn Helen, która przyszła do Caroline i... - urwałam, nie wiedząc jak określić nasze stosunki między sobą. I mój prześladowca? Założę się, że gdybym tak powiedziała, Alice od razu go wyrzuciłaby z domu.
- Znajomy ze szkoły. - powiedział za mnie chłopak. Wysłałam Carlosowi wdzięczne spojrzenie, na co on znowu się zarumienił.
- Miło mi Cię poznać chłopcze. - powiedziała gospodyni. - Wstawię wody na herbatę, bo pewnie jesteście zmarznięci. Pogoda znowu zaczyna się psuć, a wydawało się, że będziemy mieli piękną jesień... - zaczęła swój monolog, a ja już wiem, że na razie mamy spokój z krępującymi pytaniami. - Rozbierzcie się i chodźcie do jadalni. - zażądała, a ja kiwnęłam głową.
- Teraz to tak łatwo nie pójdziesz. - mruknęłam w jego stronę i ściągnęłam kurtkę oraz buty. Kiedy byliśmy już gotowi, skierowaliśmy się w stronę jadalni, gdzie Alice właśnie stawiała filiżanki z herbatą na stole, oraz talerze z kanapkami.
- A gdzie nasze młode damy? - zapytała w naszą stronę, na co ja tylko wzruszyłam ramionami. - Przez 3 dni nie widziałam naszej księżniczki, a kiedy już przychodzi, to nawet się nie przywita! - oburzyła się kobieta, na co ja tylko zachichotałam pod nosem. - Siadajcie do stołu, zaraz przyniosę ciasto.
- Masz bardzo ładny dom. - oświadcza z podziwem chłopak, rozglądając się po pomieszczeniu.
- Dziękuję.
Usiedliśmy do stołu w niezręcznej ciszy. Szczerze mówiąc to sama nie miałam pojęcia o czym można rozmawiać z kimś, kto mnie nienawidzi. I nawet nie wiem dlaczego...
- Pani Smith, jest w swojej pracowni i kończy malowanie ostatniego obrazu. Wystawa już jest w tą niedzielę... - przerwała z głośnym westchnięciem, co mogło oznaczać, tylko tyle co: "Nie przeszkadzać." - A Pan Smith prosił, abyś się skontaktowała z tym chłopakiem. Powiedział, że gdzieś zgubił jego numer telefonu. - dokończyła, kładąc na stole ogromny klosz z pokrojonym ciastem.
- Nic nowego... - mruknęłam w odpowiedzi i wyciągnęłam swój telefon z kieszeni.
- Był jeszcze na chwilę Dustin i również prosił, abyś do niego zadzwoniła jak wrócisz. - ciągnęła dalej kobieta. Wyczułam przenikliwe spojrzenie Carlosa na swoim ciele, ale próbowałam to zignorować.
- Alice! - w progu jadalni stanęła Caroline z Helen.
- No Witaj! - kobieta również krzyknęła i wyciągnęła swoje ręce do przodu z gotowością objęcia małej. - Siadajcie do stołu. - po raz kolejny usłyszałam jej rozkazujący ton, kiedy w końcu oswobodziła się z uścisku dziewczynki.
- Pójdę zadzwonić. - oświadczyłam i z telefonem w ręku wyszłam z jadalni. W głowie zawitał mi kolejny pomysł, jak można umilić koniec dnia. I tylko miałam nadzieję, że wszystko wypali...

*

Szybko zerwałam się z krzesła słysząc dzwonek oświadczając przy tym, że to do mnie. Podbiegłam do drzwi i z uśmiechem na ustach przekręciłam zamek.
- Ktoś zamawiał pizzę? - zapytał Dustin trzymając w ręku 3 kartony z pizzą, a ja zachichotałam pod nosem. - Do tego jeszcze dwie butelki z Colą i kilka filmów.
- A co Wy myślicie, że ja w domu jedzenia nie mam? - zapytałam otwierając szerzej drzwi.
- Dustin się uparł, że z pustymi rękoma się nie przychodzi. - mruknęła Bridgit i wcisnęła w moje ręce kolejne kartony z pizzą.
- No co? - zapytał Dustin, kiedy na niego spojrzałam groźnie. - I tak wiem, że mnie lubisz.
- Inaczej się nie da... - mruknęłam.
- Jeszcze tu masz ode mnie kilka paczek popcornu, żelki i chipsy. - odezwał się Logan i na kartony położył ogromną reklamówkę z wymienionym wcześniej jedzeniem.
- Następnym razem ostrzegajcie, kiedy będziecie robić napad na sklep, to dam Wam listę zakupów... - odparłam kładąc to wszystko na komodę i wzięłam od Dustina karton z pizzą, aby ten mógł się spokojnie rozebrać.
- W planach mamy galerię handlową w tą sobotę. - powiedziała Bridgit i podeszła do mnie. - Cześć słońce. - przywitała mnie całusem w policzek, a ja zaskoczona otworzyłam szerzej oczy. Na taki gest w ogóle nie byłam przygotowana...
- Z tego co pamiętam ktoś tu ma do wykonania prace społeczne. - zachichotał Dustin i delikatnie uścisnął moją dłoń. To było znacznie przyjemniejsze niż szybki całus w policzek.
- I tylko dlatego, że ktoś nie chciał powiedzieć prawdy. - dodał Logan. On tylko machnął ręką w moją stronę.
Głośno westchnęłam i zaczęłam kręcić głową z rezygnacji. Temat basenu był ostatni, na który chciałam rozmawiać.
- Pomóżcie mi z tym jedzeniem. - mruknęłam tylko i zabrałam pierwsze dwa kartony.
Skierowaliśmy się w stronę jadalni, gdzie najprawdopodobniej siedział mój poprzedni gość, rozmawiający z Alice.
- Dobry Wieczór. - przywitali się wszyscy razem, przez co wzrok tamtej dwójki był skierowany prosto na naszą czwórkę.
- Jakaś impreza się szykuje, czy co? - zapytała roześmiana kobieta. - Dobry Wieczór.

Popatrzyłam na zaskoczonego Carlosa, który wpatrywał się w Hendersona. Tamten również nie oszczędzał sobie pytającego spojrzenia w stronę chłopaka. Zapowiada się ciekawy wieczór...
- To ja nie będę Wam przeszkadzać. - odezwała się kobieta i podniosła się ze stołu. - Chciałabym Wam zaproponować coś do jedzenia, ale jak widzę prowiantu Wam chyba wystarczy.
Kobieta wyszła z jadalni i skierowała się do kuchni, a w pomieszczeniu zapanowała grobowa cisza.
- Zanim zaczniemy rozmawiać, może najpierw pójdziemy do mnie. - zaproponowałam, na co dostałam lekkie skinięcia głową.
W czasie drogi do mojej sypialni, nie było już tak cicho. Bridgit zachwycała się wystrojem domu, wychwalając każdy wiszący na ścianie obraz. Dustin przyznawał jej rację, a Carlos i Logan, nadal gromili się wzrokiem. Żeby z tego wszystkiego nie wyszło nic złego...
- Co Ty tutaj robisz? - zapytał Pena, kiedy weszliśmy do sypialni.
- Ja... - Logan zaczął się jąkać. - O to samo mógłbym zapytać Ciebie. - mruknął pod nosem.
- Um... Ja tylko... - chłopak szybko się zaczerwienił i spuścił głowę w dół, a mi jednego jak i drugie zrobiło się cholernie szkoda. Jeszcze przeze mnie zniszczą swoją przyjaźń, bo spotykają się w domu wspólnego wroga. Dziwnie to brzmi, nieprawdaż?
Nagle rozeszło się delikatne pukanie do drzwi, które zaraz lekko się uchyliły, a w nich pojawił się Daniel.
- Nie przeszkadzam? - zapytał od razu, na co tylko pokręciłam głową. - Alice mi powiedziała, że przyszedł Logan. - oświadczył.
- Dobry Wieczór proszę Pana. - przywitał się Henderson i podszedł do niego, aby wymienić między sobą uściski dłoni.
- Poświęcisz dla mnie 10 minut? - zapytał z uśmiechem mężczyzna.
- Naturalnie! - odparł bez zastanowienia.
- Wy też idziecie? - zadał kolejne pytanie.
- Nie będziemy przeszkadzać? - zapytałam upewniając się.
- Myślę, że dla Logana potrzebna jest mini publiczność. - Daniel uśmiechnął się w stronę chłopaka, na co tamten odpowiedział mu tym samym.
Wyszliśmy ode mnie z pokoju i udaliśmy się do studia nagraniowego Daniela. Miejsce niczym się nie różniło od poprzedniego razu, kiedy tutaj byłam. No może oprócz tego, że po całym pomieszczeniu roznosił się zapach wanilii. Pewnie Alice tutaj sprzątała...
- Usiądźcie tam. - powiedział Daniel i wskazał na stojące dwie czarne kanapy.
Rozsiedliśmy się na wskazanym miejscu, a Logan podszedł do mężczyzny i zaczął dyskutować w sprawie jakieś piosenki. Po chwili chłopak wszedł do kabiny i stanął przed mikrofonem, zakładając słuchawki na uszy.
- Gotowy? - zapytał Daniel do mikrofonu, a w odpowiedzi dostał podniesiony kciuk do góry. - No to zaczynamy...
Pierwsze takty wypełniły pomieszczenie, a ja niepewnie spojrzałam się na Carlosa, który ze zdenerwowania trząchał nogami, jakby się czegoś obawiał. Co Ci takiego chodzi w tej głowie, Panie Pena?
- I paid all my dues and she wanted to know. - pierwsze wersy zaśpiewane przez Logana rozpływały się w moich uszach jeszcze przez kilka sekund, a później następne i jeszcze następne. Zamknęłam oczy i zaczęłam rozkoszować się pięknymi słowami, nieznanej mi piosenki ale już wiem, że ulubionej. W wykonaniu Logana oczywiście. Chyba będę musiała go poprosić, aby zaśpiewał kilka kołysanek, a na pewno usypianie będzie przychodzić o wiele łatwiej niż teraz.
- Skubany, co za głos... - szepnęła Bridgit, a ja nadal z zamkniętymi oczami uśmiechnęłam się pod nosem. Tak Aniu, możesz sobie właśnie pogratulować, za "znalezienie" wspaniałego brylantu, który jest jeszcze głęboko zakopany w ziemi. Ale z każdą minutą kolejne ziarnka piasku odchodzą od jasności rozchodzącej się w całych podziemiach. Potrzebne są jedynie kilka pomocnych rąk do pracy, aby wykopać z tego brudnego piasku cały okaz, który będzie leżeć na najwyższych półkach. I to już niedługo...
- Kto by pomyślał... - odezwał się Dustin.
- Nie oceniaj książki po okładce, prawda? - zapytałam i w końcu otworzyłam oczy i napotkałam pytające spojrzenie Logana, na co ja odpowiedziałam szerokim uśmiechem i delikatnie uniosłam kciuk do góry.
- Dzięki Logan - krzyknął Daniel, kiedy piosenka się skończyła. - I jak? - odwrócił się do nas.
- Świetne. - odezwała się pierwsza Bridgit. - Po raz pierwszy słyszę coś tak wspaniałego...
- To prawda... - dodał Dustin.
Drzwi się otworzyły i niepewnym krokiem dołączył do nas zawstydzony Logan. Uśmiechnęłam się pokrzepiająco, widząc jego zmieszaną minę. Wiem doskonale, że najbardziej zależy mu na opinii Carlosa, który siedział na razie w tej samej pozycji, nadal patrząc się przed siebie.
- Jesteście już wolni. - odparł Daniel. - A my się zdzwonimy, ewentualnie będę przekazywał wiadomości Ani. - powiedział w stronę Logana, na co tamten kiwnął głową i kolejny raz uścisnął dłoń mojego prawnego opiekuna.
W ciszy wyszliśmy ze studia i udaliśmy się do mojego pokoju. Każdy zajął swoje miejsce, a panująca cisza była wręcz nie do wytrzymania. Już chciałam coś powiedzieć, jednak Carlosa w końcu odważył się odezwać.
- Dlaczego nic nie powiedziałeś? - zapytał cicho. Zajął miejsce w jednym z białych foteli, które były niedawno dostawione do mojego pokoju. Kiwał się to w przód, to w tył, jego ręce splecione były na kolanach, a wzrok nadal nieobecny.
- Bałem się... - szepnął Logan.
- Chcecie może zostać sami? - zaproponowałam, zauważając, że takie rozmowy powinny się odbyć na osobno.
- Nie Aniu. - odezwał się Carlos. - Ja po prostu... - schował głowę w swoje ręce i przeczesał włosy. Głośno westchnął i w końcu popatrzył na Logana. - Nie wiedziałam, że kumpluję się z osobą, która posiada taki talent!
Podniósł się z siedzenia i podał dłoń zaskoczonemu brunetowi, który szeroko otworzył oczy. Podał swoją rękę, a później wymienili się mocnymi uściskami rąk, jak i ramion.
- Skoro wszystko już jest załatwione, to może weźmiemy się za coś pożytecznego do roboty? - odezwała się Bridgit.
- Masz coś konkretnego na myśli? - zapytał rozbawiony Dustin.
- Wyżerka! - krzyknęła na cały pokój i wszyscy wybuchli głośnym śmiechem.








~~~~






____
Hej wszystkim! Nie zapomnieliście o mnie?
Dziewiętnastka jest dłuższa od poprzednich i mam nadzieję, że nie będzie Wam to przeszkadzać...
And udało mi się napisać rozdział, i nie musieliście za nim czekać aż do wtorku-środy, woo hoo!


Niestety dzisiaj mam dosyć smutną notkę do napisania, a powodem są HEJTY jakie dostaję. Może niektórzy z Was widzieli pod poprzednim rozdziałem komentarze od ANONIMKÓW, które miały na celu mnie obrazić. I te komentarze niestety nie ograniczały się jedynie do jednego rozdziału...
Przez cały ten tydzień dostawałam na mojego Twittera, a nawet i na dwa adresy e-mail (do tej pory nie mam pojęcia skąd je ktoś wziął...) przeróżne obraźliwe rzeczy. Nie będę tutaj cytować ani nic z tych rzeczy, bo po co?
Mam tylko do tej osoby (albo osób) pewną wiadomość:

HEJTERZE! NIE MAM POJĘCIA CO CHCIAŁEŚ PRZEZ TO OSIĄGNĄĆ, ALE POWIEM CI JEDNO: UDAŁO CI SIĘ! DZIĘKI TOBIE MAM OCHOTĘ SIĘ SCHOWAĆ GDZIEKOLWIEK, BYLEBY UKRYĆ SIĘ PRZED ŚWIATEM. MAM OCHOTĘ ZAPAŚĆ SIĘ POD ZIEMIĘ, A TO WSZYSTKO DZIĘKI TOBIE!

A wiesz co jest najgorsze? To, że człowiek nie wiadomo ile by się starał i tak zostanie skrytykowany. Należę do osób, które cholernie przejmują się opinią innych, a w szczególności krytyką. Nie mam pojęcia co robię źle, ale uważam, że nie powinnam dostawać tego typu komentarzy.
Chcesz poznać o mnie prawdę? Proszę bardzo!
Swój wolny czas, spędzam na pisaniu nowych rozdziałów. Poświęcam naukę, przyjaciół, rodzinę, a nawet i moje zdrowie! Ale nadal to robię!
I jeszcze jedno: mnie możesz obrażać, ale nie osoby które to czytają! Bo jeżeli to czytają, to im się to podoba, czy ma 5 czy 25 lat! Jedna podstawowa zasada powinna się tyczyć każdej osoby:

NIE PODOBA MI SIĘ = NIE CZYTAM
NIE CZYTAM = NIE OBRAŻAM
NIE OBRAŻAM = NIE HEJTUJĘ

Czy to takie trudne do zrozumienia?

Jeżeli Twoim celem jest, tylko i wyłącznie obrażenie, to wiedz, że to nie jest to "tylko i wyłącznie". Bo komentarze można usunąć, tak samo jak wiadomości e-mail. Ale wspomnienia zostają. I wiesz co? To jest właśnie najgorsze... Bo będę o tym pamiętać, że ktoś mi mówił, że jestem do dupy i nie powinnam pisać. Że powinnam umrzeć. Zginąć. Za to, że piszę.

Założę się, że nawet tego nie przeczytałeś, bo po co? Po co czytać, jakiś monolog zdesperowanej nastolatki, która uważa się za nie wiadomo kogo?

Powtórzę to jeszcze raz:

OSIĄGNĄŁEŚ SWÓJ CEL.
GRATULACJE! POWINIENEŚ DOSTAĆ MEDAL ZA ZNISZCZENIE WSZYSTKIEGO CO WE MNIE DOBRE. ZA ZNISZCZENIE KAŻDEGO DOBREGO ZDANIA JAKIE MIAŁAM O SOBIE. I WIESZ CO? TO WSZYSKTO PRZEPADŁO! I TO WSZYSTKO DZIĘKI TOBIE!

Może podasz mi swój prawdziwy adres e-mail? Wyślę Ci zdjęcia, jak właśnie wyglądam. Powieś sobie nad łóżkiem z dopiskiem: ZNISZCZONA.

Mam nadzieję, że doczekam się takiego dnia, kiedy nie będę musiała martwić się o krytykę. Kiedyś ktoś zaakceptuje mnie taką jaką jestem. I wiesz co? Nawet wiem kiedy to będzie! Wtedy kiedy po raz ostatni zabije moje serce, a ciało zostanie przykryte białą płachtą!
Właśnie wtedy.

Także, po raz ostatni chciałabym Ci podziękować i życzyć miłego dnia. :)